2:37 PM

Gdy choruje dziecko...

...czyli kiedy idziemy do lekarza i dlaczego z wynikami krwi.
Pewnie niewielu z Was wie, że chciałam być lekarzem. Złożyłam nawet papiery i pojechałam razem z koleżanką z klasy na egzamin na AM w Szczecinie. Jakież było moje zdziwienie, gdy na 5 minut przed wejściem na salę egzaminacyjną okazało się, że mojego nazwiska nie było na liście. Ba! Nie było nikogo o nazwisku zaczynającym się na literę od A-K. Taka byłam mądra, że nie spojrzałam na adres, uznałam, że wystarczy, że moja kumpela spojrzała. A ona miała na nazwisko na W.
Szybko zadzwoniłam po taxi, pognałam do iinego miejsca, odległego celu, wpadłam jako ostatnia na salę. Ręce mi się trzęsły jak szalone. To były jeszcze czasy, gdy na medycynę zdawało się test z 3 przedmiotów: fizyki, chemii i biologii. Z fizyki nie umiałam nic, więc tylko strzelałam. Z biologii zdawałam maturę, więc wydawało mi się, że pójdzie mi świetnie. A z chemii byłam całkiem dobra, więc też zakładałam, że wszystko będzie dobrze. No ale przeliczyłam się. Z całości miałam 54 punkty. A żeby się dostać trzeba było mieć 70.( Moja kumpela miała 69 :( ). Tak więc pożegnałam się, nie bez żalu, z wizją bycia lekarzem i skończyłam Polibudę w Gdańsku.
Często sobie myślę, że mogłam próbować jeszcze raz. Ba! Mogłam się chociaż pouczyć przed tymi testami, a ja dokładnie pamiętam, co powiedziałam mojej mamie przed wyjazdem : "Jak Bóg chce, żebym była lekarzem, to nim zostanę".
Fascynacja medycyną nie minęła mi. Tym wpisem rozpoczynam serię postów o zdrowiu, chorobach, leczeniu - myślę, że to może być fajne i przydatne miejsce, które stworzę razem z Wami, bo każdy z nas ma spore doświadczenie z chorobami i warto to usystematyzować i zebrać.


 Kiedy robić wyniki krwi i dlaczego?

Chyba nikt nie lubi, gdy jego dziecko jest chore. Być może można się na to uodpornić - ja niestety jeszcze nie osiągnęłam  tego etapu. Za nami cały rok ciężkich chorób, dziesiątki gorączek, biegunek, chorób typowych i zupełnie kosmicznych. Chcę się z Wami podzielić tym, co udało mi się przez ten czas wypracować, co pomgło mi nie zwariować (chyba ;)).
Wiem, że wiele osób może się ze mną nie zgodzić - ale ja jestem zdania, że za każdym razem, gdy dziecko gorączkuje 3 dni i nie ma wyraźnych przesłanek do antybiotyku,  należy zrobić morfologię i crp. My tak robimy. Na trzeci dzień gorączki ( jeśli nadal utrzymuje się na wysokim poziomie) idziemy na pobranie krwi z dzieciakami, potem decydujemy, czy idziemy do lekarza po antybiotyk, czy też mamy do czynienia z wirusem i zostajemy w domu. (WAŻNE: ANTYBIOTYK PODAJEMY DZIECKU TYLKO NA INFEKCJE BAKTERYJNE, NA WIRUSY NIE DZIAŁA, NATOMIAST ZMNIEJSZA CZASOWO ODPORNOŚĆ DZIECKA, WIĘC PODAWANIE GO BEZ WYRAŹNEGO WSKAZANIA JEST BŁĘDNE). Zanim jednak udaję się do laboratorium, sprawdzam:

*gardło dziecka - czy jest czerwone, czy są czopy ropne na migdałach
Dla jasności - nie tak łatwo ocenić, czy gardło jest czerwone, czy różowe. Ja świecę do gardła dziecka latarką ( serio ;) ) i wtedy widzę,  czy całe gardło jest jednego koloru, czy może w okolicach migdałków gardło jest mocniej zaczerwienione. Jeśli jest tylko zaczerwienione - można przypuszczać, że mamy do czynienia z wirusem, natomiast jeśli widzę biały nalot na migdałkach (może świadczyć o anginie) natychmiast udaję się do pediatry .

*węzły chłonne - czy są powiększone. Dotykam w miejscach oznaczonych kropką:

( artystką chyba nie jestem, estetką niestety :( też nie :P) Dodatkowo jeszcze dotykam pod paszkami. Zgrubienia, jeśli istnieją, są wyczuwalne najczęściej w postaci takich małych guzków i świadczą o stanie zapalnym i toczącej się w organizmie walce z drobnoustrojami ( choć mogą również świadczyć np. o chorobie nowotworowej , na szczęście, statystycznie bardzo  bardzo rzadko). 

* uszy - czy dziecko uskarża się na ból ucha, gdy naciskam okolice przyuszne. Jeśli tak - można przypuszczać, że mamy zbliżające się lub toczące się zapalenie ucha ( które może być zarówno o podłożu wirusowym jak i bakteryjnym).

Gdy żadne z wyżej wymienionych nie potwierdza przyczyny gorączek, sprawdzam:

*mocz - czy jest mętny ( Melce zakładam woreczek do zbierania moczu, a Leoś siusia do kubeczka).
Czasem, w kryzysowych sytuacjach wiozę ten mocz na badania jeszcze.

Taki wypracowałam sobie system, który mnie uspokaja w sytuacjach utrzymywania się wysokich gorączek, (których nie znoszę). Ale oczywiście wymaga on sporego doświadczenia i pewności w przedstawionych czynnościach.
A Wy? Czy idziecie do lekarza już pierwszego dnia gorączek? I jak często badacie u swoich dzieci krew?

PS.W następnym poście podstawowa interpretacja badań krwi.

EDIT:
Zbliża się 22, więc zgodnie z obietnicą wyniki konkursu Hygge.
Dziękuję Wam serdecznie za udział w konkursie. Wszystkim i każdemu z osobna. Wierzę i mam nadzieję, że czas, który poświęciliście na przemyślenia, pomoże Wam w pełni cieszyć się z otaczającej Was rzeczywistości. I że sam ten fakt jest dla Was nagrodą. Spośród wszystkich prac, we współpracy z moją przyjaciółką Marysią B., wyróżniłysmy 5 najpiękniejszych, naszym zdaniem, komentarzy.

Wyróżnieni to:
1) J Lo - za te roześmiane oczy, które zobaczyłyśmy w wyobraźni
2) Fioletowo-żółta - za zapłakane oczy podczas śpiewu ukochanej piosenki
3) Magda Ulańska - za opróżniony miłością zlew pełen naczyń
4) Anonimowa - za dostrzeganie piękna w cudzym szczęściu za polem kukurydzy
5) Mimi - za hygge które dostrzega wokół, pomimo tego, że jeszcze wciąż tęskni

Niestety nie mam 5 nagród :( A zdecydować się na 1 było mi bardzo trudno. Więc skorzystałam z pomocy mojego małego skrzata o pięknym imieniu na literę L. I rozpoczęliśmy losowanie.



Leoś wybrał Anonimową! No i mamy problem, bo nie wiem, kim jesteś :) Droga Anonimowa odezwij się na priv. Poproszę dane do wysyłki :) (sprawdzę adres IP)

Oto zwycięski komentarz:
"Moment zachwytu.
Fascynacja i zaskoczenie.
Tupot jego małych stópek. Zapach, uśmiech, pierwsze słowa, pierwsza piosenka.
Mały człowiek, wielkie osiągnięcia.
Przytulenie, nocne strachy i buzia wygięta w podkówkę.
Mnóstwo wzruszeń.
Wspólny film z mężem na kanapie i salwa śmiechu.
Zrealizowany projekt.
Wyprawa do przyjaciółki i widok jej pięknego domu za polem kukurydzy. Zapowiada się wspaniały weekend, który jak zwykle minie zbyt szybko…
Spełniające się marzenia.
Wysłuchane modlitwy.
Udany placek.
Muskający twarz wiatr i kojące słońce – krótka chwila relaksu w ogrodzie.
Poszukiwanie sarnich śladów zimą w lesie.
Wycieczka na grzyby z mamą.
Zakup pięknego, starego mebla do renowacji.
Dzisiejsze dwie kreski.
Nowa rzeczywistość."

Gratulacje!!!

12:26 PM

Zmiany cd. - czyli jak uratowała mnie Grafiterka.pl

Gdy jakiś czas temu postanowiłam przeprowadzić transformację swojego bloga, zdałam sobie sprawę z pewnej rzeczy: Nie jestem samowystarczalna.
Najpierw przeniesienie na nową domenę, przez które niemal osiwiałam ( a wciąż nie jest tak jak być powinno), a później zmiana wizualnej strony bloga - czyli szablonu. I choć dłubałam przy moim starym szablonie, wprowadzając wiele zmian, choć pociłam się i dyszałam ze złości, oglądałam dziesiątki tutoriali na youtubie...to efekt finalny...zdecydowanie odbiegał od tego, co chciałam osiągnąć. A ja sama wpadałam w niezłą frustrację, złość i autoagresję.
Serio. 
W końcu musiałam to przyznać - potrzebowałam pomocy. W przypadku człowieka takiego jak ja, to naprawdę wielkie wyznanie. Jestem taka trochę Alosia-samosia. Sama sobie obcinam włosy, farbuję je, maluję się na wszystkie okazje, czeszę, sama maluję ściany w domu...a nawet abstrahując od tak małych i mniej ważnych rzeczy...ja po prostu staram się być w każdym niemal elemencie życia samowystarczalna.( A poza tym mam spory problem z proszeniem, ale o tym w innym poście).

Gdy już przetrawiłam tę wiadomość o samo-nie-wystarczalności, która przyfrunęła do mnie i usiadła na moim ramieniu nieskora do jakiejkolwiek polemiki, zaczęłam poszukiwania szablonów na bloga w sieci. Najpierw przyjaciel google wyrzucił mi kilka darmowych szablonów do pobrania z zagranicznych stron. Bojąc się o zawartość mojego ukochanego bloga, postanowiłam przetestować zmiany na innym  ( który od dawien dawna zapomniany, spowity kurzem, czeka na lepsze czasy). Testy wypadły tak, że byłam załamana. Nie zgadzały się czcionki, gadżety, $%&^!#%  Ogólnie, byłam wściekła. I już zaczynałam kłócić się z moim mężem ( poniekąd jego wina, że nie jest webmasterem i nie umie mi pomóc, nie?), ale opanowałam się, wzięłam trzy głębokie oddechy i szukałam dalej.
Wiedziałam, mniej więcej, czego chcę. Szukałam takiego szablonu, który będzie charakteryzował mój blog i mnie. Ale żaden nie był zarówno prosty, subtelny, przejrzysty, elegancki i nowoczesny zarazem. Czas upływał, a ja ślęczałam przy kompie z wyrzutami sumienia, że dzieciaki przed TV. Frustracja rosła. Aż tu nagle... patrzę i nie dowierzam... jest! Grafiterka.pl  

Strona z szablonami,  które po prostu są odpowiedzią na moje poszukiwania. Kobiece, delikatne, nieprzekombinowane, przejrzyste a zarazem nowoczesne, subtelne i modne. 7 razy TAK! Nie przesadzam, po prostu szczerze się zachwycam. Najpierw przeszperałam sklepik na stronce, potem zajrzałam na bloga, a tam kilka naprawdę niezłych, darmowych szablonów do pobrania. No to skorzystałam. I ... odetchnęłam z ulgą. Wszystko działało jak należy, układ, polskie czcionki, gadżety ustawiły się niemal dokładnie tak, jak oczekiwałam. Wystarczyło kilka intuicyjnych zmian i efekt był zadowalający.

Ale ja chciałam się zachwycać! :) A skoro znalazłam miejsce godne zaufania to postanowiłam skorzystać z bardziej profesjonalnych usług i postarałam się o płatny szablon ze strony Grafiterki
I przyznaję otwarcie, że nie żałuję. Nowy szablon w 100% spełnia moje oczekiwania. Uwielbiam go :)
Instalacja była banalna. I dokładnie opisana w instrukcji, którą otrzymałam wraz z wybranym szablonem. W godzinę zamknęłam sprawę wizualnej transformacji, z którą walczyłam kilka wcześniejszych dni. 
Warto było zajrzeć na stronę Grafiterka.pl! Mogłam nareszcie ze spokojną głową zająć się dzieciakami, oglądającymi 5-ty raz ten sam odcinek Peppy. ( Wiem, nie ma się czym chwalić) <3
 

Czego mnie nauczyło to doświadczenie?  Że czasem warto skorzystać z cudzej pracy i wiedzy, nie wszystko przecież muszę umieć robić profesjonalnie. Grafik ze mnie średni ( mimo zaawansowanej obsługi Photoshopa), webmaster i webdesigner...żaden ;) Na szczęście znalazłam w sieci miejsce, które jest odpowiedzią na moje potrzeby. Zajrzyjcie tam koniecznie, naprawdę miłe miejsce, a Grafiterka, czyli Pani Ewelina, to ciekawa osobowość i fajna dziewczyna :)

1:02 PM

Adwentowy kalendarz - DIY.

Coraz szybciej robi się ciemno. Mąż wraca z pracy o 15.30 i po 30 minutach za oknem jest już mrok. A to oznacza, że coraz bliżej święta. Sklepowe półki uginają się od zalewu czekoladowych Mikołajów, w telewizji mnóstwo świątecznych reklam, nawet w przedszkolu ruszyły przygotowania do Jasełek.I tu uwaga!!! :)
LEOŚ BĘDZIE ŚWIĘTYM JÓZEFEM!

Gdy Pani Ania ( Leosiowa pani przedszkolanka) powiedziała mi o tym, wzruszyłam się jak głupia i od razu łzy stanęły mi w oczach. Co prawda, jako najmłodszy przedszkolak, nie ma żadnej mówionej kwestii, ale za to będzie lulał Jezuska :)

W tym roku postanowiłam inaczej spędzić adwent. Chcę przygotować się na Boże Narodzenie, poczuć w pełni jego urok i czar. Chcę pielęgnować taką tradycję w moich dzieciach. I właśnie dlatego przygotowałam własny kalendarz adwentowy. Każdy dzień oczekiwania na święta to zadanie do wykonania. Zadania są różne - od upieczenia pierniczków po poświęcenie czasu dla siebie i bliskich. Mam nadzieję, że i Wam ten pomysł się spodoba :) 








Nie ukrywam, że trochę się napracowałam, ale myślę, że adwentowa przemiana jest tego warta. 

Jeżeli Wam również podoba się taki kalendarz, to zapraszam do pobrania pliku, który przygotowałam.
W pdfie znajdują się kształty zakładek i pomysły zadań do wydrukowania. Jeżeli skorzystacie, koniecznie dajcie znać jak Wam wyszło :)


Zapraszam Was też na mojego facebooka :)

7:25 PM

Jak odnaleźć szczęście w naszym życiu?


(przed rozpoczęciem czytania postu włącz muzykę)


Poniedziałek. 6 rano. Budzisz się. Za oknem ciemno. Wyciągasz spod kołdry najpierw prawą, potem lewą nogę.
"Cholera - myślisz - ale chce mi się spać."
Zimno przeszywa Cię począwszy od stóp. Szybko naciągasz na siebie ubranie. Idziesz do łazienki, myjesz twarz, nakładasz krem i robisz szybki makijaż. Nie starczy Ci już czasu na pierwsze śniadanie.  Wrzucasz do torebki jabłko i wychodzisz z domu.
Dzień jak co dzień. Szaro. Brudno. Już prawie zima.
W pracy godziny mijają leniwie. Burczy Ci w brzuchu. Kupujesz drożdżówkę, którą zjadasz w krótkiej przerwie popijając kawą. Kilka przelotnych, mało znaczących rozmów z kolegami i koleżankami z pracy. Myślisz, że nie ma sensu wchodzić w głębsze relacje. Nie wpuszczasz więc ludzi zbyt blisko. Bliskość rezerwujesz dla siebie. Nie jesteś przecież nastolatką, żeby szukać przyjaciół. W tym wieku przyjaźni już nie ma. A nawet, gdyby była...nie masz już na nią czasu.
W drodze do domu ze zmęczenia przymykasz oczy. Słyszysz gwar ludzi jadących obok Ciebie w tramwaju. Drażni Cię podekscytowana paniusia, rozmawiająca przez telefon tak głośno, że niemal masz wrażenie, że krzyczy do kierowcy. Czy ona nie rozumie, że nie wszystkich obchodzi jej prywatne życie? Odwracasz głowę w stronę okna. W ciemności dostrzegasz kilka cieni. Nie znosisz jesieni.
Wracasz do domu wypompowana, zahaczając o pobliską Biedronkę ( liczba ludzi w kolejce sprawia, że irytacja sięga zenitu i jesteś o włos od wyjścia bez zakupów). Marzysz o łóżku i dobrej książce, ale kiedy wracasz do domu, czeka Cię zlew pełen naczyń.
Jesz zupę z wczoraj. Nadal jesteś głodna. Sięgasz po czekoladę zamkniętą w górnej szafce. Miałaś nie jeść słodyczy, więc, gdy już ją zjadasz, dopadają Cię wyrzuty sumienia. Włączasz telewizor i laptopa, wsuwasz się pod koc. Sprawdzasz, co u znajomych na fb. Na wallu wyświetlają Ci się same uśmiechnięte twarze. Najczęściej dziecięce. Rzygać się chce. Ileż można na to patrzeć.
Sięgasz po telefon. Dzwonisz do mamy. Źle się czuje i jest zmęczona. 
Odkładasz słuchawkę i myślisz, że nie tak miało wyglądać Twoje życie. Czujesz się potwornie samotna i niepotrzebna.
Przysypiasz na kanapie.  Budzisz się przed 24, bierzesz szybki prysznic. Pijesz ciepłe mleko, żeby szybciej usnąć. Ale kiedy kładziesz się spać, jak na złość, sen nie przychodzi. Serce bije Ci coraz szybciej. Już wiesz, że się nie wyśpisz, że jutro będzie kolejny poniedziałek.
Budzi Cię dźwięk alarmu w telefonie. Już 6.
_________________________________________________________________________________

(przed rozpoczęciem czytania dalszej części włącz tę muzykę ;))


Poniedziałek. 6 rano. Budzisz się. Za oknem ciemno. Włączasz swoją ulubioną muzykę. Od razu czujesz, że rozpoczyna się nowy dzień. Wychodzisz spod kołdry.
"Brrr - myślisz - ale chłód."
Ubierasz się w swoją ulubioną czerwoną sukienkę. Od razu Ci cieplej, gdy oglądasz się w lustrze. Idziesz do łazienki, myjesz twarz, nakładasz krem i robisz szybki makijaż. Dziś dodasz czerwoną pomadkę. Na śniadanie zawsze znajdziesz czas. Pijesz zbożową kawę z mlekiem i zajadasz bułeczki upieczone przez miłą, starszą sąsiadkę. Przyniosła Ci wczoraj wieczorem w podziękowaniu za pomoc w zakupach. Wrzucasz do torebki jabłko i wychodzisz z domu.
Dzień jak co dzień. Jesień co roku bywa trudna. Dziś wyjątkowo pada. Dobrze, że wzięłaś parasol! Nawet w tę pogodę niesamowita feria jesiennych barw uświadamia Ci, że już niedługo zima. Święta. Pachnący miłością stół.
W pracy godziny mijają jak z bicza strzelił. Odbierasz maila, telefony, rozmawiasz z Marysią, Anią i Wiolką. Jak zwykle po weekendzie, mnóstwo do opowiedzenia, do ponarzekania i przeanalizowania. O 12 wychodzicie na lunch, szybki, bo szef patrzy krzywym okiem, a terminy gonią. Zjadacie naleśniki z owocami. I narzekacie trochę, że nie idzie w cycki. Jak dobrze mieć kogoś, z kim nawet dodatkowe kilogramy świadczą o tym, że ma się z kim jeść wspólny posiłek. Umawiacie się z dziewczynami, że spalicie to w drodze na przystanek przy Uniwersytecie. I tuż po pracy, zamiast wsiadać w tramwaj naprzeciwko biura, dość szybkim krokiem przemierzacie ulice, obiecując sobie, że od wiosny idziecie na siłownię. Mijacie kolorowe wystawy pełne świątecznych gadżetów. Rozmawiacie. Jesteście.
Gdy docierasz do tramwaju, widzisz tłum ludzi. Myślisz sobie, jaką historię skrywa każdy z nich. Obok Ciebie, jakaś młoda dziewczyna odbiera telefon od przyjaciółki, z którą nie rozmawiała kilka miesięcy. Jest tak podekscytowana, że z wrażenia mówi o trzy tony za głośno. Miło jest czuć czyjeś emocje. Tym bardziej, gdy są pozytywne.
Wracasz do domu zmęczona, na szczęście lodówka pełna, zakupy zrobiłaś wczoraj. Podgrzewasz obiad przygotowany wieczorem. Zapalasz świece i małą lampkę koło kanapy. Ciepłe światło wypełnia cały salon. Włączasz muzykę. Zjadasz obiad, a potem kładziesz się pod ciepłym kocem z filiżanką aromatycznej, malinowej herbaty. Sięgasz po rozpoczętą wczoraj książkę. I tak dobrze Ci. Spokojnie. Pachnąco.
Po godzinie robisz sobie gorącą czekoladę, sięgasz po telefon, dzwonisz do mamy dowiedzieć się, jak jej minął dzień.
Włączasz komputer. Sprawdzasz fb. Odczytujesz dwie nieodebrane wiadomości. Oglądasz nowe zdjęcia znajomych. Nic się nie zmieniają. Nadal piękni i uśmiechnięci - tak jak Ty.
Na kolację przygotowujesz sobie sałatkę z wędzoną szynką, awokado, pomidorkami koktajlowymi i razowymi grzaneczkami. Polewasz wszystko oliwą. Pijesz ciepłą herbatę.
Często myślisz o Krzyśku. Może warto mu dać kolejną szansę. Ryzykujesz. Wysyłasz smsa z propozycją obiadu na mieście.
Bierzesz długą różaną, relaksującą kąpiel. 
Przysypiasz na kanapie.  Budzisz się przed 24, na telefonie nieodebrany sms. Od Krzyśka. Ręce trochę Ci drżą. Odczytujesz: "To może jutro?"
Pijesz ciepłe mleko, żeby szybciej usnąć. Ale kiedy kładziesz się spać, jak na złość, sen nie przychodzi. Myślisz o Krzyśku. W głowie, jak sceny z filmu, pojawiają się różne scenariusze. Serce bije Ci coraz szybciej. Już wiesz, że dziś tak łatwo nie zaśniesz. Jutro czeka Cię nowy dzień. Nowa szansa. 
Przecież wiesz, że nie możesz jej zmarnować.
Budzi Cię dźwięk alarmu w telefonie. Już 6. 
__________________________________________________________________________________


Po której stronie lustra codzienności jesteś? Jak siebie postrzegasz i jak oceniasz swoje życie? Czy umiesz w pełni wykorzystać swoje zalety, czy umiesz cieszyć się z siebie i doceniać to, co masz? Czy dajesz sobie prawo do bycia szczęśliwą? Czy wiesz co to znaczy?

Pomyśl o chwilach, w których czujesz się bezpieczna, spokojna, zrelaksowana. Czy jest to wtedy, kiedy leżysz na kanapie? A może wtedy, kiedy biegniesz wzdłuż ulic Twojego rodzinnego miasta? A może, gdy popijasz gorącą czekoladę w towarzystwie męża, koleżanki, syna? Doceń to co masz i spraw, by Twoje życie nabrało ciepłych odcieni szczęścia. 

Dostałam na urodziny w prezencie wyjątkową książkę. Książkę o sztuce szczęścia. Duńskiej sztuce szczęścia.

(Zainspirowała mnie ona do napisania cyklu postów o szczęściu. Cykl rozpoczęłam postem Pieniądze szczęścia nie dają!)

Hygge -  bo taki jest tytuł wspomnianej przeze mnie książki - to niepozorne słowo-klucz oznaczające po prostu stan, w którym czujemy się dobrze, szczęśliwie, spokojnie etc..... właściwie hygge nie ma odpowiednika w języku polskim, ale to właśnie ono czyni Duńczyków najszczęśliwszym narodem świata. Książka, którą prezentuję, odpowiada na pytanie, które stawiam w tytule posta:" Jak odnaleźć szczęście w naszym życiu?" To nie zawsze jest proste, ale Hygge jest swoistą mapą, drogowskazem. Książka ta będzie również wspaniałym prezentem na nadchodzące Święta Bożego Narodzenia.

W związku z tym, że największym celem mojego bloga jest niesienie dobrej energii, nadziei i szczęścia, mam dla Was pierwszy w historii tego bloga KONKURS!!!!  

Do wygrania właśnie  książka Hygge autorstwa Marie Tourell Søderberg (wydawnictwo Insignis). Wystarczy polubić fanpage poszukujaca.pl na facebooku, udostępnić zdjęcie konkursowe u siebie na fb, a w komentarzu napisać, czym jest dla Ciebie hygge i kiedy je odczuwasz. Najpiękniejszy komentarz zostanie wybrany przeze mnie i niezależnego jurora :) ( ja sama mogę być nieobiektywna, gdyż wielu z Was znam osobiście, nie będzie tym jurorem mój mąż, tylko przyjaciółka :) ).
Konkurs trwa od dziś do niedzieli 27.11.2016r. do godziny 20. Wyniki konkursu w poniedziałek 28.11 :)
Osoby, które nie mają fb również mogą brać udział w konkursie. Proszę wówczas o komentarze pod postem :)
Kochani! Hyggujmy się :)))!!! 
Mela książką zachwycona :))


3:07 PM

Pieniądze szczęścia nie dają?

Miałam 12-13 lat i bardzo chciałam mieć rower. Nowy rower. Górala. Bo składaka z komunii już zaczynałam się wstydzić. Wydawało mi się poza tym, że już nikt nie jeździ składakami. Po rozmowie z mamą, na której ustaliłyśmy, że muszę odłożyć połowę kwoty na zakup, zaczęłam zbieranie. Po roku odkładania pieniędzy z urodzin i imienin ( kieszonkowego nie miałam) - udało się. Rower został kupiony. A ja popędziłam z moją przyjaciółką w stronę słońca przez drogi i bezdroża okolicznych wsi :)

Właśnie zaczynałam liceum, gdy mój tata, po ukończeniu jakiegoś dużego zlecenia, zabrał mnie i siostrę na giełdę do Koszalina. Dostałyśmy po 500zł na zakupy. 500zł!!! Nigdy wcześniej nawet nie trzymałam w dłoniach takich pieniędzy. Do dziś pamiętam, co kupiłam. Nowy plecak FILA , spodnie jeansowe z lampasem :D, jeansową koszulę i jeszcze 200zł zostało mi na przyszłość. Byłam wtedy naprawdę szczęśliwa. Czułam się ważna dla mojego taty. Tak intensywna była to radość, że do dziś uśmiecham się do tych wspomnień. To było wydarzenie ponad miarę moich oczekiwań.

Później naprawdę brakowało mi pieniędzy. Na studiach miałam wyliczone 6,50zł na dzień. Graniczyło z cudem, by za to przeżyć. Dorabiałam udzielając korepetycji z matmy i chemii. Ten czas wspominam słabo. Bardzo słabo. Ale wątpię, że dlatego, że miałam pusty portfel.

Mój mąż, gdy zaczynaliśmy być razem (a było to po 3. roku studiów) zataił przede mną, że ma mieszkanie. Ukrywał to przede mną dobre dwa lata naszego związku. Naprawdę nie potrafiłam zrozumieć dlaczego. Po latach przyznał się, że bał się, że "polecę" na mieszkanie. Było to dla mnie tak głupie, że aż śmieszne.
Naprawdę można związać się z kimś tylko dlatego, że ma swoje 34 metry kwadratowe? (Nawet jakby miał willę z tarasem to niczego nie zmienia!) 

Czy pieniądze dają szczęście? To pytanie, nad którym często się zastanawiam. 
W dzisiejszym świecie wszystko wskazuje na to, że tak... Może nie tyle samo posiadanie pieniędzy, czyli trzymanie w dłoniach 10 000zł, ale możliwość spożytkowania ich do odpowiednich celów. Ze wszystkich stron atakują nas dobra materialne. Markowe ciuchy, samochody, wycieczki. Wszystko kosztuje - nawet książka, wyjście do kina, teatru, do dobrej restauracji, a nawet dieta! Świat kręci się wokół kasy. Pieniądze przede wszystkim dają komfort i spokój. Pozwalają realizować mniejsze i większe marzenia. Pozwalają żyć bez zmartwień o to, co będzie jutro, za miesiąc, jak wypadnie niezapowiedziany wydatek. Pozwalają nie czuć się gorzej w towarzystwie. Mogą wpływać pozytywnie na nasz wygląd - przecież kosmetyczka, fryzjer, dobre ciuchy kosztują!
Spotkałam się nawet z taką opinią, że ten kto twierdzi, że pieniądze nie dają szczęścia jest naiwny i zapewne biedny i po prostu chce wierzyć w to, że tak jest.

Jestem naiwna w takim razie. Choć nie uważam się za biedną ( to dość subiektywna ocena) . Tak, chcę wierzyć, że pieniądze nie dają szczęścia. Bo jeśli to byłaby prawda, to szczęście można by było sobie kupić.
  • Jesteś zdrowy? Tzn. że jesteś bogatszy niż wielu milionerów.
  • Masz obok siebie kogoś, kto głaszcze Cię po policzku, gdy śpisz? Podaje Ci herbatę, gdy leżysz zmarznięty pod kocem? Jesteś bogatszy niż  jesteś w stanie sobie wyobrazić.
  • Masz dzieci? Masz wielki skarb. Nie musisz wydawać całej wypłaty, wszystkich oszczędności dla być może nierealnych marzeń czekając w kolejce na kolejny monitoring cyklu. Nie myśl o sobie, jak o kimś kogo nie stać , by kupić dziecku nową zabawkę z reklamy z TVP ABC. Idź do niego teraz. I przytul. Daj dziecku czas i uwagę. To prawdziwe bogactwo i szczęście.
 Nie będę tworzyć długiej listy rzeczy, których nie da się kupić, a które sprawiają, że jesteśmy szczęśliwi. W pełni.

Odkąd mam dzieci zarabiam mniej ( nie dorabiam tyle, ile wcześniej, poza tym na macierzyńskim nie płacą całości). Koszty życia wzrosły nam dwukrotnie. Nie odkładamy pieniędzy ( choć uwielbiam mieć oszczędności). Nie stać mnie na wiele rzeczy, na które było mnie stać zanim mój dom wypełnił się tupotem małych stóp.Nie jeździmy na zagraniczne wycieczki. Nie planujemy kupna nowego samochodu. Nie wyremontujemy strychu. Nie kupię sobie nowego płaszcza w tym roku, ani nie wymienię dywanu w salonie na taki ze skandynawskim wzorem. Nie kupię Amelce na gwiazdkę kuchni z IKEI za 400zł, choć myślę, że to byłby idealny prezent dla tej małej rozrabiary. To zdecydowanie za droga zabawka. Muszę za to naprawić rozrząd w aucie, kupić porządne kapcie dzieciakom do przedszkola, opłacić kolejną ratę za podyplomówkę. 
I jestem szczęśliwsza niż wcześniej. Szczęśliwa. Umiem się znów śmiać. Mój dom jest jasny, tak samo jak moje życie.
Mogłabym mieć więcej pieniędzy.  Mogłabym sprzedać swój wolny czas, zmienić pracę - zrezygnować z nauczycielstwa i stać się korpoludkiem. Mam wykształcenie, mam osobowość, jestem ambitna i jeszcze dość młoda, by być atrakcyjnym pracownikiem. I moja pensja bardzo szybko potroiłaby się... ale czy to uczyniłoby mnie bardziej szczęśliwą...?
Dostrzegam, że określenie bogaty/biedny jest niezwykle zmienne i zależy w dużej mierze od otoczenia, w którym się znajdujemy. Czujemy się bogaci, jeżeli nasze otoczenie zarabia mniej od nas. I to pozytywnie wpływa na nasze poczucie własnej wartości ( "Radzę sobie lepiej od innych, bo zarabiam więcej"). Ale jeśli zmienimy otoczenie i nagle będziemy jednymi z najgorzej opłacanych pracowników poczujemy się totalnie do niczego. Więc tak naprawdę to nie pieniądze sprawiają, że jesteśmy szczęśliwi, a fakt jak wypadają nasze dochody w porównaniu z dochodami otoczenia. A to już jest kwestia naszego poczucia własnej wartości w ogóle. Niezależnie od tego, czy stać nas na hulajnogę czy nowe Audi A6.
Znam też wielu ludzi, którzy niezależnie od tego, ile pieniędzy by nie mieli, ciągle chcą mieć więcej. Ich życie zaczyna przypominać walkę o liczbę zer na koncie. Pościg. Taki realny, bo gdy już zdobywasz jakiś poziom życia, to starasz się go utrzymać lub sprawić, by był jeszcze wyższy. Zatracają się w tym pościgu. Tracą z oczu wartości, które naprawdę mają znaczenie. Miłość, rodzinę, czas. Przez chwilę wydaje im się, że są królami życia. Że mogą wszystko. Przez chwilę...

Na pewno słyszeliście takie powiedzenie: "Lepiej płakać w Ferrari niż w Polonezie". A ja...mogę płakać w Polonezie, jeśli będzie obok ktoś, kto poda mi chusteczkę i potrzyma mnie za rękę. Całkiem zupełnie serio! 

(Nie będę tu rozważać sytuacji, w której żyjemy w ubóstwie, gdy nie ma pieniędzy na zabezpieczenie potrzeb niższego rzędu - takich jak mieszkanie, jedzenie, ubranie czy bezpieczeństwo itp. Bo to oczywiste, że wówczas pieniądze to nasze źródło największego niepokoju,lęku, nasze być albo nie być. )

Czy pieniądze zatem dają szczęście?
W pewnym stopniu na pewno tak. Umożliwiają nam korzystanie z przyjemności, dostarczają  przeżyć, kupujemy sobie urozmaicone chwile. Więc pośrednio czynią nas szczęśliwymi. Ale czy to szczęście ? Czy chwilowa radość? 
Ja odpowiedź znalazłam. A Ty? Potrafisz zdefiniować czym dla Ciebie jest szczęście? Czy potrzebujesz pieniędzy, by je mieć? 

Zrób coś dla siebie. Połóż się wygodnie, zamknij oczy i wyobraź sobie siebie. Naprawdę szczęśliwą/szczęśliwego. Delektuj się tym widokiem. Spójrz jak wyglądasz, co masz na sobie, jak się poruszasz, kto jest obok Ciebie, a może jesteś sam/sama. Niech to szczęście Cię wypełni od koniuszków palców u stóp po czubek głowy. Gdy będziesz gotowy/gotowa- otwórz oczy. 

Czy to, co daje Ci szczęście to zawartość portfela?

10:30 AM

Zmiany, zmiany.

Nie wiem, czy dostrzegacie co się dzieje. Ale komputer mi się przegrzewa, dym leci z uszu, a strefa  DNS doprowadza mnie do szału!!!! Ale nie poddam się. Już niedługo przekierujemy się na nową domenę. Chyba :)
Trzymajcie kciuki ( choć ponoć wtedy się mózg wiąże, więc już sama nie wiem, o co prosić).
A tymczasem serdecznie zapraszam na stronę na fb. Z prawej strony znajdziecie odnośnik.
Tak - poszukujaca.pl to nowa odsłona bocianieczekamy :) Bocian przyleciał, wylądował, skarby rozdał, namieszał i pozmieniał.
I choć to, czego szukałam, odnalazłam to poszukiwać nigdy nie przestanę. Poszukiwać inspiracji, radości życia, światła nawet tam, gdzie ciemno jak w czarnej d....,  odpowiedzi na setki pytań, ludzi, z którymi warto spędzać czas i do których warto tęsknić, dla których warto zmieniać się i starać zrobić coś dobrego. Poszukiwać siebie, nawet wtedy, gdy się totalnie zagubię. Poszukiwać słów, muzyki, książek, ciepła, najlepszych rozwiązań. Często kompromisów. Miejsca na odpoczynek i uśmiech, chemii - i choć z wykształcenia jestem chemikiem - to nie tej ukrytej w kwasach i zasadach, a w związkach dużo bardziej złożonych - endorfinach, adrenalinie, w miłości. Zapraszam Was do wspólnych poszukiwań...
Zostańcie ze mną, a ja postaram się Was nie zawieść. Zostaniecie?
To łapki w górę!

3:16 PM

32.

Mam 32 lata. Od ponad 6 lat jestem mężatką. Od 2,5 matką. Gdy zaczynałam pisać tego bloga zbliżałam się do 30. Byłam bezdzietną nieszczęśliwą kobietą, Poznaliście mnie taką i polubiliście, daliście mi siłę i wsparcie, by przejść przez ten trudny czas. Dzieliliście ze mną smutne i szczęśliwe chwile. Często Wasza obecność w moim życiu pozytywnie mnie zaskakiwała. Wiele się nauczyłam pisząc tego bloga. O sobie. O ludziach. O macierzyństwie. O człowieczeństwie. Dziękuję Wam za to. Dziękuję z całego serca.

Brzmi jak pożegnanie, co?

Potrzebuję zmian. Ta forma bloga przestała mi odpowiadać. Dusi mnie. Ogranicza. Do tego stopnia, że wiele razy klikałam w "Nowy post", pisałam kilka zdań...a potem klikałam "Zamknij". Takich postów w wersji roboczej, w moich postach mam kilka...

Nie, nie odchodzę. Ale potrzebuję na nowo, również poprzez to miejsce, zdefiniować to kim jestem. Bo jestem inną kobietą, inną Alą od tej, która pisała pierwsze posty na tym blogu : Mój pierwszy post. 
Macierzyństwo jest dla mnie najważniejszą częścią mojego życia, ale nie jedyną. Lubię być nie tylko mamą a po prostu kobietą, dziewczyną, potrzebuję pracować, realizować się, stawiać sobie wyzwania i próbować im sprostać. Mam głowę pełną pomysłów, serce pełne wiary i wiele pokładów energii, która przez to, że nie ma ujścia często powoduje, że jestem słaba. Bo bywam...słaba, mimo, że chyba jestem silna. Czasem przegrywam, ale ostatecznie czuję się wygrana. Myślę, że dużo wiem, mam w sobie doświadczenie, którym mogę się dzielić, ale jednocześnie wciąż wiem bardzo niewiele i chcę się uczyć, od innych, od Ciebie, od wszystkich tych, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia. Lubię tworzyć, fotografować, pisać, szyć, czytać książki, pracować z ludźmi. Czasem się wstydzę, wstyd blokuje mnie tylko dlatego, że boję się oceny z zewnątrz. Tak jakby to cudza ocena definiowała to kim jestem i jaką mam wartość ( ukłon w stronę mojej przyjaciółki Marysi B. :*). Być może jednak wcale się nie zmieniłam, zmieniło się to, co mnie otacza i przez to czuję się inna...
Miałam do wyboru trzy opcje:
*zamknąć bloga,
*zamknąć bloga i założyć nowego,
*zmienić formułę obecnego.

Na tę chwilę postawiłam na 3 opcję.

Otwieram się na wiele nowych sfer. Chyba idę w stronę lifestyle. Nie porzucając jednocześnie parentingowej odsłony mojego życia.  Chcę zacząć pisać o sobie. Jakakolwiek bym nie była. A bywam bardzo różna ( najgorsza chyba w okolicach PMS-u).

Witajcie na moim nowym blogu. A jednocześnie na "starych śmieciach". Czy mnie  polubicie w nowej odsłonie? Czas pokaże.


Klik!

TOP