10:33 PM

Kryzys wieku...

Od jakiegoś czasu, który wiąże z nagłą śmiercią mojej babci, borykam się z uporczywymi myślami o przemijaniu. Są one na tyle silne, że potrafią rozwalić mi cały wieczór. Patrzę na siebie w lustrze i nie widzę już tej młodej dziewczyny, którą tak niedawno byłam. Na czole zmarszczki mimiczne ( kosmetyczka stwierdziła, że jak u 70-latki ;/), podkrążone z niewyspania oczy, wokół nich zarysowujące się kurze łapki... i ostatnio znalezione...pierwsze siwe włosy... I z jednej strony mam poczucie spełnienia, do tego stopnia, że mam wrażenie, że osiągnęłam wszystko, co najważniejsze w moim życiu, a z drugiej strony czuję, że chciałabym czegoś jeszcze ( a może podświadomie boję się pragnąć czegoś jeszcze, bo to tak, jakbym nie doceniała tego co mam?). 
Często myślę, że jestem próżna. I chyba tak jest. Lubię dobrze wyglądać, nie wyjdę z domu bez pomalowania oczu,  dzieci staram się ubierać tak, żeby wszystko do siebie pasowało ( nawet skarpetki). Amelka ma więcej sukienek niż ja, a Leo więcej spodni, bluzek i swetrów.  Zakupy (ubrań i rzeczy do wystroju domu) sprawiają mi mega frajdę... A przecież to wszystko jest tak cholernie doczesne, tak nieistotne, już jutro może nie mieć żadnego znaczenia i wartości...
Trochę się obawiam tych moich nostalgicznych przemyśleń, nie chcę wrócić w ramiona dobrze mi znanego smutku i depresji. Nie chcę też, w obawie przed przemijaniem , tracić tego co jest.  Tracić teraźniejszości, chwil z dzieciakami, z mężem.
Myślę, że warto by było popracować nad tym, oswoić przemijanie, wszyscy się przecież starzejemy, wchodzimy w nowe role. Skąd więc we mnie taki bunt, lęk, przed tym co przede mną? Czy może buntuje się we mnie wciąż jeszcze niedojrzała i niedorosła część mojej osobowości, mała Alusia. Tupie nóżką, bo nie chce tracić beztroski, śmiałości i marzeń ( tych nierealnych często).

Myślę też, że trochę zatraciłam się w macierzyństwie. A jestem też przecież Alą po prostu. I poza potrzebą macierzyństwa mam inne pragnienia ( choćby kilku miłych słów z zewnątrz, kilku wzmocnień, uśmiechów, zwrotnych informacji, sympatii). Dzieci rosną, stają się coraz bardziej samodzielne. Kiedyś będę tęsknić za "Mamusio, daj jączkę, sichij mnie kołdejką, Tygjyska daj". Kiedyś będę marzyć, by czekały na mnie dwie wyciągnięte w górę rączki mojej córeczki i jej ufne, pełne uśmiechu spojrzenie.

Wiem, że wszystko mija.
Nie zatrzymam czasu.
Ale muszę przyznać, że chyba nadchodzi czas, bym pomyślała o powrocie do pracy ( choć macierzyński jeszcze jakieś 9 miesięcy). Nie chodzi o to, że jestem nieszczęśliwa. Bo jestem szczęśliwa. Bardzo.
Ale jestem też zmęczona. Też bardzo.




10:16 PM

Jestem szczęściarą!

Dzień Matki.

"(...)Pełnia, o jaka pełnia
Siła, o jaka siła
jestem pełna, jakbym była ciężarną gwiazdą
jestem silna, jakbym mogła istnieć sama jedna w przestrzeni
Z cierpienia wyszła radość
cierpiałam, dlatego mam prawo istnieć tak mocno.
Przeszłam piekło, dlatego dziś wchodzę
w niebo pogody
w kuliste niebo silnej pogody
potężniejącej pogody
potężniejącej potęgi
jak w środek głosu organów
jak w środek wydymającej się powodzi światła,
wchodzę w środek trwającego światła
To światło śpiewa
ja śpiewam
jestem jednym z miliona głosów
jednym z miliona promieni,
świecę.(...)"

Czyli innymi słowy - jestem szczęściarą!!!
Jestem mamą!


9:53 PM

Ich dwoje. cz.2

Leon
 27 miesięcy = 23 miesiące szczęścia + 4 miesiące tęsknoty. Mój najbardziej roześmiany, najzabawniejszy, najukochańszy, najbardziej wyjątkowy, rozkapryszony, mądry, nieprzewidywalny, zbuntowany syneczek. I duży ( rozmiar ciuchów 104cm) i maleńki zarazem. I samodzielny i potrzebujący pomocy na każdym kroku. I pewny siebie i tracący wiarę, gdy "ja sam" nie wychodzi. Uwielbiam na niego patrzeć. Nie wiem, w czym tkwi ta magia, ale nigdy nie przestaje mnie rozbawiać i zaskakiwać.  Ma oczy jak dwie iskierki ( kto widział ten wie), szelmowski błysk w nich i zbójnicki uśmiech. Może wydębić nim ode mnie wszystko ( o zgrozo!). Serce mi mięknie, a on to dobrze wie, gdy mówi:
"Popjosię mamusio" <3 np. kekoladkę (czekoladkę), na dwójeczek ( na dwór), desejeczek ( deserek), do duziego łóśka ( spać z nami w dużym łóżku), na jąćki ( na ręce), situlić (przytulić), ciałusa (całusa), tatuś zieby był ( "Poproszę, żeby tatuś był...gdy usypiam go,a mąż jest w pracy...).
Zresztą on mówi cały czas. Mała, słodka, nakręcona, z niekończącą się energią - katarynka. Moja ukochana katarynka. 
Rozwala mnie swoimi tekstami co dnia! Naprawdę, co dnia. Ostatnio... usypiam go na noc, ale wierci się okropnie, popłakuje, nie może zasnąć. Melka na szczęście usnęła chwilę wcześniej, więc zaniosłam ją do łóżeczka i miałam chwilę tylko dla Leo. "Popjosię mamusio do duziego łóśka, popjosię..." i wzięłam go do łóżka, przytuliliśmy się. Młody wtulony w moje włosy oddycha coraz spokojniej i coraz bardziej równomiernie. Aż nagle ...zwraca swoją buzię w moją stronę i mówi: "Mamusia fajna, fajna mamusia".
Ehhh. Serce wyskakuje z piersi. Taki syn!!! Taki cud.
Jest bardzo pomocny. Podaje mi pampersy dla Melki, mokre chusteczki. Po jedzeniu odnosi naczynia do zlewu ( czasem mu się zdarza pomylić i wyrzucić je do śmieci :P). Robi siku i kupkę na nocnik.  Woła: "Mamusio, zjobiłem duzią!!! Pokazać!!!". Lecę zobaczyć, widzę dumę w oczach synka, woła: "Tatuś, kupkę zobacić!!!"... Oglądamy kupkę rodzinnie i zachwycamy się dziełem. Synek otwiera kibelek, wyrzuca zawartość nocniczka, ja przepłukuję nocniczek, wylewam do wc, a synek spuszcza wodę. Ostatnio załatwiał się i nagle słyszę, że w łazience płynie woda. Zaglądam, Leoś na podwyższeniu przepłukuje nocnik pod zlewem <3 Rękawy mokre po pachy, ale w oczach ( typ oczu kota ze Shreka) pytanie: "Czy jesteś dumna mamusio??". Och jestem dumna z niego, jestem taka dumna!!!
Wiem, wiem. Nudna jestem. Nie mogę się nachwalić tego mojego szkraba. Czasem przy ludziach gryzę się w język... No ale...chyba większość mam tak ma?
Od końca kwietnia Leoś uczęszcza do żłobka na 4h dziennie. Na razie było całkiem dobrze. Młody cieszył się, że tam idzie. Pytany, jak było, odpowiadał:" Badzio dobzie, badzio dobzie. Atem jechałem, Ojafem bawiłem, na paciu ziabaw taczką piasek wezłem ( Autem jeździłem, bawiłem się z Olafem, a na placu zabaw woziłem taczką piasek)". Ale już dwa ostatnie pobyty w żłobku były słabsze. Synek "pjosił", żeby zostać ze mną. No i płakał w domu. W żłobku nie płakał, pani mówi, że jest super... i rzeczywiście, gdy przychodzę szaleje, nawet mnie nie zauważa i nie słyszy,gdy go wołam. Ale już mi ciężko na samą myśl o jutrze.
Leoś je jak szalony i tak też rośnie. W dwa tygodnie żłobka ( je tam ponoć podwójne porcje) przytył kilogram, nie wiem ile urósł, ale wyrósł ze wszystkich spodni i piżam( mam wrażenie, że w jedną noc) . Waży 15,3kg. Wzrostu ma, na moje oko, z 98cm. Jutro go zmierzę.
Lubi Amelkę. Gnębić też. Odkąd ona jest na tyle świadoma, by wchodzić z nim w interakcję, on zaczyna traktować ją jak równą sobie. Przekonuje ją do wspólnych zabaw. Ciężko mu zrozumieć, że ona jest jeszcze malutka i nie może 2h jeździć jeepem przypięta pasami po podwórku.
Coś w tym jest, że mówi się, że córeczki są tatusia, a synkowie mamusi. Mój syn topi mi serce, jak żywy ogień. Kocham go nad życie.
Ale nie ukrywam, że zawsze chciałam mieć córkę. I uważam się za ogromną, ogromną, OGROMNĄ szczęściarę, że mam tych dwoje. 
Moje wymarzone, wytęsknione, upragnione dzieciaki <3<3<3 
Wiem, że i Wy macie swoje. Jesteście z nich równie dumni. A jeśli jeszcze ich nie macie, to życzę Wam równie udanych, jak te moje cudaki :)))










2:31 PM

Ich dwoje. cz.1

Amelia
Tak niedawno przyszła na świat, pamiętacie, bo byliście ze mną przez cały czas.  Dziś ma już skończone 9 miesięcy. Jest taka duża i piękna. Nie mogę się nią nasycić ( ale generalnie, wtedy, kiedy śpi ;)). Od tygodnia siada sama, non stop. Wspina się na meble, podnosi do kolan i klęczy sobie ( pobożne dziecko! :)). Gdy chwyci mnie za dłonie, wstaje  i chwieje się na boki, choć już stoi coraz stabilniej. Próbuje zrobić kilka kroczków (czyt. dwa :D). Niezwykłe, bo jeszcze miesiąc temu, nie umiała podnieść się na ramionach i podejrzewano, że ma jakieś ruchowe opóźnienie, a tu taki skok rozwojowy. Od miesiąca jest spokój z chorobami ( tfu tfu tfu). Immunolog zaleciła podawanie Laktoferyny i mam wrażenie, że to naprawdę działa! Po gastroskopii, którą miała w kwietniu, przyszedł wynik hist-patu, który potwierdził przewlekły stan zapalny żołądka o średnim nasileniu. Przyczyny wciąż nie znam. W przyszły wtorek znów lądujemy na 3 dni do szpitala celem dalszej diagnostyki. Wierzę, że na tym ta nasza nieszczęsna przygoda ze szpitalami się zakończy (przynajmniej w takim nasileniu).
Odkąd młoda została wyleczona z Mycoplasmy jest niezwykle pogodnym dzieckiem. Uśmiecha się pięknie, gada (oczywiście jeszcze totalnie nieświadomie, ale ważne, że gada: bababa, mama, tata, dziadzia, badzia, bm bm, lala ), potrafi nawet pół godziny bawić się sama, przeglądając książeczki albo swoje opaski ( a ma ich zatrzęsienie), śpiewa jak mały ptaszek, czasem sama z siebie, a czasem jak słyszy, że ja śpiewam, uwielbia się przytulać i całować, uwielbia jak ją gilam po pleckach ... To jest naprawdę urocze. Ona cała jest niezwykle urocza, delikatna, dziewczęca i subtelna.
Nie jest już wychudzonym bąblem z pogranicza 10 centyla :) Oscylujemy właśnie między 50 a 75 :) No... i już nie mamy diety wysokokalorycznej... Jak nasz prowadzący lekarz zobaczył ostatnio Melkę, to krzyknął: "A co to za pulpet?" :D <3  Przy czym absolutnie młoda pulpecika nie przypomina, widoczna jest po prostu duża zmiana w wyglądzie, szczególnie na buźce.
Ja, dzięki temu, że córcia nie choruje, jestem dużo spokojniejsza i szczęśliwsza. Chłonę jej obecność i cieszę się z tego czasu, który mamy dla siebie na tym moim macierzyńskim.
Amelka uwielbia swojego brata. Jest nim zafascynowana, pomimo, że niejednokrotnie oberwała od niego :P  Zanosi się śmiechem, gdy robi do niej miny. Śledzi go wzrokiem, gdy jest w pobliżu. Powtarza po nim czynności. Jej ulubioną zabawką jest jego traktor i generalnie -  jest miłośniczką 4 kółek - jak brat :)






Klik!

TOP