10:27 PM

Zapraszam.

Jakiś czas temu polubiłam Instagram. Śledzę sobie tam fotografów, znanych i lubianych z telewizji, inspiruję się potrawami i zachwycam zdjęciami miejsc, które chciałabym kiedyś odwiedzić.
I dlatego stworzyłam tam profil bocianieczekamy. Ciężko mi teraz regularnie pisać posty, a tam będę mogła wrzucać fotki z naszej codzienności z jakimś krótkim komentarzem, zaledwie jednym kliknięciem.

Pracuję obecnie nad zmianą wizualną mojego bloga i dlatego chciałam prosić Was o radę. Tworzę nowe zdjęcie do nagłówka bloga. I mam dwa do wyboru. Wrzucam je na instagrama i jeśli macie ochotę to zalajkujcie to, które podoba Wam się bardziej, a jeśli nie, to napiszcie w komentarzu.
Wasze zdanie jest dla mnie bardzo ważne i liczę na Waszą pomoc :)

Nr 1

 Nr 2

 Nr 3

Jeśli chcecie znaleźć nas na instagramie (@bocianieczekamy) kliknijcie tu:

 

11:21 PM

Halo, halo!

Lubię rozmawiać przez telefon. Ale przy dwójce małych dzieci muszę mieć wolne obie ręce. Dlatego od kilku dni używam słuchawki pod bluetooth.

Jemy śniadanie. Leoś ma w miseczce bułeczkę pokrojoną w kwadraciki i paróweczki pokrojone w grubsze talarki.
"Ej, patrz na Leona"- mówi mąż.
Patrzę więc, a to co widzę jest doprawdy interesujące. Młody upycha sobie kawałek parówki do ucha...i mówi: "Hajo, hajo! Tatuś?"

Rozbawił nas do łez.



10:15 PM

Aktualizacja.

Siedzę na kanapie. Mąż zasnął usypiając Leosia. Melka śpi obok...i właśnie uświadomiłam sobie, że jest jej pora karmienia... 
Codziennie obiecuję sobie, że nadrobię blogowe zaległości i niemal codziennie okazuje się, że chwilę wytchnienia mam między 23-24 i zanim zdążę sięgnąć po komputer najzwyczajniej w świecie odpływam (...by za chwilę zbudzić się na dźwięk płaczącego Leośka lub Melki). Ale nie przestaję wierzyć, że już wkrótce będę pisać przynajmniej 3 razy w tygodniu. W mojej głowie zrodziło się wiele przemyśleń, które chcę tu wyrazić.
A tymczasem...dużo się u nas zmieniło. 
W czerwcu znalazłam nianię, która miała mi pomagać w opiece nad Leośkiem. Świetna, młoda dziewczyna. Wszystko jej odpowiadało. I mi też. Przychodziła na kilka godzin dziennie. Tak jak jej pasowały dojazdy. Leoś ją polubił.  Ja cieszyłam się, że tak fajnie się bawią. Niestety w lipcu zaczęła dużo wyjeżdżać ze znajomymi i stała się bardzo niedyspozycyjna. W sierpniu była tylko 8 razy. A 31 sierpnia powiedziała mi, że dostała lepiej płatną ofertę i od jutra nie przyjdzie. Dwa tygodnie szukaliśmy żłobka. I 14 wrześnie mój mały mężczyzna stał się żłobkowiczem. Przez pierwszy tydzień chodził na godzinkę dziennie. A w tym tygodniu na 3-4h. 
Powiem szczerze - adaptacja dziecka do żłobka to po prostu koszmar. Od wieczora już bolał mnie brzuch, w nocy ledwo spałam, latałam co chwilę do toalety w wiadomym celu, a rano normalnie trzęsłam się, że znów będę patrzeć na jego łzy. A mały płacze strasznie. Krzyczy i rozpacza. W zeszłym tygodniu przez cały pobyt krzyczał, nawet na chwilę nie przestawał. A w tym jest już lepiej. Raz nawet usnął na leżakowaniu. Je, ponoć nawet po trzy dokładki. Ale rozstania nadal są trudne ( nie wiem dla kogo trudniejsze, dla mnie, czy dla niego...). W domu już od rana mówi: "Dzeci nie,nie" - czyli nie chcę do dzieci. A w nocy budzi się nawet 4-5 razy i woła mnie i męża. Musimy przyjść oboje i upewnić, że wszystko jest dobrze. No i bez mleka niestety...nie obejdzie się.
Jest w starszej grupie, ale jako jedyny mówi. Jest też najwyższy. Generalnie moim zdaniem on się po prostu tam nudzi, bo tam są same maluszki jeszcze, a Leoś zachowuje się jak co najmniej 2 latek. Wcześniej nie widziałam takiej dysproporcji rozwojowej, ale to pewnie dlatego, że nie miałam porównania. 
Na razie jednak mamy przerwę w "żłobkowaniu" . Synuś ma chore gardełko i jest na antybiotyku.

Od ostatniego miesiąca Leoś bardzo rozwinął mowę. Obecnie mówi wszystko, ale nie jest to do końca zrozumiałe. Kilka najśmieszniejszych i najczęściej używanych:
otwórz - otu-otuś
odłóż - oduś
autobus - abobuś
Leoś - Jejo
Leona - Nenona ( na pytanie czyje to jest?)
traktor - tatoj
koparka - papapka
tir - ti
żłobek - obku
karty (obrazkowe do nauki słówek) - kati
halo - hajo
parasol - pajajon
odkurzacz - odkurzan
jeszcze - jecie, jecie
tygrys - tigiś
zebra - patata (od patataj)
słoń - łoń
plac zabaw - baba babaw
łopatka - papatka
grabki - abki
nóż - duśśś
widelec - wiwewec 
klucze - kucie

Młody jest też bardzo sprawny i coraz bardziej samodzielny. Wspina się na płot na placu zabaw, sam się huśta na takiej mini huśtawce,  stawia babki z piasku, rzuca piłkę przed siebie, podbiega i ją pięknie kopie (lewą nóżką). Nakłada krążki na kijek (takie z IKEA), "czyta" książeczki  i znajduje tam takie szczegóły, których ja wcześniej nie  dostrzegłam. Zaskakuje mnie.
No chwalę się, wiem. Ale jestem z niego taka dumna!!! I na pewno bardzo nieobiektywna w ocenie :))) Ale taka właśnie jest matczyna miłość. 

A Amelka rośnie. Waży już 4800g ... Czyli przez 6 tygodniu przytyła 1500g. No klopsik z niej, ale słodki klopsik :) Karmię ją mlekiem modyfikowanym, po porodzie miałam HGB 8 i sterydy na jelita, więc z karmieniem piersią pożegnałam się zanim jeszcze się przywitałam. Przez to młodą męczą kolki. Kupiłam Sub simplex i dodaję do każdego posiłku, jest trochę lepiej, ale nadal cierpi. 
Jest bardzo grzecznym dzieckiem ( gdy nie ma kolki ;) ). Noce przesypia ładnie, budzi się po 4-5h na karmienie i po ok.45min-1h usypia. Wodzi oczkami za przedmiotem, grzechotką, osobą. Uśmiecha się do motyla w kołysce i gdy stroi się do niej dziwne miny. Po porodzie była kopią mojego męża, ale teraz dostrzegam w niej również mnie. Ale wierzcie lub nie, Leoś jest do nas dużo bardziej podobny :D 
Martwię się tylko główką Melki. Od urodzenia była dziwna. Przypomina kształtem głowę E.T. Urodziła się z wielkością 37cm. Teraz ma już 41cm. W USG przezciemiączkowym było wszystko ok, więc nie martwiłam się zbytnio. Ale położna na wizycie patronażowej zwróciła uwagę na tę główkę i kazała monitorować... No i lęk zamieszkał w mojej głowie. Tym bardziej, że młoda bardzo słabo unosi główkę (gdy leży na mnie wychodzi jej to dobrze, ale na płaskim prawie wcale jej nie unosi). W poniedziałek mamy wizytę u neurologa.

A ja... wczoraj skończyłam połóg. Gdy przeczytałam ostatnio w komentarzu pytanie o to, jak się czuję, zdałam sobie sprawę...że nie wiem, jak się czuję. Nie mam czasu, żeby o tym pomyśleć, żeby zająć się sobą. Żyję moimi dziećmi... ale wiem, że na dłuższą metę tak się nie da. Ja przecież też jestem ważna. Na razie jednak najważniejsze są ich potrzeby...
Po cesarce bardzo szybko doszłam do siebie. Bolał mnie trochę brzuch, ale myślałam, że przejdzie. Po 3 tygodniach ból jednak stał się nie do zniesienia i okazało się, że mam zbiorniczek z ropą w okolicy jednego ze szwów. Rozdłubali mi trochę tę ranę i wycisnęli ropę. Ale się zebrała znowu i znowu. Potem blizna się sama otworzyła ( tzn. niewielki jej kawałek, ok.1,5cm) i miałam dwukrotnie zakładany sączek i usuwaną ziarninę, która narosła i wyglądała jak dzikie mięso, wystające z brzucha. Ostatecznie pożegnałam się z sączkami tydzień temu. I teraz jest już ok, choć wciąż mam trochę spuchnięte to miejsce.
Męczę się też z wagą. Na tę chwilę zostało mi 4,5 kg sprzed ciąży i choć to niewiele to wyglądam nadal jakbym była w ciąży. Nie wchodzę prawie w żadne rzeczy sprzed ciąży.
Za to z jelitami wszystko ok!

Dużo chciałabym jeszcze napisać, ale padam już na twarz, a za 2 godziny karmienie młodej.

Zdjęcie z naszego spaceru z zeszłego tygodnia. Dwa dni później obcięłam włosy i teraz mam do ramion.

9:45 PM

I kto to mówi...? cz.3

Część III (czyli oczami mamy) 

Alicja.
Cofam się w czasie. Pokonuję meandry wspomnień...

Jest jesień 2014r. Moje serce rozpiera duma. Wypełniona miłością zaczynam i kończę dzień. Moje światło, mój syn, rozgrzesza mnie, oczyszcza z win. Uwalnia.  Nie marnuję czasu na analizowanie swoich uczuć, nie patrzę kolejną zapłakaną, bezsenną nocą w sufit, myśląc - co dalej? Żyję i kocham prosto, bez zbędnych uprzedzeń i lęków. Dzień za dniem uczę się bycia mamą i zapominam, jak to było wcześniej - bez tego małego, uroczego chłopczyka, mojego synka.
Już nie zastanawiam się, dlaczego nie mogę urodzić dziecka. Po pierwsze, nie mam na to czasu, po drugie, już tego nie potrzebuję. ON - mój syn - jest odpowiedzią na wszystkie pytania mojej przeszłości. Jest rozwiązaniem równania, z którym borykałam się przez wiele, wiele lat.
Modlę się. Dużo i inaczej. Pozbawiona żalu i gniewu, pierwszy raz od lat, szczerze i prawdziwie dziękuję. Wybaczam. Wybaczam sobie, wybaczam Bogu... Czuję, że to jest mój czas. Moje największe w życiu szczęście. Opatulam się nim, jak ciepłym kocem, w oczekiwaniu na naszą pierwszą wspólną zimę.
Jestem wolna. Spokojna. Ufna. Taka szczęśliwa.
Jestem mamą.

Spóźnia mi się okres. Trochę mi też niedobrze. "Może to ciąża?" - myślę, ale karcę się szybko, nie pierwszy to przecież raz. W Rossmannie jednak sięgam po test ciążowy, a mój mąż, dumnie kroczący obok z wózkiem, puka się w czoło. Odkładam więc test głęboko do szuflady w łazience. Mija kilka dni i przy rannej toalecie zużywam go, odkładam na 3 minuty, ale nie przywiązuję do niego zbyt dużej wagi i zapominam po tym czasie sprawdzić ilość kresek. Wracam po dłuższym czasie, a to co widzę zaskakuje mnie. Dwie wielgaśne kreski. Ta testowa nawet grubsza.
Nie ma euforii, nie ma szczęścia, jest strach. Strach towarzyszy mi przez pierwsze 4 miesiące.
Modlę się codziennie, odmawiam nowennę pompejańską, by ten cud trwał. Ale czy w niego wierzę?
Raczej nie.
Moja skrzywiona niepłodnością psychika przysyła mi do podświadomości najokrutniejsze obrazy. Najstraszniejsze. Przez pierwsze pół roku ciąży nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że rzeczywiście zostanę mamą po raz drugi. Myśląc o przyszłości nie widzę naszej rodziny w powiększonym składzie... Nie umiem uwierzyć, że tym razem będzie inaczej. Tak, jakbym nie zasłużyła na szczęście. Nie umiem się cieszyć moim stanem. Lęk, który mi towarzyszy jest konsekwencją moich wcześniejszych przeżyć. Tych, które wstrząsały moim życiem i zakopywały mnie w gruzowisku smutku, depresji i tęsknoty.

A jednak... tym razem jest inaczej.

Gdy mija termin porodu, a moja córcia ciągle siedzi w brzuchu, do tego zaczyna jej spadać tętno, decyzja o cesarskim cięciu jest dla mnie wybawieniem.
Całą noc z 10/11 sierpnia spędzam na sali porodowej podpięta pod KTG. O godzinie 8 rano wpada lekarz i informuje mnie, że cesarka odbędzie się dzisiaj. "Dzisiaj?"- pytam- "O której godzinie?".
"Za chwilę" - odpowiada- "Tylko sprzątną salę i przygotują na pani cięcie".
Serce łomocze mi jak szalone. Pierwszą osobą, która dowiaduje się o tym fakcie jest Marysia, moja bliska koleżanka poznana przez bloga, a z którą akurat rozmawiam na fb. Dzwonię też natychmiast po męża. Przełykam ślinę i mam wrażenie, że serce siedzi między migdałkami. Dziwnie też drżę. Patrzę na swój brzuch wielkości piłki lekarskiej i nie mogę uwierzyć, że za chwilę go nie będzie ( o naiwności!). Przyjeżdża mąż, jest zielony z przerażenia, robi mi ostatnią, ciążową fotkę telefonem :)
Oto ona:

Każą mi się rozebrać. Naga, przykryta zielonym prześcieradłem, jadę na salę. Boję się. Ale zgrywam twardą, wiem, że mąż boi się bardziej.
Kiedy kładę się na stole operacyjnym, czuję tylko przeszywające mnie zimno i cała drżę. Polewają mnie lodowatą cieczą do odkażania i szczypie mnie to strasznie. Za chwilę anestezjolog informuje, że ze względu na moje obciążenia, cięcie odbędzie się w pełnej narkozie. Nakładają mi maskę i zaczynam odpływać. To co dzieje się dalej znam z opowieści pielęgniarki asystującej przy operacji i męża ( który czekał na nas przed salą operacyjną). Mała rodzi się o godzinie 10. Waży 3320g, obwód główki: 37cm, długość: 53cm. Dostaje 10 pktów w skali Apgar. Po zważeniu i ocenie stanu zdrowia trafia w objęcia męża. Ja jednak nie budzę się od razu. Lekarze próbują wyjąć mi rurkę intubacyjną, ale trwa to jakąś dłuższą chwilę ( mój mąż już zastanawia się, jak poradzi sobie sam z dwójką dzieci). W końcu się budzę, ale nie kontaktuję jeszcze i krzyczę, żeby uważali na mój brzuch. "Ale pani już nie ma brzucha" - mówią. " Nie?"- pytam -"Urodziłam synka?"
Następnie dowiaduję się, że dziewczynkę i zaczynam dziękować wszystkim na sali -"Dziękuję, dziękuję, dziękuję..." - krzyczę- "Czekałam na to dziecko tyle lat"..."Jesteście wspaniali, dziękuję.."
Świadomie budzę się ok. 13 na sali pooperacyjnej. Przede mną siedzi mąż. Boleśnie kurczy mi się macica. To ona wybudza mnie z półprzytomnego stanu.
"Urodziłam? Co z małą?" - pytam. Mąż opowiada pokrótce.
O 14 wchodzi położna i wyprasza męża. Zostaję sama. Nie mogę się ruszać. Nie mam też telefonu, bo oczywiście się rozładował, a ładowarka leży gdzieś w czeluściach torby, pod łóżkiem. Przywożą mi małą. To jedna z najtrudniejszych chwil w moim życiu. Zostawiają ją płaczącą, a ja, działająca w jakimś zwolnionym tempie nie reaguję od razu (wcześniej ktoś wyciąga mi ładowarkę i podłącza telefon przy łóżku).


Patrzę na nią i chłonę każdy centymetr jej maleńkiego ciała (przypomina trochę Ryszarda Kalisza i zastanawiam się, kto w naszej rodzinie ma jego geny). Płaczemy obie. Włączam alarm, położna podaje mi małą... Ta chwila przypomina moment, gdy zobaczyłam pierwszy raz Leonka.
Cały mój ból, też ten z dalekiej przeszłości, stłumiony gdzieś w moim wnętrzu, jak wulkan wybucha  razem z moim szlochem.
To koniec. To początek. Nareszcie.
Ciepło mojej córeczki to najpiękniejsza pieszczota, nagroda za cały trud ciąży. Czuję ogromną ulgę. Oddycham, jak dawno nie mogłam oddychać.Czuję, jak dawno nie czułam. Żyjemy obie.
Nasza rodzina powiększyła się. Najpiękniejsze równanie urzeczywistniło się.
2+2 = szczęście

Nothing else matters.


9:10 PM

I kto to mówi...? cz.2

Część II (czyli oczami młodszej siostry)

Amelia.
To już lipiec? Jej, ale ten czas leci. Strasznie tu ciasno i wyczuwam nerwy mamy.  Ale dźwięk jej serduszka jest taki kojący...Nie zamierzam się spieszyć z wyjściem na zewnątrz. Tak miło tu buja...

Słyszałam, że zaczął się sierpień. Co wieczór mama ma dla mnie nowe atrakcje. Bardzo je lubię. Podskakuje sobie na piłce, a ja się świetnie bawię. Czasem uderzam główką w coś twardego, mama wtedy mówi: "ała!". To skakanie jest takie fajne, czekam na więcej.

Mama ciągle płacze i przykłada coś zimnego do brzucha, nasłuchuje, a potem liczy uderzenia mojego serduszka. Martwi się, że się mniej ruszam, a ja przecież po prostu sobie śpię. Jestem już całkiem duża. Lekarze mówią, że moja głowa wygląda na 42 tc.

Dziś położyli mamusię do szpitala. Nie za bardzo smakuje mi to szpitalne jedzenie. Jakoś tu cicho i nie słyszę krzyków mojego brata. Mamie smutno, to mi też! Ale to nie znaczy, że zamierzam opuścić to moje przytulne mieszkanko. Co to - to nie!

Trochę gorzej się czuję. Mam niższe tętno. Słabiej się ruszam. I sama nie wiem, może powinnam już stąd wyjść?
Spróbuję!
Ehhh...Nie dam rady. Przy skurczach tego mojego mieszkanka spada mi bardzo tętno serduszka ( słyszałam jak mówiła to mamie jakaś pani). Czy zostanę tu już na zawsze?

Ejjj, co robicie? Ratunku! Nie ruszajcie mnie! Ała!!! To moja głowa, moja szyjka! Tu jest bardzo zimno!!! Mojeeee oczy!!!!!!! To światło boli!
"Leeeee, leeeeee, leeeee"
Gdzie jest moja mamusia? Gdzie mój przytulny, ciepły domek???
To nie jest fajne :((

Oooo, w końcu jakiś znajomy głos. To tatuś? Ledwo go widzę. Przytulił mnie. Jest ciepły. Miły.
Ale wpatruje się gdzieś dalej. Patrzy na mamusię, ona śpi i jacyś panowie próbują ją obudzić, coś im nie wychodzi...

Chcę do mamy!
"Leeee, leeeee, leeeee"

Dobra, może być i tatuś. Oddajcie tatusia! Gdzie mnie zabieracie? Nie znam was. Boję się!
"Leeee, leeeee, leeee"

Co to? Co to za niebieska  nadmuchana rękawiczka?
Nieważne, zamierzam ją possać.

Jestem już na świecie 4h. Wiozą mnie gdzieś. Znów się boję...

To ona!!! Mamusia. Jest w łóżku. Leży. Patrzy na mnie i bardzo płacze. Nie może wstać po mnie, zostawili mnie w tym szklanym łóżeczku i nie może mnie dosięgnąć... Mamusiu!!!! Przytul mnie!!!
"Leeee, leeeee, leeee"

 Co to? Jakiś alarm? Mamusia włączyła. Przyszła jakaś pani i niesie mnie do mamy.

MAMA! W końcu...

Mamo? Czemu płaczesz? Nie płacz! Ja już przestałam. Miło tu na Twojej piersi. Dobrze mi.

Czujesz ten spokój mamusiu?

Ciąg dalszy nastąpi...



10:46 PM

I kto to mówi...? ( czyli oczami dziecka)

Część I ( czyli oczami starszego brata)

Leoś.
Lipiec był super. Mama w końcu zaczęła się ze mną bawić na podwórku. Robiliśmy babki z piasku, jeździliśmy rowerkiem, chodziliśmy na spacerki, ganialiśmy się. Nareszcie kąpałem się w basenie.  Było pięknie.
Tylko brzuszek mamy był coraz większy. Chyba ją bardzo bolał. Do tego zachowywała się bardzo dziwnie, pokazywała na niego i mówiła: "Dzidzia".  Wiem jak wyglądają dzidzie, coś musiało się jej pomylić...
W sierpniu mamusia była już bardzo nerwowa. Widziałem raz jak płakała i też zacząłem płakać. Złościłem się trochę, bo chciałem się bawić i biegać, a ona tak często jeździła do lekarza, w domu skakała na dużej piłce pożyczonej od dziadzi. Biegała co chwilę siusiu, szczególnie w nocy, raz mnie nawet obudziła, tak hałasowała. A ja jak się nie wyśpię, to cały dzień jest jakiś nie taki... Tatuś mówi wtedy: "Chyba wstałeś lewą nogą" - śmiesznie to brzmi, ale jakoś nie wiem, co to znaczy.
Pewnego dnia mamusia ukochała mnie mocno, głaskała po buzi i całowała po włoskach, ciągle powtarzając: "Kocham Cię synuś, kocham Cię - pamiętaj. Wszystko będzie dobrze". Wtedy byłem pewien, że oszalała. Zniosła z sypialni małą torbę, a tatuś przyniósł dużą i pojechaliśmy do dziadków. Fajnie, bo bardzo lubię tam jeździć. Rodzice pojechali. Byłem pewien, że do lekarza z mamusi brzuszkiem i że wrócą jak zwykle za 2 godzinki. Wrócił sam tatuś. Trochę się zmartwiłem, ale nie bardzo, bo tata powiedział mi, że wszystko jest dobrze i że jutro pojedziemy do mami.  W nocy płakałem, nie dałem tatusiowi spać, a rano wstałem z gorączką i opuchniętymi dziąsłami. Pan doktor powiedział, że trzeba czekać, jak po trzech dniach nie przejdzie to mamy wrócić do niego. Tylko nie to!!! Nie znoszę panów doktorów, pań też!!! Nie chciałem wcale jeść całą sobotę i niedzielę. Chciałem do mamy, a nie pojechaliśmy do niej. Tatuś przecież obiecał... Płakałem.
Mama dzwoniła i mówiła, że wróci do domu bez brzuszka. Dobrze, może będzie szybciej biegać (ostatnio była najwolniejsza na placu zabaw - trochę siara). Cały weekend gorączkowałem, ale w poniedziałek odwiedziłem mamę w szpitalu. Spotkaliśmy się w parku przed budynkiem i poczułem się trochę oszukany. Ten duży brzuch wciąż był na miejscu. Dziwnie mi było i nie od razu podszedłem do mamy. Ale po chwili biegaliśmy wśród brzózek i na zmianę krzyczeliśmy: "a kuku!" ( "atutu" w moim języku). Gdy odjeżdżaliśmy ze szpitala byłem pewien, że zabierzemy ze sobą mamę. Ale ona nie wsiadła. Byłem taki smutny :( Wołałem ją aż do stadionu. Potem usnąłem...
We wtorek tatuś znów zawiózł mnie do dziadków i to z samego rana. Nie chciałem u nich zostać. Chciałem być z tatusiem. Czułem, że dzieje się coś złego. Bałem się. Na szczęście wrócił na obiad. Był szczęśliwy i ja jakiś spokojniejszy się zrobiłem. Wszyscy mówili, że mam siostrę i zostałem starszym bratem. Cieszyli się bardzo i czułem, że stało się coś ważnego. Mamusia nie ma już brzuszka, zamiast niego ma dzidzię i przywiezie ją do domu.
Kilka dni musiałem czekać na powitanie siostry. Odwiedziłem niestety znowu lekarza i dostałem lekarstwa ( nie smakowały mi). Tatuś mówił, że dzidzia też dostaje takie lekarstwa, ale w zastrzykach. Biedna dzidzia!
W końcu się doczekałem i pojechałem poznać małą Amelkę. Weszliśmy do wielkiego budynku, bardzo ciekawiły mnie jeżdżące pokoje, które dorośli nazywają windami. Mama czekała w dużym holu i przed nią stał biały wózek z szybkami. W środku leżała lala. Dzidzia. Ama.
Fajna - pomyślałem - mogę się nią pobawić? Ale rodzice mi nie pozwolili. A ja chciałem przecież ją tylko pogłaskać, podotykać paluszki... Mówili, że za mocno robię "cacy, cacy"... Zdenerwowałem się. Skoro tak jest, to wolałem jeździć windą. "Łinda, Łinda" - krzyczałem :)
Po kilku dniach mamunia wróciła do domu. Bardzo, bardzo się cieszyłem. Tuliliśmy się i bawiliśmy cały wieczór. Dzidzia wróciła z mamą. Miła jest i ładnie pachnie. Wącham jej pieluszki i ciuszki. Podbiegam do jej łóżeczka i obserwuję ją. Lubię ją głaskać i całować w stópki i choć czasem z emocji klepnę ją za mocno i ona płacze, rodzice mówią, że jestem najlepszym starszym bratem!
Fajnie jest mieć siostrę, jest już w domku dwa tygodnie! W międzyczasie wróciłem do picia mleka z butli ( bo dzidzia tak pije cały czas, to ja też chcę), domagam się też smoczka w ciągu dnia ( bo dzidzia też ma), wdrapuję się na rączki rodziców i chcę być tulony jak młodsza siostra ( przecież też jestem jeszcze mały) i zasypiam godzinę ( a nie jak wcześniej 5 minut) i to najlepiej, gdy mamusia mnie gila po pleckach... I choć czasem złoszczę się, że mama poświęca dzidzi tak dużo czasu i nie pozwala mi jej karmić to jestem pewien, że kiedyś z dzidzią będziemy się dobrze bawić!
Takie zmiany w ciągu miesiąca u mnie, że szok!

Ciąg dalszy nastąpi...


Klik!

TOP