10:47 PM

Leoncjo - nie choruj!!!

Milczę, mam gorszy czas. Moją chorobę zniosę, znam ją od podszewki...Ale jeśli chodzi o mojego Maluteńkiego, to jestem panikarą nr 1.
Zaczęło się od ulewania. 5-10 razy po każdym posiłku. Pediatra kazała wyluzować, zrobić badanie moczu. Nalepiłam mu ten dziwny woreczek. Nasiusiał jak ptaszek, za mało na osad moczu, ale ogólne badania zrobili i wyszły ok. Lekarka kazała kupić Nutriton i zagęszczać nim mleko.
Przyjechałam do rodziców wczoraj. Ulewanie jakby rzadsze...ale... lewe jądro powiększone. Zobaczyłam to i normalnie zrobiło mi się słabo. Pognałam prywatnie do lekarza. Obejrzał ...też kazał wyluzować. Obserwować i jak napuchnie, zrobi się czerwone natychmiast do szpitala. Jeśli zaś nie - umówić się na operację przepukliny jądrowej w trybie nie pilnym. Do tego dziąsła obejrzał i zobaczył "szpadle" na górze. Całe górne dziąsło napuchnięte i czerwone, a lewa górna jedynka jakby już napierała i chciała wyleźć. Póki nie zobaczę, nie uwierzę.
Zryczałam się jak bóbr.

Dostałam dziś filmiki Leosia z czasu, gdy przebywał w pogotowiu opiekuńczym. Zryczałam się ponownie.

Mój Leoś. Mój malulek. Mój biedulek.


8:17 PM

Rozłąka.

Wróciłam dziś ze szpitala. Wczoraj na oddziale musiałam wypić 4 litry fortransu (taki lek), a dziś o 8:30 dostałam Dormicum na spokojność i o 9 byłam już na sali. Założyli wkłucie, anestezjolog podała mi zastrzyk usypiający i obudziłam się o 11.25.  Chyba odespałam ostatnie nocki, bo zazwyczaj po narkozie budzę się jeszcze na sali i jestem zupełnie trzeźwa.
O 12 myślałam już tylko o jedzeniu (od soboty nie jadłam). A po jedzeniu już tylko marzyłam, żeby przytulić syna. Prosiłam lekarza o jak najszybszy wypis. O 14.50 byłam już w blokach startowych i czekałam na lekarza. O 15 był już po mnie mąż i pojechaliśmy do teściów, gdzie był mój Kotuś.
Wynik kolonoskopii niestety nie jest zadowalający. Stan zapalny utrzymuje się w części dystalnej jelita ( co ciekawe CRP wcale na to nie wskazuje - 0.45). Na szczęście to tylko 15cm zmian. Dalsza cześć w tej chwili jest w normie. Pobrano mi 5 wycinków. Za 2 tygodnie będzie wynik.
A teraz przede mną walka o niepełnosprawność ( która przy mojej chorobie należy się w stopniu umiarkowanym). Wcześniej nie stawałam na komisji, bo bałam się, że zaważy to na naszej kwalifikacji w OA.

Nie było mnie w domu zaledwie 31 godzin. A zdążyłam 2 razy popłakać się z tęsknoty za Maluchem, chwalić się nim na prawo i lewo lekarzom i pacjentom ( lekarka, kojarzy mnie, pamiętała, że nie mogę mieć dzieci, bo ostatnio przesuwała mi termin laparo, gdy wylądowałam w zaostrzeniu na oddziale).
Mój mały spędził te godziny beze mnie w miarę spokojnie. Choć zjadł w nocy o 400ml więcej, niż gdy ja jestem w domu i od 5.30 nie spał już, a obudził się ponoć z okropnym krzykiem.
 
Moc miłości do dziecka zadziwia mnie każdego dnia. Gdy dojeżdżaliśmy pod dom rodziców męża...czułam się jak dziecko, które zaraz zobaczy Świętego Mikołaja. Wyskoczyłam z samochodu i dosłownie wbiegłam do nich do domu. Teściowa poprosiła mnie, żebym się małemu nie pokazywała dopóki nie zje deserku, ale ...no to było niemożliwe. Od razu podbiegłam do niego. A on uśmiechnął się radośnie i... odwrócił głowę do łyżeczki z owocami :P Za chwilę jeszcze raz na mnie spojrzał i dotknął rączką mojej buzi, ale większego wrażenia, moje pojawienie się, na nim nie wywarło. W domu jakoś też bardziej niż zwykle garnął się do męża. Dopiero teraz, gdy usypiałam go ( wciąż niestety robię to w wózeczku), cały czas na mnie patrzył, nie spuszczał ze mnie wzroku. A gdy już...już wydawało mi się, że śpi - nagle otwierał ogromne oczy, by sprawdzić czy na pewno jestem. I tak z 10 razy...
A ja... choć  jestem już w domu nie mogę się nasycić moim dzieckiem. Mam ochotę go tulić, głaskać, całować, gilać...patrzeć na niego, wdychać jego zapach... I szeptałam mu dziś, jak na początku jego pobytu u nas, przed snem, że jest moim skarbem, odzyskanym sensem życia, iskrą, która rozpaliła nasze domowe ognisko, naszym spełnieniem marzeń... 
Uwielbiam patrzeć na jego radosną buzię. Wiecznie zaciekawioną minę. Siłowanie się z domowymi przedmiotami, uparte dążenie do zrealizowania swoich niemowlęcych pomysłów. Zaskoczenie, gdy robimy mu "akuku". Rozdziawioną na maksa buźkę, gdy podskakuje na kolanach, a ja śpiewam "Tak pan jedzie po obiedzie...". 
Moje dziecko jest niesamowite. Nic na świecie i nikt, nie jest dla mnie równie piękny i idealny. Jestem po prostu szaleńczo zakochana w tym maleńkim chłopczyku, który odmienił moje życie... 
Chciałabym zatrzymać czas. Jak nigdy wcześniej...w całym moim życiu...

Kurczę, poryczałam się.

5:37 PM

Moje nominacje.

Zabawy ciąg dalszy.
Moje pytania:
1) Czy masz wspomnienie, do którego lubisz wracać? Jakie ono jest?
2)Jaki masz sposób na chandrę lub gorszy dzień?
3) Jaka jest Twoja ulubiona pora roku i dlaczego?
4) Za czym tęsknisz najbardziej?
5) Jak widzisz siebie za 20 lat?
6) Czego nie lubisz w swoim partnerze/mężu?
7) Co uwielbiasz w swoim partnerze/mężu?
8) Jak wyglądałyby wakacje Twoich marzeń?
9) Jakie cechy w ludziach cenisz najbardziej?
10) Jakie jest w tej chwili pierwsze słowo, które przychodzi Ci do głowy? ;)

A nominuję ( kolejność przypadkowa) i zapraszam do zabawy :):
1)CamelJanka
2)Agnieszka A.
3) Anna Anonimowa komentująca u mnie od zawsze :)
4) Barbara Basia
5) Ewa z Promyczka
6) Joanna - Fascynująca Ona
7) Magda  - MiA
8)Moja Bajka
9) Ewa z Moja Tęsknota
10) Monika z Bocian Fajtłapa
11) Beata A. z Czarodzieja
12) moich drogich komentujących, których imion nie znam lub znam tylko z imienia zapraszam również, abyśmy mogli się lepiej poznać

I oczywiście powyżej kolejny odcinek Przygód Leoncjusza :D

PS. Zapomniałabym o wisience na torcie :) Mamy nowy numer PESEL.
A ja mam pokaleczone palce od zmieniania stron w nowej książeczce ( jakoś jednak bardziej bolało mnie serce, gdy to robiłam, ale o tym kiedy indziej...).

10:53 PM

Pierwsza moja nominacja :) :)

Może tego nie widać, a może widać, ale jest we mnie duuuużo z dziecka. Dlatego zacieszam obecnie, bo zostałam nominowama przez Iwonę z http://wpogonizaszczesciem.blogujaca.pl do do Liebster Blog Award. Takie zabawy uwielbiam, przypominają mi dzieciństwo i zakładane wtedy zeszyty z pytaniami ( kompletnie nie mogę sobie przypomnieć, jak one się nazywały, ktoś pamięta?)
Otrzymane pytania:
1.Jaką mamą chciałabym być?
Kochającą, czułą, wyrozumiałą, odpowiednio wymagającą, sprawiedliwą, spokojną, pogodną,uśmiechniętą, cierpliwą, kreatywną, umiejącą zbudować w dziecku poczucie własnej wartości, cieszącą się z macierzyństwa, doceniającą czas...i wiele, wiele innych...ale to przyszło mi do głowy od razu.
2.Miejsce do którego lubię wracać?
Mój rodzinny dom, domy moich babć i wujka Krzysia.
Mój obecny dom.
3.Z jaką fikcyjną postacią utożsamiasz się?
Ojej, trudne. Chyba nie do końca się utożsamiam z jakąkolwiek.
Jest we mnie wiele cech Ani z Zielonego Wzgórza, Kopciuszka, ale i pewnie którejś z negatywnych postaci... Jestem sobie Alicją z mojej własnej Krainy Czarów. Wierzę w duchy, anioły, przeznaczenie...
4.Czego w sobie nie lubisz?
Wielu rzeczy. Ale przede wszystkim tego, że nie potrafię się odciąć od złych myśli, emocji i ludzi. Mimo świadomości swoich mocnych cech, łatwo sprowadzić mnie do parteru wprowadzając uczucie beznadziei... I tego, że trudno mi przyjąć krytykę, z którą się nie zgadzam ( to fenomen, jak wiem, że coś robię słabo, można mnie krytykować, ale jak z czegoś jestem dumna... łohohohoho z krytyką nie podchodź ;P)
5.Gdybym mogła cofnąć czas to…?
Źałuję w moim życiu paru rzeczy. Najbardziej kryzysu w moim małżeństwie sprzed 3 lat.
6.Największy życiowy sukces?
Hmmm... zależy, w której sferze.
Zawodowej - kilka udanych projektów z dzieciakami. Moje autorskie zajęcia i kursy.
PRAWO JAZDY! ( naprawdę!)
Osobistej - moje małżeństwo, moje dziecko, moja cudowna garstka przyjaciół i bliskich.
7.Gdybym wygrała w „totka” to…?
To się zmienia. Kiedyś - leczenie, in vitro z sukcesem itp.
Dziś... nie wiem. Pieniądze stanowią dla mnie rzecz nabytą. Nie obchodzą mnie w tej chwili. Wydaję na siebie może ze 100zł miesięcznie ( nie liczę rachunków i jedzenia, tylko ciuszki i inne pierdoły). Ale na pewno kupiłabym mężowi wypasiony samochód, o którym marzy. I chyba założyła firmę.
A gdybym wygrała baaardzo dużo to na pewno bym zainwestowała, żeby pomnożyć zysk.
8.Jak poznałam się z mężem/partnerem?
Na studiach. Stał przede mną w dziekanacie. Miał czerwone buty reeboka i pomyślałam sobie, że stylowo wygląda ( co za banał ). Potem odebrał legitymację i zajrzałam mu przez ramię, zobaczyłam, że urodził się dwa dni po mnie. Zagadałam, ale zmoczył mnie totalnie. Tego samego dnia okazało się, że jesteśmy na jednym roku. Ba! W tej samej grupie nawet. Kolegowaliśmy się, potem przyjaźniliśmy, a potem...już wiadomo.
9.Za co kocham życie?
Nie chcę wprowadzać zbędnego patosu. Więc ograniczę się do niezbędnego minimum.
Za mnóstwo małych rzeczy. Za to, że widzę cudowność ziemi. Wschody i zachody słońca,różnorodność pór roku. Za uczucia, ludzi wokół, książki, smaki, muzykę. Za nastroje i emocje.
10.Moje największe marzenie?
Moje największe marzenie właśnie się spełniło. Mogę teraz spełniać mniejsze. A takich mniejszych mam mnóstwo.
Ale w tej chwili największe to zdrowie. Moje i najbliższych...

Moje nominacje i pytania w następnym poście.

A poza tym Lełoś (tak mówi na mojego synka większość maluchów ;) ) skończył 8 miesięcy.
Gada jak najęty. "Ałałiła, baba, baaaa, bobo, gugug, eeeeii, iiaaiioooaa, bub, alaaa, łaaaaa, yyyy..."
Siedzi jak stary. Siada z 2 pozycji - z pozycji do raczkowania, i z leżenia. Staje w pięć sekund przy krześle, brodziku, schodach. Wspina się na pierwszy stopień schodów.
Jest niesamowicie uparty. Potrafi próbować zrobić jakąś czynność nawet pół godziny. Np. chwycić coś, co jest za wysoko. Gdy mu nie wychodzi, zaczyna obmyślać, jak to osiągnąć (np. wspina się po mnie i skacze gdzieś...no nie dosłownie, ale prawie ;P)
Najlepszą zabawką obecnie jest pudło, krzesło i schody. Do tych ostatnich czołga się jak żołnierz w okopach. Sunie po podłodze jak szalony! Prędkość bliska prędkości światła.
Pięknie gryzie dziąsełkami. Można mu położyć gotowane warzywka i świetnie daje sobie z nimi radę. Je wtedy samodzielnie. Papki podaję mu ja.
Uwielbia pić wodę z kubka DOIDY i z kubka niekapka oblewając się przy tym niemiłosiernie (zasysa, a potem jak z fontanny wylatuje z buzi).
Jest inny. Rozumny. Bardziej świadomy.
Gorzej śpi w nocy. Budzi się 2 razy. Koło 12-1 (czasem usypianie trwa 2h...) i koło 4.
Waży kolo 10kg ( nie wiem dokładnie). Nosi ubranka na 80-86cm, ale są jeszcze 74 cm, które są dobre.
Zębów mamy okrągłe zero. Ciemiączko wciąż olbrzymie. Mam wrażenie, że wcale nie zarasta.
No i jest cudowny, wspaniały, kochany.
Ostatnio coraz częściej ludzie mi mówią - udał Ci się syn.
Tak, udany ten mój synek. Moje spełnione marzenie <3!
A tu kolejne przygody Lełosia ;)

8:55 PM

Ugniatam.

Chcę mieć więcej dzieci. Minimum jeszcze jedno. Maksimum jeszcze dwójkę ;) No...w porywach jeszcze trójkę (ale w tym wypadku musiałaby zadziałać biologia). Jak wiadomo, w OA czas, jaki musi upłynąć pomiędzy pierwszą adopcją a kolejną wynosi 3 lata.
Mój plan:
29 lat - pierwsza adopcja
32 lata - druga adopcja
35 lat - trzecia adopcja
TADAM :D

Jakoś mój plan nie pokrywa się z planami męża.
Jego plan:
29 lat - pierwsza adopcja
30 lat - wakacje w Grecji
31 lat - wakacje we Francji
32 lata - wakacje w Portugalii
33 lata - wakacje w Turcji
34 lata- wakacje w Tunezji
35 lat - zwiedzamy Azję
itd. itd. itd....

Tak więc, choć przed nami 3 lata przerwy w adopcyjnych poczynaniach, ugniatam temat, ugniatam...niech wyrasta ;)
Ostatecznie i tak zawsze mój mąż mi ulegnie :) Mam nadzieję, że i tym razem się uda :)

A teraz...trochę się martwię dokuczającymi jelitami - oby to nie było jakieś mega zoastrzenie mojej choroby (God plizzzzz). W niedzielę idę do szpitala na 3 dni. Mam kolonoskopię w narkozie. Kontrolną. Muszę powtarzać co rok, bo jak pisałam, jestem w grupie ryzyka - bo po pierwsze mam wrzodziejące zapalenie jelit, a po drugie mój dziadek umarł na raka jelita. Jak zawsze czuję stres. Ale wierzę, że wszystko jest ok. Najbardziej boję siętej trzydniowej rozłąki z moim Maluchem. Jak oni sobie dadzą radę? (zapewne normalnie, jedyną osobą, której będzie ciężko,  będę pewnie ja).

Kupiliśmy Leosiowi pierwsze porządne buciki w TK MAXX. Ceny dobrych butów dziecięcych są po prostu zawrotne! Absurdalne wręcz. Zdecydowaliśmy się na firmę Little Mary. Początkowa cena tych bucików to 340zł! To ja za tyle kozaki na 10 lat kupuję ;) a naprawdę do biednych nie należymy. Ostatecznie, po przecenie kosztowały 80zł. Zależało mi, żeby były i eleganckie (pójdzie w nich na chrzest) i takie na co dzień.

3:30 PM

Nareszcie. Nareszcie. Nareszcie!

Mamy akt urodzenia. Pokwitowałam odbiór z synkiem na rączkach. Rozdarłam kopertę. I spojrzałam na imię i nazwisko mojego dziecka. I spojrzałam na imiona i nazwiska rodowe rodziców.
Wszystko się zgadza. Nawet miejsce urodzenia. Bo właśnie tam, gdzie napisano, zrodziła się nasza mała iskierka.
A potem podrzucałam Leośka do góry, jak wariatka wykrzykując jego imiona i nazwisko. I płakałam oczywiście i śmiałam się na zmianę...

Teraz czeka nas droga po PESEL.
Ale najdłuższą drogę...mamy już za sobą!
Czas wypić drinka za zdrowie mojego synka! Adopcyjne pępkowe? Czemu nie :)
Wspaniałe uczucie. Mówię Wam. Dziękuję, że byliście ze mną (który to już raz? ;) ).

8:55 PM

Kołysanka.

Odkryłam ją. Tekst poruszył mnie do głębi. Mały zasnął, a ja włączam ją kolejny raz i słucham...i odpływam...
Śpij bajki śnij
Kolorowe piękne dobre bajki
W nich na łące ty
Wokół ciebie niezapominajki
Abyś zapamiętał sen radosny
Pełen słońca i oddechów wiosny

Sen gdzie powietrze niesie wiatr od gęstwin
Las
Sen gdzie są rzeki w których żyją kwiaty
Tam wszystko jest
Zdrowe jak sen dobre jak sen
Twój sen

Śpij bajki śnij
A w tych bajkach jasny dom z ogrodem
W nim owoców raj
A wokoło małe domki z miodem
Można zbierać wielkie kosze malin
Nie ma dymu fabryk miasta spalin

Tam gdzie łagodną ciszę zdobi koncert
Ptak
Tam tam gdzie życie się wydaje czarem
Cudownym darem
Takim jak ty jak dla nas ty
Jak ty

Śpij bajki śnij
Aż nadejdzie wreszcie dzień wspaniały
Gdy obudzisz się
Nagle ujrzysz świat tych bajek cały
Wreszcie spełni się twój sen radosny
Pełen słońca i oddechów wiosny

Sen
Gdzie powietrze niesie wiatr od gęstwin
Las
Sen gdzie są rzeki w których żyją kwiaty
Przyrzekam ci nadejdzie dzień
Sen spełni się
Już śpij

4:41 PM

Z serii: "Wielkie przygody Leosia". Odcinek 3.

Tym razem Leoś straszył na Wawelu :)
Pt. "Na ratunek księżniczce uwięzionej w wieży" (moja koleżanka Gosia)
 Pt."Po to smoki smoczki miały, żeby ogniem nie ziajały" (moja koleżanka Karolina)
Pt."Smoka Leona na Wawelu obrona.." (koleżanka Katarzyna)


Mamy gości. Przyjechał mój o 10 lat młodszy brat z dziewczyną. Leoś piszczy i zanosi się śmiechem z radości. Jest bardzo pozytywny. Uśmiecha się wesoło i chętnie wdrapuje gościom na kolana (a raczej na stopy). Co więcej - Leoś przesypia już prawie całą noc. Dostaje butlę o 19.30 przed snem i dopiero ok.5.30-6.30 pije kolejną. Mój mąż zostawia go wtedy już u nas w łóżku. A ten mały czort odwraca się do mnie tyłkiem i kładzie się na męża.
A ja...no cóż... muszę się przyznać. Jestem najzwyczajniej w świecie zazdrosna. Moje dziecko zaczyna mnie olewać ;)

9:46 PM

Z serii: "Wielkie przygody Leosia". Odcinek 2.


Za wszystkie pomysły na tytuł będę wdzięczna :)
Dotychczasowe tytuły:
Pt. "Moja Mama-Moja Róża" (moja mama)
Pt."Oswój mnie" by kreatywna babcia (czyli też moja mama)
 Pt."Czy mały księciunio ma tylko jedne skarpetki?" (moja siostra)
Pt." Z Miłością przez świat " koleżanka
Pt."Nauka troskliwości" moja kuzynka Ewa
Pt."Leon - lew ogrodowy" moja przyjaciółka
Pt."Jedną nogą w stawie" (znów moja siostra)
Pt."Stąpając po wodzie" (znów moja przyjaciółka)
 

Dzień dziś mieliśmy dość pracowity. Odwiedziła nas koleżanka z córką. Wyjeżdżają wkrótce do Norwegii. Robiłam im zdjęcia. Leoś był grzeczniutki. Aż za bardzo :) Zestresowałam się, że jest chory. Ale chyba wszystko ok, bo jak tylko dziewczyny wyszły, Leosiowi wyrosły różki :)

Dziś rano mąż pojechał na angielski. A Leoś doczołgał się  do zamkniętych domowych drzwi, zaczął w nie klepać i płakać. Musiałam mu pokazać, że za drzwiami tatusia nie ma. Dopiero się uspokoił.
 
Mąż po powrocie z bananem na twarzy wysłuchał opowieści o stęsknionym Leosiu, a potem kogo nie spotkał, to mu też opowiadał ;) Obrasta w piórka :)
Przed chwilą powiedział do mnie z rozanieloną miną: "On mnie lubi".

No nie ulega wątpliwości, że Leoś tatusia lubi. Nie mówiąc o tym, że widać, że bardzo, bardzo Go kocha.
I ja też <3!
 

9:59 PM

Wielkie przygody Leosia. Odcinek 1.

Gdy nie byłam jeszcze mamą zazdrościłam wszystkim mamom, że mogą szyć dla swoich pociech, szukać inspiracji na super zabawy, zabawki, ciuszki, wystroje pokoików. Trafiłam kiedyś na stronę
http://www.boredpanda.com/wengenn-in-wonderland-sioin-queenie-liao/ i zamarzyłam, że kiedyś też będę mogła robić takie zdjęcia!
Niestety moje dziecko tak mocno już nie śpi w dzień, łatwo rozbudza je szelest albo dotyk... Dlatego projekt wychodzi mi różnie. Czasem udają się zdjęcia na śpiocha, czasem...nie.

Pierwszy odcinek ma wiele tytułów ( znajomi proponowali, wszystkie mi się podobały i wszystkie przedstawiam). Może i Wy podsuniecie własne tytuły? Leonek będzie miał kiedyś wspaniałą pamiątkę i od Was, i ode mnie :)
Przedstawiam Wam więc odcinek pierwszy:
Pt. "W snach wszystko jest możliwe" 
Pt."SuperSen"
Pt. "Matka-wariatka"
Pt."Ala, której troszkę odwala"
Pt. "Leoś super ktoś"
Pt."Wielkie przygody Leosia" - nazwałam tak cały cykl :)


Kolejne odcinki wkrótce :)

A dziś... postanowiłam w końcu na nowo nauczyć synka zasypiać w łóżeczku ( od miesiąca bardzo płacze i biorę go do wózka lub w nosidło). Położyłam malucha o 19.40 spać. Wypił mleczko, ale nie usnął. Położyłam go do łóżeczka. Za chwilę już w nim stał i gryzł poręcz łóżeczka patrząc się na mnie maślanym wzrokiem. Udawanie, ze na niego nie patrzę poskutkowało płaczem. Podeszłam, pogładziłam, przytuliłam, położyłam, dałam pieluszkę i smoczka. Zaczął płakać. Zaczęłam śpiewać kołysankę - nie podziałało. Zaczął histeryzować. Jedyne co zawsze na niego działa uspokajająco (ale na chwilę) to wymyślona przeze mnie króciutka pisenka-rymowanka:
"Raz, dwa, trzy,
Raz, dwa, trzy,
Raz, dwa ,trzy!
Ten chłopczyk malutki 
to mój syn.

Raz, dwa, trzy,
Raz, dwa, trzy,
Raz, dwa, trzy.
Spełnione mamuni
wszystkie sny!"

Tak do ok.20.40 skandowałam mu tę rymowankę. Aż przestała działać. Zaczął tak strasznie płakać, że aż się dusił. Wyjęłam go, przytuliłam, powiedziałam, że kocham. Uspokoił się. Odłożyłam go do łóżeczka. Szloch powrócił. Siadłam tuż przy łóżeczku...a on... wyciągnął łapkę przez szczebelki i pogładził mnie po policzku... Ja ucałowałam tę jego malusią rączkę, a on....zaczął się śmiać...przez te łezki...i siedziałam tak 25 min, aż przyszedł mąż ( skradał się do łóżeczka jak zwierzak, jak Leoś go zobaczył to aż zaczął piszczeć z radości). I mówiłam do Leosia, że go tak bardzo kochamy, że w końcu jesteś. I na słowo "jesteś" zaczął się tak słodko śmiać. Więc opowiedziałam mu, że wszystko co tu widzi, już na niego czekało. Że mamusia i tatuś czekali. Tęsknili, kochali od dawna... A on śmiał się cały czas. I dotykał mojej twarzy i włosów. I słuchał, jakby rozumiał i chłonął każde słowo...
Po 21 stwierdziłam, że już czas spać i odeszłam od łóżeczka. Mały usiadł i rozszlochał się na dobre. Przypomniały mi się odcinki Superniani - pomyślałam - "To dla niego dobre, musi sam zasypiać. Będę twarda. " Ale po minucie...gdy on płakał i patrzył na mnie takimi zapłakanymi oczkami...coś we mnie pękło...pierwszy raz odkąd jesteśmy razem...tak naprawdę pierwszy...zobaczyłam te jego 4 miesiące bez nas...jego samotność...Nie twierdzę, że w pogotowiu miał źle...nie miał... ale tam było dużo dzieci, i to takich maluszków jak on... opiekunka mówiła mi, że po prostu odkładała go do wózka i szła robić inne rzeczy, a on płakał, aż usnął... i znienawidziłam się za to, że pozwalam mu tak płakać. Może to do niego wraca... 
Wyjęłam go z tego łóżeczka i włożyłam do nosidła. A on się we mnie wtulił. I zaczęłam beczeć. I beczę do teraz... Nie minęły 3 minuty a Leon już spał.Ale nie tak jak zwykle...z głową pochyloną na moich piersiach, tylko z głową odchyloną, tak żeby mnie widzieć. I walczył jeszcze ze snem zerkając na mnie co kilka sekund... Aż usłyszałam tę melodię jego spokojnego oddechu, przerywanego ciumkaniem smoczka... I pomyślałam sobie, że kocham go nad życie. Nad wszystko. Nigdy nie czułam tak ogromnych uczuć. Bezwarunkowych. Zapierających dech w piersi. To jak faza zakochania, ale jakiś wyższy level.

Trudno. Wychowam maminsynka. Ale nie mogę patrzeć na jego łzy. Już dość się wycierpiał. A mamunie są po to, żeby lulać do snu.

A sami widzicie, że sny mój Leoś ma nie byle jakie. Prawdziwy z niego Superman! No... bo przecież Superman też był adoptowany, nie? ;)

10:19 PM

Najpierw całus.

Wczoraj miałam zamiar napisać posta. Miałam kilka naprawdę słabych dni. Informacja o śmierci Ani Przybylskiej dobiła mnie. Nie dałam rady.
Potem zastanawiałam się, dlaczego tak bardzo poruszyła mnie ta informacja...
Ona miała trójkę dzieci. Była starsza ode mnie zaledwie kilka lat. Była w grupie ryzyka.
Też mam małe dziecko. Jestem w grupie ryzyka.
Strach przed śmiercią budzi się we mnie za każdym razem, gdy o niej słyszę. Teraz, gdy mam dziecko, boję się podwójnie. No i mam dziecko adoptowane... Dla mnie bez różnicy, ale często zastanawiam się, kto zająłby się Leosiem, gdyby nam coś się stało i czy umiałby kochać go tak bezgranicznie, jak ja...?
Dusi mnie nawet, gdy o tym myślę.
Wszystkie złe emocje, które były we mnie w obliczu tak ogromnej tragedii, jaką jest śmierć młodej osoby, matki... wydały mi się błahe. Dlatego wczoraj nie napisałam nic.

Dziś jednak złe emocje wróciły. Muszę o tym napisać.
Nie jestem asertywna. Nie umiem odmawiać. Robię niemal wszystko, o co poproszą mnie ludzie. Rzucam i rzucałam zawsze swoje sprawy dla spraw innych. Ja byłam mniej ważna. Moje potrzeby były...i są niżej niż potrzeby innych. Daję się łatwo manipulować. Bardzo łatwo wzbudzić we mnie poczucie winy ( nawet, gdy nie jestem winna). Nie daję sobie prawa do tego, żeby ktoś mnie nie lubił. A przecież, jeszcze taki się nie urodził, co by wszystkim dogodził...
A jednak - ja nie mam negatywnych uczuć do ludzi. Owszem, nie ze wszystkimi czuję "chemię", ale pałam do wszystkich sympatią. Nie bywam uprzedzona.

Rozmawiałam o tych moich myślach z mężem. I on nie zgodził się z moją opinią na mój własny temat. Stwierdził, że jestem w miarę asertywna. Nie daję się - jak to On powiedział -"frajerzyć". Jego zdaniem, moim problemem jest to, że...wszystkim wybaczam, wszystkich usprawiedliwiam, nigdy nie wyciągam wniosków i lekcji. Sparzę się, a potem znów wkładam rękę, jakbym zapomniała, że to bolesne.  Uważa, że niepotrzebnie uważam, że każdy człowiek jest dobry. We wszystkich wierzę i obce mi są negatywne emocje w stosunku do ludzi...

Wszystko to prawda. Siedzę przed sobą i swoimi myślami. Rozkładam je na czynniki pierwsze. Widzę wyraźnie, gdzie popełniam błąd. Ale błędu poprawić nie umiem.
Nie umiem trwać w konflikcie z kimkolwiek. Tylko sympatia otoczenia daje mi poczucie bezpieczeństwa, wzmacnia moje poczucie własnej wartości.
To chore. A nie umiem tego zmienić.
Jestem pewna, że to o to chodzi. Musiałabym wrócić głęboko w przeszłość, w moje dzieciństwo ( kolejny raz, już po jednej terapii jestem), żeby zrozumieć...

Muszę się zmienić, bo ludzie mnie wykorzystują, ranią, poniżają nawet. Wzbudza to moją frustrację. Jestem furiatką i zawsze "wyrzygam" komuś, że tak chamsko mnie potraktował. Ludzie zazwyczaj odwracają kota ogonem. I ... ja zostaję... z poczuciem winy.

Ci, którzy mnie znają, wiedzą o czym mówię.

Wybiorę się na kilka spotkań z psychologiem. Chcę to przepracować.

I myślę sobie o tym moim nadwątlonym ego...O pragnieniu miłości, o poczuciu odrzucenia...O tym, co było mi dane doświadczyć w moim dzieciństwie... O tym, jak walczyłam o miłość... O tym, że uczyłam się żyć jako ta "głupsza"... Miałam dwa światy - szkołę, gdzie byłam wybitna wręcz i dom - gdzie byłam ...najsłabszym ogniwem.

Dość.

Dziś jestem najsilniejszym ogniwem dla mojego syna. Mojego szczęścia. Mojej miłości. Mojego skarba. Najwspanialszego. Człowieczka malutkiego pełnego energii. Pępuszka bez zębów. Myszki pierdziutki. Mojego Leosia.
Dla niego jestem najsilniejszym ogniwem. Jestem jego mamą. Która siedzi obok, gdy on uczy się wstawać. Która trzyma go za rękę i gładzi po policzku, gdy nie może spać. Która stara stworzyć mu świat pełen miłości i jasnych barw. Która prowadzi go za rączki, gdy próbuje stawiać pierwsze kroczki.

A on... w każdej czynności, którą robi ma mnóstwo przerw. Bo jest coś, co daje mu siłę do działania. Nawet, gdy nie wychodzi. Mój synek co chwileczkę odwraca się w moim kierunku, wyciąga rączki i całuje mnie radośnie. Jakby chciał powiedzieć:
"Mamusiu, będę się fajnie bawił, ale ... najpierw całus."

Życie jest piękne i tak bardzo doceniam każdy dzień, odkąd jesteś mój synku...

6:51 PM

Żaba.

     Leoś rozwija się w zawrotnym tempie. Czyste szaleństwo! Do tego jest tak silny, że zastanawiam się, czy z niego drugi Pudzian nie rośnie. Aż się boję. Jak złapie łyżeczkę, którą go karmię to muszę się naprawdę siłować, żeby ją wyrwać. Siada sam z pozycji leżącej, najpierw się podnosi na rączkach, jak do raczkowania, a potem obraca pupkę i podnosi tułów.  Je samodzielnie rzeczy włożone do rączki ( np. chrupki kukurydziane lub ryżowe). Ślicznie przeżuwa już coraz większe kąski, miksując obiadek nie jestem już tak dokładna, jak wcześniej. Jakiś tydzień temu zaczął stawać, a teraz staje już gdzie popadnie! Najbardziej podobają mu się schody, które są ku mojemu przerażeniu ostre i kanciaste.  Uwielbia również miskę i odkurzacz - to teraz jego ulubione zabawki. W miskę klepie z jednej strony, a druga uderza go w czoło. Krzywi się, ale za chwilę zapomina i czynność powtarza. Odkurzacz jest fajny,bo... bo po prostu jest, no i czasem wydaje dziwne dźwięki. Mam wrażenie, że moje dziecko uważa odkurzacz za żywe stworzenie, bo nawołuje go, a gdy odjadę z nim trochę dalej, zaczyna płakać, jakby go ktoś olał. Podobnie dzieje się, gdy włącza sobie ciuchcię, zmieniającą kierunek ruchu po natrafieniu na przeszkodę.  Goni ją, pełzając po całym pokoju i próbuje złapać, ta, po dotknięciu, natychmiast ucieka. Sfrustrowany Leoś siada i zaczyna szlochać.  
Pociąga za wszystko! Zrzucił dzisiaj (prawie na siebie, choć stałam obok i rozwieszałam pranie) suszarkę na pranie ( pociągnął za rozwieszone spodnie), poza tym mam problem z drzwiami w sypialni (do garderoby). Są szklane i przesuwane na szynie. Leoś podpełza do nich, łapie z jednej strony i ciągnie do siebie. Oczami przewrażliwionej wyobraźni widzę już jak te drzwi wypadają, roztrzaskują się i kaleczą synka. Brrrr.....Aż mnie ciarki przeszły!
A dziś rano ujrzałam na moim łóżku prawdziwego crazy-froga. Siedział sobie mały Leoś po środku łózka z miną kermita (to taki uśmiech nr 1, bez pokazania dziąseł). Siedział i niby był taki wpatrzony cudnie w mamusię, która uśmiechała się do niego...Aż tu nagle dosłownie w sekundę...nastąpiła transformacja! Leon stał się żabą. Skoczył analogicznie do skoków tego płaza na odległość metra, do półki zawieszonej na zagłówku...bo tam...leżała wymarzona zabawka - czyli moja komórka... Prawie wypadł z łóżka. Złapałam go w ostatniej chwili.
Jezus Maria, coś czuję, że guzów to ten dzieciak będzie miał jeszcze sporo!
Aktualnie ma szramę na czole, ale zielonego pojęcia nie mam, czym ją sobie zrobił...
Zauważyłam jednak, że chyba uczy się, żeby kilka razy nie popełniać tych samych błędów, gdy się uderzy. Szczególnie widzę to, gdy przewraca się z siedzenia na plecy. Wcześniej upadał z rozmachem, jak mały wariat. Teraz upada powolutku, jakby ćwiczył mięśnie brzucha, chowając głowę w ramiona.
Wyjdzie, że się chwalę, ale...no dobra - chwalę się :) Pozwolicie? Bo jestem taka szczęśliwa, że wszystko jest dobrze i że mały jest taki cudowny.

Od wczoraj smaruję małemu dziąsełka maścią - Calgel. W sumie żadnych obrzęków w buźce nie widzę, ale mały wkłada do buzi wszystko, gorzej śpi i w dzień, i w nocy, a po przebudzeniu płacze okrutnie. Czasem nie mogę go uspokoić...

Mąż kupił mi lusterko do auta, zawieszane na zagłówek. Zaczęłam w końcu jeździć z Leosiem autem.  To mój mały, osobisty sukces. Wybrałam się dzisiaj do lumpeksów, bo w piątki jest 5zł za kg :)
Kupiłam wór 4 kg  ciuszków. Jestem bardzo, bardzo zadowolona! Wydałam niecałe dwie dyszki, a nakupowałam małemu ubrań na całą zimę. A i sobie dwa swetry :)

A na zdjęciu Leoś ze swoim ulubionym kolegą - tym po drugiej stronie lustra ( i nie jest nim kot ;D).
Zawsze, jak go zobaczy zanosi się śmiechem, próbuje całować, uderzając się przy tym w nos o lustrzaną taflę i przybija kumplowi piątkę. Uwielbiam na to patrzeć.
Dziecko jest cudem. Dopiero teraz to rozumiem, dostrzegam i mogę w tym uczestniczyć.
Dziękuję Ci Boże, że mi pozwoliłeś tego doświadczyć.
A Wam, kolejny raz dziękuję, za to, że przeżywacie te emocje ze mną... i że zależy Wam na moim szczęściu - co udowodniliście licznymi komentarzami pod poprzednimi postami!!! DZIĘKUJĘ!
A tak mamusia całuje synusia :)

Klik!

TOP