6:20 PM

Realizujemy plany ;)

Zaczynam realizować moje plany. Od wczoraj starałam się sprostać pozycji  b) - czyli poduszeczkom sowom. Powstały dwie - na razie bezimienne ;) Mąż, gdy zobaczył je pierwszy raz, krzyknął : "Matko, jakie potworki!". No cóż... Nie zna się ;P Dziś przyszła koleżanka z 19 miesięczną córką i jej sówki spodobały się od razu. Tuliła je i nawet całowała. Są więc ochrzczone ;)




Nie muszą być piękne przecież, ważne, że w ogóle są :)
Dziś może jeszcze zabiorę się za girlandę.Poza tym mam trochę lepszy nastrój. Jak czymś się zajmę, to jakoś inaczej mi się czeka. A najbardziej chciałabym przestać czekać i spokojnie sobie żyć. Ale tak się chyba nie da. Tak więc muszę wytrwać. Mam jeszcze przecież tyle rzeczy do przygotowania
Aaaaa...zapomniałabym! Mąż wylicytował wczoraj łóżeczko! :D Następna rzecz do kompletu dla naszego Bobka ( wybaczcie, mam milion słów, którymi będę nazywać malucha, wiem, że to nie jest najbardziej fortunne, ale cóż...;P ).
Łóżeczko z VOXa..
Powinno prawie idealnie pasować do naszej sypialni :) Ha!

7:55 PM

Jestem coraz bliżej...

Ile jeszcze mogę znieść
Niepewność obezwładnia mnie
Czekam licząc każdy dzień
W nadziei, że pojawisz się
Byłam kiedyś już o krok
Wyraźnie wyczuwałam to
Trafiłam jednak na Twój cień
Mimo tego ciągle wiem

A kiedyś Cię znajdę...znajdę Cię
A w końcu znajdę
Jestem coraz bliżej wiem...

A kiedyś Cię znajdę...znajdę Cię
A w końcu znajdę
Jestem coraz bliżej....

Ile jeszcze mogę znieść
Cierpliwość kiedyś kończy się
Ostrożnie stawiam każdy krok
Tak łatwo jest popełnić błąd
Czasem w stresie boję się
Że nagle mogę minąć Cię
Jak rozpoznać, że to Ty
A będę szukać z całych sił...

A kiedyś Cię znajdę...znajdę Cię
A w końcu znajdę
Jestem coraz bliżej wiem...



12:49 PM

W poczekalni.

Gdy długo siedzę w poczekalni u lekarza zawsze jestem wkurzona i zirytowana. Wszystko mnie drażni. Mam wrażenie, że ludzie włażą bez kolejki i czuję się jak frajer, bo ja grzecznie siedzę i czekam. Gdy nadchodzi moja kolej zrywam się co chwila, bo wydaje mi się, że już...już z gabinetu wyjdzie człowiek, ale to jeszcze nie tym razem... Próbuję wówczas zająć swoje myśli czymś optymistycznym, np. co zjem albo zrobię na kolację. Ewentualnie gram w gierki na telefonie.
Tak właśnie obecnie wygląda moje życie. Siedzę w życiowej poczekalni licząc, że za chwilę otworzą się drzwi, zrywając się na każdy dźwięk (telefonu) i opadając z powrotem na dobrze znane, wygrzane już przecież miejsce.
To były jedne z najsmutniejszych świąt w moim życiu. W wigilię spotkałam Panią z OA, szła przy piekarni. Przywitałyśmy się i złożyłyśmy sobie życzenia. Spytałam oczywiście, czy czasem nie odnalazła się moja dzidzia, ale... nic z tego. Dzieci nie ma :(((((((((((((((((((((
Wróciłam tak zdołowana do domu mojej mamy, że nie byłam w stanie już wcale cieszyć się atmosferą świąt.  Wigilia była dziwna, bo moje przyrodnie rodzeństwo się skłóciło i przyjechała tylko siostra, a brat nie, bo nie chciał się spotkać z Nią i jej mężem. Było bardzo drętwo. Nieswojo.
Mój mąż był Gwiazdorem :) Przykleiliśmy mu poduszkę do brzucha taśmą malarską, hehe. Najbardziej ucieszony był nasz chrześniak ( na zdjęciu ). "Kto był grzeczny w tym roku?" - zapytał Gwiazdor. "Ja,ja,ja!!!!" - krzyczał mały wymachując rączkami :) Nasz 4-latek :)
W pierwsze święto byliśmy u mojego taty i jego rodziny. Moja siostra jest już w zaawansowanej ciąży (za miesiąc termin), robiłam jej zdjęcia ciążowe.

Tego dnia też późnym wieczorem wróciliśmy do domu. Mąż na rano szedł do pracy, a ja leniuchowałam w piżamie (prezent od mamy :) ) do 12. Na 14 poszłam do teściów, gdzie spotkaliśmy się z męża siostrą i jej mężem, i dzieckiem. Nie mamy najlepszych stosunków i w związku z tym też było drętwo i sztucznie. Chciało mi się płakać, ale się powstrzymałam. Wieczorem poszliśmy na mszę, zobaczyłam szopkę ustawioną pod ołtarzem i wtedy mi się przypomniało...jak rok temu też na nią patrzyłam i marzyłam, że za rok się coś zmieni, że będzie inaczej, że nie będę czuła tego bólu w sobie, zazdrości i tęsknoty... Nic się nie zmieniło. Wciąż dotkliwie odczuwam brak dziecka. Co więcej czuję się samotna z tym bólem i niezrozumiana.
Dziś pierwszy raz zadzwoniłam do OA, pod pretekstem złożenia życzeń noworocznych...no i się przypomnieć...
Rozmowa była bardzo miła, a nawet zachęcająca do częstszego dzwonienia. Lepiej niech mnie nie zachęcają, bo się mnie nie pozbędą... Za dwa tygodnie znów zadzwonię. A może za miesiąc... Nie wiem. Nie chcę być nachalna, ale lepiej mi po tym telefonie.
Podsumowując - cieszę się, że już po świętach. Mam w sobie żal, którego nie lubię i chcę, żeby uleciał ze mnie, bo jest niczym trucizna, która zatruwa mi życie. I po części innym też. Chcę być radosna i szczęśliwa.
Pragnę być mamą. Tak bardzo.
Tylko tyle. I aż tyle.

11:00 PM

Kto wie...kto wie...?

W okresie świątecznym piosenka De su - Kto wie, od lat porusza mnie do głębi. W tym roku nabrała jeszcze innego, głębszego znaczenia... Cała ta aura sprzyja myśleniu o narodzinach Maleństwa. I ja też czuję, że Nasz Skarb już jest. Czeka...bo przecież...
Kto wie, czy za rogiem...nie stoją Anioł z Bogiem, nie obserwują zdarzeń i ...nie spełniają marzeń... Kto wie?
Jestem już w rodzinnym domu, leżę na łóżku w moim starym pokoju i w tej przedświątecznej, ale już magicznej chwili, pragnę życzyć Wam wszystkim - bliskim i dalekim, odnalezienia w sobie dziecka w te Święta, a co za tym idzie:
*radości bez zastanowienia
*uśmiechu w odpowiedzi na uśmiech
*entuzjazmu ze spotkania z drugim człowiekiem
*oczekiwania na więcej (rzeczy niematerialnych)
*ciepła i opieki bliskich
*miłości ze wszystkich stron
Oczekującym, tęskniącym, zmęczonym...życzę cierpliwości, spełnienia i spokoju.
A wszystkim nam i nawet sobie, życzę wiary, że wygramy każdą walkę i siły by podjąć wyzwanie, nawet, jeśli wydaje się niemożliwym do zrealizowania!
Kochani, niech przy wigilijnym stole znikną troski codziennego dnia, a magiczna, świąteczna aura trwa!!!!
PS.Dziś robiłam sesję świąteczną najsłodszemu  na świecie 2,5-miesięcznemu bobasowi. Zakochałam się! <3

9:36 PM

Ostatnie przedświąteczne robótki.

Wczoraj w pracy odbyła się wigilia, a potem pojechałam do Kasi złożyć życzenia i zrobić kilka zdjęć małemu.
A teraz...Nareszcie wolne. Nareszcie. Dziś sprzątałam, myłam okna i kończyłam wieńce na prezenty.






Byliśmy też na Targu Świątecznym (całowaliśmy się pod jemiołą w wyznaczonym miejscu - przy ludziach :D ) i na koncercie kolęd na Długim Targu w Gdańsku, ale tylko chwilkę, bo było bardzo zimno. Widzieliśmy tylko występ Ani Wyszkoni i Rafała Brzozowskiego.
Wszystko mnie wzrusza. Dziś płakałam kilka razy. Nie za smutku, tylko ze wzruszenia właśnie.  Wystarczy jakaś piosenka, zapach, jakaś para, jakieś dziecko, albo jakiekolwiek życzenia świąteczne i od razu łzy szklą mi się w oczach... To nie jest fajne, zachowuję się jak wariatka... Nie wiem czemu tak jest.
Byliśmy też dziś w teatrze na Seksie dla Opornych. No po prostu rewelacja. Śmiałam się w głos! Mąż też! Sztuka naprawdę genialna, trochę tak o nas w krzywym zwierciadle :)



8:49 PM

Plany.

Muszę skupić moje roztęsknione serce na pozytywnych rzeczach. Na twórczych, sensownych, praktycznych zajęciach. Dlatego pozwolę sobie przygotować plan na przyszłe ( może ) miesiące oczekiwania. Zamierzam w każdym tygodniu zrealizować jeden z elementów mojego projektu.
Nie chcę sobie narzucać co zrobię w konkretnym tygodniu, ale do przygotowania są:
a) własnoręcznie uszyte śliniaczki
b) 3 poduszki sowy
c) wizerunek drzewa na ścianie w pokoju Malucha
d) karuzela z sówkami
e) wąż zabawka
f) girlanda z filcu na łóżeczko
g) kocyk - z jednej strony na polarze z drugiej na bawełnie

Na razie nie mam więcej pomysłów, ale chętnie dopiszę do mojej listy kolejne pozycje :)
Czekam na propozycje :)

9:51 PM

Pre-adoption photo :)

Powiedziałam sobie- dość. Dość smęcenia, smucenia, dołowania, użalania się itp. itd. Powiedziałam - Weź się babo w garść, bo do takiego smutasa żadne dziecko nie przyjdzie.
No i poszperałam trochę w sieci, pooglądałam sobie filmiki typu "Adoption story" ( jestem od nich uzależniona, przynajmniej jeden w tygodniu MUSI być). Pozwiedzałam amerykańskie blogi ( najchętniej czytam "Adoption from Poland", masakra jak śmiesznie w nich opisują polskie zwyczaje :)) i co zobaczyłam?
Radość, ekscytację, kreatywność, szczęście. Nawet jeśli to jest tylko na pokaz, nawet jeśli to taki typowy "amerykański" styl bycia - podoba mi się! Chcę się tak czuć, chcę taka być i chcę tak radośnie oczekiwać. W miarę jak mijają dni, nasze serce staje się coraz większe i bardziej pojemne...
Bardzo charakterystycznym elementem amerykańskiego oczekiwania na dziecko są sesje zdjęciowe - tzw. pre-adoption photography. Jako fotograf zafascynowałam się od razu i zawstydziłam się, że sama już dawno na ten pomysł nie wpadłam. Jak tylko wróciłam dziś z pracy, a była to 19.30, chwyciłam aparat i popędziłam do pokoju maluszka. Sówka i Azor dzielnie mi towarzyszyli. Na razie to tylko wstęp naszej sesji, bo prawdziwe foty chcę zrobić z mężem, ale i tak się cieszę. Zdjęcia bardzo, bardzo wyrażają nas i naszą miłość do Okruszka.


Na razie wrzucam tylko 3, ale reszta będzie się pojawiać po postach. Strasznie się podnieciłam tymi fotkami, adrenalina mi wzrosła... no dzieciak ze mnie, wiem :) W mojej głowie co chwila pojawiają się nowe pomysły na zdjęcia, normalnie szalony potok myśli. Wariactwo istne :)
Co do mojego zdrowia - przede wszystkim dziękuję Wam za troskę. Czuję się już lepiej, aczkolwiek nadal jest mi niedobrze i nadal plamię. Ból brzucha się zmniejszył i teraz czuję taki jakiś dyskomfort. Liczę, że to nic takiego, może ta torbiel się wchłania, albo jakieś inne gówienko wyrosło.
Byle do lutego, do operacji w Warszawie! Wytrwam :)

2:10 PM

Nowy image :)

Tak za mną chodziły hamburgery, wczoraj zjadłam i hafting trwał całą noc. Myślałam, że wynicuję żołądek niczym rekin Jestem półprzytomna i ledwo dojechałam do pracy. Zbierało mi się cały czas...Teraz czuję się słabo, bardzo boli mnie macica i plamię pomimo brania tabletek anty... Jak ten ból nie minie pojadę dziś na SOR do szpitala. A no i zmieniłam wygląd bloga, jak Wam się podoba?

11:10 AM

Czas pędzi, a jakby w miejscu stał...

Suwaczek z babyboom.pl
Wszystko w temacie...

6:37 PM

"No ja też nie mogę się już doczekać"...

 Wczoraj byłam na Wigilii Stowarzyszenia, do którego należę.
Dziś niespodziewanie odwiedzili nas goście - ciocia i wujek. Od rana małe zamieszanie - szybkie sprzątanie i pieczenie ciast. Przyjechali po południu, zjedliśmy ciacho i ciocia zaczęła pytać o nasze "postępy".
Opowiedziałam od a do z. No i że nie mogę się już doczekać i że kiepsko z moją cierpliwością. Ciocia, z niekłamanym entuzjazmem pytała o różne rzeczy dla Dzidzi - nawet o smoczkach i butelkach nie zapomniała. I tak gadałyśmy dwie godziny.
Na koniec ciocia mówi: Co by tu zrobić, żeby to było jak najszybciej? No ja też nie mogę się już doczekać!
Nic dodać, nic ująć. Nic więcej nie potrzebowałam - tylko tych kilku słów wsparcia i poczucia, że bliscy mi ludzie kibicują nam i czekają razem z nami.
Wzruszyłam się i łza zakręciła mi się w oku.
Teraz leżymy na kanapie najedzeni jak bączki i oglądamy " Dziewczynę z szafy".
Zobaczymy co to za film.

7:12 PM

Pierogi i oczekiwanie na Dzieciątko.

Niesamowite... wszyscy wokół czekają na Dzieciątko. Wszyscy o tym mówią i trąbią o tym nawet w mediach. Śmiesznie tak, utożsamiam to z naszą sytuacją, a nie z oczekiwaniem na Boże Narodzenie.
Jestem przemęczona, bardzo. Ciężko mi ostatnio. Boję się dalszych miesięcy oczekiwania. Nastąpił czas niewiedzy, stagnacji i poczucia bezsilności. Kłócimy się z mężem. Dużo. Za dużo.
Dziś lepiłam pierogi z teściową. Ulepiłyśmy prawie 200. Mrożą się i czekają już na Wigilię.


10:17 PM

Natalka.

Nie powinno się źle myśleć o księżach. Szczególnie w kościele. Ale no po prostu nie mogę! Właśnie zrobiłam kurs, który uprawnia mnie do fotografowania w kościele. I zamiast dowiedzieć się istotnych informacji - słuchałam o tym, że ludzie z Ruchu Palikota odpowiedzą przed Sądem Bożym, a księża, którzy podczas sakramentu małżeństwa używają ołtarza jako stolika do podpisania dokumentów - mają już swoje miejsce w czyśćcu. Nie mogłam wytrzymać ze śmiechu.  Próbowałam się powstrzymać naprawdę, ale nie mogłam no....
Dziś odgrywaliśmy scenki sakramentów - zostałam wybrana jako pierwsza i byłam mamą małej Natalki. Natalka była i jest uroczą blondynką w różowej sukieneczce z motylkiem i napisem imienia. Tyle, że  Natalka wykonana jest z plastiku. Sam fakt wybrania mnie na matkę wydał mi się po prostu jakimś totalnym żartem, ale ok... Trzymałam więc tę lalę, a ksiądz z ogromną powagą odprawiał wszystkie elementy chrztu. Już drugi raz kościół w jakiś mniejszy, bądź większy sposób sugeruje mi, że dostaniemy córeczkę. A z drugiej strony chyba doszukuję się znaków, bo chcę je dostrzegać. Kto wie...Podczas tej dziwnej zabawy pomyślałam sobie - tyle Ci zostało dziewczyno, chrzcisz lalkę :P Mogłam chociaż wziąć do kościoła Azora albo Sówkę ;)
Cała ta sytuacja była dość zabawna.
Poza tym w pracy koszmar. Nie mogę już tam pracować, to mnie kosztuje tyle nerwów i tyle łez, że naprawdę... Bardzo chciałabym zmienić pracę, ale w tej sytuacji, w której aktualnie jesteśmy jest to po prostu nierealne - liczę na jak najszybszy macierzyński. Serio - jak najszybszy, bo zwariuję w tej robocie! Aż wstyd się przyznać, że myśląc o Dzidzi, cieszę się też z uwolnienia się od pracy. Z drugiej jednak strony, moje wrodzone ADHD na bezrobociu ( ponoć ten kto nazwał macierzyński urlopem musiał być mężczyzną, ale póki co, jeszcze tego nie wiem :P ) zapewne poskutkuje zdecoupage'owaniem całej chałupy, albo wybudowaniem drugiej - np. z masy solnej... :P
Apropos  rękodzieła - wczoraj uszyłam 3 bieżniki ( na prezenty) i czapkę, i komin ze starego swetra.
A w sypialni ustawiłam kilka świątecznych dzieł mojej radosnej twórczości :P




No to teraz tylko... coraz bliżej święta, coraz bliżej święta ... :)

5:50 PM

Podaj dalej.

Kilka osób na blogu pytało mnie już, co to za książka, której fragmenty fotografuję... Książka ta to "Jesteś cudem" Reginy Brett. Druga część - "Bóg nigdy nie mruga".
Książka ta pomogła mi w najtrudniejszych chwilach mojego życia. Wyciągnęła mnie z macek depresji, uspokoiła moje myśli, wyciszyła mnie. Polecam każdemu, kto szuka odpowiedzi, walczy, reorganizuje swój świat albo ma po prostu trudniejsze chwile w życiu! ( to nie jest kryptoreklama, uważam, że ta książka to absolutny must have!)
Przed świętami pozwolę sobie coś z tej książki przepisać.
Tekst jest długi, ale postanowiłam go przepisać, bo myślę, że naprawdę warto go podać dalej. Dla wszystkich, którzy w przedświątecznej pogoni potrzebują odrobiny wytchnienia.

„Lekcja 1
Życie jest niesprawiedliwe, ale i tak jest dobre.

Czapka zawsze wracała, coraz bardziej wypłowiała, lecz potężniejsza niż kiedykolwiek.
Wszystko zaczęło się od Franka.
Przeszłam właśnie pierwszą chemioterapię i nie mogłam pogodzić się z tym, że mam być łysa. I wtedy zobaczyłam mężczyznę w czapce baseballowej z napisem: ŻYCIE JEST DOBRE.
Mnie się akurat takie nie wydawało, a wkrótce miało się stać jeszcze gorsze, więc zapytałam go, skąd wziął tę baseballówkę. Dwa dni później Frank przejechał przez całe miasto, zapukał do moich drzwi i wręczył mi taką samą. Frank to wyjątkowy człowiek. Z zawodu jest malarzem pokojowym, a w życiu kieruje się jednym prostym hasłem: m o g ę.
Przypomina mu ono, żeby czuł wdzięczność za wszystko, co go spotyka.
Zamiast powiedzieć: „ Muszę dziś iść do pracy”, Frank mówi sobie: „Mogę pójść do pracy”. Zamiast myśleć: „Muszę iść po zakupy”, on może po nie pójść. Zamiast narzekać: „Muszę zawieźć dzieci na trening baseballu”, on mże je tam zawieźć. Ta zasada działa w każdej sytuacji.
Być może na kimś innym niż Frank ta czapka, granatowa baseballówka z owalną naszywką i przesłaniem wyszytym białymi literami, nie miałaby tak wielkiej mocy.
Ale moje życie naprawdę stało się dobre. Mimo że wypadły mi włosy, że czułam się osłabiona i straciłam brwi. Zamiast peruki wkładałam tę czapkę - to była moja odpowiedź na raka, mój prywatny billboard dla całego świata. Ludzie wprost uwielbiają gapić się na łysą kobietę. Dzięki czapce poznawali moją odpowiedź.
Z czasem wydobrzałam, włosy mi odrosły i schowałam prezent od Franka do szafy. Leżał tam, dopóki moja przyjaciółka nie zachorowała na raka i nie zapytała o tę baseballówkę, którą kiedyś nosiłam. Chciała mieć taką samą. Na początku nie chciałam rozstawa się z moją czapką. Była dla mnie jak amulet, dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Ale musiałam przekazać ją dalej, bo inaczej mogłaby przestać przynosić szczęście. Przyjaciółka obiecała, że wyzdrowieje i przekaże ją kolejne kobiecie. Zamiast tego oddała czapkę mnie, żebym dała ją kolejne walczącej z rakiem.
Nazywamy ją Baseballówką na Chemię.
Trudno zliczyć, ile kobiet nosiło ją przez ostatnich jedenaście lat. Straciłam rachubę. Tak wiele przyjaciółek zachorowało na raka piersi. Arlene. Joy. Cheryl. Kaye. Sheila. Jan. Sandy. Przekazywały ją sobie nawzajem, jedna po drugiej.
Czapka wracała do mnie coraz bardziej znoszona i spracowana, za to oczy każdej z kobiet lśniły nową nadzieją. Wszystkie, które nosiły przynoszącą szczęście Baseballówkę na Chemię, wciąż żyją i mają się dobrze.
W zeszłym roku dałam ją Patrickowi, mojemu przyjacielowi i koledze z pracy. Miał 37 lat, kiedy zdiagnozowano u niego raka okrężnicy. Pożyczyłam mu czapkę, chociaż nie byłam pewna, czy poradzi sobie z każdym rodzajem raka. Patrick powiedział swojej mamie, że został ogniwem w naszym łańcuchu przetrwana,a ona odnalazła firmę LIFE IS GOOD, producenta czapek i innych produktów z tym mottem. Zadzwoniła tam, opowiedziała o naszej baseballówce i zamówiła całe pudło czapek.
Rozesłała je najbliższym przyjaciołom i krewnym Patricka, a oni robili sobie w nich zdjęcia. Patrick obwiesił całą lodówkę fotografiami przyjaciół ze studiów, ich dzieci, psów, a nawet figurek w przydomowych ogródkach w baseballówkach z napisem „Życie jest dobre”.
Tymczasem kierownictwo firmy LIFE IS GOOD poruszyła historia, którą opowiedziała im mama Patricka. Zwołali zebranie załogi i postawili przed pracownikami zadanie, żeby „w duchu wędrownej, przynoszącej szczęście Baseballówki na Chemię” przekazali swoją komuś, kto potrzebuje otuchy. Przesłali Patrickowi zdjęcie wszystkich 175 pracowników w szczęśliwych czapkach.
Patrick zakończył chemioterapię i czuje się dobrze. Miał mnóstwo szczęścia: włosy mu nie wypadły,a tylko się przerzedziły. Nie nosił czapki, leczi tak dodała mu sił. Trzymał ją na stoliku, tak żeby codziennie widzieć hasło.
Pomogła mu przetrwać naprawdę trudne dni, kiedy chciał przerwać chemioterapię i się poddać. Każdy chory na raka miewa takie chwile. Zresztą ci, którzy nie chorują na raka, też.
Okazuje się, że to nie czapka, a jej przesłanie dodawało i wciąż dodaje nam wszystkim sił.
Życie n a p r a w d ę jest dobre.
Podaj dalej.”

Fragment książki Reginy Brett pt. „Bóg nigdy nie mruga”

11:00 AM

Huragan Ksawery i świąteczne szaleństwo.

 Oj wiało, wiało wczoraj niemiłosiernie. Obudziłam się koło 7 i pomyślałam:"Boże, jak ja Ci dziękuję, że nie muszę dziś jechać do pracy". Zasypało nas po pas. Tak wyglądało u nas wczoraj, dziś jest dwa razy tyle śniegu!
Teraz już nie wieje, ale sypie cały czas. Tak świątecznie się zrobiło ... więc postanowiłam dokończyć świąteczne rękodzieło. Powstała choinka z papieru:
 Jest to najszybsza i najtańsza z choinek, jakie w życiu robiłam. Wycięłam jedynie  siatkę powierzchni bocznej stożka na dość dużym plakacie (znalazłam kilka w pracy, dzieciaki stroiły ze mną kilka takich choinek z bardzo różnym, ciekawym efektem, w zależności od użytych materiałów), skleiłam go. Następnie przykleiłam taką białą rafię, którą kupiłam za grosze, bo chyba za całą siatkę zapłaciłam 5zł, a na to drzewko zużyłam 1/2 opakowania. No i ozdabiałam tym, co aktualnie miałam w domu. Małymi szyszkami, bombeczkami, orzechami włoskimi (które pomalowałam na srebrno i doczepiłam do nich wstążeczkę). Znalazły się na niej też 2 aniołki z makaronu, które zostały mi z zeszłego roku (wówczas przygotowywałam  całą choinkę z makaronu i było z tym o wiele więcej babrania :P). Jestem zadowolona z efektu, choć pewnie więcej ozdób mogłoby się znaleźć na takiej choince. Mi jednak spodobała się taka skromna.
Przygotowałam też kartki świąteczne, które w poniedziałek popłyną w Polskę. Znalazłam na jakimś blogu świetne szablony aniołków i tym razem moje kartki są aniołkowe :)



A poza tym...odstawiłam leki i powinnam dziś dostać okres. Mam naprawdę dziwny nastrój, wieczorem bez powodu się popłakałam. Taki stan bardzo irytuje mojego męża, odwraca się do mnie tyłkiem (a co ma biedak zrobić?), a ja próbuję zasnąć, aż w końcu wkładam rękę po jego pachę, łapię go za ciepły brzuszek i taka wtulona zasypiam. Tak było też i wczoraj.
No w sumie... to chyba wiem, skąd ten stan. Idą święta i bardzo tęsknię za dzieckiem. Myślałam, że po kwalifikacji ta tęsknota zmieni się w jakieś radosne oczekiwanie, a tymczasem nic się nie zmieniło. Oglądałam wczoraj nasz wózek i zdałam sobie sprawę, że wciąż wręcz nierealne jest dla mnie, że wkrótce ktoś w nim będzie jeździł i że będzie to mój synuś, albo moja córeczka... Jak o tym pomyślałam, to aż ciarki miałam na całym ciele i kluchę w gardle.
Poza tym bez zmian u nas. No może poza jeszcze jedną...
ZNÓW SIĘ MODLĘ.

9:19 PM

Hej kolęda, kolęda...

 Już po kolędzie... Śmiesznie tak przed świętami... Dziś nie mam humoru, jestem przygnębiona. Kończę brać hormony na wchłonięcie cysty, spuchłam jak balon, piersi mi eksplodują i chyba mam burzę hormonów...
Jak tylko ksiądz przyszedł i zaczął modlitwę to zachciało mi się płakać... Potem krótko porozmawialiśmy, powiedzieliśmy o adopcji. Ksiądz odpowiedział:" Dużo ludzi adoptuje". 
Dostaliśmy obrazek - spytał, czy chcemy chłopca czy dziewczynkę - powiedzieliśmy, że nam to obojętne- więc sam wybrał.... z dziewczynką...


 Mam takie miejsce w domu, w pokoju, który docelowo zajmie Dzidzia, w którym układam wszystkie drobiazgi, które dostajemy dla naszego maleństwa. Z lewej strony znajdują się rzeczy dla chłopca. Miś z mojego rodzinnego domu, korona od Kasi do sesji zdjęciowych i muszka z chrztu mojego męża :)
Z prawej dla dziewczynki. Skarpetki od Madzi, opaseczka od Lucy (też do sesji) i teraz jeszcze kartka od księdza.
 
Pośrodku stoi kartka od mojej Kasi, którą sama zrobiła.  Jest na niej napis - pomyśl życzenie - a w środku znajduje się świeczka
Mam życzenie. Tylko jedno. Niech się spełni jak najszybciej. Ehhh...

9:49 PM

Mieszkańcy Magicznego Zakątka :)

W naszym domu od lutego mieszka pewien koleś o zacnym imieniu - Azor. Jest to niezwykle urocze, ciepłe, milusie stworzenie. Nigdy nie marudzi, nie narzeka, lubi być duszony, lubi uchodzić za poduszkę albo podnóżek. Niemal codziennie atakuje swojego Pana lecąc przez cały salon i padając wprost w Jego ramiona,  krzycząc wówczas głosem, zadziwiająco podobnym do mojego..."WRÓCIŁEŚ NARESZCIE, TĘSKNIŁEM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!"
Oto on:
 A tu po liftingu:
Od jakiegoś tygodnia, zniecierpliwiona i pochłaniająca całą uwagę swoich adopcyjnych rodziców, pohukuje w naszym domu - nasza mała Sówka ( o imieniu Sówka).
Sikam ze śmiechu, gdy przemawia do mnie głosem, identycznym niemalże jak jej Tatuś i robi przy tym niezwykle urocze grymasy i gesty :)
Poznajcie Ją. Czyż nie jest wspaniała?



Jeśli odpowiedź jest twierdząca mam dla nas dwa wyjaśnienia:
* albo... tak obsesyjnie tęsknimy za obecnością dziecka
*albo... czas wybrać się do psychiatry :)
Pozdrawiam z całą moją wesołą gromadką :)

6:49 PM

Adwentowo.

Wczoraj zaczął się adwent, a dziś w końcu miałam zupełnie wolny dzień. Żadnych korepetycji, żadnych zobowiązań, pełen luz. W związku z tym spłodziłam dzisiaj trochę świątecznych rękodzieł :D Pamiętacie bazę do wieńca, który kupiłam kiedyś na pchlim targu? Przemienił się w adwentowy wieniec i stroi mój stół :)
Kupiona wczoraj adwentowa świeca też znalazła swój świąteczny zakątek:
Dostałam od mamy gałązkę, którą sama przygotowała. Ona też zamieszkała dziś u mnie w salonie:
Także powolutku witają w nasze progi święta. A już w czwartek mamy kolędę! Aha, wczoraj zrobiłam sobie suwaczek. Taki banał, o którym marzyłam od lat. Stwierdziłam, że jest mało empatyczny! Napisali, że czekam DOPIERO 6 dni!
Suwaczek z babyboom.pl

SZOK ;P

Klik!

TOP