9:56 PM

Szczęki (2015)

Tragedia.
Leoś upadł w kuchni ( zaplątał się o własne nogi ) i ułamał jedynki. Bardzo mocno. Odpadły połówki zębów.
Zbierałam je z ziemi i wyłam. Mąż krzyczał na mnie, że zachowuję się jak dziecko.
Miał rację.
Pojechaliśmy do dentysty. Nic nie można zrobić. Upiłować można, ale to tylko wystraszy malucha. Mamy czekać aż się zetrą. Nie wierzę, że mogą się zetrzeć. Przecież uszczerbienie jest na jakieś 5 mm.
Mąż śmieje się i mówi do Leonka: " Mój słodki Drakulo, kocham Cię".
A ja jakoś nie umiem się śmiać. Patrzę na ten ułamany uśmiech i czuję się winna.

Tego  cudownego uśmiechu już nie zobaczę :(

9:19 PM

Dzień Mamy.

26 maja. Taka data, która przez ostatnie kilka lat wprowadzała mnie w stan głębokiej psychofizycznej matni. Dzień Mamy, Matki, Mamusi, Matuleńki, Mamuni... Przez 29 lat nie mój dzień.
Z oczywistych względów ten rok jest inny. Wczoraj obchodziłam swój pierwszy Dzień Matki.
I choć widziałam mojego synka zaledwie 30 minut to zapamiętam ten dzień do końca życia.

Napisałam wierszyk dla mojego synka w podziękowaniu za to, że mogłam dzięki niemu przeżyć swój pierwszy Dzień Mamy i że moje życie jest inne, lepsze, prawdziwe. Może przeczyta go, jak będzie dorosły, gdy mnie może już zabraknie i może zrozumie, może będzie wiedział, jak bardzo go kochałam i kocham i że nigdy, nigdy nie przestanę...
No nie jest to wierszyk dla dzieci.

- Mama-

Wczoraj wiało.
Deszcz, śnieg, zima.
Ona serce swe owija
w ciepły koc.
Jeszcze raz.
Jeszcze raz.
Okno, drzewo, pole.
Pustka.
Ciemny księżyc, 
duszna noc.
Gdzie ten ciepły oddech?

Dziś już jest.
Jestem.
Słońcem, ciepłem, 
lustrem Ciebie,
kokosowym mlekiem
słów.
Tylko tu.
Tylko nam.
 Czujesz jak pachnie bez?

Jutro się pogoda zmieni.
Podaj rękę.
Schroń się we mnie.
Zawsze obok Ciebie. 
Deszczem, słońcem,
w porach roku.
Nawet, gdy mnie już 
nie będzie.



Dziś wyszłam ze szpitala.  Trafiłam do niego 25 maja ze skurczami co 5 minut. Skurcze nie były bolesne, napinał mi się brzuch, tzn. ponoć macica. Rytmicznie, przez kilka godzin. Akurat miałam wizytę u swojej Pani ginekolog, która po krótkim badaniu wypisała skierowanie do szpitala i kazała jechać do niego natychmiast. Przyjęli mnie na patologię ciąży. KTG potwierdziło skurcze. Leżałam plackiem przez kilka godzin. Napinanie zaczęło mijać. Myślałam tylko ciągle, że to dopiero początek 30 tygodnia, że to jeszcze nie czas... Mała chyba usłyszała. Siedzi sobie nadal grzecznie w brzuszku. Waży 1500g i wcale nie jest jakimś gigantem. Wszystko jest ok. Szyjka się nie skróciła, rozwarcia też nie ma. Mam więcej odpoczywać. Dużo leżeć. Wcinać NO-SPĘ jak cukierki...

Podczas pobytu w szpitalu nasłuchałam się strasznych historii rodem z moich koszmarów... Zresztą co chwilę odbywały się tam nagłe cesarskie cięcia poprzedzone dziwnymi alarmami, które słychać było na całym oddziale (a sala operacyjna była naprzeciwko sali, na której leżałam)... Opieka położnych to jakiś skandal ( w wypisie napisano mi, że dostałam leki rozkurczowe, dzięki którym uzyskano poprawę, a nie dostałam nawet pół tabletki), jedzenie gorsze niż na internie i gastroenterologii, a w łazienkach grzyb na ścianach, brak papieru toaletowego i deski z klapą. Nic dziwnego, że większość pacjentek po tygodniowym pobycie na oddziale ma bakterie w moczu i w szyjce...  Koszmar.
A to wszystko w najlepszym, ponoć, szpitalu położniczym w Gdańsku - czyli na Klinicznej.
Jestem zniesmaczona. Poziomem empatii lekarzy ( i nie mówię tu o sobie, choć mi też się oberwało, ale o stosunku do kobiet w bardzo trudnych i zagrożonych ciążach), tonem wypowiedzi, brakiem informacji i zerowym jej przepływem oraz totalną ignorancją lekarzy... 
Ten pobyt jakoś mnie utwierdził, że nie chcę tam rodzić. Pozostaje mi więc w Trójmieście - Szpital na Zaspie... Jeszcze się zastanowię, ale w tej chwili mam mini traumę.


A na zdjęciu, oczywiście, ja i ON. Mój Skarb. Moje Szczęście. Mój najpiękniejszy prezent od życia.

2:40 PM

Wybory.

Dziś tylko jedno napiszę :)

Idźcie na wybory. 
Zagłosujcie w zgodzie z własnym sumieniem.
Nawet, jeśli wybór nie jest dla Was łatwy i oczywisty.

My niedawno wróciliśmy :)


9:02 PM

W sieci.

Internet zaczyna mnie przerażać. Hejterstwo szerzy się jak zaraza. Nigdy nie moderowałam komentarzy na moim blogu. Nawet tych wyjątkowo niepochlebnych. I nadal nie będę tego robić.  Trochę mnie to fascynuje - ta różnorodność opinii, sposób ich przedstawiania, argumentacja.  I chyba lubię takie swoiste studium osobowości ludzkich. Jednak im dłużej aktywnie JESTEM w sieci i odkąd poniekąd identyfikuję się z nią, poprzez bycie sobą na blogu - zaczynam  odbierać komentarze bardziej emocjonalnie, często biorąc je do siebie.
Czynników zapalnych ostrych dyskusji jest wiele. Z racji, że mój blog opisuje głównie sferę niepłodności i macierzyństwa, są to tematy pokrewne tej tematyce.
Dopóki nie byłam mamą, lub inaczej, dopóki byłam nią jedynie w moich marzeniach i wyobrażeniach, nie widziałam tego, co dziś dostrzegam tak wyraźnie...
Hejterstwo na portalach dotyczących celebrytów już nikogo nie dziwi. Komentarze pełne zawiści, zazdrości lub zwyczajnie prowokujące, będące celem co niektórych naiwnych ( czyt. po prostu nieświadomych) stały się codziennością. Podobny trend ( albo nawet silniejszy!) można dostrzec w mediach społecznościowych, portalach typu wp czy onet, czy obecnie w  tak bardzo żywo omawianym temacie wyborów prezydenckich...
Ale najbardziej zaskakuje i szokuje mnie szalone grono matek ( i nie mówię tu właściwie o moim blogu), które w sieci zamieszczają tak ordynarne, chamskie, żenujące i tragikomiczne komentarze, że po prostu opadają ręce.
Często zaglądam na fora internetowe.  M.in. takie, które dotyczą macierzyństwa, rozwoju dziecka etc. Czasem jest to jedyne miejsce, gdzie kobiety mogą opowiedzieć o swoich problemach. Poszukać porady, oparcia....
I tak np. pewna matka, pisze o swoim niespełna rocznym dziecku, które od 5 miesiąca życia nie przespało więcej niż 3 godzin w nocy, prosi o radę, zastanawia się czy może podać dziecku syrop na uspokojenie, który przepisał lekarz. Jest przemęczona i wykończona, snuje się jak cień, nic jej nie cieszy itp. W odpowiedzi słyszy, że takim jak ona powinno się odbierać dzieci, skoro nie umie sobie poradzić, że chce zatruć swoje własne dziecko chemią, że jest niedojrzała do roli matki itp.

Inna matka opisuje sceny histerii swojego dziecka - w sklepie, kościele, na ulicy. Mówi, że powoli puszczają jej nerwy, że ciężko jej sobie poradzić z emocjami. Niemal nikt jej nie wspiera, wszyscy oczerniają i oceniają. Prowokując pytaniami: "To może niedługo po prostu ją zbijesz? Co z ciebie za matka!"

Pod moim ostatnim postem zawrzało po tym, jak napisałam, że zamierzałam posłać 1,5 rocznego synka do żłobka...  

 Pewna mama opisuje swoją trudną drogę w karmieniu piersią. Drogę, którą, jak sama przyznaje z widocznym bólem i wyrzutem do samej siebie, zakończyła niepowodzeniem. W odpowiedzi słyszy, że dobra matka karmi swoje dziecko tym, co dla niego najlepsze, że bycie matką to umiejętność wyrzeczenia się swoich potrzeb, że ona nie karmiąc - poległa, zawiodła swoje dziecko... I że będzie winna chorobom i alergiom swojego dziecka.

Nic, tylko się pociąć... a nie, też nie ;) Bo przecież poród przez cesarskie cięcie to nie jest prawdziwy poród!!! Istnieje tylko jeden prawdziwy sposób na zostanie matką i jest nim poród naturalny ( co więcej, przeczytałam ostatnio w artykule (!) a nie w komentarzu, że dopiero akt porodu naturalnego czyni z kobiety matkę, jak można się domyślać, artykuł pisała nawiedzona położna)...

Kto pisze takie brednie? Jakim trzeba być człowiekiem, żeby oceniać drugiego  i czynić mu wyrzuty w często tak obrzydliwy i pełen pogardy sposób? 
Moim zdaniem, trzeba być człowiekiem bardzo małym. Takim, który buduje swoje poczucie własnej wartości na krzywdzie innych, takim, który nie szanuje cudzej wolności i odmienności, takim, który zupełnie pozbawiony jest empatii i rości sobie prawa do mówienia innym jak żyć... Czy naprawdę należy się przejmować zdaniem takich ludzi?

Czy to znaczy, że należy pisać o wyborach innych tylko pozytywnie? Absolutnie nie. Jestem za tym, by być szczerym, prawdziwym i autentycznym. I myślę, że kwestią kultury jest, by swoją opinię skonstruować w taki sposób, by nie obrażała tych, którzy tę opinię mają inną... Bo przecież każdy ma prawo do swojego zdania i właśnie to czyni nas, jako ludzkość, wyjątkowymi...

Macierzyństwo to nie tylko lukier. To czasem też łyżka dziegciu, odrobina goryczy. I myślę, że wielu z nas  zadaje sobie pytanie - czy jestem dobrym rodzicem? I sam fakt, że o tym myślimy sprawia, że stajemy się tym rodzicem jeszcze lepszym.  W moim odczuciu i postrzeganiu świata to nie fakt sposobu przyjścia na świat,  sposobu karmienia, posłania dziecka do żłobka czyni nas dobrym rodzicem. Dobry rodzić chce dać swoim dzieciom to, co najlepsze. Dlatego daje im miłość. Dlatego przyznaje się do błędów. Dlatego przeprasza i wybacza. 
Czy uda mi się sprostać temu wyzwaniu, jakie stawia mi życie? Czy ja będę takim dobrym rodzicem, o którym piszę?  Pewnie czas pokaże. A ocenią mnie, wiem to, za kilkanaście lat - moje dzieci.

Mam nadzieję, że nie będą hejterami ;)

 A to ja w 28 tc :)

8:06 PM

Tę pszczółkę, którą tu widzicie, zowią Leoś...

Jestem zmęczona. Brzuch mam już naprawdę wielki. Ciągnie mnie dość mocno. Często mam wrażenie, że brak mi powietrza. Pod żebrami czuję małe nóżki. Uciskają mnie niczym wsadzone tam kawałki drewna. Kopniaczki nie przypominają już muśnięć motylka... Nie mogę zawiązać sobie butów, a ubranie Leosia  na dwór sprawia mi okropny problem. Ciężko mi się schylać po prostu...

Szukam niani. Kogoś, kto przyjdzie mi pomóc w 9 miesiącu ciąży i zostanie ze mną przez najbliższy rok.. a może dłużej. Myślałam, że może synuś dostanie żłobek, który jest po drugiej stronie ulicy, ale niestety nie udało się, więc nie mam innego wyjścia. Ja ledwo już ogarniam naszą dwójkę. A gdy pojawi się mała, na pewno przyda mi się pomoc. Myślę, że właściwie to dobrze się stało, że Leoś nie dostał się do tego żłobka. Termin porodu mam na 6 sierpnia, a grupa rusza we wrześniu. To by było za dużo zmian, zbyt wiele stresu dla takiego maleństwa, jakim jest mój Szkrabik. A tak, mam nadzieję, znajdę kogoś już na lipiec, oswoimy się z nową Panią, ja będę mogła więcej czasu poświęcić synkowi, gdy opiekunka będzie w domu i mam nadzieję, że przejdziemy do tej naszej nowej codzienności w miarę bez większego szwanku. Bo że nie będzie lekko to oczywiście wiem :)

W łazience płytki już położone. Pozostaje gładź, malowanie i biały montaż. W przyszłym tygodniu koniec :) Już nie mogę się doczekać :)

Hormony mi buzują. Mąż mnie wkurza na każdym kroku. Kłócimy się przez 1/3 dnia. A potem nagle śmiejemy się, jak nigdy przedtem, z jakiś totalnych głupot. 
Zjadłabym wszystko co widzę - w telewizji, gazetach, w necie - a gdy nie mam w domu choćby substytutu tego przysmaku, robię się wściekła jak rozjuszony pies.

Leoś też jakiś rozdrażniony. Płacze i histeryzuje, i najchętniej nie wracałby do domu z podwórka. Dobrze, że mamy dom i ogródek. Gorzej, że synalek upodobał sobie zjadanie piasku, kamyków, keramzytu i innych nie do końca jadalnych rzeczy. A...no i w ogóle mam wrażenie, że Leoś w poprzednim wcieleniu był pszczołą. Do dziś siada we wszystkie kwiaty, które zakwitły nam w tym roku w ogródku, jakby chciał je zapylić...
:) :) :) :) :) :) :)






8:48 PM

Odpowiedzialność za wybory i odczuwanie szczęścia.

Nie mogę przejść obojętnie obok cierpień bliskich. Czasem jednak bywa tak, że nie mogę nic zrobić. Czytam Wasze blogi, czytam komentarze. Czasem nie potrafię odpowiedzieć, czasem nie wiem jak.

Cierpienie jest wpisane w nasze życie. Możemy biernie czekać na zmiany, pielęgnując w sobie poczucie winy i krzywdy, trwając w nieustającym, nieutulonym żalu, pełnym frustracji gniewie, w niemocy. Możemy.
Ale jednocześnie możemy wybrać inną drogę. Trudniejszą, ale zdecydowanie przynoszącą lepsze efekty.

Po pierwsze trzeba sobie postawić pytanie: Czy chcę być szczęśliwy?
 Większość z nas uzna to pytanie za retoryczne. Ważne jednak, by je zadać.

Teraz będzie nieco trudniej. Kolejne pytanie brzmi:  Czego chcę, czego potrzebuję, by to szczęście osiągnąć?
Zadając sobie to pytanie należy mieć na względzie fakt, że nikt za nas nie kieruje naszym życiem, że podejmując jakąś walkę, dążąc do wymarzonego celu, będę musiał/a coś poświęcić. Dorosłość polega na tym, by brać odpowiedzialność za nasze życie i wybory. Czy czujesz się dorosły? Jeśli nie to może czas dojrzeć?
Jednak to nie wszystko.

Pytanie kolejne: Dlaczego obecnie odczuwam taką frustrację, zniechęcenie, brak sił, ciągłą irytację?
Czy nie jest tak dlatego, że skupiasz się na rzeczach, na które zupełnie nie masz wpływu? Na zachowanie teściów, męża, szefa, stan swojego zdrowia, stan zdrowia innych? Czy wiesz, że w ten sposób skutecznie obniżasz jakość swojego życia? Robisz sobie niedźwiedzią przysługę... Nieodwracalnie marnujesz swoją energię na pogłębianie swojego złego samopoczucia.

Czujesz, że nie potrafisz żyć? Że nie zasługujesz na szczęście? Skąd w Tobie takie przekonanie?
Zadaj sobie kolejne pytania:
1) Czy jesteś odpowiedzialna/y za swoje wybory i działania?
2) Czy jesteś odpowiedzialna/y za to, jak traktujesz innych, co do nich mówisz, czy ich słuchasz?
3) Czy dotrzymujesz obietnic?
4) Czy akceptujesz różność i odmienność innych ludzi? Czy dopuszczasz ich odrębność?
5) Czy jesteś odpowiedzialna/y za jakość swojej komunikacji z innymi?
6) Czy jesteś odpowiedzialna/y za to jak spędzasz czas?
7) Czy jesteś odpowiedzialna/y za wybory, których dokonujesz?
I najważniejsze: czy wiesz i pamiętasz, że tylko TY (!!!), jesteś odpowiedzialna/y za realizację swoich pragnień. Nikt nie ma obowiązku spełniać Twoich życzeń. Jeśli masz pragnienia to do Ciebie należy znalezienie sposobu jak je zaspokoić, musisz wziąć odpowiedzialność za sformułowanie planu działania i jego realizację.

Jeżeli czujesz się na bezdrożu - nie załamuj się. Jeżeli czujesz się na bezdrożu kilka miesięcy -  gruntownie przeanalizuj sytuację. Jeżeli czujesz się na bezdrożu kilka lat - weź się w garść. Weź odpowiedzialność za swoje życie. Za swoje wybory. Za siebie.
Już. Teraz. Natychmiast.

Żyjesz tu i teraz. Pomyśl, co byś zrobił/a, gdyby to był ostatni miesiąc Twojego życia?
Szanuj czas. Nie dostaniesz go jeszcze raz...

(Do napisania tego postu natchnęły mnie słowa mojej bliskiej koleżanki, która zajmuje się COACHINGIEM PERSONALNYM. )

9:00 PM

27 tc

Czas mija tak szybko :) To już początek 3 trymestru. Dziś mieliśmy wizytę u znanego profesora w związku z domniemaną dziurką w serduszku małej. Niunia rzeczywiście dziurkę ma. Między przedsionkami. Ale w tej chwili dziurka zmalała o połowę i ma zaledwie 0,5 mm, więc są duże szanse, że zarośnie zupełnie, samoistnie przed porodem. Nie jest to wada zagrażająca zdrowiu. Poza tym z malutką wszystko dobrze. Rośnie, rośnie, rośnie. Ma 1200g. Lekarz poradził odstawić słodycze. Bo dziecko ponoć duże... Ale ja naprawdę nie jem jakoś szczególnie obficie. Na pewno mniej niż przed ciążą. Do tej pory przytyłam jakieś 7-8kg. 
Cieszę się strasznie, że wszystko z córeczką w porządku. Cieszę się też, że to już 7 miesiąc. I zaczynam się naprawdę bać porodu. Początkowo planowana była cesarka ( ze względu na chore jelita), ale obecnie na tapecie jest poród naturalny. Nie mam czasu i możliwości, żeby pójść do szkoły rodzenia. Mam nadzieję, że poradzę sobie z oddechem bez treningu ;)
Wybraliśmy imię - będzie Amelia :) ( Leon Zawodowiec już jest to do kompletu Amelia jak nic :)) Leoś uczy się imienia siostry. W jego języku brzmi: " Ama". (Tak samo brzmi słowo "amen" ;) )
Dziś rozpoczęliśmy remont łazienki. Długo, długo planowany. Ekipa pojawiła się z 3-tygodniowym poślizgiem. W końcu będę miała kibelek przy sypialni na górze, bo bieganie z dzieckiem, aby je umyć piętro niżej jest słabe, a w zaawansowanej ciąży - bardzo słabe ;) To samo dotyczy kilku nocnych przechadzek "na siku" ;)  
Tak prezentuje się "Ama" w 27 tc :)
 A tak domek "Amy" :)


Klik!

TOP