7:52 PM

Kocham mojego chłopaka :)

Dziś, w Dzień Chłopaka, pojechałam raniutko na badanie krwi. Mam niestety za mało leukocytów i trochę się niepokoję, pewnie zmniejszą mi dawkę immunosupresantów... Po powrocie zrobiłam grzanki, kakao i paróweczki i zaprosiłam mojego leniuszka na śniadanko. W tym roku zrezygnowałam z prezentów ( zawsze to dokładnie nie to, czego On aktualnie potrzebuje ;) ) i wręczyłam bon na 50zł. Następną godzinę, mój uhahany mąż spędził na allegro wyszukując sobie jakiś chodniczek do auta ( w życiu bym na to nie wpadła).
Po południu poszłam do teściów. Teraz siedzę na kanapie, pozapalałam wszystkie świeczki w salonie i tak mi błogo jakoś.
Ok. 22.30 mój Chłopak-mąż wraca  z pracy i zamierzam mu przygotować banany w czekoladzie posypane pistacjami. Czuję, że po tej jesieni i zimie mój tyłek z rozmiaru 36 przejdzie do 46, ale co tam. Raz się żyje :)

9:14 PM

Kalafiorowa i mrożące krew w żyłach poszukiwania słodyczy.

Wczoraj z odwiedzin u rodzinki wróciliśmy o 2 w nocy. Mój ukochany zostanie chrzestnym Zuzi. Bardzo nam miło z powodu tego wyróżnienia. Dziś odpoczywałam, mężuś przygotował zupkę kalafiorową na obiadek, a potem pojechał do pracy. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi rozpoczęłam poszukiwania czegokolwiek słodkiego o nieprzekroczonym terminie ważności do spożycia. W końcu, w jednej z moich torebek, na samym dnie, znalazłam moje ulubione cukierki DAIM. Zjadłam wszystkie, a było ich z dziesięć, aż rozbolały mnie zęby ;P  Później poprzerabiałam zdjęcia z wczorajszego spotkania i pojechałam do Kasi zobaczyć, jak się czują.
Pogadałyśmy, ponarzekałyśmy i popstrykałyśmy fotki maluszkowi.
Jezu, jaki On jest przekochany. Chciałabym takiego Szkraba. Mam ochotę Go wycałować, wyściskać, wytulić itp.


2:15 PM

Odwiedziny u rodziny.

Dziś wieczorem idziemy poznać nowego członka naszej rodziny, w związku z powyższym zakończyłam tworzenie literek dla małej Zuzi i jej starszego brata Antosia.
Słabo się czuję. Dostałam dziś @.



2:05 PM

Sennie.

Jesiennie i sennie. Zastępowałam w pracy kolegę i myślałam, że usnę na lekcji. Moja Pani Dyrektor powiedziała mi, że biorą pod uwagę mój ewentualny macierzyński i że pamiętają o moich planach. To miło.
Smutny dzień, bo smutne wspomnienia...Wieczorem wyjeżdżamy do rodziny na mszę, dziś rocznica śmierci naszego kuzyna :( Ehh...






8:53 PM

Spotkanie nr 1.

Już jesteśmy po. Właśnie zajechaliśmy do domu, wskoczyłam pod prysznic i teraz leżę przed kominkiem pod kocykiem i mam chwilę,by wszystko w głowie poukładać.
Na szkoleniu dziś były z nami tylko 3 pary. Wszystkich nas łączą podobne cele, ale też wszyscy jesteśmy zupełnie inni. Trudno mi cokolwiek powiedzieć, na razie dostrajamy się, więc czasem brzmimy razem świetnie, ale czasem słychać niezły zgrzyt.
Ogólnie atmosfera jest dużo bardziej luźna niż na spotkaniach indywidualnych. Choć może tylko ja i mąż mamy takie odczucie, bo nas jako jedynych prowadził dyrektor Ośrodka i mam wrażenie, że mieliśmy w porównaniu do innych niezłą szkołę życia. Dzisiejsze informacje, które przedstawiano, słyszeliśmy już wcześniej i to w dużo ciemniejszym świetle, więc dziś nie zrobiły na mnie wrażenia, natomiast inni bywali zszokowani.
Teraz padam na twarz. Czuję się wykończona. Boli mnie głowa, nogi i oczy.
Czas więc spać.
A poniżej dzisiejsza fota z OA ;)
 I z drogi powrotnej:

6:05 PM

Jutro pierwsze szkolenie!

Właśnie się pakujemy i wyruszamy na jutrzejsze szkolenie, które niefortunnie dla nas zaczyna się o 11 przed południem... Jeżeli tak będzie dalej to nie wiem, co to będzie, ja nie mam urlopu, w szkole to tak nie funkcjonuje... Opieka na dziecko też mi nie przysługuje, więc mam nadzieję, że kolejne szkolenia będą o bardziej rozsądnych porach... Tym bardziej, że nasza podróż w jedną stronę trwa 3,5h.
Ale nic to! Cieszę się jak cholera :)
Wczoraj kolejny raz byłam na masażu, dobrze mi tam :) Wieczorem mieliśmy pierwsze zajęcia angielskiego ( wygraliśmy oboje kurs :D ). Śmiesznie było. Mąż się spinał i wieczorem tak się pokłóciliśmy, że aż brak słów... Wojna domowa w wersji hard.
Mąż nie usnął, a ja po wszystkim padłam jak kawka.
Cóż, Jego wina, więc niech cierpi :P
A dziś... przywiózł do domu:


10:45 PM

"O czym szumią wierzby..." - czyli moja bajka o adopcji.

Jadę Polskim Busem. Wracam z Warszawy ze szpitala. Termin zabiegu (laparo+histero+hsg) to luty 2014r. Nie spieszy mi się, więc nie przejęłam się.
Czekałam 3 godziny na kwalifikację, wokół było mnóstwo kobiet w zaawansowanej ciąży, albo z tygodniowymi maleństwami. A mi nie było w ogóle smutno. Miałam natomiast mega wenę, więc wyjęłam długopis i powstała...moja bajka o naszej adopcji. Dla mojego kochanego Maleństwa, na które tak długo czekamy i które ma już zarezerwowane miejsce w moim sercu tuż obok swojego tatusia :) Oto ona:

Za górami i lasami,
Gdzieś nad morzem,
Dwójka ludzi niecierpliwych,
Żyła sobie.

On rozsądny, pracowity,
W głowie mu nie były psoty,
Jak ze stali wręcz wybity,
Dzień zaczynał od roboty.

Ona taka niedokładna,
Roztargniona, nieporadna,
I niezwykłą cechę miała,
Język flory rozumiała.

Wręcz przypadkiem się spotkali,
Dnia pewnego w szkolnym gwarze,
Drzewa głośno zaszumiały:
„On jest Twym spełnieniem marzeń”.

Choć im było nie po drodze
I lat kilka się mijali,
Echo głośno powtarzało:
„On i Ona zakochani!”

W końcu nadszedł dzień przepiękny,
Pod ołtarzem wśród rodziny,
Ona w bieli, On tak męski,
Miłość światu ogłosili.

Odtąd Ona snuła plany,
Rozmawiała z wiatrem, lasem
Zapraszała wciąż bociany,
Które widywała czasem.

Lecz mijały długie lata,
Noce ciemne, przetęsknione,
Wyjechali na kraj świata,
Gdzie bociany wymarzone…

Nowy dom wybudowali,
Komin nań dla dwóch bocianów,
Radość jakby odzyskali,
Ale nie zmienili planów.

Przed ich domem wierzby rosły,
Wiatr rozwiewał ich konary,
Liście wciąż szum cichy niosły,
To melodię - CUD śpiewały.

Ona jednak, smutkiem zdjęta,
Słuchać wcale nie umiała,
Na przyrody głos zaklęty,
Głucha wnet się stała.

On tęsknotę swą zagłuszał,
Dnie wciąż spędzał pracowicie,
Przygotował Dzidzi pokój,
Mówił Jej: „Hej, jedno życie!”

Zimą srogą, już o zmroku,
Ona smutkiem opętana,
Nie szczędziła swoich kroków,
Wprost do wierzb szumiących gnała.

Tam krzyczała i płakała,
Na te wierzby i przyrodę,
Że ją przecież okłamała,
Obiecując inną drogę…!

Wnet zagrzmiało, zaszumiało,
Wierzby groźnie się skłoniły,
Tę melodię- CUD śpiewając,
Wnet Jej uszy otworzyły:

„Czemu ciągle pragniesz więcej,
Tego co masz nie doceniając,
Otwórz najpierw swoje serce,
Ktoś daleko wciąż szlochając,
Już od dawna Ci śpiewamy,
Nawołuje swojej mamy!

Naszą pieśń powtarza echo,
Że na naszym wielkim świecie,
Wytęsknione, wciąż daleko,
Jest maleństwo, Wasze dziecię.

Tak więc zamiast wciąż chcieć więcej,
Najpierw otwórz swoje serce…”

Potem nagle pojaśniało,
Słońce ciepłem swym za progiem,
Jego poinformowało,
Że już czas wyruszać w drogę…

Gdy szukali dziecka swego,
Dobrych ludzi spotykali,
Trudne chwile Jej i Jego,
Już odeszły, ONI – trwali!

Dnia pewnego o poranku,
Zadzwoniły pewne Panie,
Że już wczoraj na ich ganku,
Bocian przyniósł niespodzianie,
Prezent tacie, no i mamie.

I zakwitły wszystkie kwiaty,
Wierzby szumnie zawołały:
„Czekaliście tyle laty,
Jedźcie, czeka Kruszek mały”.

Wszystko się wnet pozmieniało,
Dom wypełnił gaworzeniem,
Ona drzewom zaśpiewała,
„To spełnione me marzenie!”.

Pamiętajcie zatem ludzie,
Gdy słyszycie szum, pieśń lasu,
To o rodzicielstwa CUDZIE,
Baśń współczesna – naszych czasów…
 A to właśnie drzewa z baśni... :)

10:26 PM

Projekt "Zapamiętaj każdy dzień" :) i moje myślenie magiczne.

Rozpoczęcie kursu uzmysłowiło mi, że w najbliższym czasie przyjdzie na świat lub nawet już jest na świecie nasze dziecko. Nie urodzę Go, ale chciałabym choć wiedzieć, co robiłam, gdy Ono brało pierwszy oddech, roniło pierwsze łezki, przeżywało wszystko pierwszy raz. Dlatego postanawiam, że  będę wrzucać choćby jedno zdanie, lub jedną fotkę na temat mijającego dnia lub kilku dni, które minęły od ostatniego wpisu. Kiedyś wrócę do tych wspomnień i z ogromną ciekawością odnajdę chwilę, w której moja Dzidzia przyszła na świat.
Znów zaczynam powoli odzyskiwać wiarę w przeznaczenie, którą na jakiś czas straciłam. Wiem, że to takie myślenie magiczne, ale czy życie nie jest piękniejsze, gdy jest w nim magia?
Wciąż czuję jeszcze podekscytowanie rozpoczynającym się kursem i snuję już plany na przyszłość (dawno  tego nie robiłam) i widzę NAS szczęśliwych, radosnych, a naszą rodzinę pełną. Oczywiście trochę się też boję, ale to chyba normalne, więc już się tym nie przejmuję.
Dziś więc rusza projekt pt." Zapamiętaj każdy dzień", ile będzie takich dni? Tego nie wie nikt. Wiem natomiast jedno - przynajmniej będę miała się czym zająć w czasie oczekiwania.
Tak więc krótki fotograficzny skrócik dzisiejszego dnia:


8:26 PM

Kasia.

Odkąd Kasia urodziła świat stał się inny. Lepszy. Spotyka mnie więcej dobrych rzeczy.
Kasia to moja przyjaciółka. Jest ode mnie dwa lata młodsza. Pracujemy razem i czasem myślę, że trafiłam do mojej pracy właśnie po to, by Ją spotkać. To naprawdę cudowna osoba ( i choć wiem,że pewnie to przeczyta, nie piszę, żeby Jej słodzić, chcę to dziś po prostu wyrazić). Wspierała mnie w walce o dziecko, wspierała, gdy poroniłam. Miesiąc po moim poronieniu, gdy ja jeszcze byłam wrakiem, Kasia zaszła w ciążę. Myślałam, że oszaleję. Pamiętam, jak czułam się winna, że nie umiem się z Nią cieszyć. Pamiętam, jak nie umiałam jej wspierać, jak nie umiałam nawet patrzeć na  Jej zdjęcia USG. Byłam wściekła na siebie, nie umiałam oswoić swojego bólu, nie umiałam być z Nią tak blisko jak wcześniej. A chciałam. Bardzo chciałam. Zmuszałam się więc do wielu rzeczy, bo bałam się, że Ją stracę, że kiedyś mi nie wybaczy, ale mimo wszystko nie byłam dobrą przyjaciółką. A Ona była. Była cierpliwa, ostrożna... Była zawsze. Nigdy nie pomyślałam, że Jej też może być ciężko. Miałam to co prawda na względzie, ale zawsze myślałam sobie, że ja mam o wiele gorzej i że to mi należy się usprawiedliwienie. Nigdy nie dowiem się, co Ona czuła. Wiem natomiast, że bała się. I teraz dopiero widzę, jak bardzo. Ona, tak jak i ja, bała się, że dziecko, które pojawi się na świecie podzieli nas. Rozdzieli. Bo ja nie będę w stanie tego udźwignąć.
Po jakimś czasie oswoiłam się z tą sytuacją. Zaczęłyśmy znów spędzać więcej czasu razem. I choć wiedziałam, że Kasia nie ma pojęcia, co czuję, widziałam, że bardzo chce się dowiedzieć, że bardzo chce mnie wspierać. Nie umiałam jednak mówić Jej o naszej walce. Zresztą w ogóle nie mam ochoty mówić o moich gorszych dniach i smutkach ( bo opisuję je na blogu i tu chcę je zostawić) ludziom jakimkolwiek ( choć i tak mi się to zdarza, jednak nie jestem już taka wylewna jak kiedyś ).
W końcu na świat przyszedł Bruno. Synuś Kasi. Moje serce zalała miłość, gdy tylko Go zobaczyłam.
Jest tak cudowny, że chciałoby się Go schrupać. Płacze jak mały kotek, marszczy czółko jak ja ( myślę, że to dlatego, że kilka razy podczas Kasi ciąży spałyśmy razem i całowałam brzuchol, i przeszło do pępowiny, a nią prosto do Brunonka :D ), przygląda mi się z zaciekawieniem, choć ma dopiero tydzień, uspokaja się, gdy mu śpiewam wymyślane piosenki o Brunonku.... A Kasia... Kasia jest najwspanialszą przyjaciółką na świecie. Zawsze, gdy przyjeżdżam, by być z nimi, czuję jak bardzo Oni są ze mną... Gdy trzymam małego, gdy Go przebieram, czuję się tak samo, jak wtedy, gdy opiekowałam się moim chrześniakiem, synkiem mojej siostry.
Ostatnio dostałam od Kasi smsa, że Bruno to szczęściarz, bo ma najlepszą ciocię pod słońcem.
A ja sobie myślę, że to ja mam niezwykłe szczęście, że poznałam Kasię, że mogę być ciocią Brunonka, że dzielą się ze mną bliskością. I że cały czas Kasia wizualizuje naszą przyszłość - my dwie, dwa wózki, spacery,ciacha i długie, długaśne rozmowy. Razem przechodzimy przez tę naszą adopcję.
Przykro mi, że nie wspierałam Jej bardziej w ciąży. Niestety nie umiałam inaczej. Cieszę się, że przeszłyśmy przez to i nasza przyjaźń jest teraz taka silna, taka mocna, jakbyśmy znały się od zawsze ( cholera, a tak nie jest???!!! szok!).  Cieszę się, że Kasia to taka mądra kobieta i że starała się mnie zrozumieć.
Dziękuję Ci Boże za tę przyjaźń... Być może jesteś, być może mnie słyszysz...
Zamiast kartki gratulacyjnej dla Kasi zrobiłam kołyskę, to była masakra, a efekt niestety nie powala. A dziś odbyła się sesyjka małego Kasinego bobaska, bo dziś właśnie kończy tydzień! :)









2:11 PM

OA-za

Zgadnijcie co się stało?? :D:D:D:D
Zadzwonił do mnie Ośrodek i poinformował mnie, że za tydzień, dokładnie za tydzień, zaczynamy szkolenie!!!!
JUPIIIIII!!!!
Odebrałam telefon na lekcji,bo jak tylko zobaczyłam migający na telefonie napis "OA-za" to nie mogłam się już powstrzymać. I od razu euforia spłynęła na mnie i nie mogę się uspokoić do teraz.
A dzieciaki na to: "Albo Pani wygrała w totka, albo Pani dostała podwyżkę". Hahahaha :)
Takie to różne priorytety mamy.
Tak więc moja droga, nadchodząca jesieni - do tej pory Cię nie lubiłam, ale czuję, że czas na zmianę opinii na Twój temat.
Hurrrraaaaaaaa!!!!!!!!! :)

9:02 AM

Zapach jabłek.

I jest jesień. Dookoła domu mamy z 10 jabłoni. Zapach jabłek dopada mnie, gdy tylko uchylę okno. Lubię to! :)
Z rzeczy ważnych:
1.MOJA KASIA URODZIŁA!!! Mały jest przepiękny, do zjedzenia. Zalała mnie miłość. Boże, a jaki miała trudny poród... Drobna dziewczyna a naturalnie urodziła małego klopsa- 4300g.
W końcu jest po wszystkim, bo już mnie stresowało to czekanie.
2. Dziś chrzciny męża siostrzenicy.
3. Mam skierowanie do szpitala w Warszawie ze względu na ciągłe krwawienia śródcykliczne ( obecnie krwawię non stop z przerwami ok.3 dni), ale termin przyjęcia - styczeń...
4. Wpadłam w szał rękodzieła :) Przygotowuję prezenty dla wszystkich nowonarodzonych dzieci w naszej rodzinie (a trochę ich jest ;) ).
Dla córki kuzynki:

Dla przystojniaka Kasi:


    Dla siostrzenicy męża:
W trakcie tworzenia literek dla synka kuzynki:
Poza tym namalowałam dwa obrazy, kupiłam wrzosy i zasadziłam przy domu ( najładniejszy się nie przyjął).
Do zrobienia jeszcze:
*kartka na dzisiejszy chrzest
*kartka gratulacyjna z okazji urodzenia synka dla Kasi
A na razie idę suszyć włosy ;)

1:30 PM

Katastrofalny dół i pogłebiająca się obsesja.

Chce mi się kląć. Wrzeszczeć. Na siebie, na cały świat. Chce mi się wyć. Czuję się jak stary kapeć, znoszony i śmierdzący. Jest mi smutno, przykro, mam huśtawkę emocjonalną, jestem po okresie, a nadal bolą mnie cycki, jestem zirytowana i chyba coś rozwalę. Mam dość myślenia o dzieciach, dziecku.
Mam dość!
Chcę odzyskać swoje życie, swoje myśli, swoją kreatywność, swój spokój.
Nie chcę ciągle, nieustanie, bez przerwy, myśleć o dzieciach, adopcji itp. itd. Chcę się uwolnić od siebie samej. To jakaś cholerna obsesja. Nie obsesja zajścia w ciążę, ale obsesja posiadania dziecka.
Codziennie wyobrażam sobie, że jest z nami dziecko.Wizualizuję dni, wakacje, wieczory, noce... Codziennie walczę ze sobą, gdy ktoś mnie nietaktownie zapyta o dziecko, albo usłyszę jakąś nietaktowną uwagę. Codziennie zmuszam się do miliona myśli, które nie należą do mnie, codziennie się kontroluję, żeby nie pokazać jak bardzo w środku jestem zmieniona, jak bardzo różnię się od tej Ali, którą pamiętają znajomi. Jak bardzo cierpię. Przecież muszę żyć. A gdybym pozwoliła sobie na ekspresję swojego bólu to byłoby nie do zniesienie zarówno dla mnie jak i dla innych. Ale skąd mam brać na to siły??? Czuję się samotna. Samotna wśród ludzi. Bardzo.
Mam dość słuchania o pieluchach, sruchach, USG, ciążach, poronieniach, owulacjach, okresach... Odbija mi!
Naprawdę odbija.
Ja przecież wcale nie żyję naprawdę. Wszystko co robię, gdzieś w podtekście ma pragnienie, potrzebę posiadania dziecka. Nie ma wolności. Nie ma spokoju. Jest zadanie. Zadanie do wykonania, któremu nie umiem sprostać lub które wymaga ode mnie nakładów cierpliwości, której zapas się skończył. Co miesiąc niby odpuszczam, ale ciągle, może nie natarczywie, może nie z niepokojem, ale bardzo sumiennie obserwuję swoje ciało.
Mam tego dość. A nie umiem się uwolnić od tego. Nie pomoże mi psycholog, a może i pomoże, ale nie mam już sił znów spotykać się z całym tabunem różnych ludzi, którzy pierdzielą takie bzdury czasem, że sama mam ochotę zaprosić ich na psychoterapię.
Wiem, co mi jest. Umiem nazwać swoje uczucia, nie wstydzę się ich, mam do nich prawo. Ale nie umiem się ich wyzbyć. Próbowałam na wiele sposobów. Żadna technika nie działa...
Idzie jesień, będzie coraz gorzej, potem przyjdą święta. Kolejne.
To nie jest normalne. To nie jest zdrowe.
Wpadłam w błędne koło. Zataczam je miesiąc w miesiąc. Dzień w dzień.
Chcę być sobą. Gdzie jestem? Jak mam się odnaleźć? Czyje myśli tak uporczywie grzechoczą w mojej głowie? Przecież nie moje!!??!!
Idę dziś na masaż relaksacyjny. Staję się kłębkiem nerwów, kłębkiem nieszczęść, kłębkiem smutku.
Nie chcę. Nie chcę tak.

10:12 PM

Szalony byk, uciekający zając i muchy między zębami.

Nie miałam weekendu, bo tym razem edukowałam siebie i innych na konferencji. Dotarłam do domu bardzo późno, wygłodniała rzuciłam się na resztkę żółtego sera i ostatni plaster krakowskiej. Marzyłam o odpoczynku, a że odpoczynek aktywny też jest odpoczynkiem to pojechaliśmy z mężem na krótką wycieczkę rowerową. Ostatnie dni lata trzeba uwiecznić :)

Po drodze obsiadły nas chmary much, wlatywały wszędzie, do gardła, uszu, oczu itp. itd. Ale nie należymy do tych, którzy łatwo się poddają, więc jechaliśmy dalej.

Zatrzymaliśmy się w przepięknym miejscu, zrobiliśmy kilka fot i nagle, mój mąż zobaczył krowę, która wchodziła do rzeki. Byłam przekonana, że ma omamy,bo ja niczego nie widziałam. Poszłam więc we wskazanym przez niego kierunku, żeby sprawdzić, czy czasem nie oszalał :)

Znalazłam ją. Piła sobie spokojnie wodę z rzeki. Już wyjęłam aparat, żeby pstryknąć kilka fot, gdy nagle pokazała bycze oblicze ;] W dosłownie 5 sekund, w podskokach doskoczyła...a raczej doskoczył do mnie. Na szczęście był na łańcuchu. Uciekałam jak na rodeo. Oczywiście mój wyczyn obserwowali ludzie z wioski, zanosząc się od śmiechu :)

Szybko więc udałam, że nic się nie stało i wsiadłam na rower w celu ewakuacji, gdy nagle tuż obok płotu pojawił się wielkouchy, przecudny zając. Z radością chwyciłam mój aparacik, lecz zając już kicał z prędkością światła z dala ode mnie.

Udało mi się jednak zatrzymać chwil pare, zdjęcia nieostre troszkę, bo robione w pośpiechu, ale są.
Oto one:


I tak sobie spędzamy ten nasz czas bez dziecka :) W oczekiwaniu na nie :)
Fajnie jest :)

Klik!

TOP