3:16 PM

Już święta!

W ten magiczny, świąteczny czas, życzę, aby nikt nie czuł się samotny, pominięty i niezrozumiany. Dlatego proszę Was i siebie, abyśmy znaleźli czas dla drugiego człowieka. Na chwilę rozmowy i zadumy. Otwórzmy swoje serca, wybaczajmy, wyciągnijmy rękę, zakończmy wieloletnie kłótnie i spory. Niech to będzie ten właściwy czas. Przecież taki jest sens tych Świąt...
 

...bo skoro nie może być biało za oknem, niech będzie biało w naszych sercach...!

5:12 PM

Prawo do błędów.

Od dziecka bałam się zadań, które były dla mnie wyzwaniem. Takich, co do których nie miałam 100% pewności, że sobie z nimi poradzę. Na samą myśl o rzucaniu palantówką, skoku w dal, trafieniu do kosza na czas, dostawałam biegunki. Bo z w-fu zawsze byłam średniakiem. I to tym prawie najsłabszym.Egzamin na prawo jazdy? Dostawałam skoku ciśnienia i zlewnych potów, gdy tylko ktoś przypomniał mi, że skończyłam już 18 lat i że życie bez prawka jest o wiele trudniejsze, zwłaszcza, gdy mieszka się w dużym mieście.
Inne sfery mojego życia raczej pozostawały w radosnym uniesieniu grzanym odnoszonymi sukcesami. 
Dziś wiem, że to była moja mała tragedia. Nie to, że z w-fu byłam średniakiem. A to, że praktycznie za cokolwiek w życiu się nie chwyciłam, jakiejkolwiek inicjatywy nie podjęłam, udawało mi się ją doprowadzić do końca i stanąć gdzieś w świetle osobistych jupiterów ( bądź czasem lokalnych).
W ten sposób wyrobiłam sobie własną wizję siebie. Osoby utalentowanej, pracowitej, ambitnej, odnoszącej sukcesy. Takie stworzyłam sobie ramy. 
Te ramy, okazały się później, stety-niestety dla mnie, zbyt sztywne.
Osiągane sukcesy, nagrody, artykuły w gazecie, nie przynosiły mi długotrwałego szczęścia. Chwilowa radość z wygranej, zamieniała się bardzo szybko w ambitne oczekiwanie na więcej.
Byłam wtedy dzieckiem. Bo czas, który opisuję, zamyka się wraz z ukończeniem liceum. Studia mnie zmieniły. Najpierw nie dostałam się na medycynę. Bardzo szybko przeorganizowałam sobie w głowie, że tak miało najwidoczniej być. Mój drugi kierunek, na studiach w Trójmieście, okazał się pociągiem do mojej przyszłości. I choć nadal na uczelni "szło" mi w miarę gładko, to zaczęła mnie dopadać zmora znudzenia. Zniechęcenia. Wycofania nawet. Już nie błyszczałam jak wcześniej. Na najtrudniejszym kierunku na Polibudzie, razem ze mną, studiowały 2 setki takich "utalentowanych" jak ja. Mimo wszystko to zderzenie z codziennością przyjęłam dość spokojnie. 
Ale na kurs na prawo jazdy...nie poszłam.
Moje ambicje i lęki wróciły, gdy studia chyliły się ku końcowi, a moja laboratoryjna magistersko-inzynierska praca miała okazać się totalnym fiaskiem.  Musiałam obronić negatywne wyniki. Czyli wykazać, że to, co miałam osiągnąć, jest nie do osiągnięcia.  Zaczęły się nieprzespane noce, leki na uspokojenie, bezsenność, często irracjonalne lęki.
W tym samym dokładnie czasie, zmuszona poniekąd przez mojego ówczesnego chłopaka ( czyt. obecnego męża) zapisałam się na kurs na prawo jazdy. 
Zdałam za pierwszym razem. A pracę obroniłam na 5. Ale co z tego? 
Zostały we mnie rozchwiane, rozkołatane emocje, które wywołały moje pierwsze zaostrzenie Colitis ulcerosa.
Po diagnozie świat mi się rozsypał. Jeszcze nie zaczęłam pracować, a już coś mnie ogranicza. I to nie chwilowo, ogranicza na zawsze. 
Czy ja umrę? Czy się wykrwawię? Czy jeszcze kiedyś wyjdę na ulicę? Czy będę mieć stomię? Czy będę nosić pampersy? Czy On mnie nie zostawi? Czy ja na Niego zasługuję? Jakie będzie miał ze mną życie? Czy będę mogła mieć dzieci? Chcę mieć dzieci...
Miałam 23 lata. Jezu, jaka byłam inna. Jaka roztrzęsiona. Przerażona. Samotna.
Zaczęłam doktorat. Po roku zawiesiłam go, bo zdrowie uniemożliwiało mi wyjazdy zagraniczne, które były nieodłącznym elementem tej doktoranckiej układanki. Dziś myślę, że raczej ja sama i moje lęki o zdrowie i dostępność szpitali były głównym moim ograniczeniem...Zapadałam się i spadałam na emocjonalne dno. Czułam, że życie wymyka mi się spod kontroli. Byłam coraz słabsza. A życie dopiero miało zacząć mnie walić po pysku.
Do czerwca tego roku, miałam wrażenie, że z każdej ze stron dostaje kopniaki. Posiniaczona, ledwo żywa, czołgałam się w środku siebie, bo choć nogi już dawno nie były w stanie iść, pracowałam nad sobą, bo nie chciałam, nie mogłam się poddać. 
Brzmi to makabrycznie, nie?
Ale tak było. Przestałam dostrzegać dobro, piękno wokół. Utonęłam we własnej rozpaczy, bólu i lęku.
Dlaczego tak było? Dlaczego tak bałam się porażek? Dlaczego nie umiałam przyjmować krytyki? Dlaczego niepowodzenia i choroby odzierały mnie z poczucia własnej wartości? Dlaczego koncetrowałam się tylko na tym co we mnie "złe"?
Bo jestem tylko człowiekiem. Mam słabości. Trudności. Bo nie byłam nauczona, że może mi się nie udać. Że mogę przegrać. Moje ramy zakładały wygraną tam, gdzie mi na tym zależało.
Sztywne ramy. Związane ręce, związane nogi. Masz być taka. Dokładnie taka. Nie gorsza. Nie słabsza. Nie masz prawa być zazdrosna. Nie masz prawa powiedzieć czegoś od rzeczy, nie masz prawa zrobić błedu ortograficznego, nie masz prawa nie wiedzieć, kto jest Ministrem Sportu, nie masz prawa zapomnieć o urodzinach koleżanki, nie masz prawa wybuchnąć przy obcych, musisz taka dokładnie być, jaką sobie siebie wymyśliłam...itd. itd. w nieskończoność. Chciałam być lubiana przez wszystkich. Przecież ja lubiłam wszystkich ludzi. 
Dziś pytam się sama siebie - po co? Co da mi sympatia całego świata?
Odpowiedź jest banalna. Poczucie własnej wartości. Tyle że budowane na opinii innych. Czyli generalnie względne.
Nie wiem, kiedy wyleczyłam się z tej choroby mojej duszy. Dałam sobie prawo do błędów. Nie oceniam siebie na każdym kroku. Dziś czuję się silna, wartościowa, po ludzku nieidealna. Cieszę się, że taka jestem. Doceniam w sobie wiele cech. Niektóre staram się zmienić, ale nie brutalnie, nie na siłę. Akceptuję swoje słabości, gorsze chwile ( te zdarzają się przecież każdemu), ale swoje życie koncentruję na tym, co dobre i piękne. I może dlatego na moim blogu nie ma zbyt dużo frustracji, może dlatego jest on taki delikatnie przesłodzony.
To zadziwia mnie samą. Ale jest mi z tym, jest mi ze sobą, w tym moim życiu...po prostu DOBRZE.
 

Na koniec chcę najserdeczniej pogratulować Julce - która dwa dni temu została mamą swojego maleńkiego synusia. Dziękuję, że byłaś ze mną, gdy ja walczyłam o Leosia. Dużo zdrówka kochana dla Ciebie ( mam nadzieję, że czujesz się dobrze!) i dwudniowego już Szkraba :)



5:49 PM

Pierwsze pobieranie krwi.

Jutro idę z Leosiem na pierwsze pobranie krwi. I mam pytanie do Was kochani, czy taki maluch musi być na czczo? 
Na forach piszą, że nie ma takiego przymusu. Ale wolę się jeszcze upewnić. 


9:40 PM

Nieszczęsne pierniczki!!!!!!

Piekłam dziś pierniczki z Leosiem. Miksuję, ugniatam, aż w pewnym momencie patrzę, a w Leosiowej paszczy kawałek folii z opakowania do foremek!
Nie wiem czy czegoś nie połknął.
Strasznie się boję!
Czemu jestem taką niezdarą i roztrzepańcem!?? Mogłam się domyślić, że skoro ma już zęby to może kawałek nadgryźć...
Najgorsze, że cały dzień coś mu się ulewało. I nadal mu się ulewa. No i teraz nie wiem- czy to wina folii w brzuszku, czy to wina czegoś innego.
Martwię się :(
A to moje nieszczęsne pierniczki :(

10:27 PM

Najcieplejszy grudzień.

Pięć razy zmazywałam tytuł posta.
Cudowny grudzień.
Przepiękny grudzień.
Wyśniony grudzień.
Grudzień z marzeń.
Wspaniały grudzień.
We wszystkich tych tytułach, ani nawet w tym obecnym, nie jestem w stanie zamknąć miłości, która wypełnia nasz dom, nasze wnętrza, w tym wyjątkowym roku naszego życia.

Wróciłam dziś do postów z zeszłego roku. To taka odległa przeszłość... Dziś doceniam...że była. Dzięki niej czuję tak mocno, tak długo, tak intensywnie.
Przeczytałam właśnie ---->W poczekalni
Chciałabym utulić tę dziewczynę, którą wtedy byłam. Szepnąć jej do ucha - wszystko będzie dobrze, będziesz niewyobrażalnie szczęśliwa... Będziesz bezgranicznie kochać. Będziesz mamą.

Dziś cieszy mnie wszystko. Ozdoby w sklepie. Zabawki w hipermarketach. Książeczki ze Świętym Mikołajem i szalonymi pingwinami. Piosenki świąteczne w radiu i na youtube. Robienie prezentów bliskim i dzieciom. Kalendarze adwentowe. Wystroje świąteczne w połowie listopada ( co kiedyś irytowało mnie nieprzeciętnie). Czuję się jakbym sama była dzieckiem, znów dostrzegam magię grudniowych chwil.. Z niekłamaną niecierpliwością czekam na Wigilię.
Dom powoli przystrojony. W szklanej kuli przy łóżku ulokowałam lampki choinkowe. Taka lampa fascynuje Leosia, a ja czuję się tak świątecznie, siedząc w jej blasku. Srebrne reniferki, bombki, aniołki też już pomieszkują tu i tam. Ale najważniejszą ozdobą naszego domu jest mój mały synuś. Który co chwilkę podchodzi do mnie, wyciąga rączki i krzyczy "mama, mama, mama". A w jego śmiesznej, słodziutkiej buźce lśnią już 3 zębiska! :) ( dwie dolne firaneczki - jedynki i dość duża górna).
 I choć podejrzewałam, że jego pierwsze świadome słowo będzie brzmiało "kocham" to świadome "mama" jest jeszcze piękniejsze! Nie ma piękniejszego prezentu Mikołajkowego niż buziaki mojego synka. Mój słodziaczek podczas zabawy robi sobie kilkanaście przerw, podchodzi do mnie i daje mi soczyste buziaczki. A gdy jest czymś zajęty, a ja zawołam: "Leoś,daj  buzi mamie, szybkoo,szybkoo!!!", rzuca wszystko i pędzi do mnie z rozdziawioną, roześmianą minką. 
Jest CUDEM. Odbiciem lustrzanym moich pragnień. Aż nie mogę uwierzyć, że to prawda...
Co nie napiszę, to będzie za mało. Może brzmi to tak słodko-pierdząco. Ale w takim razie moja codzienność jest słodko-pierdząca i po prostu przewspaniale mi z tym!
I tak jak rok temu pisałam:
"Podsumowując - cieszę się, że już po świętach. Mam w sobie żal, którego nie lubię i chcę, żeby uleciał ze mnie, bo jest niczym trucizna, która zatruwa mi życie. I po części innym też. Chcę być radosna i szczęśliwa.
Pragnę być mamą. Tak bardzo.
Tylko tyle. I aż tyle."
Tak dziś mogę napisać:
Podsumowując - cieszę się, że idą święta! Mam w sobie tyle miłości, którą uwielbiam, chcę się nią dzielić, niech wzlatuje i frunie do innych, bo jest niczym lekarstwo, które uzdrawia moje życie. Jestem radosna i szczęśliwa.
Jestem mamą. Tak bardzo jestem...
To tyle. Aż tyle!!! <3

NIEDZIELNA AKTUALIZACJA:
Właśnie zajrzałam do paszczy mojego małego Lwa. Zębów ma sztuk 4 ;)

9:43 PM

Niepłodna.

Analizuję od kilku dni moje życie. Moje doświadczenia i uczucia... Staraliśmy się o dziecko 3 lata. Okazało się, że droga po nie, nie będzie taka, jak przypuszczaliśmy. Niektórzy nazywali nas bezpłodnymi, Ci mądrzejsi: niepłodnymi, ja sama czułam się jak marionetka, którą ktoś steruje. Próbowałam ze wszystkich sił zatrzymać w sobie resztki kobiecości. Stosowałam codzienne autoterapie, wzmacniania, medytacje... Walczyłam o szczęście... Nie o dziecko, które miało być tym szczęściem, ale o szczęście, które wypełni moje bezdzietne życie...
Niedawno w niedzielę na mszy świętej było czytanie Psalmu 128, widzę po blogach, że porusza on nie tylko mnie... "Małżonka twoja jak płodny szczep winny" - pierwszy raz od lat nie miałam kluchy w gardle, słuchając. Zadałam sobie po powrocie do domu pytanie - czym jest płodność? I czy Bóg mówi w tym psalmie również o mnie?
Siedzę i patrzę w ekran. Litery zapisują białą przestrzeń. Wylewam z siebie myśli, uczucia... tworzę.
Coś w środku mnie od zawsze podpowiadało mi: "oto Twoja płodność". Ale rodziło się we mnie przeświadczenie, że to banał. Chciało mi się krzyczeć i wyć, wydzierać się na całe gardło:

"Nie o taką płodność mi chodzi!!! Chodzi mi do k...wy nędzy o to, że moje jajko, albo jest trafione i nie łączy się z plemnikiem męża, albo w ogóle go nie ma! O to mi chodzi! Jestem niepłodna! Nie jestem szczepem winnym, który daje owoce. Dookoła mojego stołu nie zasiądą synowie!!!!! Ja pierd....le." ( wybaczcie wulgaryzmy, starałam się oddać oryginalny przekaz).

Gorycz. Frustracja. Złość. Żal. Gniew. Codziennie, do znudzenia.
Pieprzona tęsknota. Wiązała mi szyję, nie mogłam oddychać. Wiązała mi oczy...przestałam dostrzegać, jakie pierwotne instynkty i bardzo proste myśli, zaczęły dominować w moim toku myślenia. Znów to napiszę - przetrwanie gatunku. I raz, i dwa... każdy miesiąc tak samo- sex w dni płodne, świeca "po", okres, dół.

NIEPŁODNA. NIEPŁODNA. NIEPŁODNA.

Zdawało mi się, że mam tak na drugie imię. Tfu! Kłamię! Na pierwsze.
Niepłodna Alicja.
Gorsza od innych. Słabsza od innych. Bardziej chora. Bardziej smutna. Bardziej skrzywdzona. Bardziej samotna. Bardziej zszargana. Bardziej...niepłodna niż inne niepłodne...Niż inni niepłodni.

Jak dobrze, że tęsknota nie związała mi serca. Że poprowadziło mnie ono do mojego syna. Jak dobrze, że ono nie uwierzyło mózgowi. Prymitywnie goniącemu za tym, co namacalne i cielesne. 
Jak dobrze, że serce pozostało płodne. Nie poddało się ocenie złowrogiego krytyka, który zamieszkał w moim umyśle. Jak dobrze...że zrozumiałam, że ten krytyk kłamał.

KŁAMAŁ.
BLUŹNIŁ.
Przeciwko temu co ważne, przeciwko temu co piękne. Przeciwko miłości, przeciwko nadziei.
Co za cham i prostak.

Jaka ja byłam płodna przez ten cały czas, w którym postrzegałam siebie jako totalnie niepłodną! Stworzyłam blog, który pomógł niejednej osobie. Przeszłam najdłuższą i najcięższą drogę w swoim życiu. Stworzyłam masę różnych drobiazgów. Poznałam wielu pięknych ludzi. Kochałam. Pomnażałam miłość. Uczyłam się siebie każdego dnia. Oto płodność, którą w sobie mam. Wielka płodność dająca owoce.

Czujesz się niepłodna/y? Ucisz swojego wewnętrznego krytyka, podłego i diabelskiego prostaka, i posłuchaj swojego serca. To nie żaden frazes. Posłuchaj naprawdę.


9:07 PM

1 ząbek.

Pojawił się w końcu pierwszy ząbek :) Prawa, górna jedynka :)
Odkryłam go o 19.
Muszę jednak napisać parę słów odnośnie moich dzisiejszych ząbkowych przemyśleń.  O godzinie 11.20 byłam dziś u lekarza,bo Leoś ma 4 tydzień kaszel. Pani doktor przebadała Leośka i przy okazji poprosiłam ją o obejrzenie dziąsełek.
"Proszę się nie nakręcać, jeszcze długo poczeka Pani na pierwszego ząbka. Dziąsła muszą spuchnąć, zaczerwienić się i dopiero ząbek wyjdzie".
No to się naczekałam.
I jak tu wierzyć lekarzom?

Ponieważ jestem niedowiarkiem, sprawdziłam czy mnie oczy nie mylą sposobem "na łyżeczkę". Łyżeczka dzwoni aż miło ;)

11:17 PM

Co za emocje!

Wierzycie w cuda? Przeznaczenie? Siłę wyższą kierującą naszymi losami? Boga? A może w przypadkowe zbiegi okoliczności?
...pamietam, że było chłodno. To chyba był listopad. Padał deszcz, a ja myślałam, że dłużej już nie wytrzymam. Patrzyłam w lustro i widziałam jakąś obcą kobietę. Na twarzy miałam wypisany ból i zniechęcenie. Ciągłą irytację. Niemoc. Nie mogłam tak dłużej. Zaczęłam chodzić do psychologa, chciałam zrzucić z siebie balast. Porozmawiać z kimś. W tamtym czasie miałam wrażenie, że "zwyczajni" ludzie nie chcą mnie słuchać. Nikogo nie chciałam obarczać sobą, tak jakby moja obecność i rozmowa była dla innych ciężarem...
Pani psycholog była zabawna. Rozśmieszała mnie do łez. Gdy próbowałam opowiedzieć jej o bólu, z jakim przyszło mi żyć, przerywała mi w pół zdania, mówiąc:
"Ja przepraszam, no nie mogę się skupić, bo cały czas myślę o pani sukience. Gdzie pani ją kupiła. Jest po prostu obłędna" :) ;P
lub
"Wie pani co, no dzieci to naprawdę nie wszystko. Same w sobie szczęścia nie dają. Ojej, przepraszam, córcia dzwoni, muszę odebrać, wie pani jak to jest".
Nie wiedziałam. Ale spotykałam się z tą panią, bo wizyty u niej były bezpłatne w moim luxmedowym abonamencie. Po każdej wizycie dostawałam jakieś zadanie. Któregoś dnia, gdy kolejny raz usłyszałam, że jestem olśniewającym i tak wspaniale opisującym uczucia człowiekiem, jako pracę domową otrzymałam przeczytanie książki "Bóg nigdy nie mruga" Reginy Brett.
W empiku nie mieli jej na stanie. Zamawiałam ją przez internet. Kupiłam jedną. A potem kolejne. Ludzie, którzy ją czytali, podawali ją dalej. Ta książka miała istotny wpływ na moje życie. Płynie z niej ogromny emocjonalny wodospad, ale w pozytywnym znaczeniu. Opowiada często o rzeczach oczywistych, ale których w naszej codziennej gonitwie nie zauważamy skupiając się na tym, co złe. Generalnie - książka ta, jest na wysokiej pozycji najważniejszych książek w moim życiu.
Minęły ponad dwa lata od tamtej chwili. Mój ból zbladł, przeszłość zaczęła się zacierać. Moje myślenie, bezsprzecznie, weszło na inne tory. Któregoś zwyczajnego, listopadowego wieczora roku bieżącego...weszłam na pocztę wp. I gdy w tytule zobaczyłam imię i nazwisko autorki opisywanej przeze mnie książki....mocno się zdziwiłam.
Wiadomość zwaliła mnie z nóg.  Okazało się, że redaktorka książek Reginy jest stałą czytelniczką mojego bloga i ma dla mnie wspaniałą niespodziankę... Nową książkę Reginy (tę, którą kupiłam kilka dni temu) z dedykacją od samej Reginy ( która poznała moją historię). Dziś przyszła paczka. Czekałam od rana na kuriera, zawitał dopiero ok.16.30. W środku czekała nie jedna książka - a dwie. Oprócz książki Reginy była tam jeszcze słodka książeczka dla Leosia <3! Wzruszyłam się ogromnie! Sama nie wiem, którym prezentem bardziej... Mąż tylko na mnie spojrzał i powiedział: "Weź nie rycz, no...".
 (nie wiem czemu na tym zdjęciu cienie są fioletowe, nie myślcie, że jesteśmy tacy posiniaczeni...:P)

Kochana Marysiu! Bardzo Cię dziękuję za ten piękny gest i przekazane ciepło! Zapamiętam go do końca życia! Sprawiłaś, że czuję się naprawdę magicznie, wyjątkowo, niezwykle! Wszystko wydaje mi się bajeczne i po prostu nierealne. DZIĘKUJĘ!

Ja wierzę w przeznaczenie. Miałam trafić na tę zabawną Panią psycholog. Miała polecić mi książkę. Miałam ją kupić i przeczytać. Miałam to opisać na blogu. Marysia miała szukać opinii o tej książce. Miała tu do mnie trafić. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Kurczę, ale to piękne! 

BÓG ZAWSZE WIE, CO DLA NAS DOBRE. Musimy tylko nauczyć się Go słuchać.

3:43 PM

9 miesięcy.

Waga: 9800g
Wzrost: ok.78-80cm
Mówi: "baba, dada, tata, dziadzia (coś w ten deseń), bu, bluubu, gylybyly" i inne ;) Na autka i wszystko, co jeździ (np. wózki) woła: "bbbrrrrrmmmm, brrrrrrmmm" :)
Umiejętności:
Umiał robić "kosi, kosi", teraz już mu się nie chce.
Umiał robić "taki duży" teraz ma to w nosie
Obecnie na topie jest stawanie przy meblach i mówienie "eee", co w wolnym tłumaczeniu oznacza: "Mamo, śpiewaj". Ja śpiewam: "Tany,tany, tany, tany, tany", a Leoś tańczy. Kręci tyłkiem i przestępuje z lewej nóżki na prawą. Wygląda to genialnie <3
Raczkuje jak torpeda.
Wstaje wszędzie, potrafi puścić się mebli, przekręcić na stojąco i złapać się mnie. Otwiera wszystkie możliwe szuflady. Wszędzie wtyka ciekawski nosek. Na uśmiech odpowiada uśmiechem ( wymusza tak śmiesznie ten śmiech). Na kaszel kaszelkiem. Powtarza usłyszane dźwięki i niektóre czynności. Jest niesamowicie cwany i bardzo uparty. Dostrzegam pierwsze symptomy rozpieszczenia ( histeria, wymuszanie płaczem i miną typu "podkówka").
W nocy budzi się dwa razy. Usypia koło 20 - zjada 250ml kaszki, o ok.1 w nocy ( czasem wcześniej) budzi się i bez mleka nie uśnie ( zjada 150ml mleka z kleikiem), potem budzi się ok.4-5 i nie uśnie, jeśli nie przeniosę go do nas do łóżka. Tam, kładzie głowę, rękę wsuwa w moje włosy, gładzi mnie lub szarpie przez chwilę...i śpi <3 Śpimy tak sobie do 7...w porywach do 9 ;)
W dzień ma 3 drzemki. Czasem dwie.
Jest pogodnym, radosnym chłopcem. Ostatnio nie umie usiedzieć na tyłku. Wszystko go interesuje.
Ulubiona zabawka: pasek od mojej torebki i klapki.
Je dużo i już prawie wszystko.
Zębów ma okrągłe ZERO :(

A tak prezentował się mój gentelman, gdy mamusia robiła mu pamiątkowe zdjęcia z chrztu :)











11:55 AM

No to zaszalałam... :)

Jestem typową kobietą. Uwielbiam zakupy. A że z okazji trzydziestych urodzin uzbierało mi się sporo pieniędzy no to ruszyłam na łowy :) Tym samym moja szafa wzbogaciła się o kilka nowych łaszków.
Jestem jednak pewna, że za jakieś trzy tygodnie stwierdzę, że potrzebuję jakieś nowe ubrania, bo przecież nie mam się w co ubrać.
A oto efekty moich zakupów oraz rzeczy, które dostałam w prezentach :)
1.Torba prezent od siostry męża.
2.Naszyjnik od męża.
 3. Sukienka zakupiona przeze mnie na Święta BN.
 4. Kurtka na zimę.
5. Druga kurtka :P
6.Czapka na sanki dla mamusi, na nieco mniejszym modelu :)
7. Nowe książki - na które wciąż brakuje czasu!
Szelmostwa od przyjaciółki.
 Bóg zawsze znajdzie Ci pracę - zakupiłam sama.
8. Korale od kuzynki i kuzyna :)
9. Sukienka od przyjaciółki.

 10. Sweterkowa sukienka. Może i żaden szał, ale chciałam taką ciepłą kieckę :)
A w czasie, gdy mamusia fotografuje ciuchy, zamiast opiekować się synem...synek...


...wychodzi po angielsku ;)

10:40 PM

Macierzyństwo.

Mały Cud. Urodził się jakieś 9 miesięcy temu.  Tego dnia i ja byłam w szpitalu. Siedziałam pod kroplówką na twardym krześle. Obok mnie śliczna, młoda dziewczyna. Płakała. Nie mogłam siedzieć bezczynnie.
"Hej, czemu płaczesz? Mogę Ci jakoś pomóc?" - spytałam.
"Mam 10-miesięcznego synka w domu. Pierwszy raz został z mężem. Tęsknię za nim. Martwię się, czy sobie poradzą." - odpowiedziała.
Zaczęłyśmy rozmawiać. Ona opowiadała o swoim dziecku. O cudzie narodzin. Pamiętam, że byłam już tak zmęczona i obolała, że złe emocje, takie jak zazdrość czy zawiść, nie grały we mnie pierwszych skrzypiec. Słuchałam, uśmiechałam się. To była naprawdę miła rozmowa. Jedno zdanie tylko wytrąciło mnie na moment z równowagi:
"Kto nie przeżył porodu nigdy nie zrozumie ogromu uczuć, jakie się rodzą, miłości do dziecka. Mówię Ci, musisz to przeżyć!"
Na chwilę zamarłam. Nic nie odpowiedziałam. Nagle między nami powstała przepaść milczenia. Ona zobaczyła chyba w moich oczach ból. I choć nic nie odpowiedziałam...ona powiedziała...
"Przepraszam, chyba powiedziałam coś co Cię zabolało".
I wtedy powiedziałam jej po prostu, że ja pewnie nie urodzę, że czekam na dziecko, które przyjdzie do mnie inną drogą.
Ona się wzruszyła i zaczęła płakać. Ja też. Siedziałyśmy obok siebie. Płacząc. Dwie zupełnie obce kobiety. Zupełnie inne. Nie miałam pojęcia, że właśnie w tej chwili, gdy rozmawiam o cudzie narodzin... rodzi się mój syn. Dziecko, na które czekam od lat.
Ta przypadkowa znajomość trwa do dziś. Rozmawiamy sporadycznie, ale wysłałam jej zdjęcie mojego Skarba, gdy tylko zamieszkał z nami.
Ten mały Cud 4 miesiące czekał, nie wiedząc o naszym istnieniu. Gdy przyjechaliśmy go zobaczyć serce mi eksplodowało. Marzę, żeby przeżyć to znów... Nie wiem, jak i co czuje kobieta, która rodzi dziecko, ale wiem, że uczucia, które poczułam widząc tego małego chłopca, śpiącego w drewnianym łóżeczku, nie mogę porównać do żadnego, którego doświadczyłam do tej pory w moim życiu. Ale to nieprawda. że pokochałam go całym sercem już w tamtej chwili. Z perspektywy czasu wiem, że nie. To, co czułam wtedy, można porównać do ziarenka ryżu. Obecnie... mieszkam na ryżowej planecie.
Każdego dnia, bez wyjątku!, naprawdę...choć przez kilka minut trzymam mojego synka za rękę, gładząc ją...albo przytulam policzek do jego policzka...albo wdycham jego zapach...myśląc, że jest moim darem, o który błagałam, za którym tęskniłam do tego stopnia, że niemal zwariowałam. Dusiłam się tą tęsknotą. Jego obecność jest jak powietrze... Myślę, że gdybym urodziła dziecko z mojej pierwszej ciąży, czyli po 8 miesiącach starań - dziś, nie potrafiłabym aż tak doceniać tego, że to dziecko mam.
Szczerze... bywam zmęczona, zirytowana Leośkową nocną pobudką albo niezrozumiałym płaczem. Ale nie dostrzegam większych minusów macierzyństwa. A jednocześnie myśląc o kolejnym dziecku pojawia się we mnie lęk - czy jestem wystarczająco silna fizycznie, by powiększyć rodzinę? Czy podołam?
Macierzyństwo jest dla mnie właśnie fizycznym wyzwaniem. Jestem dość słabym zawodnikiem z...no cóż... wątłym zdrowiem. Racjonalnie rzecz ujmując - wiem, że teraz nie jest dobry czas na planowanie powiększania rodziny.
Czemu więc myślę o kolejnym dziecku...codziennie?

Jestem szczęśliwa. Leon wypełnił moje serce. Miłość do mojego synka jest tak ciepła, że naprawdę chodzę z rozpalonym sercem przez większość dnia. Może przez to... mam trochę mniej miejsca na miłość do mojego męża i na wyrozumiałość? Trochę mnie to dręczy. Tęsknię za Nim. A jednocześnie nie potrafię być już tak przy Nim, jak byłam wcześniej. Bo zawsze z tyłu głowy...jest myśl o Leośku. Nawet podczas seksu zastanawiam się, czy czasem nie jesteśmy za głośno i Leo się nie obudzi. Tak, nie ma już tego luzu, który był...hmmm... no właśnie luz to był zanim zaczęliśmy się starać o dziecko. Później straciliśmy ten luz... Czy on kiedyś wróci?

Moja codzienność jest taka inna od tej, do której przywykłam. Pełna małych rączek oblepiających mnie non stop ( weszliśmy w etap - Mamo, na rączki! Przy Tobie jest bezpiecznie!). Pełna radosnego, szczerego śmiechu, gdy puszczam całuski w powietrze...albo swoim nosem dotykam noska mojego maleństwa... Pełna zapatrzonych we mnie dwóch najpiękniejszych światełek, oczu mojego dziecka. Uwielbia, gdy się wygłupiam, gdy tańczę, gdy śpiewam...gdy mówię mu wierszyki (ale muszę je znać na pamięć, denerwuje się, gdy patrzę w książkę zamiast na niego!)... Nigdy nie miałam takiej wiernej, kochanej i wspaniałej widowni...
Ostatnio powiedziałam mu wiersz, który znalazłam na blogu http://weareamatchmadeinheaven.wordpress.com... głos mi się łamał i łzy kapały mi po policzkach... aż nagle patrzę,a z oczka mojego synka...wpatrzonego we mnie jak w obrazek...płynie łza...
O Jezu, no piszę to i ryczę jak głupia.
Dla mnie bycie mamą to najpiękniejsza rola w życiu. Macierzyństwo to miłość, bliskość, ciepło, opieka. Nie urodziłam mojego dziecka, ale uważam i czuję się jak jego 100% mama. I wiem, że inni, Ci którzy mówią, że adoptowane dziecko jest cudze - po prostu w moim odczuciu... bluźnią... Najczęściej nie przeżyli cudu adopcji...Albo...mają takie prymitywne i płytkie myślenie...albo...nie umieją kochać... ( nie mówię tu o skrajnych sytuacjach, w których dziecko jest starsze i ma problem z więzią...)
Nie wyobrażam sobie mojego świata bez mojego dziecka. Nie dałam mu życia, ale oddałabym za nie życie. Wciąż mnie zadziwia moc i ogrom matczynej miłości...która we mnie...




Magia macierzyństwa nie rodzi się tylko i wyłącznie na sali porodowej. Ręczę swoim sumieniem, że nie..

9:33 PM

Ja Ciebie chrzczę...

...zawsze stałam z tyłu, za ostatnią ławką. A w gardle czułam ścisk. W tych białych szatkach, w pierwszych rzędach przed ołtarzem, na kolanach wystrojonych matek, w objęciach dumnych ojców...leżały moje niespełnione marzenia. Nienawidziłam chrztów. Stałam 1h pytając Boga za co, za co każe mi to przeżywać. Czy mnie karze? Pod powiekami czułam piekący, wylewający się potokiem wstrzymywanych łez... ból. Żal. Niezgodę i nienawiść. Zawiść i samotność.
Marzyłam. Że kiedyś będę tam ja. Dumna, szczęśliwa, spełniona. Wyobrażałam sobie jak podchodzę z moją Kruszyną do ołtarza, ksiądz polewa jej małą główkę, a onz słodko uśmiecha się do niego.

A jak było?

Zaczęło się od spowiedzi. Jak mogłam w 3 minuty opowiedzieć księdzu o grzechach, które zatruwały mnie od kilku lat? Nie mogłam. Spowiadałam się długo, płakałam, mówiłam szczerze, wybaczyłam sobie, bo wiem, że ból niepłodności wypalił mnie, to on determinował moje uczucia i zachowania. Próbowałam je odrzucać. Popełniając ogromny błąd. Dopiero, gdy je przyjęłam zrozumiałam, że mam do nich prawo. Mąż mi powiedział, że podczas mojej spowiedzi, ludzie podchodzili do konfesjonału sprawdzać, czy nadal tam jestem, czy nie zemdlałam... Nie zemdlałam. Oczyściłam się. Choć nie czuję się zupełnie wolna. Nie "fruwam" jak kiedyś... Może problemem jest to, że choć wybaczyłam sobie...nie do końca wybaczyłam Bogu? Nie wiem. Wciąż jeszcze nie znam odpowiedzi na to pytanie.

A potem...

Tym razem w kościele stałam z przodu. Wystrojona i...chciałabym napisać dumna...ale raczej napiszę... przerażona. Patos tej opowieści w tej chwili zmienia się w opis walki z płaczem Leośka. Od początku mszy, aż do ogłoszeń parafialnych moje dziecko wyło i wiło się. Dosłownie. Uciekało przed księdzem wdrapując się po mnie jak mały zwierzak. Dopiero na 10 minut przed końcem mszy poprosiłam moją Kasię o nosidło, wsadziłam w nie moje zaryczane i oglucone dziecko i na szpilkach popylałam po kościele...Współczujący i skrywający uśmiech wzrok obcych ludzi nie robił już na mnie wrażenia...

Impreza się udała.Tak myślę, choć to nie mi oceniać.

A tu Leoś  już w domku, w sankach, które dostał od męża siostry w prezencie.
 I przy traktorze od chrzestnego rolnika :)

Leoś ochrzczony. O dziwo lepiej śpi. Może wypędziliśmy diabełka?

Mój synek jest piękny. Gdy na niego patrzę w sercu czuję żar (szczególnie teraz, gdy śpi). Muszę się Wam przyznać, że zapominam, że go adoptowaliśmy. On jest po prostu moim dzieckiem. Moim synem. Owocem naszej miłości, determinacji, siły i walki.

Cały zeszły tydzień walczyliśmy z gilami, nadal walczymy. Doszło nam jeszcze zapalenie spojówek. Jąderko póki co w normie, chirurg mówi, że to może być wodniaczek i że mam obserwować. Zębów nadal brak, ale za to mały Leoś raczkuje, robi "kosi, kosi" i "taki duży, taki duży". Zmienia się. Jest taki rozumny, kontaktowy, radosny, ciekawy świata. Wspaniały po prostu. I idealny.

A co do naszej imprezy z okazji ukończenia trzech dekad życia - też się generalnie udała, choć większość ludzi, ze mną na czele - po niej rzygała i rąbała w kibel ;P



Nie wiem, czy już Wam mówiłam, że uwielbiam być Leosiową mamą?

11:19 PM

30 lat minęło...

...i to już? Hello! Nic się nie zmieniło :) Wciąż jestem tą samą Alą :) Wciąż czuję się młodo.
Dziękuję Wam serdecznie za życzenia :) Jesteście kochani.
Od męża dostałam rower :D i naszyjnik. Się chłopak postarał :D

A ja szykuję dla Niego niespodziankę od tygodnia (urodziny ma jutro). 30 prezentów na 30 urodziny :) Właściwie 28 z nich to drobiazgi, a tylko dwa to ten właściwy prezent. Zamierzam pochować po całym domu (już to zrobiłam częściowo) upominki, na każdym jest wskazówka, gdzie znajduje się kolejny. Ułożyłam nawet rymowankę :) Jednym z prezentów jest świeczka ( nie wiem, czy o tym pisałam, ale kiedyś kupiłam mężowi mega świecę na Dzień Chłopaka, wypomina mi to do dziś, więc za karę znów świeczkę dostanie :P).
  1.       Szukaj tam, gdzie ptaszek ćwierka,
    Gdzie się Leoś z koniem bawi w berka.

    (baton mars)

    2.       Jeśli spojrzysz w lewą stronę,
    Swoim cieniem Cię osłonię.

    (baton Kit Kat)

    3.       O rety, rety, rety!!!!
    kolejny prezent jest tam…
    Gdzie Leosia skarpety!!!

    (gra)

    4.       Nie szukaj w sobie winy,
    Kolejny prezent jest tam, gdzie
    Trzymam Leośkowe rzeczy na chrzciny! J

    (napis Happy Birthday)

    5.       Ta zabawa nie jest nudna!
    Zajrzyj do fioletowego pudła!

    (złodziejka)

    6.       Nie rób miny, powiedz „dzięki”
    Może zajrzysz do nie zrobionej łazienki?

    (piwo)

    7.       Tylko jedno? O więcej się prosi…?
    No to zajrzyj do fotelika Maxi Cosi J

    (piwo)

    8.       Ciągle mało??? Hola, hola…
    Wystarczy zaglądnąć do brązowego wora.

    (piwo)

    9.       Wieść od dawna do nas płynie,
    Że kolejny prezent jest…przy maszynie!

    (Kubek z wąsami)


    10.   Zasmucony? Prezent brzydki?
    Kolejnego szukaj na wysokości łydki J

    (gumy Mamba)

    11.   Jeszcze trochę się namęczysz,
    Spójrz na rzecz przy schodowej poręczy…

    (skarpety)

    12.   Ach… prezentów masz bez liku,
    Kolejny ukryty w szydełkowym koszyku!!! J

    (gumy orbit)

    13.   Osz Ty cwany, sprytny lisie,
    Idź teraz tam, gdzie Leosiowe misie 

    (czekolada Milka jogurtowa)

    14.   Gdzie ciasteczek smacznych pare,
    Jest wskazówka ze sztandarem.

    (flaga piratów)

    15.   Wiem, że marzeń masz tak wiele,
    Może spojrzysz na nie śmielej?
    Już prezentów masz połowę,
    A w szufladzie komody znajdziesz nowe!

    (bon na nocleg w Warszawie)

    16.   Fajny? Prezent nietrafiony?
    To od serca kochającej żony.
    Jeśli zechcesz na osłodę,
    Coś schowałam za komodę 

    (baton)

    17.   Zabawa jest przednia,
    Też tak czujesz?
    Może odpoczynek na krześle
    Sobie zafundujesz?

    (baton marcepanowy)

    18.   Och, mężuniu mój wytrwały,
    Idź tam, gdzie pierwsze zdjęcia z tatą w domu
    Ma synuś Twój mały.

    (Ciasteczko Tofinek)

    19.   To nie jest wcale kolejna pierdoła,
    Nie myśl tak! Ani mi się śni!
    Lepiej zajrzyj za TV!

    (klej)

    20.   Po co Ci klej? Dobrze wiesz,
    Etykiety przylepisz nim też.
    Udzielę Ci małżeńskiej rady,
    Zajrzyj w kuchni do sztućcowej szuflady.

    (Leosiowy uśmiech na szczęście)

    21.   Noś go dumnie w swym portfelu,
    Takich na świecie nie ma wielu.
    Jakaś smutna Twoja mina,
    Może ucieszy Cię coś z półki na wina?

    (obrus urodzinowy)

    22.   Ach, prezenty nietrafione,
    Więc najwyżej zwal na żonę 
    Kolejny prezent idealny,
    znajdziesz blisko…
    krano-fontanny.

    (świeczka :D)

    23.   Wiem, ten prezent jest trafiony,
    i do tego ulubiony.
    Więc kolejne, wybacz mężu,
    Pewnie już z nim nie zwyciężą.
    Ale lepiej byś to sprawdził,
    Spójrz tam, gdzie mam swoje skarby.
    Jakie Skarby? A no te w słomkowym
    Koszyczku wiklinowym :)

    (chałwa)

    24.   Może Ci trochę osłodzi smak gorzki
    I zaradzi na prezentowe troski?
    Och Kochanie, powiedz szczerze,
    Zaglądałeś przy rowerze?

    (gumowe rękawiczki)

    25.   Co się dziwisz? Rzecz  przydatna,
    Pracusiowi, rzecz to jasna.
    A wiesz, że czasem schylić się warto?
    Zajrzyj pod auto...

    (zapałki)

    26.   Każdy dobrze o tym wie,
    Że zapałki każdemu przydadzą się
    Kolejny prezent urodzinowy,
    Znajdziesz w tapczanie brązowym.

    (listek gumy orbit)

    27.   Czyżbyś zbliżał się do mety?
    O rety, rety, rety, rety.
    Zajrzyj z lewej, tam gdzie kończą się rolety.

    (karteczka urodzinowa)

    28.   Teraz zacznie się rebusik,
    Który Ty odgadnąć musisz.
    Pierwszy fragment już tu masz,
    Coś z prezentu już Ty znasz.
    Drugą część znajdziesz tam,
    Gdzie często…jak na tronie siadam.

    (rebus – hasło tunel)

    29.   Ta zabawa nie ma końca?
    Wszystko dla mojego słońca.
    Wiem, że warto i że trzeba,
    Unieść oczy wprost do nieba!

    (rebus – hasło aero)

    30.   Oto finisz już kochanie,
    wiesz już co Ci się dostanie?
    Jesteś zwinny no i szybki,
    Tak…po prostu dynamiczny!

    Bon to trafia w Twoje dłonie,
    Byś chwil parę spędził w nieboskłonie.
    I choć skok bez spadochronu,
    Nic nie stanie się nikomu.
    Mam nadzieję mój kochany,
    Że w tym roku prezent jest udany!

    (BON na 3 minuty w tunelu aerodynamicznym)



    No cóż, z pewnością nie jestem normalna. Myślę też, że to się już nie zmieni :)

    PS. Od dwóch tygodni Leoś robi "kosi kosi", a od 3 dni raczkuje :) Największy mój strach o zaburzenia więzi minął, mój synek jest typowym synusiem mamusi. Wyciąga do mnie rączki, tuli mnie, całuje, jak wychodzę tuli moje ciuchy, jak wracam piszczy z radości, w towarzystwie główka mu chodzi w prawo i lewo w poszukiwaniu mamusi. Położony na ziemię raczkuje wprost w moje ramiona ( no chyba, że gdzieś po drodze jest kontakt, on ze mną wygrywa). Tak mi z tym dobrze...a mąż mnie opierdziela, że jeszcze tego pożałuję.

    Eeeeee tam! Tymczasem zalewa mnie oksytocyna! Jestem szczęśliwą 30-letnią mamusią! Mój synek to światło mojego życia.
     




9:05 AM

Smutek.

Dziś mijają 2 lata od naszej straty. Nadal jest mi przykro. Nadal czuję w środku ból. Nie pali i nie piecze on, jak wcześniej...Ale jest mi źle. Dziś wraca do mnie przeszłość.

Dobrze, że jesteś syneczku.
Gdzieś w niebie jest Twój mały braciszek...a może siostrzyczka...

Jest tam, Boże? Czy Ty też z nim/nią jesteś? Czy jesteś...?


Jutro kończę 30 lat. Moje największe marzenie się spełniło. Jestem mamą. Mamą Leosia i mamą pewnego Aniołka. Moja pierwsza ciąża nie uczyniła jednak ze mnie matki z moich marzeń. Uczyniła mnie nią adopcja. I pomimo bólu, który dziś do mnie wrócił, ale którego nie odczuwam już na co dzień, wiem...że tak musiało być. Bo gdyby potoczyło się inaczej to Leoś nie byłby dziś z nami.  A to przecież mój największy i najwspanialszy w życiu, cudowny dar.

Przyziemnie u nas, choć dziś wznoszę oczy ku niebu... Zaraz jadę zamiawiać torty - na chrzciny i na nasze trzydziestki. Muszę zacząć sprzątać. Mały ma katar, męża i mnie boli gardło. Jąderko Leosia zmniejszyło się. Za dwa dni mamy wizytę u chirurga. Ulewanie Leośkowe zmalało. Moje jelita mają się wciąż średnio, ale to oznacza, że nie jest najgorzej.
Chrzest już w tę niedzielę. Zaczynam się delikatnie stresować. Czym? A no różnymi rzeczami, między innymi...spowiedzią...

Tęsknię za latem.


10:47 PM

Leoncjo - nie choruj!!!

Milczę, mam gorszy czas. Moją chorobę zniosę, znam ją od podszewki...Ale jeśli chodzi o mojego Maluteńkiego, to jestem panikarą nr 1.
Zaczęło się od ulewania. 5-10 razy po każdym posiłku. Pediatra kazała wyluzować, zrobić badanie moczu. Nalepiłam mu ten dziwny woreczek. Nasiusiał jak ptaszek, za mało na osad moczu, ale ogólne badania zrobili i wyszły ok. Lekarka kazała kupić Nutriton i zagęszczać nim mleko.
Przyjechałam do rodziców wczoraj. Ulewanie jakby rzadsze...ale... lewe jądro powiększone. Zobaczyłam to i normalnie zrobiło mi się słabo. Pognałam prywatnie do lekarza. Obejrzał ...też kazał wyluzować. Obserwować i jak napuchnie, zrobi się czerwone natychmiast do szpitala. Jeśli zaś nie - umówić się na operację przepukliny jądrowej w trybie nie pilnym. Do tego dziąsła obejrzał i zobaczył "szpadle" na górze. Całe górne dziąsło napuchnięte i czerwone, a lewa górna jedynka jakby już napierała i chciała wyleźć. Póki nie zobaczę, nie uwierzę.
Zryczałam się jak bóbr.

Dostałam dziś filmiki Leosia z czasu, gdy przebywał w pogotowiu opiekuńczym. Zryczałam się ponownie.

Mój Leoś. Mój malulek. Mój biedulek.


8:17 PM

Rozłąka.

Wróciłam dziś ze szpitala. Wczoraj na oddziale musiałam wypić 4 litry fortransu (taki lek), a dziś o 8:30 dostałam Dormicum na spokojność i o 9 byłam już na sali. Założyli wkłucie, anestezjolog podała mi zastrzyk usypiający i obudziłam się o 11.25.  Chyba odespałam ostatnie nocki, bo zazwyczaj po narkozie budzę się jeszcze na sali i jestem zupełnie trzeźwa.
O 12 myślałam już tylko o jedzeniu (od soboty nie jadłam). A po jedzeniu już tylko marzyłam, żeby przytulić syna. Prosiłam lekarza o jak najszybszy wypis. O 14.50 byłam już w blokach startowych i czekałam na lekarza. O 15 był już po mnie mąż i pojechaliśmy do teściów, gdzie był mój Kotuś.
Wynik kolonoskopii niestety nie jest zadowalający. Stan zapalny utrzymuje się w części dystalnej jelita ( co ciekawe CRP wcale na to nie wskazuje - 0.45). Na szczęście to tylko 15cm zmian. Dalsza cześć w tej chwili jest w normie. Pobrano mi 5 wycinków. Za 2 tygodnie będzie wynik.
A teraz przede mną walka o niepełnosprawność ( która przy mojej chorobie należy się w stopniu umiarkowanym). Wcześniej nie stawałam na komisji, bo bałam się, że zaważy to na naszej kwalifikacji w OA.

Nie było mnie w domu zaledwie 31 godzin. A zdążyłam 2 razy popłakać się z tęsknoty za Maluchem, chwalić się nim na prawo i lewo lekarzom i pacjentom ( lekarka, kojarzy mnie, pamiętała, że nie mogę mieć dzieci, bo ostatnio przesuwała mi termin laparo, gdy wylądowałam w zaostrzeniu na oddziale).
Mój mały spędził te godziny beze mnie w miarę spokojnie. Choć zjadł w nocy o 400ml więcej, niż gdy ja jestem w domu i od 5.30 nie spał już, a obudził się ponoć z okropnym krzykiem.
 
Moc miłości do dziecka zadziwia mnie każdego dnia. Gdy dojeżdżaliśmy pod dom rodziców męża...czułam się jak dziecko, które zaraz zobaczy Świętego Mikołaja. Wyskoczyłam z samochodu i dosłownie wbiegłam do nich do domu. Teściowa poprosiła mnie, żebym się małemu nie pokazywała dopóki nie zje deserku, ale ...no to było niemożliwe. Od razu podbiegłam do niego. A on uśmiechnął się radośnie i... odwrócił głowę do łyżeczki z owocami :P Za chwilę jeszcze raz na mnie spojrzał i dotknął rączką mojej buzi, ale większego wrażenia, moje pojawienie się, na nim nie wywarło. W domu jakoś też bardziej niż zwykle garnął się do męża. Dopiero teraz, gdy usypiałam go ( wciąż niestety robię to w wózeczku), cały czas na mnie patrzył, nie spuszczał ze mnie wzroku. A gdy już...już wydawało mi się, że śpi - nagle otwierał ogromne oczy, by sprawdzić czy na pewno jestem. I tak z 10 razy...
A ja... choć  jestem już w domu nie mogę się nasycić moim dzieckiem. Mam ochotę go tulić, głaskać, całować, gilać...patrzeć na niego, wdychać jego zapach... I szeptałam mu dziś, jak na początku jego pobytu u nas, przed snem, że jest moim skarbem, odzyskanym sensem życia, iskrą, która rozpaliła nasze domowe ognisko, naszym spełnieniem marzeń... 
Uwielbiam patrzeć na jego radosną buzię. Wiecznie zaciekawioną minę. Siłowanie się z domowymi przedmiotami, uparte dążenie do zrealizowania swoich niemowlęcych pomysłów. Zaskoczenie, gdy robimy mu "akuku". Rozdziawioną na maksa buźkę, gdy podskakuje na kolanach, a ja śpiewam "Tak pan jedzie po obiedzie...". 
Moje dziecko jest niesamowite. Nic na świecie i nikt, nie jest dla mnie równie piękny i idealny. Jestem po prostu szaleńczo zakochana w tym maleńkim chłopczyku, który odmienił moje życie... 
Chciałabym zatrzymać czas. Jak nigdy wcześniej...w całym moim życiu...

Kurczę, poryczałam się.

Klik!

TOP