8:58 PM

Odbierz pocztę.

Nie streściłam ostatnich kilku dni i muszę to zrobić, póki je jeszcze pamiętam. Bo - kto wie - może Bąbelek właśnie się rodził?
W niedzielę byliśmy u teściowej na obiedzie. Rano sprzątałam i szyłam. W końcu wykorzystałam materiał od kuzynki Ewusi i uszyłam dwa bieżniki na stół i ławę (TENK JU EWUŚ):


Wieczorem byliśmy w kościele. Znów chciało mi się płakać. Moja relacja z Bogiem chyba już nigdy nie wróci na dawną ścieżkę, trudno mi się przełamać... Wciąż trudno mi to wszystko zrozumieć... Wciąż jeszcze mam wrażenie, że jestem mu obojętna... Ale gdzieś w środku, bardzo za Nim tęsknię... Gdzieś w środku czuję, że to On prowadzi mnie za rękę...
W poniedziałek przeobraziłam się w ogrodniczkę :) Wypieliłam przed domem, ułożyłam progi z kostki granitowej naokoło "grządek" z kwiatami i krzaczkami. Pod wieczór ściągnęłam sobie muzyczkę relaksacyjną i przyjechała moja masażystka - miałam pierwszy raz w życiu masaż gorącymi kamieniami. Po masażu pani powiedziała, że taki masaż nie jest mi potrzebny i że pierwszy raz spotyka się z czymś takim, że kamienie wcale się nie oziębiły. Po masażu nadal były gorące i powiedziała, że widocznie mam w sobie bardzo dużo ciepła, energii, którą obdzielam ludzi. Miłe.
Wtorek był smutny i bardzo pracowity. Odszedł Chojraczek... Ale o tym już było.
A dziś... Znów wyjechałam do pracy o 7, a wróciłam o 19. Nadal mi smutno, ale moje myśli pochłania też inna sprawa...pamiętam jak kilkanaście już miesięcy temu modliłam się, żeby mój mąż zapragnął adopcji. Myślałam sobie, że właściwie, gdy On będzie tego chciał, wszystko będzie takie proste. Nie wierzyłam, że to nastąpi, ale z tym brakiem wiary, co noc, modliłam się, żeby to się zmieniło. Pamiętam, jak czytałam "Dzieci z chmur", a On nie za bardzo chciał słuchać. Pamiętam, jak mówiłam mu o blogach, które znalazłam i które mnie samą napawały nadzieją i wiarą w to, że warto - czekać, wierzyć, marzyć. On był sceptyczny. Pamiętam, że wciąż wierzył, że zajdę w ciążę, nawet, gdy przestał mówić to głośno - wciąż wierzył... Widziałam to po Jego zachowaniu, po tym jak mówił o dziecku.Pamiętam, że kiedyś znienacka po którymś spotkaniu indywidualnym, wykrzyczał mi, że On wcale nie musi mieć dziecka, że bezdzietność go nie przeraża, ale najwidoczniej ja nie jestem z Nim szczęśliwa, bo ciągle pragnę więcej... Nie umiałam mu wtedy wytłumaczyć, co czuję, bo jak wytłumaczyć INSTYNKT? Tyle razy płakałam, gdy zostawałam sama. Tyle razy myślałam, że być może jestem zbyt uparta, być może zbyt zatwardziała...
Dużo rozmawialiśmy. Pozwalaliśmy sobie na oswojenie. Najpierw każdy osobno. Ja oswajałam się z myślą, że moje dziecko przyjdzie do mnie od innej mamy, a On, że Jego dziecko nie będzie miało Jego inteligencji i zaradności. Pamiętam, gdy któregoś dnia był taki smutny i powiedział:" Jesteśmy tacy fajni, takie zajebiste dziecko moglibyśmy mieć, przecież to się nam należy". Zdołował mnie wtedy nieprzeciętnie. Pomyślałam - cholera, On jest na początku drogi... A ja setki kilometrów dalej...
Ale  czas płynął. Zmieniał nas. Ocieplał. Kruszył. Targał nami. Rozwiewał nasze złe myśli i zwiewał te pozytywne. Nabieraliśmy pewności... nie, że nam się uda. Ale, że będzie lepiej. Że to co robimy jest piękne i NASZE, NASZE do końca. Dlatego przestaliśmy pytać innych, co sądzą na ten temat, przestaliśmy, bo w nas samych urodziła się odpowiedź... a na jej końcu do dziś słyszę płacz dziecka, które jeszcze nie wie, że zrobimy wszystko, żeby ukoić te łzy, odwrócić zły los, dać bezgraniczną i wytęsknioną miłość.
NIEPŁODNOŚĆ. CZEKANIE. TĘSKNOTA. MAŁŻEŃSTWO. Kilka niewiadomych i wiadomych. Co z nich wynika? Co mi dały?
Na przykład słowa mojego męża: "Chciałbym mieć taką córeczkę, jaką Ty byłaś" (gdy analizowaliśmy w OA nasze dzieciństwo), i moje słowa: "Chciałabym mieć takiego tatę, jakim Ty będziesz".
Dały mi miłość. Naprawdę.
2 lata temu moje małżeństwo wisiało na włosku. Taki stan trwał kilka miesięcy. Było źle. Myślałam, że straciłam wszystko.
Dziś jestem kochana i JEDYNA. Dziś dopiero rozumiem co znaczy być wybraną mimo wszystko. Dziś czuję, że na tę miłość zasługuję. Dziś czuję, że mogę ją ofiarować dalej. Dziś czuję wszystko... bardziej, inaczej, głębiej. Dziś czuję się żoną. Dziś czuję się DOROSŁA.
Nie byłam gotowa na dziecko. Nie byłam gotowa stać się matką ani biologiczną, ani tym bardziej adopcyjną. Dziś jestem. Nie wiem, czy ta świadomość coś zmienia. Wiem, że wszystko się zmienia. Ja też. I ON też.
Mój mąż. Ten sam, który jakiś czas temu nie chciał rozmawiać o adopcji,  który każdą moją uwagę na temat przyszłości, w której byłoby dziecko adoptowane, kwitował: "Jezu, skończ". Dziś przysyła mi krótkiego smsa: "Odbierz pocztę".
A na poczcie linki do łóżeczek dla Bobasa.
ON: "Bo musimy się spieszyć. Bo musimy kompletować. Bo musimy być gotowi".
JA: Wiem Kochanie, ale spokojnie - JUŻ JESTEŚMY.

7:28 PM

Odszedł Chojrak :(

Dziś moja mama i ojczym uśpili mojego psa - Chojraka. Był już tak bardzo chory, że sikał cały czas i robił kupę gdzie popadnie. Miał raka jądra i chore nerki, i wątrobę. Kurczę, ale mi przykro... Płaczę...
Miałam plan, że dzisiaj napiszę długi elaborat, ale właśnie dzwoniła mama, żeby mi o tym powiedzieć i w głowie mam pustkę...
A na zdjęciu to właśnie Chojraczek, znajda...gdy był mały to zamieszkał nam w ogródku i wyglądał jak 49 smutków... Naprawdę.
Kolejna bajka, która miała być piękną...skończyła się tragicznie :(
 
A to już dzieło mojego brata:

9:20 AM

Pędzę przez życie...

...jak wariat. Język wisi mi do pasa niczym krawat, oczy lekko zachodzą krwią, a ja biegnę.
Dlatego nie mam czasu skrobnąć nawet kilku słów.
We wtorek kończyłam zlecenie z chrztu i sfinalizowałam je. Potrzymałam małą Nastusię na rączkach. Płakała i tak ją bujałam, że się uspokoiła.
W środę od razu po pracy pojechaliśmy do moich rodziców (mieszkają 25km od OA), dojechaliśmy już prawie w nocy. Po drodze zatrzymaliśmy się na obiadokolacji w Zajeździe polecanym przez Olę w trasie (leci na TTV). Wciągnęłam pierogi ruskie i barszcz biały, a mąż placka po cygańsku. Mniam :) Było dobre.
U mnie w rodzinnym domu panuje niemiła, napięta atmosfera - bo babcia w szpitalu, a mój brat (10 lat młodszy) znów jest chory (ma RZS), ból od 2 miesięcy nie daje mu żyć, spać i normalnie funkcjonować. W poniedziałek, tak jak babcia, będzie pacjentem szpitala... Mama chodzi tak podminowana, że wybucha przy najmniejszym dotknięciu.
W czwartek byliśmy w OA. Cały dzień niemalże, bo od 10 do 17 trwało szkolenie, a potem zrobiliśmy sobie integracyjny wymarsz do pubu. Zjadłam jedną z najlepszych zapiekanek makaronowych z kurczakiem w moim życiu. Było fajnie, naprawdę. Poznaliśmy się bliżej i porozmawialiśmy tak otwarcie. 
Wróciliśmy do rodziców o 21.
Na szkoleniu mówiliśmy o potrzebach dzieci w wieku 0-12 miesięcy. Dostaliśmy też książeczki zdrowia (prawdziwe) dzieci, które już zostały przysposobione. Zmierzyliśmy się z wieloma trudnymi informacjami na temat dziecka lub jego rodziny pochodzenia... Naprawdę ciężka sprawa... To na pewno będzie jedna  z trudniejszych chwil w naszym życiu.
Nasza prowadząca mówiła nam też, żeby kupić elektroniczną nianię z czujnikiem oddechu dziecka. Koszt jakieś 600zł, ale zapobiega śmierci łóżeczkowej. Ponoć kiedyś, jakiejś parze z OA przytrafiło się to nieszczęście (MASAKRA! Ja bym oszalała). Rozmawialiśmy też o faktach i mitach dotyczących małych dzieci ( jak np. czy dziecko śpiące z rodzicami jest mniej lękliwe, czy lepiej się rozwija, czy może ssać smoka). Grałam też mamę adopcyjną 8-latki w scence, fajnie było :)
W piątek zajmowałam się moim ukochanym słoneczkiem, moim chrześniakiem. Odebrałam go z przedszkola, już chyba wszyscy wiedzieli, że dziś odbiera Go ciocia Ala. Gdy tylko weszłam na salę zaatakowały mnie malutkie ramiona i dziecięcy słowotok :) Uwielbiam to uczucie i kocham mojego siostrzeńca :) Odwiedziliśmy też mojego tatę, poszliśmy na nocny spacer po Parku w moim rodzinnym mieście.
Wczoraj wróciliśmy do naszego gniazdka. Pokłóciliśmy się niemiłosiernie. Chyba byliśmy już zmęczeni wyjazdem... ja miałam focha i powiedziałam, że nie idę do teściowej na urodziny ( a po to wróciliśmy). Mąż się darł,a w oczach miał szalone iskry, kazałam mu iść się leczyć. 
A wiecie o co poszło?
O to, że przygotowywałam się na urodziny teściowej ( kąpiel, włosy, makijaż) całe 25 minut, podczas, gdy jemu chciało się do WC i też chciał się przygotować.
Dziwne tylko jest to, że nie wszedł do łazienki jak zawsze, nie załatwił się ( jak przez ostatnie 6 lat) przy mnie, tylko robi mi awanturę o 25 minut.
Niech się cieszy, że i tak potrafię się ogarnąć w pół godziny, a nie jak inne w 2.
Choleryk jeden. A ja druga.
Oczywiście dziś po kłótni nie ma śladu. Dobrze, że mój mąż umie przepraszać. I że robi to najczęściej przede mną :)

2:43 PM

To co dla jednych jest marzeniem, dla drugich jest więzieniem...

Miałam dziś USG, mam polipa. Znowu. Nie jestem smutna, nie jestem załamana, jestem wkurw..........
Zaraz coś rozwalę! Może kompa?
Ale z drugiej strony staram się tak patrzeć na życie, by dostrzegać to co mam i cieszyć się tym. Tylko tak będę w stanie przeżyć każdą mijającą chwilę, a nie tylko przeegzystować ( moje słowotwórstwo jest ponadczasowe, wybaczcie). Kurczę, ile już miesięcy straciłam na zamartwianie się na zapas, na snucie domysłów - co?, jak?, dlaczego? I do czego mnie to doprowadziło??? Do nerwicy. Do lęków. Do nieprzespanych nocy i strachu co dalej. Do myśli, że nie podołam, że może nie będę dobrą matką. Do rozkmin, że być może Bóg nie chce, bym została matką, bo się do tego nie nadaję...
A niby dlaczego mam się nie nadawać?
Odkąd pamiętam byłam samodzielna i naprawdę świetnie dawałam sobie radę w niejednej, trudnej sytuacji. Przez tę moją samodzielność, przez to swoje EGO, mam pewien problem - bo nie potrafię prosić. Wolę cierpieć niż prosić. Ale na szczęście w moim małżeństwie ten element nie występuje, więc wspieramy się wzajemnie mocno.
No cóż jest jak jest, nie zmienię tego. Trochę deszczu, trochę słońca - i jest tęcza! (dwa dni temu przyłapałam ją przed naszym domem, na zdjęciach poniżej :) )
Przeleciałam dziś kilka blogów - i to nie tych niepłodnościowych i adopcyjnych, i zdałam sobie sprawę, że tak bardzo skupiłam się na swoich problemach, że po części przestałam zauważać problemy innych, bo gdzieś , w wewnętrznych przekonaniach, inne problemy w porównaniu do moich, wydają się mi maleńkie. A to wcale nie tak. Od dawien dawna mam takie powiedzonko:" To co dla jednych jest marzeniem, dla drugich jest więzieniem". Dzięki takiej konstrukcji ludzi będę przecież mamą, więc nie mogę patrzeć na świat tylko przez pryzmat własnych cierpień, trosk i problemów. Jestem pewna, że dla wielu ludzi- to właśnie moje problemy są znikome.
Dam radę. Dam radę. Dam radę. Dam radę. Dam radę.Dam radę.






11:04 AM

Bezsenne noce, koszmary i masa pracy.

Nie miałam ostatnio czasu napisać nawet kilku słów. Cały czwartek przygotowywałam się do szkolenia, które prowadziłam w piątek. Ani w środę, ani w czwartek, ani w piątek nie mogłam spać. Próbowałam, wzięłam nawet tabletki z szyszek chmielu, po 3 godzinach udręki wzięłam w końcu hydroxyzynę i po godzinie usnęłam. I tak 3 dni z rzędu. Przez tę bezsenność długość mojego snu oscylowała w granicach 2-3h. Chodziłam jak zombie...  Ostatecznie szkolenie wypadło świetnie, zaraziłam optymizmem i chęciami do pracy kilka osób, dostałam też dwie propozycje wystąpienia w okolicach 3miasta i trochę dalej. Zobaczymy, czy coś z tego będzie.
Wczoraj natomiast robiłam sesję ślubną. Było pięknie!!! Aura nam tak dopisała! Młodzi wyglądali bosko. A ja wzruszałam się jak dziewczynka, myśląc sobie, że my biorąc ślub, byliśmy nieświadomi wszystkich przeciwieństw losy, którym przyjdzie nam sprostać... Kilka fot z tej sesji:




Dziś spałam dobrze, ale obudziłam się nad ranem, bo miałam koszmary. Śniło mi się, że byliśmy na spotkaniu w OA. Zapomniałam odrobić pracę domową i prowadząca krzyczała na mnie: " I ty chcesz dostać dziecko?" Zachciało mi się do toalety i wyszłam z tych zajęć. Okazało się, że wszędzie naokoło tej sali były sklepy. Wokół mnie kręciły się dwie murzynki. Jedna była w ciąży. Gdy wracałam z WC jedna z nich wskazała na mnie palcem. Wtedy ta druga, w ciąży, podeszła do mnie i wyparowała: " Siedem miesięcy temu miałam z twoim mężem upojną noc, której konsekwencją jest nasz syn" ( tu wskazała na swój brzuch). Na to ja, bez żadnego skrępowania, nawet bez szoku, odpowiedziałam: "To cudownie, możemy go adoptować, ale to ja będę wówczas jego mamą, innego rozwiązania nie widzę i  inaczej nie mogę pomóc. I odeszłam do sali na warsztaty. Tam spytałam męża czy to prawda i oczywiście zaprzeczył.
Za sekundę się obudziłam. Patrzyłam na mojego męża, jak spokojnie śpi. I zastanawiałam się... dlaczego tak szybko uwierzyłam tej murzynce? Przecież OA jest kilkaset kilometrów od miejsca naszego zamieszkania :P, skąd miałby się tam znaleźć mój mąż? Dlaczego tak głupio odpowiedziałam tej kobiecie? Jakie niezaspokojone potrzeby trzymam w sercu? Kiedy się od nich uwolnię? I czy to nastąpi....?

8:21 PM

W kontekście oczekiwania na dziecko...

Odbierając ją w kontekście adopcji, ta piosenka naprawdę brzmi inaczej... Porusza mnie do głębi...Mam ciary!

(I'm a hunter, but I won't hunt for you
I'm a lover, keep my eyes closed
I'm a runner, but I can't run from you
I'm a sinker, in your waters

I crash, pick up the pieces oh well hey it's coming up
You silently, my heart brings me to you
My doors opening up for you, knock knock, it's coming up
You silently, my heart brings me to you

I'm a liar, I keep the truth from you
All alone in the dark with my heart going boom boom boom
All desire, you leaving me for good
Crystalling, reflections bend of the waters

I crash, pick up the pieces oh well hey it's coming up
You silently, my heart brings me to you
My doors opening up for you, knock knock, it's coming up
You silently, my heart brings me to you

I'm a hunter, but I won't hunt for you
I'm a lover, keep my eyes closed
I'm a runner, but I can't run from you
I'm a sinker, in your waters)

9:27 PM

3!

Spotkanie nr 3 za nami. Właśnie wracamy do domu, ja z laptopem na kolanach, mąż prowadzi.
Dzisiaj rozmawialiśmy o więzi i w tym kontekście o RAD.
I rzeczywiście dowiedziałam się w końcu czegoś nowego. Jest to dla mnie odkrycie naprawdę. Nigdy sama na to nie wpadłam. O czym mówię? Już tłumaczę.
Wypieranie swoich emocji i w konsekwencji nieumiejętność nazywania uczuć i ich odczuwania.
Kiedy tak się dzieje i u jakich dzieci?
Dowiedzieliśmy się, że jest to częste, gdy dziecko jest pozbawionego uwagi, troski, uczuć. Gdy na np. płacz nikt nie reaguje - wówczas nawet u maleńkiego dziecka pojawia się pytanie - czy to co czuję powinienem czuć, skoro nikt nie zwraca na mnie uwagi? Czy może powinienem czuć coś innego? Wówczas dziecko przestaje płakać, bo ostatecznie nie przynosi to żadnego pożytku.Może to prowadzić do całkowitego wyparcia uczuć i niepozwalanie sobie na ich odczuwanie.
U dzieci rozwijających się w kochającej rodzinie, proces ten nie tyle nawet nie zachodzi ,co zachodzi w zupełnie odwrotnym kierunku. To matka począwszy od okresu noworodkowego uczy dziecko nazywać uczucia i tym samym odczuwać je. Jak? Gdy dziecko płacze - mówi - "Oj, maleńki, tak Ci źle, tak niedobrze, boisz się, boli Cię, niewygodnie Ci" itd. itp., a gdy się uśmiecha:"Kto się tak cieszy? Komu jest tak dobrze?"
No tyle właśnie dziś odkryłam, bo poza tym NIHIL NOVI.
Podsumowując spotkanie - wielki plus. Było ciekawie, spontanicznie, fajnie. Najlepsze ze spotkań do tej pory.

9:48 PM

List do matki biologicznej.

Dziś mam taki jakiś dzień rozkmin. Zastanawiam się, skąd w kobiecie bierze się instynkt macierzyński, czy kobieta potrzebuje dziecka, żeby określić swoje ja jako kobiety? Mam skrajne odczucia. Ale nie mam czasu tego opisywać
Napisałam wczoraj list do matki biologicznej, czyli grzecznie odrobiłam pracę domową na jutrzejsze spotkanie w OA. Kurczę, nie było mi łatwo. Kilka razy podchodziłam do zadania...


Droga Matko Biologiczna mojego dziecka,
 jest mi niezwykle trudno ubrać w słowa to, co czuję i co chcę Ci powiedzieć, i przekazać…
 Każdy z nas podejmuje w życiu decyzje, które zaważą na naszym dalszym życiu. Ty podjęłaś taką, która nie tylko zmieniła Twoje życie, ale zmieniła też życie Twojego dziecka… Jak trudna musiała to być decyzja, wiesz tylko Ty sama. Ja nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jakie uczucia targały Tobą, gdy zdecydowałaś się oddać je do adopcji. Podziwiam Twoją siłę, rozsądek i troskę o Twoje dziecko.
Dziękuję Ci, że pomimo Twojej trudnej życiowej sytuacji postanowiłaś to dziecko urodzić. Dziękuję, że przemyślałaś, co będzie dla Niego najlepsze i jak zapewnić mu bezpieczną przyszłość. Dziękuję, że kierowałaś się jego potrzebami, a nie potrzebami własnymi… Myślę, że oddanie dziecka to ogromne przeżycie, na które Ty, dla Jego dobra zdecydowałaś się.
Z całego serca chcę Ci za tę decyzję podziękować. Dziękuję, że pozwoliłaś swojemu dziecku stać się naszym dzieckiem i wzrastać w kochającej się rodzinie, która jest w stanie sprostać wszystkim jego potrzebom. Dziękuję, że pozwoliłaś mu wychowywać się w miłości, cieple, radości. Twoja decyzja, choć niezwykle trudna, dała maleństwu szansę na cudowne, beztroskie dzieciństwo… i na dobry start w dorosłe życie.
Chcę Ci podziękować również za to, że dzięki Tobie mogłam poznać wszystkie uroki macierzyństwa, a nasza rodzina dopełniła się. Dar, który nam przekazałaś to cud, za który będę Ci wdzięczna do końca moich dni. Poświęcenie, którego się podjęłaś, pokazuje, że jesteś odpowiedzialną i mądrą kobietą. Chcę, żebyś wiedziała, że Twoja jedna decyzja odmieniła niejedno istnienie. Słowo dziękuję to zawsze będzie za mało, by wyrazić to, co czuję do Ciebie…
Alicja
 

4:48 PM

Spadające jabłka i szalejący z piłą elektryczną.

Dziś w naszym salonie zagościło słońce :D A wszystko dlatego, że mężuś wyciął jabłoń spod okna. Nareszcie :) ( mój mąż z pilarką elektryczną to żywioł sam w sobie, radość w jego oczach jest bezcenna).
Taki widok miałam z okna:

Taki mam:
Wczoraj byliśmy też u Kasi na imprezce, robiłam małemu zdjęcia. Fotografowałam też wczoraj chrzciny bliźniaczek. Jak ten czas leci! Dziewczyny wciąż maleńkie ( bo ważą po 4 kg), ale już niedługo 4-miesięczne!
A takie śliczne bukieciki miały :) :

11:27 AM

List do córki z okazji jej 18-tych urodzin.

Napisałam go w końcu, po wielu wizualizacjach przyszłości. Śmiesznie wymyślać tak, co może się zdarzyć. List patykiem pisany po wodzie, raczej bajka niż możliwa prawda, ale co tam.


Kochana córeczko!
Dziś stajesz się dorosła i zaczynasz nowy etap, a we mnie wciąż jest dzień, w którym pojawiłaś się w naszym życiu...
Pozwól kochanie, że wrócę do tego dnia, w którym po raz pierwszy spojrzałam w Twoje mądre oczy i wzięłam Cię na ręce, by poczuć, że od dziś jesteś częścią mnie samej...
Pamiętam, że to był słoneczny dzień. Na dworze było chłodno, a wiatr rozwiewał gałęzie drzew wokół domu. W pośpiechu szykowałam się do pracy, a Twój tata spał po nocnej zmianie. Właśnie biegałam między łazienką a salonem, gdy rozległ się dźwięk telefonu. Byłam jeszcze zaspana, próbowałam znaleźć dzwoniącą komórkę w mojej torebce.  Nie spodziewałam się, że ten dźwięk zwiastuje największą i najwspanialszą zmianę w moim życiu, że informuje mnie, że jesteś i czekasz na nas.
Nie pamiętam następnych kilkunastu godzin, pojawiają się w mojej głowie zamglone urywki podróży, wiem, że z tatą całą drogę do Ciebie milczeliśmy. Być może słychać było bicie naszych serc, puls z pewnością mieliśmy przyspieszony. Czekaliśmy na Ciebie tak bardzo długo, że trudno nam było uwierzyć, że za chwilę Cię ujrzymy... Gdy weszliśmy do pokoju, w którym leżałaś, byłam jak sparaliżowana. Twój tata wziął mnie za rękę, a Ty patrzyłaś na nas zdziwiona, zdumiona, a może trochę przestraszona. Twoje duże oczy, malutkie rączki, łysa główka i maleńki nosek - to wszystko widziałam przez mgłę, bo moje oczy zalały łzy wzruszenia, że w końcu jesteśmy przy Tobie.
Zabraliśmy Cię do domu parę dni później. W domu czekał już na Ciebie pokoik i wózeczek, czekały też pluszowe zwierzaki.
Pierwsze nasze wspólne dni były trudne, bo chciałam Kochanie, żebyś była uśmiechnięta i szczęśliwa, ale Ty byłaś przestraszona, nie rozumiałaś co się dzieje. Tak bardzo płakałaś, a ja razem z Tobą. Tuliłam Cię, nosiłam na rączkach i śpiewałam kołysanki, ale Ty potrzebowałaś czasu, by oswoić się z nową sytuacją. Dobrze, że tatuś był bardziej opanowany, pocieszał mnie i tłumaczył, że wszystko potrzebuje czasu.
Kilka tygodni później znałam już Twój rytm życia i rozumiałam Twoje potrzeby. Po jakimś czasie zaczęłaś się uśmiechać, a każdy Twój uśmiech wlewał w moje serce ogromne ilości ciepła i miłości.
Pamiętam też jak wyszedł Ci pierwszy ząbek. Namęczyłaś się kochanie, gorączkowałaś, nie chciałaś jeść i słabo spałaś, więc gdy w końcu ząbek się pojawił, urządziliśmy małe przyjęcie i świętowaliśmy przy torcie z jedną świeczką.
Prowadziłam pamiętnik, by zapamiętać każdy Twój dzień, każde niemowlęce słowo, pamiętnik ten wydrukowałam i dołączam do tego listu jako prezent.
Gdy skończyłaś 10 miesięcy wypowiedziałaś pierwsze słowo. Zakładaliśmy się z tatą, czy powiesz "mama" czy "tata", ale Ty byłaś indywidualistką i Twoje pierwsze słowo brzmiało "putu" - do dziś nie wiemy, co oznaczało.
Pierwsze kroki postawiłaś w nasze pierwsze Boże Narodzenie, zresztą najpiękniejsze Boże Narodzenia mojego życia. Stałaś oparta o ławę w salonie i tatuś zawołał: "Córeńko, chodź do tatusia", a Ty po prostu odepchnęłaś się i poszłaś. Oboje płakaliśmy ze szczęścia.
Zawsze byłaś wesołym dzieckiem. Lubiłaś spacery i nie chciałaś wracać z nich do domu. Interesowało Cię wszystko co żyje. Wszystko też musiałaś dotknąć, powąchać, a co gorsza posmakować, więc musieliśmy z tatą mieć oczy dookoła głowy. Nie można Cię było na sekundę spuścić z oczu.
Wieczorami czytaliśmy baśnie i legendy, albo wymyślaliśmy własne bajki. Pamiętasz jakąś kochanie?
Gdy miałaś 3 lata postanowiliśmy, że już czas rozpocząć życie przedszkolaka. Tak strasznie się martwiłam, czy dasz sobie radę, ale okazało się, że to bardziej ja nie mogłam się obejść bez Ciebie, niż Ty beze mnie. Dziś uśmiecham się do tych wspomnień, ale wtedy było mi naprawdę trudno. Moja ukochana córeczka stawała się przedszkolakiem!!!
Później były pierwsze akademie w przedszkolu i Twoje wierszyki dla mamy i taty ( tata był taki dumny i wzruszony siedząc w pierwszym rzędzie, że z emocji zapomniał robić zdjęcia).
Jako 6 latka umiałaś już jeździć na rowerze, tata ćwiczył z Tobą całe wakacje i któregoś sierpniowego dnia pojechałaś na dwóch kółkach pierwszy raz. Ile było wtedy radości w nas, dumy i szczęścia!
Do szkoły chodziłaś niechętnie, mieliśmy dużo pracy w domu. Ale daliśmy radę! Te trudne początki zahartowały nas i dzięki systematycznej pracy udało nam się wyjść na prostą. Myślę, że dzięki temu umiesz sobie dziś  tak dobrze radzić z niepowodzeniami.
Pamiętasz swoją pierwszą miłość? Miał na imię Tymon i jeździł na deskorolce.
Zawsze bacznie Cię obserwowałam córeńko i cieszyłam z Twoich sukcesów i smuciłam Twoimi porażkami, ale uwierz mi, że najważniejsze było dla mnie, byś była szczęśliwa.
Córeczko, pamiętam wszystkie istotne wydarzenia w Twoim życiu. Patrzyłam jak rośniesz i jak my, Twoi rodzice, rośniemy, a właściwie dojrzewamy razem z Tobą. Zmieniłaś nas. Pokazałaś inne cele, tak naprawdę to wyznaczyłaś je. Dziś wiem, że to na Ciebie  czekaliśmy z tatą tyle lat. To od Ciebie nauczyliśmy się, czym jest cud rodzicielstwa. Odkąd pojawiłaś się w naszym życiu, nasz dom zmienił się nie do poznania. Stał się głośny, radosny, spontaniczny, a Ty byłaś i jesteś dla nas cudem, za który jesteśmy, i będziemy wdzięczni.
Dziękuję Ci kochanie, że jesteś po prostu.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, bądź szczęśliwa Rybeńko!
Bardzo Cię kocham.
Mama
 



Klik!

TOP