8:10 AM

Etapy.

Jestem i żyję. Choć czasem się zastanawiam, czy tak jest ;) Brak mi czasu na cokolwiek.  Dzieci wypełniają mnie po brzegi. Kocham je całym sercem, są cudowne i prześmieszne. Starsze już i niezmiennie fascynujące. Ale czasem chciałabym, choć jeden wieczór spędzić z książką, koleżanką, ciszą. Może nie "choć jeden wieczór" co "jeden wieczór". Więcej mi nie potrzeba, bo tęsknię za maluchami już po dwóch godzinach ( czasem na tyle znikam do lekarza lub dentysty ;) ).
Różne są dni i tygodnie w moim życiu. Moje małżeństwo też jest zupełnie inne niż dwa lata temu, inne niż przed rokiem. Raczej nie poszliśmy w dobrym kierunku. Mamy kryzys. Trwa już kilka,a może kilkanaście tygodni. Wierzę, że to przejściowe. Przecież życie to sinusoida. Właśnie teraz mamy sinusoidalny "dołek". Oby to był tylko taki etap...

Leoś ma już 2,5 roku. Pięknie już mówi, choć jeszcze niezupełnie po polsku :)
                                                                   


Ja: Synku, co Ty robisz tym młotkiem?
L: Aklawiam auto mamusiu. Musię, tatuś aklawiał dzisiaj. Ja aklawiałem z tatusiem. Nie popsiułem ja.

                                                                       ***

Ja: Jak masz na imię synku?
L: Lechoś.
Ja: A ile masz lat?
L: Trzy. ( tyle ma odkąd skończył 1,5 ;D)

                                                                       ***

Ja: Jutro jest poniedziałek. Kończy się weekend i idziemy do żłobka.
L: Ja pójdę. Tatuś psijdzie, po obiadku. Nie będę płakał. Olafek będzie. Maciek będzie. Nie będę bił. Autem jeździć będę. Na dwórku. Nie spadnę.

                                                                       ***

L (nucąc pod nosem):Dadi figel, dadi figel łe a ju, hil aj em, hil aj em, hałuju.
Ja: Co Ty śpiewasz kochanie?
L: Figel!!! ( krzyczy młody pokazując paluszki) - dla tych co nie znają piosenki o paluszkach załączam piosenkę :)




                                                                       ***

Ja: Synku, śpij już proszę... Jest 20:30.
L: Usiądź mamusiu, usiądź obok!!!
Siadam.
L: Koła atobusu klęcą się, klęcą się, klęcą się.
Ja:Synuś już nie śpiewamy, imprezkę zrobimy jutro.
L: Jutlo. Póniej. Zlobimy jutlo implezkę.
Ja: Tak kochanie, już śpimy.
L( kładąc się na drugi bok): Jadą, jadą misie, psijechały do lasu, nalobiły hałasu...


                                                                       ***

L:Ja wsiądę na motol. Nie spadnę. 
Ja: Nie kochanie, to nie nasz motor i jesteś jeszcze za malutki.
L: Jutlo. Póniej, w poniedziałek.
Ja:Kiedyś kochanie na pewno.
L: Ja wsiądę. Na chwilkę, nie spadnę. Motolem jechałem z dziadkiem. Nie spadłem.
Ja: Tak synku, jechałeś. Ale to nie jest nasz motor.
Leo rzuca się na ziemię i rozpoczyna histerię ;) Niestety owy motor stoi obok naszego domu i histeria odbywa się za każdym razem, gdy obok przechodzimy.

Amelka niedługo kończy roczek. Powoli szykuję jej urodzinki. Ale o tym w kolejnym poście 
( zamierzam powrócić na dobre ;), ale wszystko zależy od moich dzieci, a głównie ich zdrowia). Przez 12 miesięcy jej życia 8 razy byłyśmy w szpitalu. Za każdym razem obiecywałam sobie, że jeśli w końcu wyzdrowieje zacznę pisać jak dawniej, ale gdy już miałam nadzieję na lepsze czasy, znów jechałyśmy karetką, albo gnaliśmy na SOR z przerażeniem w oczach... Liczę, że teraz będzie lżej... Będzie zdrowiej i spokojniej.
Nasz ostatni pobyt miał miejsce miesiąc temu... Wyjechaliśmy na pierwszy weekend we 4. Melka była zdrowa przez miesiąc i odważyliśmy się. Już pierwszej nocy skoczyła jej temperatura do 38 i tak dziwnie popłakiwała przed snem. Następnego dnia miała 37,6. Miałam nadzieję, że przyczyną są zęby ( wciąż nie mamy żadnego!) , ale o 16 Mela zaczęła się trząść. Trzęsła się tak dziwnie. Wzięłam ją na balkon, do światła, żeby się przyjrzeć...i wtedy zobaczyłam, że sinieją jej usta. Spojrzałam jeszcze na palce, a tam... już całkiem sine paznokcie. Wzięłam ją pod pachę i krzyknęłam do męża, żeby brał Leo i że jedziemy do szpitala. Boże, sama się trzęsę jak o tym piszę. Nie wsadzałam jej nawet w fotelik. Gnaliśmy przez las do Kościerzyny, przed siebie...nie wiedząc tak naprawdę, gdzie jedziemy...gdzie jest szpital. Mała zasypiała mi na rękach. A ja błagałam ją, żeby nie zasypiała. Chyba nigdy się tak nie bałam. Na szczęście szpital był dosłownie 5 minut autem od hotelu. Wbiegłam na SOR, jak nas zobaczyli to zerwali się na równe nogi i o nic nie pytali tylko zwołali lekarzy. Wtedy Melka była już cała marmurkowata, miała sine usta, była apatyczna. Ja zaczęłam płakać, wiukać wręcz, błagałam, że podłączyli jej pulsoksymetr. Ale nie mieli dla takich maluszków... Pobrali jej krew. I podczas tego pobierania mała nagle rozpłakała się, zrobiła czerwona jak burak i gorąca jak piec. Temperatura skoczyła jej do 39 z hakiem, z 36,8. I ponoć ten gwałtowny skok temperatury wywołał taką reakcję jej organizmu.
Okazało się, że Melka miała zapalenie pęcherza E.coli. CRP przy przyjęciu 63, a po dobie, po podaniu leku 140. Na szczęście antybiotyk był trafiony w punkt i szybko mogliśmy wyjść do domu na leczenie doustne. Na nieszczęście okazało się, że moja rzygająca córka nie jest w stanie go przyjmować i musiałyśmy wrócić do szpitala ( plus, że już w Gdańsku) na cały cykl leczenia dożylnie.
Po wyjściu ze szpitala nie mogłam dojść do siebie. Sama nie wiem, czy przyczyną był stres i jakaś infekcja czy autoimmunologia. Miesiąc zdrowiałam. Nie mogłam jeść. Ciągle bolał mnie żołądek, kręciło mi się w głowie, zaczęły mnie boleć stawy. 
Do dziś dokuczają mi te ostatnie...
I też liczę, że to w końcu minie i że będzie lepiej.

I tak jak widzicie, ciągle na coś liczę. Na nowy dzień, na lepszy czas, łatwiejsze życie, bez chorób i tylu trosk... ale jednocześnie wiem, że teraz jest taki etap w moim życiu. Taki etap w małżeństwie. W karierze. W macierzyństwie. Etap, który minie.
I muszę cieszyć się tym co mam, bo nie raz jeszcze będę za tym tęsknić.
Próbuję więc. 

...i gdy patrzę na to zdjęcie sprzed kilku dni, czuję, że przecież na tym etapie, na którym jestem, mój świat to dwie małe wielkie istotki, moje serduszka, tak słodkie, że chciałoby się, mimo trudności, zamknąć się w tej pięknej chwili na zawsze.
Jak dobrze, że są. MOJE nieskończenie kochane dwie iskry szczęścia.

Klik!

TOP