11:09 AM

Dziewucha.

Kilka dni temu miałam USG w 16 tc. Byłam pewna, że poznam płeć. Ale dzidzia za Chiny nie chciała się przekręcić. Skuliła się w kłębek i przez 20 minut nie chciała się obrócić. Nie dało się jej zmierzyć, nie dało się określić masy. Wyszłam więc nie do końca usatysfakcjonowana. Dowiedziałam się też, że fragment ( niewielki) łożyska jest dość nisko, przy szyjce macicy. Dlatego wciąż seks jest zakazany ( sobie wyobrażacie - już 4 miesiące bez seksu ;) ). Szyjka macicy nie skraca się i nie otwiera - na szczęście. Co do bóli, które odczuwam, lekarz powiedział, że to może być od tego fragmentu łożyska, a może od rosnącej macicy. I że wszystko jest ok, o ile ból nie jest ciągły i zlokalizowany z przodu.  Zwiększył mi też luteinę (3 x 100 mg).
Uspokoiłam się trochę. 
Wczoraj jednak ból był nie do zniesienia i zlokalizował się z przodu, na dole macicy. Czułam, jakby ktoś wciskał mi widelec od środka i wyjmował. Po 1,5h zadzwoniłam do Luxmedu i od razu znalazł się termin do ginekologa. Pojechaliśmy czym prędzej.
Badał mnie bardzo młody lekarz - rok młodszy ode mnie. Ale był bardzo dokładny. Jeszcze raz oceniał szyjkę, łożysko i wymiary dziecka. Ale też nie znalazł nic niepokojącego. Łożysko, rzeczywiście maleńkim fragmencikiem nachodzi na szyjkę, ale powiedział, że za 2-3 tygodnie podciągnie się do góry. No i dzidzia tym razem się nie wstydziła i pokazała dokładnie, co ma między nóżkami. A ma pipeczkę :D!
Leoś będzie miał siostrzyczkę :) Fruwam nad ziemią - będziemy mieć parkę :) Moje marzenie - starszy synek i młodsza córeczka :) Zdjęcie z pamiętnej sesji "W oczekiwaniu", okazuje się obecnie aktualne :)

Moi chłopcy krążyli pod przychodnią i gdy wyszłam, i powiedziałam starszemu, że będziemy mieć córkę - to naprawdę widziałam wzruszenie, a młodszy - na wieść, że będzie miał siostrę - szyderczo się zaśmiał ("hyhyhy") :D
Skąd te bóle? Nie wiadomo. Być może od niskiego poziomu magnezu, a być może od moich jelit. Mam brać No-spę i zlecono mi kilka badań ( czy nie ma też jakiegoś ukrytego stanu zapalnego).
Wzięłam wczoraj jedną No-spę i ulga była niesamowita. Po 30 minutach wszystko mnie puściło i tak super nie spałam od dawna! 
Leoś od trzech dni też lepiej śpi. Do 7 :) Ale niestety, muszę się przyznać, że wróciłam do nocnego karmienia ( po Waszym OPR zaczęłam podawać mu wodę w nocy, ale była kiszka straszna...pobudka o 5, nocne płakanie, ja jeszcze bardziej nieprzytomna i obolała). Teraz rozrzedzam mleko i może uda nam się za jakiś czas przejść już na stałe na wodę.
Mój synek wszedł ostatnio w okres lęków. Boi się odkurzacza, pralki, suszarki, radia - jeśli po naciśnięciu przycisku nagle zacznie działać. Ucieka wtedy czym prędzej w moje objęcia i pokazuje paluszkiem na źródło lęku, mówiąc : "yyy yyy yyyy" ;P Boi się też obcych. Na jego urodziny przyszła bratowa z mężem, Leoś ostatnio widział ich na święta Bożego Narodzenia, i po prostu zwiał do mnie, wczepił się w moją kieckę i w ogóle nie chciał się obrócić. Dopiero po kilku minutach uspokoił się i nawet zaczął podchodzić do nich bliżej. Widzę też, może nie nasilony, ale jednak - lęk separacyjny.Synuś uwielbia swoich dziadków (moich teściów). Zostaje u nich prawie zawsze, jak jedziemy do lekarza. Ostatnio jednak, po Waszych namowach, poprosiłam teściową, żeby wzięła Leosia ot tak, na kilka godzin. Po 5h wrócił do domku. Tak się cieszył z mojego widoku, wytykał mnie paluszkiem, tulił się do mnie - niesamowite. Następnego dnia rano teściowie przyjechali złożyć życzenia mężowi (miał imieniny), a Leon co na to? Czym prędzej do mamy na ręce, jakby się bał, że znowu go oddam na tak długo. Jak ja go odłożyłam na ziemię - to poleciał do tatusia :)
Nie chciałam, żeby teściom było przykro, ale oni zaśmiali się tylko, mówiąc: "No rodzice są najważniejsi :)".
Weszliśmy też w okres pierwszych histerii. Jak mały nie dostanie czegoś, co właśnie wpadło mu do głowy - rzuca się na podłogę ( uderza przy tym, moim zdaniem solidnie, o panele) i wije się tak po niej przez jakieś 10 sekund. Wtedy mówię mu: jak się uspokoisz to porozmawiamy. I wychodzę. Jakaś jestem bezwzględna, bo nigdy, gdy histeryzuje, nie jest mi go żal. Za chwilę opuszczony przeze mnie maluch wstaje, podchodzi do mnie płacząc i chce się przytulić. No to się tulimy i bierzemy książeczkę, żeby odwrócić jego uwagę. Mam nadzieję, że to histeryzowanie nie będzie się pogłębiać ( choć wiem, że będzie :P).
Aaaa, zapomniałabym - mój Szkrab był pierwszy raz u fryzjera :) Był bardzo dzielny i wygląda teraz przeuroczo ( czyli jak zawsze :D). Kocham Go nad życie <3
Oto on w nowej fryzurce :)

 A co do mnie - zaczynam mieć widoczny brzuszek. Choć nie przytyłam znacząco. A właściwe...bardzo mało. Przed ciążą ważyłam 57kg. Teraz 57,7 kg. Zaczynam wierzyć, że urodzę to dziecko. Moją córeczkę. Modlę się o to co dzień. Odważyłam się też, pierwszy raz, na udokumentowanie rosnącego brzucha.

No to byle do lata :)

8:54 PM

Narzekadło.

Od jakiegoś czasu czuję, że zapala mi się czerwona lampka - rozładowuję się. Dosłownie tracę siły i energię do życia. Jestem fizycznie wykończona. Choć naprawdę za dużo nie robię. Mąż przejął większość domowych obowiązków: to on robi zakupy, pierze, na zmianę gotujemy, dużo czasu poświęca Leonkowi, zabiera go na spacery. A mimo takiego odciążenia, wieczorem, nie mam sił na nic. Czasem wyzwaniem jest dla mnie wzięcie się w garść i podreptanie do kuchni po wieczorną porcję leków.
Generalnie, zajmuję się tylko Leosiem. Ale i na to po prostu braknie mi wieczorami sił. Marzę, żeby się po prostu położyć i poleżeć kontemplując ciszę. To bardzo dziwne, jak na mnie. Do tej pory nie znosiłam ciszy. Kojarzyła mi się z samotnością, była mi obca, czułam się w jej obecności bardzo nieswojo.
Dziś ze zmęczenia i z bezsilności chce mi się płakać. Nie czuję się dobrą mamą ( i nie chodzi o to, żeby teraz usłyszeć, że nią jestem....), nie jestem, jak wcześniej kreatywna i pełna energii. Czuję się samotna. Leoś dopiero usypia ( już 1,5h). Mąż wraca z pracy dopiero po 22.
Myślałam o zatrudnieniu niani - ale niestety, w chwili obecnej nas na nią nie stać. A to dlatego, że w kwietniu zaczynamy remontować łazienkę na górze ( w tej chwili mamy brodzik na dole), żebym nie musiała z dwójką dzieci latać z góry na dół. Coś za coś - jak to mówi mój mąż.
Poza tym od grudnia praktycznie nie wychodzę z domu. Lekarka zabroniła mi przebywać w skupiskach ludzkich. W rodzinnym domu byłam ostatnio w październiku. Tęsknię za rodziną :( Wyglądam jak strach na wróble. Mam mega odrosty, ziemistą skórę i wory pod oczami. 
Ot, sobie ponarzekałam.
Musiałam.
Mam dziś zupełnie zwyczajnie - doła jakiegoś.
Nie ma co jednak mnie żałować. Ja naprawdę nie czuję się absolutnie skrzywdzona. Jestem szczęśliwa.
Jestem też cholernie zmęczona.
PS. Przepraszam, że już tak długo nie odpisuję na maile. Ja naprawdę nie mam nawet czasu wejść na pocztę.  Wkrótce nadrobię. Jak się trochę zregeneruję.


7:25 PM

Mam rok!!!

Mój synek skończył rok!
Waga: 10,5kg
Wzrost: ok. 82cm
Liczba zębów: 7

Umiejętności:
* samodzielnie chodzi
* wskazuje paluszkiem znane przedmioty ( sufit, lampę, nos, psa na rysunku, konika, ucho, tatę, jedzenie ( gdy jest głodny), co go boli ( powiedzmy ;) ), coś co go zaintryguje ( wtedy dołącza się do tego okrzyk "oooooo!!!!!"), radio, źródła światła)
*mówi: tata, baba, dziadzia, dada, mnam mnam, ała, brrrrrmmmm, mama ( rzadko), mne (smoczek), am (amen), aaaaaaaaa ( intonuje śpewanie "Aaaaa, kotki dwa").
* bije brawo
* bije również brawo na słowo "amen"
* pokazuje, gdzie sroczka kaszkę warzyła 
* pokazuje, jaki jest duży
* pije ze słomki i z bidonu
* je sam pokrojone w kostkę kanapeczki, kawałki banana itp.
* na czterech wchodzi po schodach
* wspina się na łóżko i schodzi z niego tyłem ( od kilku dni dopiero)
* przykłada sobie telefon do ucha na słowa "halo, halo"
* śmieje się, gdy ktoś się śmieje
* jak ma ochotę to naśladuje dźwięki, zdecydowanie chętniej te, w których są literki "d, t, p ,b"
* wrzuca krążki obok piramidki ;) ( mamy taką z IKEI) i cieszy się przy tym, tak jakby mu się udawało
* uwielbia zabawę w pokaż się - ukryj się ( kupiliśmy mu namiot z IKEI, który zdecydowanie stał się Leosiowym królestwem). Pokazuje łebek, a potem chowa się, za chwilę znów wysuwa główkę i radosnym piskiem chowa się z powrotem. I tak przez 5 minut :)
* uwielbia zabawę w "złapię cię, złapię cię", polegającą na uciekaniu na czterech przed goniącym rodzicem. Euforia podczas ucieczki bywa tak ogromna, że ściana, krzesło, stół pozostają niezauważone, a pamiątkami takiej zabawy są niezliczone siniaki na moim słodkim łebku
* od niedawna ( jakieś 2,3-tygodnie) w wielkim skupieniu ogląda książeczki, przerzuca karteczki, wyrywa je ( ku mojemu przerażeniu).
* na słowa "myju,myju" szoruje podłogę :D, czasem chusteczką nawilżaną, a czasem samą rączką.
*notorycznie wyrzuca wszystko z szaf ( nigdy nie wkłada)
* w dwie sekundy dobiega do toalety, podnosi klapę i zaczyna gmerać w wc ( zanim zdążę go złapać już trzyma w rękach kostkę toaletową). Masakra!

Mój synek jest niesamowicie energiczny, lubi zabawy, w których trzeba się ruszać. Obecnie ma bardzo silną potrzebę odkrywania i poznawania świata. Każdą zabawkę odwraca najpierw do góry nogami, ogląda, dotyka przez jakieś 5 minut i dopiero później odwraca i zaczyna bawić się we właściwej pozycji. Śmiejemy się z mężem, że rośnie nam mały mechanik. Interesują go zdecydowanie bardziej auta niż misie i lale. Choć lubi lalkom wyrywać włosy. Tulenie lubi, ale nie dłuższe niż 3 sekundy ;) Uwielbia spacerki. Jest na nich cichutki i wesoło rozgląda się dookoła.
Śpi dwa razy w dzień. Od 9.30 do 11. I od 15.30 do 17. Zasypia po kąpieli ok.20 i śpi do 6. Niestety wciąż budzi się w nocy raz lub dwa razy na mleko. Czasem uśpienie Leonka wymaga dłuższego miziania...

Od 10 miesiąca życia zmienił się niesamowicie! Stał się taki rozumny, niesamowite. Jak każda matka zachwycam się moim dzieckiem i wydaje mi się po prostu obłędny. Zdaję sobie sprawy, że nie jestem obiektywna, ale wybaczcie - nie umiem być.
A teraz oczami Leosia :)
 Fajne literki mama poprzyklejała. Najfajniej byłoby je zniszczyć.
 Tę jedyneczkę zdążyłem zepsuć jeszcze przed urodzinkami :)

 Idę, idę, idę!
 Mama uszyła mi kotka. Tu ma nos!
Zbieram okruszki. Ktoś musi.
 Taki wystrojony byłem.
 A taki miałem torcik.
Mama dziwnie zbladła, gdy wybrałem kieliszek...

A ja jestem obecnie w 16/17 tygodniu ciąży. Miewam uczucia ciągnięcia i kłucia brzucha, które mnie niepokoją. Byłam z tym u ginekologa w zeszły czwartek, zrobił USG i nic złego nie zauważył. Ponoć to fizjologiczne. Ale i tak się stresuję. Wciąż stresuję się za bardzo. Niestety.


7:57 PM

Walentynki.

Takie zupełnie inne te Walentynki...  Nie mieliśmy czasu, by skupiać się na sobie. Nie było kolacji, świeczek. Zrobiłam szybki obiad, dodałam wykwintnej szynki, żeby wyglądało bardziej wyszukanie... :P

Ale miłość, która wypełnia nasz dom, dzięki małemu Szkrabowi, powiększa nasze serca. Takiego ogromu czułości i ciepła, nie czułam przez 29 wcześniejszych lat mojego życia.
I gdy wracam do ---> Walentynki 2014 .... serce wyrywa mi się z piersi i chce mi się krzyczeć do tamtej, smutnej mnie... że moja nadzieja zrodziła cuda... Tylko jeszcze tego nie wiem...
A mój najwspanialszy CUD, moja miłość, spełnienie moich marzeń - to setki moich NIE wysłuchanych modlitw, odrzuconych błagań - w imię wyższego dobra. W imię niezwykłej teraźniejszości. W cudowne jedno imię - znacie je - brzmi przecież "Leon".





8:57 PM

Niepełnosprawna.

W zeszłym tygodniu stanęłam na komisji orzekającej niepełnosprawność. Wiedziałam, że jako osoba chorująca na wrzodziejące zapalenie jelit przysługuje mi takie orzeczenie. Diagnozę podano mi w 2008r. Ale wcześniej nie umiałam się z tym pogodzić, nie starałam się o orzeczenie, nie chciałam chodzić ze "stygmatem" osoby niepełnosprawnej.
Tak, tak wtedy czułam.
Chciałam wierzyć, że mogę wszystko. Mogę znaleźć ambitną pracę, mogę wyjechać na sympozja zagraniczne, mogę zrobić doktorat.... Świat ( ten z telewizora ) będzie należał do mnie.
Tak, tak sobie powtarzałam.

Życie zweryfikowało moje wyobrażenie o nim. Rzuciło mnie na kolana. Gdy wyjście z domu okazywało się niemożliwe, bo krew w toalecie tryskała ze mnie po 40 razy dziennie lub gdy zwolnienia przedłużały się z 2 tygodni do 2 miesięcy....a leki nie przynosiły poprawy... przestałam wierzyć, że mogę wszystko... Poczułam się więźniem swojego ciała. Znienawidziłam je. Znienawidziłam siebie.
Pamiętam dni, gdy patrzyłam przez balkonowe okno ( mieszkaliśmy na 8 piętrze w wieżowcu) i myślałam, że mogłabym skrócić ten koszmar. Wystarczy jedna chwila.
Wszystko mnie przerastało. Wszystko stanowiło problem. Bałam się jutra. Bałam się badań i wyników.
Współczułam mojemu mężowi, że ma taką żonę. Takiego kogoś, kto nie dość, że jest ciągle chory, to jeszcze ciągle ryczy, marudzi....
Bywały dni, że wracałam z pracy i leżałam na dywanie w przedpokoju, zwinięta w kłębek, zrozpaczona... godzinami. Wstawałam na kilka minut przed powrotem męża. Brałam prysznic, zakładałam maskę i udawałam, że żyję.
Mówiłam jednak bliskim każdego dnia, że nie mam już sił, że nie chcę żyć. Bo moje życie wydawało mi się zbyt trudne.
To było moje wołanie o pomoc. Ale wtedy nikt nie mógł mi pomóc. Nikt nie umiał.

Ja jednak bardzo chciałam żyć. W ten dziwny, depresyjny sposób wyrażałam mój sprzeciw, mój bunt.
Nie chciałam cierpieć. Nie chciałam dźwigać mojego krzyża.
Choć wielu ludzi obok, dźwigało cięższe, co więcej, szli z uśmiechem na ustach, pełni pokory i spokoju.
Ja nie miałam pokory, a już na pewno nie miałam spokoju w sobie.
Chciałam się uwolnić od mojego ciężaru. Wyzwolić się...od siebie samej.

Pracowałam nad sobą długo. Pomogła mi psychoterapia. Pomogli mi dobrzy ludzie, którzy byli obok. Pomogłam sobie sama ja. Bo mimo braku sił, postanowiłam się nie poddać. Walczyłam o życie. Normalne życie, mimo mojej odmienności. To nie było łatwe i trwało dobre dwa lata. Codziennie w głowie, układałam sobie cele, realne, mierzalne, określone w czasie. Co ciekawe, większość udawało mi się zrealizować. Powoli odzyskiwałam wiarę w sens. Godziłam się z chorobą. Ale wciąż nie do końca, bo...

...potem przyszła niepłodność. Jej widmo pojawiało się już wcześniej. Lekarze straszyli, że tak może być. I znów głaz codzienności przygniótł mnie wprost do ziemi. Leżałam plackiem rycząc.
Ale znów nie pozostałam bezczynna.

Wygrałam. Wygrałam nie dlatego, że pokazałam, że nie jestem niepełnosprawna. Wygrałam, bo pokazałam, że mimo niepełnosprawności mam prawo do szczęścia. Zawalczyłam o nie. Przestałam chcieć zmieniać rzeczywistość i ludzi, a zaczęłam zmieniać siebie. Nie raz bolało. Nie raz nie miałam siły walczyć. Ale nie poddałam się. I choć nie jestem Jaśkiem Melą, nie pokonałam granic, które mogłyby szokować, czuję się zwycięzcą.

Otwierałam wczoraj kopertę z orzeczeniem i czułam niepokój.
Przyznano mi: niepełnosprawność w stopniu umiarkowanym.
To nie wyrok.  Dziś nie traktuję tego orzeczenia jak stygmatu. Dziś wiem, że mi się należy. Po to, żebym mogła odliczać leki od podatku, mieć ochronę w pracy... albo dodatkowe punkty do żłobka.
Myślenie starymi kategoriami pozostawiłam daleko w tyle.
Jestem niepełnosprawna, ale mimo tego aktywna. Czasem słaba. Czasem totalnie bez sił. Nie jest to jednak powód do depresji.
Wszystko zaczyna się  i kończy w naszych głowach.

Czasem tęsknię za tym, by żyć "szybciej", by działo się więcej, by życie, jak kiedyś było wycieczką na mój własny szczyt ambicji. Ale wtedy staram się stanąć obok siebie samej, patrzę na swoje życie i widzę, że choć nie jest wycieczką...to jest wspaniałą podróżą, dzięki której mogę odkrywać lądy, o których nie miałam pojęcia, o których nawet nie śmiałam marzyć... I nie jest to samotna wycieczka, bo obok mnie są wspaniali chłopcy...
Czasem warto zweryfikować nasze plany i ambicje...

Kimkolwiek jesteśmy, jakiekolwiek ograniczenia mamy - jesteśmy w stanie im sprostać. Ja może nie jestem najlepszym przykładem, bo moje "ułomności" w obliczu tragedii innych są niewielkie... Ale jest naprawdę wiele historii tych, którzy pomimo ogromnych przeciwności losu zrealizowali swoje marzenia.

Nie wiem, co Wy o tym sądzicie, ale Leoś jest za :) Podnosi paluszki ku górze :) 




11:21 AM

Nt, nb i test Pappa.

Ostatnie tygodnie minęły mi pod patronatem trzech, wymienionych w tytule wartości. Ze względu na chorobę autoimmunologiczną, lata leczenia niepłodności ( w sumie 4) i  poronienie  - dostałam skierowanie na badania prenatalne na NFZ. Między 11 a 13 tygodniem miałam się zgłosić do placówki ( wybraliśmy Invictę w Gdańsku, tam leczyliśmy się na niepłodność). Termin, który mi wyznaczono, przypadał mniej więcej w 11 tyg 4dniu ciąży.
Pierwsze dane:
CRL ( tzw. długość ciemieniowo-siedzeniowa) 45,4 mm
Nt 1,2mm
Przepływy w sercu w normie.
Uwidoczniono żołądek.
Nie udało się uwidocznić pęcherza moczowego.
Mózgowie widoczne, ale jeszcze słabo.
Ale... kość nosowa coś nie do oceny. Nie bardzo orientowałam się, co to oznacza. Ale na moją radość z właściwego wyniku Nt padł cień.
"Proszę przyjść za tydzień, podejść pod gabinet, ja szybciutko zajrzę, już wtedy powinno być lepiej widać co i jak. A teraz zapraszam na badanie krwi - test Pappa."
Nie chciałam robić tego testu. Wiem, że wyniki są dość często fałszywe. Znam osobiście 3 takie przypadki. Ale ze względu na skierowanie, musiałam te wyniki zrobić.
Obiecywałam sobie, że absolutnie nie będę pytać o radę i opinię doktora Google. Ale... słowa nie dotrzymałam.
Pierwszy tydzień oczekiwania na powtórne badanie upłynął w miarę spokojnie. Dr Google powiedział mi nawet, że brak pęcherza w pierwszym trymestrze może świadczyć o płci dziecka i sugeruje dziewczynkę.
Tydzień minął, a my znów wylądowaliśmy pod drzwiami gabinetu pana doktora. Na początku mnie nie pamiętał, ale po chwili pamięć powróciła. Czułam, że się pocę. Nogi latały mi jak galareta. Po 1,5h weszliśmy do gabinetu.
Drugie dane:
CRL 57mm
Nt 1,2mm
Uwidoczniono żołądek.
Uwidoczniono pęcherz moczowy.
Mózgowie dobrze wykształcone.
Ale... kość nosowa wciąż nie do oceny.
"Proszę przyjść za tydzień, na dwa dni przed wizytą u genetyka".

Ten tydzień oczekiwania był okropny. W mojej głowie rodziły się setki czarnych scenariuszy. Ze strachem  (jak idiotka) wertowałam informacje o braku kości nosowej ( choć doktor ciągle powtarzał, że kość jest, ale słabo widoczna i nie może jej ocenić). Zastanawiałam się, co będzie jeśli moje dziecko będzie miało wysokie ryzyko wad genetycznych. Co zrobię? Czy podejdę do amniopunkcji?
Znalazłam informację o bezinwazyjnych badaniach prenatalnych, które izolują DNA dziecka z krwi matki. Test NIFTY i HARMONY. Cena, choć nie mała, 2500zł, mieści się w granicach, na które możemy sobie pozwolić. Taką opcję, jaką jedyną, zaczęłam brać pod uwagę celem ewentualnej dalszej diagnostyki.
W tym czasie na moim blogu, w komentarzach, pisaliście, że jestem taką dobrą matką. A ja... czułam wstyd. Wstyd za siebie, za mój strach, za to, że tak panicznie ( miałam jeden atak paniki) boję się choroby mojego dziecka. I zastanawiałam się nad tym, czy udałoby mi się pogodzić z taką chorobą. Czy umiałabym je kochać tak, jak kocham Leosia? Czy umiałabym być szczęśliwa...?

Dziś byłam na trzecim, ostatnim w tym okresie badaniu prenatalnym.
CRL 75mm
Kość nosowa widoczna... Wszystko jest dobrze. Wyniki testu Pappa potwierdzają niskie ryzyko wystąpienia wad genetycznych.  Dość wysokie jest ryzyko urodzenia przed 34 tyg ciąży ( ale doktor kazał się tym nie sugerować i nie martwić). A dzidzia w brzuchu... wygląda panu doktorowi na dziewczynkę!

Siedzę na łóżku i ryczę. Czuję tak przeogromną ulgę, taką radość, takie szczęście... jak wtedy, gdy dowiedziałam się, że Leoś na nas czeka. Chyba dopiero teraz jestem w stanie uwierzyć, że będziemy mieć drugie dziecko, że to nie okrutny żart...Że to dar. Leosiowy, wiem to, dar...

I tylko grzechocze w mojej głowie, jak grzech, myśl, skąd we mnie tak ogromny lęk przed chorobami genetycznymi? I po części znam odpowiedź, i po części się usprawiedliwiam, i rozumiem. I przyjmuję fakt, że nie jestem idealna...
Wiem, że ze wszystkim człowiek jest w stanie sobie poradzić. Wiele może przepracować. Ważne, by zdać sobie sprawę z własnych ułomności.
No cóż, widzę, że w kwestii macierzyństwa, przede mną wciąż jeszcze sporo pracy...

A na zdjęciu mój słodki paluszek rozdziubał makaron,brokuły i kurczaka, a następnie powędrował do jeszcze słodszej buźki ( tak, to w nosku to są glutki).






Klik!

TOP