9:09 PM

Pustka.

Tak niespodziewanie...w zeszły piątek straciłam babcię. Odeszła we śnie.
Została pustka. Nr telefonu w kontaktach. Zdjęcia kilkudziesięciu wspólnych chwil.
Wspomnienia pełne jej pogodnego usposobienia. Zabawne powiedzenia, niemieckie Harlequiny, szafa z ubraniami, na których czuć jeszcze jej zapach...
Nie zdążyłam przywieźć jej Melki, zrobić kalendarza ze zdjęciami wszystkich wnuków, powiedzieć, że bardzo ją kocham...tylu rzeczy nie zdążyłam...nie zdążyłam podziękować jej za życie...
Miała 84 lata. A jednak, gdy kogoś kochasz, zawsze jest za wcześnie, by się z nim rozstać.

Kochana Babciu, gdy wczoraj żegnaliśmy Cię na cmentarzu, wyszło słońce i zaczął jednocześnie padać śnieg... Wiem, że to znak, że ubrana w biel jesteś już w świetle wieczności, blisko Boga, w cieple jego serca. Pijecie pewnie kawę i żartujesz, jak zawsze.
Zazdroszczę Mu.
I tak, jak powiedziała wczoraj na mowie pożegnalnej Twoja koleżanka Babciu, nie spieszę się do Ciebie, ale czekaj na mnie...


10:57 PM

Dzień za dniem.

Ostatni zalany nienawistnymi komentarzami post, pozostawiam w takiej formie w jakiej jest i nie będę wchodzić w dalszą rozmowę z tymi, którzy w sposób ordynarny, agresywny, chamski i bezczelny, próbują oczernić, splugawić i rzucić kamieniem w innych. Komentarzy nie usuwam, bo trzeba mieć świadomość, że tacy ludzie są wśród nas, karmią się niszczeniem innych. Trochę to zaskakujące i szokujące dla mnie, ale realne, więc trzeba się z tym zmierzyć.

U nas płynie dzień za dniem. Za mną dość ciężki tydzień. Amelia ma katar i znów wymiotuje, a w tym tygodniu mają nas planowo kłaść do szpitala na 3 dni, na  gastroskopię. Leoś też ma katarek. Ale rzecz ważniejsza: pożegnał na dobre swego przyjaciela dydusia :D  Myślałam, że to się nie uda. A póki co usypianie idzie całkiem nieźle. Co prawda muszę siedzieć przy łóżeczku i trzymać młodego za łapkę, głaskać po buźce, aż całkiem uśnie, a trwa to nawet 1,5h. Ciężko trochę, bo klęczę przy tym łóżku podskakując, bo jeszcze bujam Melkę w nosidle, ale do przeżycia. 
No dobra...więcej niż do przeżycia. Sytuacja jeszcze ciepła, bo z dzisiejszej nocy. Głaszczę Leosia, ręka utknęła mi pomiędzy szczebelkami, Melka płacze, Leoś siada. 
L:"Mamusiu, Ameja pacie( płacze)"
Ja:"Wiem synku, nic się nie dzieje, wszystko jest dobrze, kładź się kochanie."
(Leo kładzie się). Ja podskakuję delikatnie z Melką, żeby ją uspokoić. Oswobadzam rękę ;) 
L:"Mamusiu, usiądź! Lączka!".
Siadam i bujam się trochę, jak lekko walnięta. Trzymam młodego za rączkę. Nogi bolą mnie bardziej niż przy Chodakowskiej. Czuję, że zaraz się rozbeczę z niemocy ( mąż w pracy).
L:"Mamusiu, dluga lączka tu"  - synek nakazuje mi oddanie mu do rączki obu moich dłoni.Tłumaczę mu, że nie mogę, bo trzymam siostrę. Gładzę Go po buzi i głaszczę.
L:"Kocham ( wzdycha)".
(Amelia też wzdycha).
Ja też wzdycham. I choć jednocześnie zdycham to myślę sobie - "Kurczę, jest pięknie". Bo jest :) Czasem tego nie widzę, ale kiedy się zatrzymam i spojrzę dokładniej to spływa na mnie jakaś niewidoczna fala ciepła. Ściska mnie za gardło. I czuję wdzięczność.

Druga ważna rzecz: młody od dwóch miesięcy przechodzi trening czystości i dziś pierwszy raz przez cały dzień nie posiusiał się w majteczki :) Spanie jest wciąż z pampersem.

Z rzeczy gorszych, bo i takie są, Leo zaczął okładać i wywracać siostrę. Wygląda to tak, że podbiega do niej, gdy siedzi ( siedzi samodzielnie już jakiś czas) i popycha ją. Czasem biegnie i już mówi: "Popchnę Ameję, popycham." Albo podchodzi, siada obok niej i klepie ją w czubek głowy ( i od razu patrzy na moją reakcję). Ja wiem, że to chęć zwrócenia na siebie uwagi. Próbowałam różnych sposobów polecanych przez psychologów, m.in. jasny, krótki komunikat, zabieranie Melki i skupianie swojej uwagi na niej, jako pokrzywdzonej, tłumaczenie, że rączki nie są do bicia i parę innych. Może macie jakieś sugestie, jak sobie z tym radzić przy tak małej różnicy wieku?

PS.
"szukam świata
w którym jedna jaskółka
czyni wiosnę
gdzie szewc
chodzi w butach
gdzie jak cię widzą
to dzień dobry
szukam świata
w którym
człowiek człowiekowi
człowiekiem"
-Borszewicz

Wciąż wierzę w taki świat. Mimo wszystko. I kropka.




8:43 PM

PIS off!

Nigdy nie wtrącałam się w politykę. Nawet w momencie wyborów, jedyne o czym wspomniałam na blogu, była zachęta do głosowania w zgodzie z własnym sumieniem. Gdy wygrała partia, której program był sprzeczny z moją wizją Polski, też postanowiłam milczeć i dać im mój kredyt zaufania. Nie należy przecież oceniać po pozorach czy skreślać na samym początku. Ale właśnie teraz nadszedł czas, gdy czara mojej wewnętrznej goryczy się przelała. Mam dość. Nie potrafię dłużej milczeć i w spokoju obserwować tego, co się dzieje w naszym kraju.
Zawsze byłam patriotką. Nie wyobrażałam sobie życia za granicą, dwa tygodnie na obczyźnie wystarczały mi, by tęsknić za tą naszą "normalnością". A teraz... pierwszy raz w życiu czuję, że w innym kraju żyłoby mi się lepiej.

Jestem wierząca. Nie jestem za aborcją. Nie podeszłam, mimo kwalifikacji i możliwości, do in vitro. Mam adoptowane dziecko. I jestem szczęśliwa. Czyż nie jest idealnym przykładem człowieka zgadzającego się z elektoratem PIS-u?
O ironio!

Wyobraźcie sobie sytuację, w której wszystkie moje decyzje podejmowane byłyby za mnie lub poza mną. Czy byłabym równie szczęśliwa?

Czy gdybym wiedziała, że dziecko, które mam urodzić, nie ma narządów wewnętrznych, ma głęboką deformację z rozszczepem kręgosłupa włącznie, byłabym w stanie nosić je pod sercem 9 miesięcy? Robić badania, słuchać bicia jego serca, badać długości i wielkości rączek, główki i nóżek. A potem byłabym je w stanie urodzić...pozwolić mu umrzeć...i żyć dalej? Czy byłabym w stanie podjąć decyzję o kolejnym dziecku? Czy miałabym siłę patrzeć na inne, szczęśliwe rodziny bez zazdrości, smutku i zawiści ( uczuć tak niechcianych, a które potęgowałyby poczucie mojego wyobcowania...)

Czy gdybym wracając do domu w wieku lat 15 została brutalnie pobita, zgwałcona przez 3 młodych, pijanych mężczyzn, przeżyłabym informację o tym, że poczęte w ten sposób dziecko ma się rozwijać w moim ciele i przypominać mi o tym dniu...? a potem miałabym je urodzić...? czy jako 15-latka udźwignęłabym taki ciężar, czy raczej targnęłabym się na swoje życie? Bo może to za dużo dla takiego, też przecież jeszcze, dziecka...? 

Czy gdybym dziś dowiedziała się, że jestem w ciąży, która realnie zagrażałaby mojemu życiu, a dziecko rozwijające się we mnie miałoby poważne wady wrodzone i niewielkie szanse na przeżycie pierwszego roku, nie czułabym się skazana na śmierć, a moje dzieci nie zostałyby skazane na pozostanie sierotami? Czy mój syn miałby dźwigać kolejny ciężar, choć przecież w swoim dorobku ma już kilka zerwanych więzi i ogromny bagaż, z którym przyjdzie mu się kiedyś zmierzyć?

Ja nie odpowiadam. Niech każdy odpowie na te pytania sam. W moim odczuciu nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Wszystko zależy od człowieka i musi rozegrać się w jego sumieniu.
Wszelkie nakazy i zakazy, które brutalnie wpijają się w sferę osobistą i odbierają prawo wyboru i decydowania o sobie, będą budziły bunt i frustrację.  Nawet Bóg dał człowiekowi wolną wolę. Nawet On. Ale w naszym kraju, nawet Boga należy co nieco poprawić, zmienić, taka przecież "dobra zmiana"... Właśnie dlatego kościół przestaje być miejscem mojego azylu. Moją przystanią i schronieniem. Odebrano mi coś bardzo cennego. Chciałabym zapytać - jakim prawem?

(zmanipulowane) Media, których nie da się słuchać. Internet przesiąknięty hejtem, wyzwiskami, negatywnymi i chamskimi komentarzami dotyczącymi zwolenników i przeciwników różnych partii. Napędzająca się spirala nienawiści. Wchłaniamy ją, chcąc nie chcąc, jak gąbka dzień po dniu.

Jesteśmy tylko szarymi ludźmi i nasz głos zawsze był niczym szelest, niesłyszany przez ludzi na górze. To się nie zmieniło. Teraz jednak chcą nam odebrać nawet ten nasz szelest. Wiążąc usta przeróżnymi ustawami. Pokazując, że prawo wyboru istnieje tylko w sejmowej ławie. Najpierw decyzja o zamknięciu refundacji in vitro, teraz zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej. I wszystko to w sposób tak strasznie nieludzki, chory, patologiczny wręcz. 
W mojej głowie codziennie w odpowiedzi na bieżącą sytuację polityczną brzmią nuty dwóch piosenek. Są jak mantra, która wypełnia przestrzeń moich myśli...

"Wolność, kocham i rozumiem, wolności, oddać nie umiem..." To przykre, że tak wielu z nas tej wolności nie potrzebuje. Tak, właśnie tak to odbieram. Jak można zgadzać się na uwięzienie w klatce - wyznania, przekonań, milczenia,służalczości, "norm"...  Stąd już jest krok do szeroko pojętego rasizmu, ksenofobii... 
Uwięzieni w klatce Polacy, niby większość ( bo przecież obecny rząd wybrała "większość", a przynajmniej ta większość, której chciało się ruszyć tyłek na wybory), dlaczego czujecie tak silną potrzebę podporządkowania się, wejścia w sztywne ramy - czy nie ufacie własnemu sumieniu i sumieniu innych ludzi?
Ciekawe jest to, że najwięcej do powiedzenia w sprawie in vitro mają osoby, których niepłodność nie dotknęła. Ciekawe, że w sprawie zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, prawdę jedyną wygłaszają kobiety po menopauzie i księża...

Jestem za ochroną życia. Żeby to było jasne. Za ochroną życia. Ale nie za poświęceniem życia... 
Nie wolno nam wrzucać wszystkich do jednego worka. Nie wolno! Każdy przypadek i każdy człowiek to odrębna historia pełna wątków pobocznych, którym należy się przyjrzeć. Nie wolno nam wyrokować na wyrost w cudzych tragediach. Nie wolno nam.

"Wolnoć Tomku w swoim domku", jak mówi stare przysłowie. Stare...a jakże współczesne.








9:41 AM

A jednak...Mycoplasma!

Krótko dziś. Od piątku jesteśmy w domu :) Badanie plwocin z tchawicy nie potwierdziło istnienia cyst Pneumocystis. Dla porządku zrobiona badania przeciwciał przeciwko Mycoplasmie. I trach ciach - trafione. Jest mykoplazmatyczne zapalenie płuc. Mamy antybiotyk doustny ( Sumamed) i jesteśmy w domu. Od razu jest poprawa.
..a już mnie oskarżali w szpitalu, że nie dawałam młodej Baktrimu w styczniu...dlatego ma nawrót... Powiem szczerze, że doprowadzało mnie to gadanie do szewskiej pasji, albo raczej dzikiej furii.
Teraz liczę, że będziemy mieć trochę spokoju.
Dziękuję Wam za modlitwę i wsparcie. Jak widać, działa cuda!!! <3

Klik!

TOP