4:19 PM

"W moim sercu Twój dom..."

Dni mijają, sterydy działają, wraca we mnie energia, która powoli mnie roznosi. Moje ostatnie stany depresyjne były chyba związane z wyniszczającym skutkiem mojej choroby. Kilka osób mnie pytało na co choruję - na wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Jest to choroba autoimmunologiczna, moje komórki same siebie atakują, to samo robią z zarodkami - rachu ciachu i się nie zagnieździsz mały chłopaku (ale ze mnie żartowniś, phi ;) ).
Zaczynam zbierać różne pomysły na przyszłe miesiące, zamierzam parę rzeczy uszyć, a w nagrodę z pobyt w szpitalu (hehe) zakupię sobie sztuczną skórę w IKEI i może jakiś fajny kocyk i mały taborecik.
No a póki tu jestem, siedzę całymi dniami na youtube. Znalazłam piosenkę z TARZANA, musiałam głowę pod kołdrę schować, tak się popłakałam. Już wiem, że jak się odnajdzie mój Pępek Świata to zrobię mu filmik z tą piosenką.


9:50 AM

Staram się nie nudzić.

...a nawet trochę świruję ;) Nie mam mojego Nikonka to postanowiłam uwiecznić kilka momentów kamerką internetową :)
Kciuki w górę :) Wszystko będzie przecież dobrze :)
A to co mnie otacza:
Książka od Ani :*
Puste kubeczki po tabletkach.
Kubek od mamusi :*
Kotarka...a za nią nawiedzona Pani ;)
Gazetki na poziomie ;P Haha ;)
Mój kumpel - łącznik ze światem zewnętrznym.
A to ja ;)

 A - no i kolczyki z Londynu.
A to mój dzisiejszy nowy nabytek. Od sterydów żyły mi się skurczyły i się wbić wenflonem nie mogli.

Jak widać już powoli moja nadaktywność bierze górę. Wymyślam tysiące sposobów na spędzaniu wolnego czasu. Trochę ignoruję sąsiadkę i oglądam świat zza wielkiego okna.
Trochę puchnę. Ale nie jest źle.

10:20 AM

Inny świat.

Leżę na dwuosobowej sali. Razem ze mną leży kobieta, która jest Świadkiem Jehowy. Jest umierająca. Hemoglobina spada na łeb na szyję. Przyjęli ją z wartością 6,4, po dniu miała 5,6. Nie zgadza się na transfuzję. Jest tak uparta i tak pewna tego, że słowa w Biblii "nie bierzcie krwi" oznaczają zakaz tansfuzji, że nie da się kobiety urobić. Do tego jej jelito jest niedrożne. Wymaga operacji. Ale na operację też się nie zgadza, bo ta również wymaga transfuzji, żeby w ogóle była szansa przeżycia.
Wiem, że jest wolność wyznania. Wiem, że wiara czyni cuda. Ale na taką wiarę się nie zgadzam. Gdy słucham jej ( a mimo swojego skrajnego wyczerpania ciągle nadaje o Jezusie i Jehowym - nie wiem czy tak to się odmienia- czyli Bogu ) to mam wrażenie, że ona ma obsesję. U niej nie ma radości życia - jest działalność Ducha Świętego w człowieku itp. itd.
Np. wczoraj po raz kolejny próbowałam zrozumieć dlaczego nie chce przyjąć tej krwi. To mi powiedziała, że Bóg zabronił 2000 lat temu. A jak ja zapytałam o modlitwę "Zdrowaś Mario" to mi  powiedziała, że się nie modlą, bo 2000 lat temu to może było aktualne, ale nie dziś. Kto będzie klepał "Zdrowaś , zdrowaś, zdrowaś..." To niepojęte jak można tak wybiórczo i dosłownie taktować Pismo Święte. Choć powiem szczerze, że podziwiam Jej wiedzę. Zna fragmenty PŚ na pamięć, cytuje mi tu co jakiś czas. A Jej mąż - to dopiero natręt, jak przyjdzie to zaczyna na mnie wręcz krzyczeć o Bożych zakazach. Usłyszałam też, że jestem nieczysta (jak większość w Polsce), bo Prawdę poznali tylko Jehowi.
A ja tak sobie myślę, że jak ta kobieta nie przeżyje - to dopiero wezmą jej krew...na swoje ręce. .. Czy nie o tym mówi PŚ...
Nie mogę w nocy spać, bo nasłuchuję czy ona żyje. Lata jak opętana po sali, odchyla mi zasłonkę i robi "akuku", a potem nagle słabnie, a mi wszystko podchodzi do gardła ze strachu.
Ja dostaję dożylnie sterydy - oby zadziałały, na razie ciągle cierpię... choć już mniej. Nie powinnam narzekać.
Obejrzałam wszystkie zaległe odcinki seriali, mam dużo wolnego czasu...ale jakoś o Juniorku nie jestem w stanie myśleć... Odrzucam wszystkie myśli o dziecku ( oprócz myśli o dziecku mojej siostry, bo już ma termin i stresuję się, że jeszcze nie urodziła - na zdjęciu jej brzuszek sprzed miesiąca), nie chcę się ładować nadzieją i żyć na jednym pragnieniu w spięciu przez najbliższy rok. Chciałabym żyć po prostu, a jak zadzwonią to cieszyć się kolejnym etapem życia. Ciekawe czy jak wyzdrowieję, to znów wrócę w bloki startowe... Co ze mnie za osioł jest, no ja naprawdę nie wiem...
Leżąc na oddziale dostaję mnóstwo smsów od znajomych i przyjaciół. Odwiedziła mnie też Ania, kupiła mi książkę: "Projekt Mądre wychowanie", dała mi ją z życzeniami, żeby przydała się jak najszybciej. Ale kochana!
    Z tej perspektywy szpitalnego łóżka - miejsca, w którym zaczyna się i kończy nadzieja - świat jest inny. Zupełnie inny. Nie lepszy, ani gorszy. Nie wiem czy trudniejszy nawet. Świat ten wypełnia stukot butów pielęgniarek, szelest worków, dźwięki wózków, szum rozmów dochodzących z korytarza, zapach środków dezynfekujących. Czas odmierza się tu porami posiłków, ilością odwiedzin, liczbą odbytych telefonicznych rozmów... Inny świat.
Naszła mnie taka refleksja - ciekawe ile różnych światów istnieje równolegle,czy tyle ile perspektyw spojrzenia na rzeczywistość?


2:37 PM

W szpitalu.

Od niedzieli leżę w szpitalu, stan się pogorszył, temperatura skoczyła do 38,5 i przyjęli mnie z SORu. Mam ładny pokoik, swoją łazienkę, wi-fi i laptopa. Żyć nie umierać.Hehe. Dziś miałam rektoskopię, kwiliłam jak kot. Aż wstyd. Wynik: zmiany zapalne o średnim nasileniu.
Niestety zabieg w Warszawie odwołany, bo jest zbyt duże ryzyko. Także laparo najwcześniej w maju.
Jestem zmęczona.

9:12 AM

Mroźnie i sówkowo.

Kilka ostatnich dni spędziłam u mamy. Było mi tak dobrze. Mój stan zdrowia pogarsza się, a za tydzień miałam mieć usuwanie tego polipa cholernego +laparo i Hsg...ale lekarz powiedział, że mogę tego nie przeżyć ( dosłownie: Jak chce się pani przekręcić to proszę bardzo). I kazał się wstrzymać. Tylko jak się wstrzymać, gdy na ten termin czekałam długie 7 miesięcy? Jak dostanę dziecko to przecież nie porzucę go na 3 dni... No ja pierdzielę... W środę idę do innego na ponowną konsultację...  Jestem załamana tym faktem.
W środę, jeszcze przed wyjazdem do mamy pojechałam do Kasi. A u Kasi czekały na mnie śliczne smieszki - sówki z masy solnej i list. Wyobraźcie sobie, że pewna panna J. (znajoma mojej Kasi) trafiła na tego bloga i poruszyła ją moja historia, i postanowiła zrobić dla mnie i przyszłego maleństwa sówki :) Ten fakt mnie po prostu powalił na kolana :) To niesamowite, że na świecie istnieją takie wspaniałe, bezinteresowne istoty! Sówki zostały przetransportowane i w tej chwili leżą w pokoiku dziecięcym ( choć jeszcze nie wiem, gdzie je zawieszę, bo w przyszłym tygodniu chcę zamienić meble). Oto one:
Tymczasowo wiszą na drzwiach. Dziękuję bardzo J. :) Jesteś kochana!!!
Zdjęcia zakupów z Londynu będą w następnym poście :) Obiecuję :)
Aha, jeszcze jedno. Moja choroba jakoś tak oddaliła ode mnie tęsknotę za dzieckiem. Nie miałam zaostrzenia od ponad dwóch lat i tak naprawdę zapomniałam, jakie to straszne. Teraz przede wszystkim myślę o sobie i swoim zdrowiu. O tym, żeby nie czuć bólu i móc normalnie funkcjonować. Co nie znaczy, że wcale nie czekam. Jak byłam u mamy, znów na mieście spotkałam Panią z Ośrodka. Powiedziała mi, że odkąd dostaliśmy kwalifikację mają dziwny zastój. Pojawiają się tylko nowi rodzice adopcyjni, a dzieci do adopcji wcale.
Ja to mam pecha. No.

4:30 PM

Exhausted but...happy.

Wróciliśmy. Było baaardzo intensywnie! Tym razem bez większych przygód.
Oświadczam wszem i wobec, że opowieści o OLBRZYMICH wyprzedażach w Londynie są ogromnie przesadzone! W sklepach ceny dużo wyższe niż u nas. Zwiedzałam więc tylko półki z napisem "clearance", "reduction", "final sale"...i efekt polowań nie powala... Rzeczy sfotografuję w następnym poście. Tym razem kilka z Londynu.
Lecieliśmy z Gdańsk. Wstaliśmy przed 4 i wyruszyliśmy na parking w okolicy Rębiechowa. Tam zostawiliśmy samochód i pognaliśmy na lot. Wszystko sprawnie, o czasie, bez przeszkód ( "Czy to możliwe? Czu uda nam się tak po prostu dolecieć? - myślałam). W samolocie miejsce przy oknie... Wszystko jak być powinno... Przed wylotem zakupiliśmy bilety przez internet na linię Green Line (15 funtów za przejazd w 2 strony), baliśmy się, że nie znajdziemy postoju, ale tuż przed wyjściem z lotniska naszym oczom ukazał się zielony autobus tychże linii... Dojechaliśmy do Londynu ok.9.30. Zjedliśmy samosy i pojechaliśmy metrem pod Big Bena.
 To ja:
A to mój przewodnik, szuka naszego położenia na mapie :)

 Oczywiście musiałam popstrykać kilka fotek.
 Co ciekawe- w Londynie mnóstwo osób biega! Naprawdę mnóstwo! Tylu biegających nie widziałam w żadnym polskim mieście.

 Standardowa fota z Londynu musi być koniecznie ;)


 Troszkę mi się przytyło. Ostatnim razem w Madame Tussauds byłam w wadze piórkowej!
 Podziemni grajkowie tworzą klimat nie z tej ziemi! <3
 Ale nawet w podziemiach Bóg wysyłał mi sygnały, że o mnie nie zapomniał :)
  Pralnie poza domem? One naprawdę istnieją!
 Czy tak wygląda angielska herbata? No... nie wiem. Taką mi podano. Smakowała jak w najgorszej polskiej spelunie. Nie wiem, czy tylko ja widzę, że zalano 3/4 szklanki. No i jeszcze ta szklanka!! Mój Boże. Ale sama sobie jestem winna - kto zamawia angielską herbatę w typowym angielskim pubie?
Odp: Człowiek z chorymi jelitami.
 A to my!
 Drugiego dnia pojechaliśmy zwiedzać muzea. Byliśmy w Natural History Museum i Science Museum. Ja miałam już tak odbite stopy i byłam tak zirytowana - że usiadłam na pierwszej ławce, a mój mąż niczym zajączek kicał sobie od piętra do piętra.

 W międzyczasie zjeździliśmy Londyn metrem wzdłuż i wszerz. Przeszliśmy Oxford Street od Primarku do Primarku :) I zboczyliśmy do okolicznych TK Maxxów.
Wróciliśmy i z przerażeniem stwierdziliśmy, że w Polsce jest zima! W Londynie pogoda iście wiosenna.
Jedno jest jednak pewne - NIE MA JAK W DOMU!


8:43 PM

Podekscytowana!

Dziś w nocy wylatujemy do Londynu :) Torby puste (mąż nawet majtek nie wziął, stwierdził, że nie zmienia - o fu!), zapełnić się mają na miejscu :P
Czuję gilgotanie w brzuchu z radości i ekscytacji :)
Gorzej trochę znoszą to moje jelitka... Ale nie jest tak źle.
Dziś miałam pracowity dzień. Najpierw z mężem biegaliśmy po lumpeksach ( dziś 50% :P, kupiłam 3m dresowego, oliwkowego materiału za 5zł i za 4,50zl materiał na kołderkę dla Dzidzi), potem szybki obiad ( a nawet dwa - bo dla mnie dietetyczny ze względu na stan zdrowia, a dla męża koniecznie KALORYCZNY ze względu na intensywność pracy). Potem trzy całusy na pożegnanie, mąż do pracy, a ja do maszyny. Z dresowego materiału uszyłam sukienkę :) Średniej jakości wykończenie, ale materiału mam tyle, że następną wykończę już jak trzeba :)
Zdjęcie poniżej zrobiłam podczas mojego ostatniego pobytu w Londynie, to było dwa lata temu... Myślałam wtedy, że jestem w ciąży. Okres spóźniał mi się 3 tyg. Ale zamiast ciąży miałam torbiel, która obijała się o mój brzuch i czułam jakbym w środku miała piłkę do golfa. Teraz w ciąży nie jestem. I mam to gdzieś ;)


9:54 PM

Adopcyjna, pierwsza książka mojego dziecka :)

Zawsze chciałam prowadzić kalendarz wspomnień mojej Kruszynki. Chodziłam po księgarniach, żeby kupić coś takiego.
"Pierwszy rok mojego dziecka", "Pierwszą książeczka mojego synka" itp. tytuły kusiły mnie bajkowymi okładkami. Gdy tylko jednak chwyciłam je w dłoń i zaczęłam wertować kartki, entuzjazm znacznie słabł. Już na pierwszej stronie należało wpisać datę zrobienia testu ciążowego, następnie jak na wieść o ciąży zareagowali bliscy, potem należało wkleić zdjęcie USG ( z każdego niemal miesiąca), a na koniec było jeszcze miejsce na płytkę z filmem USG...
Nie... to nie dla nas.
Ale... dlaczego mam pozbawiać mojego Malucha takiej fajnej rzeczy, jaką jest książeczka wspomnień?
O nie! Chciałam prowadzić taką książeczkę, to będę ją prowadzić! I właśnie dziś, przez niemal 7 godzin stworzyłam ją. Jeszcze nie puściłam jej do druku, bo może ktoś z Was mi coś jeszcze podpowie.
Na początku jest okładka:
Później jest nasza bajka o adopcji ( wklejam tylko dwie kartki z tej bajki, bo na pozostałych widać nasze twarze :P )
 Potem już typowo pod naszą Dzidzię :

 Później są strony dotyczące różnych przeżyć Malucha. A książka kończy się pierwszym dniem szkoły :)

 
Jestem zadowolona z efektu :)
PS. Nie mogę również nie nadmienić, że spłakałam się ze wzruszenia tworząc ją - jak nie wiem! Pierwszy raz pomyślałam o sobie tak naprawdę, jak o mamusi. Jakbym już nią tak o włos... niemal o włos...była...

5:44 PM

Jestem nudna.

Zanudzam otoczenie. Mogę mówić tylko o oczekiwaniu. O adopcji. O niepłodności. O bólu.
Dziś już zaczęłam ferie.  Zero radości w sobie mam. Smutne.
Piję więc smutną herbatę i odkładam na podstawkę, którą mąż kupił mi na Gwiazdkę...
 A ja jemu kupiłam taką:
Muszę się wziąć za jakąś robotę. W przyszłym tygodniu zamierzam namalować drzewo na ścianie. Jak się czymś zajmę to nie będę marudzić.

7:01 PM

Pomiędzy.

Pomiędzy bytem a niebytem.
Pomiędzy tęsknotą a spełnieniem.
Pomiędzy pragnieniem a celem.
Pomiędzy wdechem a wydechem.
Pomiędzy słów wypowiedzeniem.
Pomiędzy smutkiem a radością.
Pomiędzy startem a metą.
Pomiędzy goryczą a wyzwoleniem.
Trwam.

Nie umiem wyrazić inaczej mojej niecierpliwości i żalu. Znów wraca do mnie złość i zazdrość. Moja siostra rodzi na dniach... Nie chcę się tak czuć. Nie mogę pozwolić, by to mnie zdominowało...
Czytam "Pałac Samotności" Księżniczki Sorayi. Nasuwa mi się pewne przemyślenie. Wszyscy tęsknią za wolnością. Każdy za inną. Każdy za swoją własną.


3:41 PM

Przetrwać oczekiwanie...

Już wcześniej obiecałam, że przedstawię sposoby radzenia sobie z tęsknotą za dzieckiem, podczas oczekiwania na TEN telefon. Poniższa lista powstała na podstawie kilku anglojęzycznych stron internetowych, m.in. http://www.adoptivefamilies.com/waiting.php, http://www.ivillage.com/what-expect-while-youre-waiting-adopt-0/6-a-128211,http://www.parents.com/parenting/adoption/facts/surviving-the-wait-for-your-adopted-baby/.

1) Czytaj książki o adopcji.
Zgromadź jak najwięcej książek o adopcji, o tematyce adopcyjnej i czytaj, czytaj, czytaj :)
Spisy takich książek można znaleźć niemal na każdym adopcyjnym blogu. Ja do tej pory przeczytałam kropelkę w morzu tych książek, ale zaczynam poszerzać swoje osiągnięcia w tej dziedzinie :) 
Przeczytane przeze mnie:
a) Dzieci z chmur B.Mozer i J. Bigos
b) Droga po dziecko Sinead Moriarity (  Świat Książki )
c) Wieża z klocków Kotowska
 d) Dom malowany i kontynuacje tej książki M. Grycman

 (pozostałe pozycje znajdziecie na blogach, zachęcam do lektury posta MIA : http://mia-naszadrogaadopcyjna.blogspot.com/2010/03/lista-lektur-adopcyjnych.html - mam nadzieję MIA, że się nie gniewasz, że wklejam tak bez pozwolenia)

2) Pisz, fotografuj, nagrywaj...
Czas oczekiwania nie musi być czasem straconym. Emocje, które są w nas obecnie, miną wraz z pierwszym spojrzeniem w oczy naszych dzieci. Z perspektywy czasu - czas, dziś tak trudny - wspominać będziemy z uśmiechem. Warto ten czas spożytkować tak, by móc później dziecku pokazać, jak bardzo na nie czekaliśmy, jak bardzo za nim tęskniliśmy.

3) Twórz z myślą o dziecku
Lubisz robić na  drutach? Stwórz swojemu dziecku najdłuższy szalik w historii :) A może lubisz szyć na maszynie? Stwórz najpiękniejszą kapę na łóżko dla swojego dziecka. Każdy z nas ma w sobie ukryty talent - wykorzystaj go!

4) Znajdź grupy wsparcia ( choćby w internecie)
Przebywaj tylko z ludźmi, którzy pozytywnie wpływają na Twoje samopoczucie. Pamiętaj, że nie każdy rozumie sytuację, w której się znalazłaś. Staraj się tym nie przejmować.

5) Zastanów się jakie imię nadasz swojemu dziecku? Wraz z mężem przemyślcie, czy chcecie imię zmieniać.

6) Nie zapominaj o małżeństwie.
Dbaj o swoją drugą połówkę. Wybierzcie się na wymarzony weekend, róbcie sobie wykwintne obiady co niedzielę, albo spędzajcie czas dokładnie tak, jak zawsze chcieliście. Gdy pojawi się dziecko, Wasze potrzeby nie będą już na pierwszym miejscu ;) Korzystajcie więc i cieszcie się tym!

7) Zaplanuj ewentualne zmiany w funkcjonalności Twojego mieszkania.

8) Ograniczaj spotkania z ciężarnymi kobietami ( jeśli sprawia Ci to dyskomfort)

9) Dbaj o swoją kondycję fizyczną i psychiczną.
Śpij dużo, jedz zdrowo, bądź aktywny fizycznie :)

10) Naucz się kilku kołysanek i bajek dla dzieci.

11) Jeśli jesteś wierząca/y MÓDL SIĘ. Za dziecko, jego biologicznych rodziców, za siebie i męża, bliskich i dalekich.  I ufaj. Ufaj, że wszystko będzie dobrze.

:) Wszelkie inne pomysły chętnie przeczytam w komentarzach. Buźka!

Klik!

TOP