2:07 PM

Moje szycie wzmacnia "bycie".

Jak można zauważyć ostatnio ( trwa to już kilka miesięcy ) nie szyję, nie majsterkuję, nie uprawiam rękodzieła, nie robię nic dla naszego Maluszka. Dlaczego? W którymś momencie pomyślałam, że to nie jest dla mnie dobre. Piętrzące się rzeczy, w które wkładam tyle serca i miłości, jeszcze dotkliwiej mogą piętnować moją tęsknotę. Ktoś mi tak powiedział. Może to był mój tata... Nie wiem. W każdym razie przestałam robić cokolwiek. Ale to nie przyniosło mi nic dobrego. Tęsknota za dzieckiem jeszcze bardziej stała się odczuwalna,a  realne przecież macierzyństwo zaczęło wydawać mi się nierealne. Być może każdy czuje inaczej. Na pewno tak jest. Ja potrzebuję działania. Moje przygotowania na przyjście Maluszka pomagają mi przetrwać ten cholerny czas. Ostatnio znów uruchomiłam moją maszynę w celu przygotowania paru drobiazgów.
6 godzin przy maszynie i oto jest! Organizer na łóżeczko. Pasujący do nowo uszytych firan :) A oto etapy jego powstawania:
1.Wykrojenie 4 prostokątów (2 duże,2 małe) z materiału, z którego chciałam wykonać organizer oraz dużego prostokąta z polarku (widoczny w lewym dolnym rogu).
 2. Podpięcie i uformowanie kieszeni.
 3. Zszycie polarku i zewnętrznej części organizera.
 4. Przyszycie kieszeni na dole i po bokach.
 5. Przypięłam szpilkami tasiemki do polarku oraz uszyłam 3 grubsze pasy, do których doszyłam rzepy. Następnie na lewej stronie zszyłam ( 3 boki) 4 prostokąt do przodu organizera, Wywróciłam na prawą stronę i zszyłam pozostały bok. I oto organizer. Doszyłam jeszcze koraliki, które zdobią również firankę. Niestety nie mam skręconego łóżeczka, stoi w kartonach na strychu, więc nie mogę zaprezentować go w pełni.

Jeżeli zaś chodzi o firankę - to szyłam ją dwa dni. Tak się prezentuje w tej chwili,ale jeszcze trzeba ją dopieścić.


 I lepiej mi. Lepiej, bo działam. A to działanie przybliża mnie do dziecka. Mojego dziecka. Tak mentalnie... Tak wewnętrznie. Tak po prostu.

9:47 AM

"Piękno na to jest, by zachwycało."

Należę do takiego typu ludzi, których życie zachwyca. Żyję intensywnie, głęboko, "pełną piersią", bo inaczej... wcale nie czuję, że żyję. Jesienią wzruszają mnie liście mieniące się rdzawymi odcieniami, zimą czystość i biel, wiosną i latem ptaki, kwiaty, zapachy i wiatr. Zapach wiosennego wiatru zawsze przypomina mi dzieciństwo. Palone przez ludzi liście przywołują w mojej pamięci obrazy małej sześciolatki, która po długim dniu spędzonym w towarzystwie przyjaciółki wraca w podskokach do domu. Uwielbiam ten zapach, ku wielkiemu zdziwieniu mojego męża.
Wczoraj wieczorem zachód słońca był wprost niesamowity. Wybraliśmy się na krótką wycieczkę. Zabrałam męża w miejsce, które niedawno odkryłam ( w końcu nie On coś odkrył, a ja :) ). Było cudownie.
Zapraszam Was, abyście przeżyli tę wycieczkę ze mną. Mnie te widoki zaparły dech w piersi!

No i postanowiłam fotografować zachody słońca tej wiosny :)

5:18 PM

Utkane ze wspomnień.

Sprawdziłam dziś, co czułam rok temu. Okazuje się, że podobnie jak obecnie miałam jeden z najsłabszych okresów w roku. Zaczęłam wtedy projekt wzmocnień, który polegał na tym, że wypisywałam min. 5 dobrych rzeczy, które przydarzyły mi się w ciągu dnia. Chyba znów będę musiała spróbować. Może kwiecień ma to do siebie, że jest dla mnie taki wykańczający?
Od dwóch dni szyję firanki do pokoju dziecięcego ( choć firanki nie są dziecięce). Naprzeklinałam się i wkurzyłam ostro. Efekt na razie nie jest powalający. Ale muszę jeszcze poddać je obróbkom. Przede wszystkim wyprasować i włożyć listwę obciążającą.
Ostatnio też porobiłam trochę w ogródku.

Ale jak widać masa pracy jeszcze przede mną.


9:28 PM

Bez zmian.

Czuję się jak obżarty wieprz. Zjadłam zdecydowanie za dużo i zbyt różnorodnie. Ale co poradzę, że słodkie najlepiej smakuje mi po słonym albo kwaśnym? Czyż to dziwne, że torty nigdy nie smakują tak dobrze, jak od razu po schabowym? No nic na to nie poradzę...
Poza tym u nas bez zmian. Moja psychika jest w kiepskiej kondycji. Oswajam ją. Święta mnie totalnie dobiły. Dzisiaj dostałam mmsa od bliskiej koleżanki z liceum ze zdjęciem Jej drugiego dziecka. Mamy naprawdę sporadyczny kontakt. Ale pamiętałam, że ma termin porodu na kwiecień. Na koniec zapytała - co u was. A ja nie wiedziałam co napisać. Napisałam, że bez zmian. Bez zmian.

Święta minęły szybko. Uczyłam mojego brata codziennie. A on w zamian rysował mnie obok obliczeń ( spostrzegawczy mogą dostrzec ewidentny błąd w obliczeniach ;) ).
W poniedziałek pojechaliśmy do Sopotu. Najpierw chłopaki dali czadu na gokartach.
A potem piliśmy piwko w Browarze Lubrow w Sopocie.
A na koniec poszliśmy na molo.
Było miło, ale nawet przez chwilę nie wyłączyłam mojego smutnego "ja". Cały czas było ze mną i wszędzie widziałam młodych ludzi z wózkami, dwójką dzieci lub w ciąży.

Dzisiaj zwiedziłam blogi i wiadomość o "TYM TELEFONIE" na blogu polowanienabociany.blogspot.com podniosła mnie na duchu. Może to się w końcu stanie i nam. Wśród moich znajomych z kursu dalszych telefonów brak. A jedna para ma już dzieci w domu i są po pierwszej rozprawie.

I tak sobie sama powtarzam, to co Wy mi powtarzacie - wytrwaj, wytrzymaj, jeszcze trochę, ciesz się tym, co masz - i cholera czasem to trochę pomaga, ale czasem wcale. Dziś nie jest ten najgorszy dzień. Ale nie jest też najlepszy. Mam nadzieję, że ta moja sinusoida uczuć właśnie niesie mnie ku górze.

12:05 PM

Wielkanocne życzenia.

Z trudem przechodzę przez tegoroczne święta. To dla mnie wyjątkowy czas. Ważny.
Czuję jednak pustkę i ból. Nic nie poradzę, tak właśnie jest...
Nie miałam nawet szczególnej weny do przygotowań świątecznych stroików i ozdób. Powstały tylko baranki-jajka z masy solnej ( nigdzie niestety nie wiszą, bo straszą swoim wyglądem).
Z masy solnej powstał też aniołek.
A dziś malowałam pisanki.
Oto one:


7:48 PM

Wielki Piątek.

Panie proszę spraw, aby życie mi nie było obojętne...

PS. Wczoraj, gdy jechaliśmy z mężem na zakupy, nad naszym samochodem przeleciały dwa przepiękne bociany.

10:29 PM

Matura z matematyki.

Tak z innej beczki. Przyjechał do nas mój młodszy brat.  Za dwa tygodnie ma maturę z matmy. Mam mu pomóc się przygotować.
Bilans z dzisiejszych nauk:
* skrajne załamanie nerwowe (moje)
* totalne załamanie nerwowe (moje)
* zupełne załamanie nerwowe (moje)
*absolutne załamanie nerwowe (moje)
*kompletne załamanie nerwowe (moje)
*ostateczne załamanie nerwowe (moje)
*irytacja mojego brata

Czy ja wyglądam na cudotwórcę?

Byliśmy też na lumpach. A wieczorem poszliśmy na spacer. Wiosna przyszła na dobre :)

10:10 PM

Wielki Tydzień...

...a w moim sercu wielka pustka.
Nie przeżyłam postu, nie byłam u spowiedzi, nie umiem się modlić, jestem pełna żalu do wielu osób i do siebie. Chciałabym czuć inaczej.
Może kiedyś znów poczuję Twoją obecność Boże...


10:04 PM

Dziwny czas.

Ostatnio wszystko wydaje mi się dziwne. Dziwna jest moja praca. Dziwna pogoda. Dziwnie ludzie jeżdzą samochodami. Jestem dziwnie przymulona. Dziwnie szybko mijają dni. 
Dziwność wszędzie.
Zdziwienie. 
Dziwolągi wszechobecne.
Rzeczywistość, w której przyszło mi żyć, jest mi dobrze znana, ale jakby obca. Zastanawiam się, jak długo ten stan potrwa i dokąd on prowadzi...
To nie tak, że oczekiwanie na dziecko zeszło na dalszy plan, po prostu jest jakby mniej entuzjastyczne. Jestem jak taki balonik, z którego trochę uszło powietrze. Analizuję naszą sytuację chłodno i nie potrafię się tym oczekiwaniem cieszyć. Niespecjalnie też się smucę. Ale męczę się. I to jest chyba najgorsze. Męczę się, bo choćbym nie wiem jak chciała, nie potrafię o tym oczekiwaniu zapomnieć.
Nie myślę też zbyt często o tym, że to oczekiwanie się w końcu skończy. Nie łudzę się, jak to robiłam dwa, trzy miesiące temu. Teraz po prostu...opadłam. Może przypominam też ptaka, który po długim locie zmęczył swe skrzydła i właśnie sfrunął na zmurszały płot, by odpocząć i nabrać siły do dalszego lotu?
Nie wizualizuję przyszłości. Nie widzę obecnie - ani chłopca, ani dziewczynki. Widzę mojego męża i mnie. Z dzieckiem. Ale nawet, jak mi się śni, że jesteśmy we troje, to się nie odwracamy i nie mogę zobaczyć naszych twarzy. Czy to mechanizm obronny? Pewnie tak...
Nie oglądam filmików typu adoption story - być może powód jest identyczny jak w poprzednim akapicie, a być może dlatego, że już wszystkie obejrzałam :P
Nie kupuję też nic dla dziecka. Nie robię tego, bo jakoś obecnie czuję, że tego dziecka nie będzie. Wiem, że to głupie. Wiem, że będzie. Ale wydaje mi się to tak nierealne, że aż nierzeczywiste. Czasami wchodzę do przyszłego dziecięcego pokoiku, patrzę na fioletowe pudełko ( trzymam w nim rzeczy dla Bąbla) i mam ochotę pierdzielnąć się nim porządnie w czoło. Po co ja to wszystko nazbierałam? 
 Z jednej strony myślę, że przecież to dobrze. To moja forma przygotowania do macierzyństwa.
Z drugiej natomiast strony nie wiem, czy to powinno tak wyglądać. Mój wewnętrzny psycholog-terapeuta, nawet podczas pisania tych słów krzyczy w mojej głowie:
"A kto ustala normy? Do czego chcesz się dostosowywać? Po prostu żyj w zgodzie ze sobą i ciesz się tym, co masz!"
Dobrze czasem posłuchać kogoś mądrego ;) Ależ mnie Bóg inteligentną stworzył...no i skromną przede wszystkim ;) :P
(A być może to po prostu jednostka chorobowa, ujawniające się alter ego nie wróży nic dobrego :D :))

9:38 PM

Pieszczoch.

Ostatnie dni minęły szybko i pracowicie. Trochę szyłam ( głównie przerabiałam rzeczy z lumpeksu), w sobotę odwiedziliśmy chrześnicę męża, zjedliśmy też pierwszą w tym roku karkówkę i kiełbaskę z grilla. W piątek zjedliśmy pierwsze w naszym życiu sushi. Niestety kupione gotowe z marketu, więc szału nie było...
Niedzielę spędziliśmy z Państwem K. czyli moją Kasią i jej rodzinką. Fajnie było, choć nie obyło się bez przypałów ( do dziś nie wiemy, czy po mojej awanturze w knajpie nie zostaliśmy poczęstowani wytworem ślinianek kucharza).

Dostałam dziś bukiet goździków i słodkiego całusa od mężusia.

Jestem pieszczochem. Naprawdę. Mogłabym się tulić całe dnie. Tulić, głaskać, miziać. Nie wiem, czy to normalne w moim (!) wieku :) Mój mąż niestety w tej kwestii jest moim przeciwieństwem... Czasem też się pieszczę. Np. lecę w piżamie po kąpieli,do sypialni ( musicie to sobie dobrze wyobrazić - ja naprawdę nie chodzę po domu, ja biegam bądź latam), z rozpędu wskakuję na łóżko i wykrzykuję:
 "Cyyyy są tu jakieś inne pizamkowccce??? "
Na to pada odpowiedź mojego męża ( Jego mina wyraża bardziej zażenowanie niż rozbawienie).
"No i po co mi dziecko...?"
JA ( niespeszona): ""Cyyyy są tu jakieś inne pizamkowccce??? "
ON:(nadal spogląda z zażenowaniem milcząc)
JA:"Noo....sybko! syskie pizamkowce idą na łósko się tuliććććć!!!" 
ON:" Lepiej byś się pobzykała".
JA:(spoglądam z zażenowaniem milcząc)

Koniec pieszczot w moim wydaniu zapowiada początek pieszczot w wydaniu mojego męża.
Reszta posta została ocenzurowana ;)

10:15 AM

Sezon rowerowy rozpoczęty.

Kocham mojego męża. No wiem, że to nie na temat patrząc na tytuł posta. Ale kocham Go nieprzeciętnie. Mam wrażenie, że z miesiąca na miesiąc coraz bardziej. Kłócimy się niemal codziennie, nawet ostatnią usłyszałam, że jestem "łajzunem", ale po szybkim low kicku przeprosił ( oczywiście żartuję, obyło się bez rękoczynów :P). Od dwóch tygodni mężuś działa w ogródku. Sam kładzie kostkę granitową. Podziwiam Go naprawdę! Nastawia budzik na 7 rano, pracuje na dworze do 13, a potem jedzie do pracy i wraca o 22.30. I tak codziennie. A tak się prezentuje efekt jego ciężkiej pracy ( na razie skończył działać wzdłuż tyłu domu, a teraz robi wylewkę z boku).
 Powsadzał też tujki.
Wstyd mi, że On tyle robi, a ja zbijam bąki. Więc po ciężkiej pracy czekał na Niego deser.
A wczoraj pobiegłam segregować kostkę granitową na frakcję mniejszą i większą, a potem udaliśmy się na rowery (pierwszy raz w tym roku). Mieliśmy ambitny plan dojechać aż do Gdańska Oruni, tam zjeść deser i wrócić. Wyjechaliśmy z domy, ja poczułam zamarzanie palców, po przejechaniu 8 km postanowiliśmy wracać. Ale nie myślcie, że powrót zajął nam kolejne 8 km. Nic z tych rzeczy :) Wróciliśmy najkrótszą drogą z możliwych. Pewnie nie przejechaliśmy nawet 10 km.
Dziś czeka mnie sprzątanie góry. W pokojach zalęgły się koty. Siedzą we wszystkich kątach. Koty w kątach. Heh.
Ostatnio dochodzą mnie wspaniałe wieści o powiększaniu się rodzin adopcyjnych :) No bocianie, bocianie... Przyfruń i do nas niespodziewanie :)

9:39 PM

3 odpowiedzi.

Miałam bardzo zły dzień. Jestem zmęczona. Tak bardzo.
Szukając pocieszenia zrobiłam to:


9:44 PM

Prima aprilis.

Taki nie do końca prima aprilisowy żart, znaleziony na blogu bela-vida-meu.blogspot.com.
Padłam ze śmiechu. Mój mąż też.



Klik!

TOP