5:00 PM

Dzień chłopaka.

Oj rozszalała się burza pod moim ostatnim postem.

Staram się podchodzić z dystansem do naszych kłótni. Wydaje mi się, że są... dobre i potrzebne. Co więcej, cieszę się, że napisałam poprzedniego posta, że zalałyście mnie, czy też nasz związek falą hmm...porad, krytyki może nawet. Zmusiła mnie ona do pewnych refleksji. I no... nie ukrywam do wyrzutów sumienia. Choć niektóre komentarze trafiały w sedno ( np. tak, brakuje nam dziadków, kogoś do pomocy) to inne niekoniecznie.

Pomyślałam sobie, co by było, gdyby tego bloga prowadził mój mąż? Gdyby on napisał jak się czuje? Ile z siebie daje i jak jest oceniany...? Jak widzi mnie...?
Komentarze, podejrzewam byłyby jeszcze gorsze...

Napisałam trochę z przekąsem o naszych kłótniach, bo rzeczywiście one są takie rzadko na serio. Choć zdarzają się i takie. Ale te, zawsze coś uleczą i naprawią.

Dziś Dzień Chłopaka. Dlatego poświęcam post na zrehabilitowanie mojego męża. Skończył kostkę przed domem. Robił ją 3 miesiące. Robił ją dla nas. Codziennie, w każdy dzień wolny. Dodatkowo kosi trawę co 4 dni ( bo rośnie jak szalona), to on zajmuje się opłatami, wszelkimi formalnościami... ja nawet się nie tykam.  Pracuje na 3 zmiany, jest szefem brygady. Jego błąd podczas pracy przekłada się na milionowe straty dla firmy. Jak leży przed telewizorem to naprawdę wtedy, gdy już nie ma sił (ostatnio ma notorycznie krwotoki z nosa). Dziś sobie zdałam sprawę, że przez ostatnie miesiące nie było takiej nocy, w której przespałby więcej niż 5h. Nawet, jak ma wolne, nastawia budzik na 6-7 rano, żeby wstać i pracować przed domem. Jak coś się zepsuje w domu natychmiast jest naprawione. Nigdy nie czeka do jutra. Wstaje w nocy robić małemu butlę. Karmi go w nocy. Zawsze rano jedzie po świeży chleb. Wstawia pranie niemal codziennie. Odkurza raz w tygodniu ( 5 razy w tyg. robię to ja, ale on i tak myśli, że tylko on odkurza ;)). Spełnia moje wszystkie zachcianki. Czasem nie od razu. Ale ostatecznie spełnia.
Kocha Leosia. Miłością jaką czuje i jaka jest w nim. Co chwilę widzę jak tulą się i głaszczą ( o ile Leoś ma dobry humor bo inaczej tatuś idzie gdzie indziej ;) ). Bawią piłeczką. Chodzą na spacery. Jeśli jest w domu to pomaga mi w kąpieli, albo w tym czasie robi kolację.  Kilka razy w tygodniu robi obiad. Prawda jest taka, że mój mąż nie zmienia pieluch. Ma odruch wymiotny, gdy czuje smrodek kupy. Ale tak było od zawsze. Przy mojej chorobie jelitowej musiał nauczyć się z tym przebywac na co dzień, ale ...rozumiem to.

To ja narzekam, bo do tej pory robiłam, co chciałam. Tu pobiegłam na sesję fotograficzną, tu coś poszyłam, tu pojechałam, tu poleciałam do lumpeksów...a teraz... teraz nie ma. Moim życiem steruje maluch. I nie ma nikogo, kto wyręczyłby mnie w najprostszych czynnościach. Gdy przyjeżdżają rodzice - to mam jeszcze więcej roboty, bo ich obsługuję. Bo przyzwyczaiłam wszystkich, że jestem SUPER WOMAN... Ze wszystkim zawsze dawałam radę...mimo bólu i trudów...

Ponieważ ja jestem na urlopie macierzyńskim ( ktoś kiedyś powiedział, że ten kto nazwał to urlopem musiał być mężczyzną), a mąż pracuje, to jednak głównie ja spędzam czas z małym. Dlatego do tego, że moje życie już w tak dużym stopniu jak wcześniej, ode mnie nie zależy - zdążyłam powoli przywyknąć. Mojemu mężowi jest trudniej. Potrzebuje więcej czasu.

Często jest złośliwy. Ja też. Bywam podła. On wstrętny. A potem znów kochamy się najmocniej na świecie.

Mam wyrzuty sumienia, że tak napisałam na męża. Jest mi przykro. Bardzo Go kocham. Wiem, że On mnie jeszcze bardziej.

Przygotowałam mu dziś z okazji Dnia Chłopaka tort z browarów. Na górze 3 puszki, na dole 5 butelek. Bardzo się ucieszył ( kilka lat temu kupiłam mu świecę, do dziś mi wypomina, że to najgorszy prezent na Dzień Chłopaka w jego życiu :P). W końcu trafiłam z prezentem.
 A wieczorkiem poszliśmy na spacer.

A tu moje chłopaki  <3

11:37 PM

Nasze małżeńskie gierki i sztama z Leo?

Nie zawsze jest kolorowo i nie we wszystkich aspektach. Odkąd Leoś jest z nami nasze życie zmieniło się o 360 stopni. Tzn... no właśnie. Moje życie zmieniło się o 360 stopni. Życie mojego męża..ja wiem...60? No dobra, niech mu będzie - jakieś 90 stopni.
To ja całymi dniami jestem z synkiem, to ja nie mam czasem czasu zrobić siku, czy umyć zębów... Mój mąż? On zawsze ma czas na takie podstawowe rzeczy.
Kłócimy się strasznie i wyzywamy. Nie powiem, żebyśmy wcześniej się nie kłócili, bo jesteśmy dwa skorpiony i to typowe, więc uwierzcie mi, że toczymy walkę od zawsze. Ale teraz... chyba do mojego męża serce mi nie zmiękło, chyba mi stwardniało. Nie umiem odpuścić. Chodzę podkurzona, jak tylko się do mnie odezwie.

Najczęściej, w dni pracujące mojego męża, wygląda to tak:

8.00 telefon od męża, który na 6 pojechał do pracy : "Wstaliście? Jeszcze nie? No Tobie to dobrze."
10.00 telefon od męża: "Jak tam? Co robicie? Idź z nim na spacer, zrób przy okazji zakupy w Biedronce".
12.00 telefon od męża: "A obiad będzie, czy mam pojechać po pierogi. Jestem bardzo głodny. Nie jadłem od 3h"
14.00 telefon od męża - nieodebrany
14.30 mąż wraca z pracy: "Ooooo obiad zrobiłaś. Ale ryż? To ja już sobie sam ziemniaki obiorę. Dlaczego nie odbierałaś telefonu? Usypiałaś małego? Dlaczego nie oddzwoniłaś? Tak długo go usypiałaś?"
 15.30 mąż najedzony kładzie się na kanapę: "Jestem mega zmęczony, pośpię, jeśli mi pozwolisz (sarkazm w jego tonie wyczuwalny jest wręcz namacalnie).
17.00 mąż jedzie...w różne miejsca - do Leroy Merlin, do Castoramy, do Pana X z allegro od opon na zimę, do Pana Y z olx.pl od keramzytu, do Lidla, bo promocja....
18.00 mąż pyta:
-"Co zjemy na kolację?"
- "Co zrobisz" - odpowiadam.
-"Yyy...miła jesteś"
-"Jestem zmęczona po prostu".
-"Ale na facebooka siły masz. Widziałem, że komputer włączony. To taka zmęczona nie jesteś".
W tym momencie zawsze zaczyna mi sztywnieć środkowy palec. Ale muszę się hamować, bo fuckers działa na mojego męża jak płachta na byka.
Nie odzywamy się przez następne 10 minut.
19.00 mąż pyta: "Kąpiesz go?"
19.30 mąż przyrządza kaszkę, kładę się koło małego, karmię go, biorę komputer, odpalam kołysanki, gadam ze znajomymi, bloguję...
21.00 mąż krzyczy z dołu: "Przyjdziesz?"
21.10 schodzę.
Jest za późno na wspólny film, ale akurat na krótką kłótnię.
21.30 Rozmowa:

 Fight no1

-" Weź człowieku, nic mi nie pomagasz"  - ja.
-"Nie Tobie to oceniać" ( siła argumentów mnie zabija)- on.
-"Może Tobie?" - ja.

 Fight no2

-"Przestań szyć. Syfisz. Wszędzie są nitki." - on.
-"To posprzątaj." - ja.
-"Nie będę sprzątał po Tobie. Nie jestem frajerem"- on.
-"W takim razie nigdy więcej nie włożę po Tobie naczyń do zmywarki" - ja.
-"Co z Ciebie za żona?" - (siła argumentów kolejny raz mnie zabija) ;) - on.

Fight no3

-"Co Ty ryczysz? Czemu ryczysz? Weź, miałaś się wyleczyć z płakania, jak będziemy mieli dziecko"- on.
-"O co Ci chodzi, pokazują chore dziecko w telewizji, zobacz jakie kochane."
-" Ty się nigdy nie zmienisz. Może powinnaś się leczyć"- on.
-"Weźźź. Sam się lecz" - ja.

Na koniec rozmowy.
-"Ale masz boskie ciało. Dasz popatrzeć?" - on.
-"Ty naprawdę jesteś nienormalny"- ja.
-"O co Ci chodzi, naprawdę jesteś piękna, no chodź tutaj"- on.
-"Taaa, nie będę się z Tobą kochać, bo mnie wkurzasz, najpierw pomyśl, co gadasz" - ja.
-"Nie kochaliśmy się już miesiąc!!!!" - on.
-"Wg moich obliczeń 3 dni. "- ja.
-"To u mnie się mnoży razy 10" - on.

W dzień, gdy mąż nie idzie do pracy jest inaczej.
8.00 mąż wstaje, zjada sam śniadanie, wychodzi do pracy przed dom.
13.00 wołam go na obiad,
13.20 przychodzi i mówi:" zimne ziemniaki?"
13.50 wraca do pracy
17.00 wraca do domu, idzie się wykąpać
17.30 kładzie się przed telewizorem, mówię;
-"Ja też jestem zmęczona i chciałabym się położyć".
-"Sama tego chciałaś" - on.


Nie przestaję jednak ucierać mężowi głowy i czasem zajmie się sam dzieckiem. Ostatnio pobił swój rekord - zajął się nim 1,5h.

A teraz jestem sama z małym, mąż wraca jutro, dziś wypłynął z kolegami po jacht (jest sternikiem).

Zamykam obecną ankietę i rozpoczynam kolejną. Zapraszam do udziału. Poniżej przedstawiam wyniki poprzedniej. Są ciekawe, choć mnie nie zaskakują. Dziękuję wszystkim za udział w poprzedniej, drugiej już, ankiecie!

A poza tym wszystko u nas ok :) Mój synek jest jeszcze cudowniejszy niż ostatnio - choć nie wiem, czy to w ogóle możliwe. No ale...spójrzcie sami:


A...i ostatnio, po dość kłótliwym dniu, poprosiłam męża, żeby coś mi pomógł, choć rozebrał małego do kąpieli.
Zrobił to...a mój słodziak przepięknie tatusia obsiusiał :)
Mój synek <3





10:05 PM

Tadam!

I jest, nowy wygląd, nowe opisy!
Czuję się wzruszona, trochę to głupie, ale czuję się wzruszona własnym blogiem. Jego nowym wyglądem utożsamiającym nasze życie. Tym zapisem naszej drogi. I szczęściem, które jest mi dane przeżywać.  
Udało się. Odnalazłam siebie, sens życia, szczęście.
 Wam też się uda.

Dziś Leoś nie mógł zasnąć, a ja tak chciałam dokończyć całodniową pracę nad tłem i nagłówkiem do bloga. Umęczony, po 1,5h lulania, usnął na moich rękach. Podczas usypiania co jakiś czas głaskał mnie łapką po policzku albo kręcił kosmyk moich włosów. "Odlatywał" dobre 10 minut, a gdy usnął ...mimo mdlejących rąk...trzymałam go dalej. I płakałam. Ze szczęścia i miłości. A w tle Turnau&Umer śpiewali...

"(...)Kiedyś tam, będziesz miał dorosłą duszę,
Kiedyś tam, kiedyś tam...
Ale dziś jesteś mały jak okruszek,
Który los rzucił nam.
(...)
Kiedyś tam będziesz spodnie miał na szelkach,
Kiedyś tam, kiedyś tam…
Ale dziś jesteś mały jak muszelka,
Którą Los rzucił nam."

Mój mały okruszek, moja maleńka muszelka... Mój mały wszechświat w tym małym, kruchym, ale jakże silnym ciałku.

A teraz kilka informacji z naszego życia:

Mówiłam Wam, jak Leoś uwielbia się tulić? Jeśli nie biorę go na rączki dłużej niż 20 minut, nawołuje mnie, zaczyna popłakiwać, podnoszę go, a on obtacza mnie natychmiast swoimi ramionkami za szyję i wsysa mi skórę, jakby robił malinkę. A potem chichra się w głos z radości.
Śmiech dziecka jest zaraźliwy. To prawda, że "gdy śmieje się dziecko, śmieje się cały świat"...

Mój mały Szkrab zaczął sam stawać. Podciąga się w łóżeczku i próbuje wytrzymać w pionowej pozycji jak najdłużej - tańczy wówczas przy barierce, a ja zanoszę się od śmiechu. On wtedy zerka na mnie ze zdziwieniem i sprzedaje mi ten swój uśmiech łobuza - ten mój ulubiony!!!

Lubimy na siebie patrzeć. Czasem dla zabawy udaję, że nie patrzę na synka.
 "Eeee! Eeeee! Baba brrr!" - nawołuje.
Udaję, że nie słyszę. I Bóg mi świadkiem, że mój 7-miesięczny Szkrabuś próbuje zawołać mnie po imieniu:
"Ałaaa, Ałaaaaa" - krzyczy, gdy długo nie reaguję.
No wtedy muszę się odwrócić i mówię:
"Po imieniu do mamusi nie mówimy. Jestem mama! MA-MA".
Synuś interpretuje to na swój sposób, czyli w Leosiowym tłumaczeniu:
"Uśmiech łobuza, raz proszę!"
:)

Szarpanie za włosy, szczypanie twarzy mój synek stosuje wszędzie i zawsze. Strasznie mnie to boli i złości. Czasem muszę się ostro przyhamować, żeby na niego nie krzyknąć.

Podczas jedzenie muszę Leośkowi zakładać 3 śliniaki. Pierwszy to taka chustka pod samą szyjkę. Drugi to zwykły śliniak. Trzeci to śliniak plastikowy, żeby mały nie przemókł. Ale pomimo przygotowanej przeze mnie tarczy antybrudzeniu się - po jedzeniu musimy się całkowicie przebrać, a czasem nawet wykąpać. Bo rączka z rękawem zawsze ląduje w buzi, gdy jest w niej największa porcja obiadku. A na kichanie przychodzi ochota właśnie wówczas, gdy mamusia włoży do ust sporą porcję kaszki.
Ale, że dzieci dzielą się na dwie grupy - czyste i szczęśliwe - wszyscy przecież wiedzą :)

Mogłabym tak bez końca. Ale zostawiam sobie na kolejne posty ;)

A na zdjęciu poniżej mój tancerz ;) Trochę musiałam go ukryć obrabiając zdjęcie, dbając o jego anonimowość ;)



PS. Materacyk zostanie obniżony dziś lub jutro - nie martwcie się, też widzę, że jest niebezpiecznie.

9:52 PM

Wyrok.

Chciałam coś napisać. Jest we mnie wiele przemyśleń. Dotyczą niepłodności, adopcji...tęsknoty za dzieckiem... ale nie umiem.
Nie chcę już tego pisać.
Wylałam na tym blogu morze słów, które utworzyły ocean moich myśli...Rozlał się on po waszych domach i czasem powracał do mnie jak tsunami... Ale ostatecznie oczyścił mnie.
Te kilka kropel, które jeszcze wciąż istnieją we mnie, niech we mnie pozostaną. Może staną się bazą, z której wypłynie rzeka, która poniesie mnie do mojego drugiego dziecka?

Chcę rozpocząć od nowa.

Moje życie jest zwyczajne. Nie. Moje życie jest nadzwyczajne. Piękne. Ulotne. Nie chcę go chować za kotarą adopcji. Czuję potrzebę zmian.

Właśnie dlatego, chcę zaakcentować zrodzoną we mnie - nową mnie i trochę zmienić profil prowadzenia i wygląd bloga (na to potrzebuję trochę czasu).


 A wszystko to, bo... uprawomocnił się wyrok. Mój mały synek jest już zupełnie nasz. Jest podobny do męża, ale i coraz bardziej do mnie. Ostatnio zauważyłam, że chwyta większość rzeczy lewą rączką ( ja jestem leworęczna). Jest piękny. Nie sądzę, by można było kochać jeszcze bardziej. Ale to już chyba pisałam nie raz...

Dziś byliśmy na spacerze. Szukaliśmy jesieni. A znaleźliśmy...lato!


















Jestem kreatywną mamą. Pełną pasji. Pomysłów.
Jestem wrażliwą mamą. Trochę melancholijną. Czasem rozchwianą. Czasem zabawną.
Szyję. Fotografuję. Maluję. Śpiewam. Piszę.

Ale przede wszystkim jestem mamą. Co z tego, że adopcyjną?
Jestem po prostu mamą. I o tym chcę zacząć pisać.

Zapraszam Was do mojego świata, którego nie będę już chować pod kocem niepłodności.



9:41 AM

Miękkie serce.

Dni mijają tak szybko. Mój Szkrab skończył już 7 miesięcy. Te ostatnie incydenty były chyba związane ze skokiem rozwojowym, mały rozgadał się aż miło :)
Zębów jednak brak, choć w buziaczku ląduje wszystko,co aktualnie mały trzyma w dłoni.

Stwierdzam, że Leoś zmiękczył mi serce. Chcę być w dobrych relacjach z bliskimi. Napisałam nawet smsa do męża siostry, żebyśmy zaczęły od nowa, zapominając o tym, co było złe. Na razie nie odpisała, ale ja wiem, że zrobiłam coś dobrego. Dałam od siebie, ile mogłam.

Jak to mówią - jak ktoś ma miękkie serce, to musi mieć twardą d...ę.
Chyba poćwiczę więc wzmacnianie pośladków.

A na zdjęciu Leo w szufladzie pod drzewem ;)

2:19 PM

"To ja już nie muszę udawać grzecznego chłopca".

Zdaje się, że po sprawie w mojego syna wstąpił dzik. Czyżby, gdy już jest nasz na zawsze, postanowił odsłonić swoje prawdziwe oblicze? ;) ;P

1) wcześniej wieczorem zasypiał odłożony do łóżeczka - teraz usypia TYLKO na rączkach
2) wcześniej potrafił zająć się swoimi zabawkami, a ja mogłam się umyć, umalować czy skorzystać z toalety - teraz jak tylko zniknę mu z oczu jest MEGA rozpacz, wrzaski etc.
3) wcześniej pił pięknie 4 razy dziennie (karmienie trwało ok.10min.) mleczko : 3x po 150ml + 210ml na noc kaszki - teraz mleko ciumka, płacząc przy tym co 20 sekund (wypicie 100ml trwa pół godziny), wieczorne karmienie natomiast to już jest mega hardcore - ryk nie z tej ziemi od momentu wyjęcia z kąpieli
4)wcześniej przesypiał pod rząd 6-10h, zasypiał o 20, a pobudkę mieliśmy ok.8.30, teraz , zasypia po 21 na rączkach, ponieważ nie dojada, budzi się w nocy 2 razy (ok.2 i ok.5-6) i  wstajemy o 7
5) wcześniej budził się po drzemce i bawił nogami, zawieszonymi zabawkami - a teraz szlocha tak żałośnie, jakby się czegoś strasznie bał
6) przestał gaworzyć, ostatnie: "baba" usłyszałam w poniedziałek po sprawie u mojej mamy, tzn. nadal wydaje swoje odgłosy, ale głównie "łeeee, eeeoooo, giiiii, grrrrrr, jeju", właściwie to są raczej samogłoski. No i piszczy jak szalony ( nie wiedziałam, że  dzieci mogą wydawać tak głośne piski!)

Szkoda mi tego  mojego biedaka. Trwa to wszystko dokładnie tydzień.
 Hehe. Jestem padnięta, niewyspana, w domu mam los burdellos nieprzeciętny, ja wyglądam jak kocmołuch, do tego wszyscy kichamy. 
Mały ma pierwszy w swoim życiu katarek (od wczoraj). Na razie bezbarwny, więc nie panikuję, tylko podaję mu CEBION.
W czwartek mieliśmy szczepienie - tym razem obyło się bez żadnej gorączki. Pani doktor była zachwycona moim synkiem, mnóstwo było "ochów" i "achów" - że się pięknie rozwija, że ślicznie siedzi, że pięknie mówi (co???? ja się  naprawdę zamartwiam, że jakiś regres w mowie ma).

A ja oprócz zmartwień z regresem mowy, to bardzo się martwię dużym ciemiączkiem i brakiem zębów (pani doktor mówiła, że są zawiązki jedynek dolnych i górnych już widoczne, żeby się nie martwić, ale i tak się martwię, bo mały pcha wszystko do buzi od 4 miesiąca, ślini się tak, że ciągle wszystko mokre, a zębów brak  :( ).

Poza tym już na dniach zaczynamy 7 miesiąc życia.

Waga mojego łobuza: 9200g
Wzrost: ok. 80cm
Siedzi sam, pełza bardzo sprawnie, złapany za rączki na słowo "hop" wstaje na sztywnych nogach, reaguje na swoje imię, podczas podrzucania na kolankach lub jazdy po nierównej powierzchni "śpiewa",  bo inspiruje go drżenie głosu, to samo robi, gdy ktoś przytyka i odtyka mu buźkę (takie indiańskie nawoływanie, mnie to strasznie rozśmiesza), śmieje się w głos do ładnych pań ( niektóre zaczynają się też śmiać, jedna ze śmiechu się popłakała - bo 10 minut mały się zanosił ilekroć na niego spojrzała) najlepszą obecnie zabawką jest krzesło, a właściwie jego noga, a w łazience wąż prysznicowy - wszystko to, po czym można się wspinać. Leo jeszcze nie raczkuje, ale podnosi się na kolanka i prostuje rączki, po chwili upada ( często na nos, co kończy się rykiem i moimi zlewnymi potami). Nawołuje mnie, gdy na niego nie patrzę zawsze tym samym długim "eeee". Gdy na niego spojrzę, sprzedaje mi uśmiech z rodzaju zmiekczających serce. 
Umie pić z kubka niekapka (kupiłam taki od 7 miesiąca z tommee tippee), ale nie umie go trzymać i przechylać. Butlę trzyma zupełnie sam, nawet po wyjęciu potrafi wcelować nią do buźki. Klaszcze w dłonie, gdy mu je składam ( wcześniej nie potrafił, bo dłonie miał ciągle zaciśnięte), ale nie umie klaskać sam ( co najwyżej składa rączki do modlitwy) na "kosi kosi" nie reaguje. Nie umie też robić "papa".  Podnosi się na nodze krzesła i czasem uda mu się uklęknąć i tak sobie klęczy przy niej ( myślę po prostu, że się chłopak modli ;)). Coraz trudniej zrobić mu ostre zdjęcie, bo ciągle jest w ruchu ( co widać poniżej).

Kolejny komplecik uszyty przez mamusię.
A tu komplecik wydziergany przez moją mamę :)

Strasznie Go kocham. Choć padam obecnie na twarz.

9:05 PM

Forever Family :)))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))

Jesteśmy po sprawie. Mój Leo jest nasz. Nasz na zawsze!!! :)
Nie wiedziałam, że rozprawa wywoła u mnie aż takie emocje. Rozprawa odbywała się w godzinach rannych w mieście, w którym jest nasz ośrodek. Musieliśmy pojechać do mojej mamy dzień wcześniej, a z samego rana zawieźć małego do mojej siostry ( która ma swoją dwójkę, jednego 4-latka przedszkolaka i drugiego w wieku Leosia). To było nasze pierwsze takie rozstanie i w zasadzie nie wiem, czy bardziej stresowałam się tym, że muszę się rozdzielić z moim Szkrabem, czy tym, że przed nami jedna z najważniejszych rozpraw w życiu. Mały po zawiezieniu do cioci (która będzie jego chrzestną) w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, popiskiwał z radości na widok kuzyna i już za chwilkę gryzł go w piętę (pierwszy raz widziałam zapasy w wydaniu niemowlęcym i powiem szczerze, że oglądało mi się je o niebo lepiej niż w przypadku walczących dorosłych!).
Z ciężkim sercem wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do miasta, w którym mieliśmy rozprawę.  Atmosfera w samochodzie przypominała trochę tę, która panowała podczas pierwszej podróży do naszego synka.
Dojechaliśmy przed czasem. Za chwilę przyszła nasza opiekunka z Pogotowia Opiekuńczego, będąca jednocześnie, do momentu rozprawy, opiekunem prawnym naszego Leo. Jak ją zobaczyłam to zachciało mi się od razu płakać. Nie wiem dlaczego. Pokazałam jej zdjęcia z tych dwóch miesięcy Leośka u nas. I oglądając je z nią, zryczałam się już porządnie.
Potem nas zawołali.
Weszliśmy na salę. Była niewielka. Razem z nami Pani Sędzina i dwóch ławników, sekretarz oraz opiekunka prawna Leo. 
Po przedstawieniu przez sąd powodu naszego spotkania zapytano najpierw mnie - o co wnoszę.
Przygotowywałam się dzień wcześniej. Wnosiłam o 4 rzeczy:

1) przysposobienie całkowite małoletniego
2) zmianę imienia
3) wydanie nowego aktu urodzenia
4) skrócenie czasu uprawomocnienia wyroku z 21 dni na 14dni

Z nerwów prawie zapomniałam o tym, że wnoszę o nowy akt. Ale w ostatniej  chwili mi się przypomniało.

Następnie o to samo zapytano męża.  Z nerwów powiedział, że wnosi o skrócenie aktu urodzenia :) Ja na to, też z nerwów, zaczęłam nerwowo rechotać na całą salę, co chwila przepraszając za swoje zachowanie :) Za chwilę sędzina poprosiła mnie o podejście do barierki do przesłuchań. I padło pytanie:
"Dlaczego zdecydowała się pani złożyć wniosek o przysposobienie małoletniego?"

Naprawdę, zazwyczaj w sytuacjach stresowych jestem niezwykle opanowana. Uwielbiam prowadzić konferencje, świetnie sprawdzam się w roli wykładowcy, zawsze umiem mówić ładnie i nigdy nie zdarza mi się mówić bez ładu i składu. Nie mówię tego, żeby się chwalić, choć wiem, że jest to jedna z moich mocniejszych stron. Dlatego olbrzymim zdziwieniem dla mnie było, gdy zamiast odpowiedzi, zaczęłam szlochać. A pomiędzy moimi łamiącymi się pojedynczymi słowami pojawiały się krótkie: "Jezu, przepraszam za moje zachowanie". Sędzina sięgnęła po husteczki... bo sama płakała razem ze mną. Opowiedziałam o naszej drodze po Leo ( wiem , że gadałam bez sensu naprawdę, nawet o tym, że mąż kostkę kładzie powiedziałam (????????!!!!!!!!!!!!????????)) i o tym, że już nie wyobrażamy sobie życia bez naszego synka. Sędzina pytała mnie jeszcze o nasze warunki materialne i o to, czy kocham męża :) No generalnie, jak sobie przypomnę, co mówiłam, to myślę, że zapomniałam mózgu na tę rozprawę chyba.

Po moim wystąpieniu przyszedł czas na męża. Gdy jemu zadano pytanie:" "Dlaczego zdecydował się pan złożyć wniosek o przysposobienie małoletniego?" odpowiedział, że po to, aby formalnie zakończyć sprawę adopcji Leo. Odpowiedź nie wzbudziła entuzjazmu sędziny, która ponowiła pytanie z lekką irytacją w głosie. Jednak mój inżynier nie rozumiał o co chodzi, co mówi nie tak.. Przecież odpowiada na temat, nieprawda? Pytanie nie brzmiało przecież "Dlaczego zdecydował się pan na adopcję". Odpowiedź zdecydowanie nie przypadła sędzinie do gustu, jedna z ławniczek powiedziała do niej - "On tak mówi z nerwów". Dała więc mężowi spokój.
Drugie pytanie do męża : "Co robi pan przy dziecku?"
Odpowiedź męża: "Bawię się z nim."
Wszyscy parsknęli śmiechem. Ja oczywiście najgłośniej.
Mąż trochę zdezorientowany: " No... kiedy nie śpi znaczy".
Ja w duchu zaczęłam się modlić, żeby go olśniło i powiedział, że karmi, chodzi na spacery, pomaga usypiać, kąpać... Później coś tam wydukał, ale średnio wiarygodnie to brzmiało :P

Następnie występowała nasza Pani-Ciocia z PO, musiała zdać słowną opinię na nasz temat. Nazwała nas bardzo empatyczną parą, idealną dla naszego Malucha. Mówiła coś jeszcze, wiem, że to były miłe słowa, ale co to było nie pamiętam, wiem, że wzruszyły mnie jej słowa i płakałam oczywiście.

Sędzina poprosiła o zdjęcia, które przynieśliśmy ze sobą. 
"Ojej, jaki śliczny chłopczyk, naprawdę" - wyrwało jej się.

Wszyscy oglądali zdjęcia. Za chwilę wyproszono nas z sali, a następnie zaproszono na ogłoszenie wyroku. Wszystkie moje postulaty zostały przyjęte :) Podczas ogłaszania niepohamowane łzy płynęły mi strumieniem po policzkach. Czułam przeogromną ULGĘ.
LEO jest nasz i za dwa tygodnie wyrok będzie prawomocny.
Pani Sędzina na "do widzenia" powiedziała, że jesteśmy cudowną rodziną i że nie ma na co czekać, tylko brać kolejne dziecko. To były bardzo miłe słowa, zważywszy na "jakość i profesjonalizm" naszego wystąpienia przed nią... :D

Być może sprawa to tylko formalność. Jednak po niej czuję się jeszcze wspanialej niż przedtem. Wszystko we mnie "puściło". To koniec i początek. To kres bólu i początek naszej rodziny. Przestały mnie boleć informacje o ciążach, przestałam myśleć o ciąży, czuję się WSPANIALE. Jestem mamą. Mam synka. Takiego kochanego i pięknego, jak naprawdę nieczęsto się zdarza. 
Czuję się wolna. Nie krępuje mnie strach przed samotnością i lęki. Nie czuję się staro. Odmłodniałam i wiem, że jeszcze wszystko przede mną. Znów czuję, że moje życie choć w części należy do mnie i zależy ode mnie... 
Jestem z siebie dumna. To piękne uczucie. Czuję, że postąpiłam zgodnie z moim przeznaczeniem. Czuję się tak, jak jeszcze nigdy. Czuję się po brzegi wypełniona sensem, zrozumieniem, ufnością.
Modlę się każdego dnia, by Bóg pomagał nam tworzyć naszą rodzinę, trzymał nas w opiece, chronił naszego syna. I choć z moją modlitwą wciąż jeszcze krucho, może powoli i to wróci na właściwe tory...

Jak gumką, ten wyrok wymazał ze mnie ból niepłodności.
Jest we mnie radość, spokój, spełnienie...a przy mnie... mąż, a przy mnie... syn.
Na zawsze.



9:14 PM

Kiedy synuś śpi...

Odkąd jest ze mną moja Dzidzia znów mam robaki w tyłku, jak kiedyś. Tylko jakoś...czasu mniej. Rozpiera mnie energia i chciałabym robić tysiące kreatywnych rzeczy... Ale udaje mi się to tylko, kiedy mój Leo śpi... A że śpi różnie, to mam dziesiątki niedokończonych Alusiowych projektów :D :P
Te, które udało się ukończyć, przedstawiam poniżej:

 1)  czapka i komin zapinany z tyłu


2) czapka misiu i komin zapinany z tyłu



 3) Nowa odsłona białego bodziaka - namalowałam nutki ( od szablonu) farbami do tkanin i doszyłam muchę z filcu



4) Mój autorski pomysł, hihi, i niestety nie pierwszej jakości Kubuś Puchatek ;) Literki malowałam przy użyciu szablonu. No a Kubusia i miód jak widać z głowy :P



Takie rzeczy robię, jak Leo śpi. Bo jak nie śpi...to proszę co robi:
 

I proszę mnie nie uważać za podłą matkę, która kładzie dziecko na gołej ziemi. Leżał na kołdrze, sekundę później był już przy schodach na panelach i chował się pod kartonem.
NO JAK GO NIE KOCHAĆ???????????????? <3<3<3

9:23 PM

Tak zwyczajnie.

Jesteśmy razem ponad 2 miesiące. Wczoraj odebrałam 200 wywołanych zdjęć, zrobiłam też 2 fotoksiążki - po jednej z każdego miesiąca. Komputer z 200 GB na dysku ma wolne jedynie 8 GB. Chyba przesadzam z tymi aparatowymi szaleństwami.
Wszystkie ramki, z wyłączeniem dwóch ze zdjęciami ślubnymi, zmieniły swoje wnętrze. Dom wreszcie jest Leosiowy. A ze zdjęć bije miłość, radość, piękno dziecka...
W mojej szkole co roku puszczany jest film złożony ze zdjęć wakacji nauczycieli... Ja moje też wysłałam. Ponoć, gdy na ekranie pojawiły się moje zdjęcia z synkiem, uczniowie i nauczyciele zaczęli bić brawo... Gdy to usłyszałam wzruszyłam się bardzo i nawet teraz, gdy o tym piszę, w gardle czuję ścisk...

Za niecały tydzień mamy sprawę w sądzie. Mimo, że mówią, że to formalność, denerwuję się.

Wczoraj Leoś uderzył się w głowę w kant niezabudowanej zmywarki u mojej koleżanki. Siedział na podłodze, a ja odwróciłam się po jego kombinezon ( bo już wychodziliśmy), jemu siedzenie się znudziło i postanowił przejść do pełzania. Rąbnął się przy tym porządnie. Miał siny ślad od razu.
Ryczeć mi się zachciało, nogi zrobiły się jak z waty...On zaczął szlochać ( a płacze naprawdę bardzo rzadko, z bólu tylko na szczepieniu, jakiś odporny na ból jest...), przeraziłam się nie na żarty. Ślad po uderzeniu z sinego zrobił się jasny i zaczął puchnąć. Najbardziej bałam się wrócić do domu i pokazać Leosiową głowę mężowi - już w głowie wizualizowałam sobie jego słowa:"Bo zamiast dzieckiem się zająć to plotkowałaś!" . Po drodze zdałam relację siostrze, która kazała mi obserwować, czy mały zachowuje się normalnie. A On jeszcze do tego wszystkiego zasnął ( choć od ostatniej drzemki minęło 1,5h). Po dotarciu do domu wyjęłam małego z wózka, specjalnie, żeby się obudził. I opowiedziałam o wszystkim mojemu mężowi. Wizualizacja nie przyniosła rezultatu. Na szczęście. 
1,5h później na głowie mojego synka nie było żadnego śladu. Chyba jestem panikarą i muszę się trochę uodpornić. 




9:19 PM

Jesteś, jestem, jesteśmy.

Jestem inna. Coraz bardziej przekonuję się, że tak właśnie jest. Mam inne spojrzenie na rzeczywistość. Mój świat, widoczny z mojej perspektywy wygląda inaczej niż świat ogółu.
Nie, nie uważam się lepszą. Po prostu za inną.

Mój synku jesteś inny. Zrodzony z marzeń. Urzeczywistnionych, choć wciąż tak pięknych, że aż nierealnych. I szczypię się niemal co dzień...by przekonać się, że to nie sen.
To nie sen synku. Ty jesteś. Inny...dlatego, bo mój, kochanie.

Jesteśmy rodziną. Inną. A tak naprawdę taką samą. Z mojej - innej perspektywy - najwspanialszą na świecie. Wyjątkową, piękną, szczęśliwą, kochającą się na zabój.

Czy macierzyństwo jest cukierkowe? Czy rodzicielstwo adopcyjne pozbawione jest ciemniejszych stron? Czy trwam w euforycznym uniesieniu i nie zauważam tego, na co inne matki narzekają?

Nie. Widzę gorsze chwile, czasem siądę i płaczę. Z samotności, niemocy, braku sił... Ale po drodze, którą przeszłam, by znaleźć Leo, by zostać jego mamą, by tulić go w ramionach, by kochać i móc dawać siebie maleńkiemu człowiekowi, takie niedogodności, jakich doświadczam - to pikuś.

Nie spotkało mnie w życiu nic gorszego niż niepłodność. Mówię to z pełnym przekonaniem. A nie miałam łatwego życia... Niepłodność to choroba duszy. Jest jak jad sączący się początkowo wątłym strumieniem do krwioobiegu, zwiększający z miesiąca na miesiąc swój przepływ. Niepłodność zamieszkuje w Twoim ciele i wyprasza Ciebie. Zaczyna układać na półkach Twojego myślenia wszystkie uczucia, których dotąd się brzydziłaś: zazdrość, nienawiść, agresję, złość, zawiść. Odbiera Ci rozum, przywłaszcza myśli, prowokuje do czynów, które "wcześniej" byłaś/eś w stanie osądzać jako nieetyczne czy złe. "Wcześniej" nie istnieje. Niepłodność zabiera przeszłość i teraźniejszość. Liczy się przyszłość. Ale niepłodność rzadko rysuje ją w jasnych barwach. Rozpisuje Ci cennik za podjęte decyzje. Tę cenę, bardzo często, płaci się potem przez całe życie.
Nie wybrałam sobie niepłodności. To ona mnie wybrała. Nadal jej nie znoszę. Chciałabym być "normalna".

Ale jestem inna.
Mój syn jest inny.
Moja rodzina jest inna.

I jestem z niej cholernie dumna.



Klik!

TOP