9:01 PM

Historia o tym, jak Leon został żłobkowiczem...

...na chwilę ;)

Czasem mam wrażenie, że prowadzenie tego bloga to udawanie tarczy, w którą wiem, że emocjonalny lud będzie celował. Mój mąż ostatnio przeczytał komentarze i kolejny raz pokłóciliśmy się o moje blogowanie. On twierdzi, że ponoszę za duże koszty emocjonalne, a on wkurza się, że jak zawsze, zachowuję się jak frajer. Ja jednak wiem, że wielu osobom ten blog się przydaje, wielu z Was dziękuje mi, a i mi często pomaga ten wirtualny świat.

Temat żłobka podejmowałam już jakiś czas temu. Już nawet nie miałam siły odpowiadać na niektóre komentarze, w których ( ja wiem, że generalnie z troski, za którą dziękuję) zarzucano mi, że traktuję Leosia jak starą zabawkę, że nie myślę o jego uczuciach itp... Decyzja zapadła po wielu moich przemyśleniach i po tym, jak widziałam, że nie jestem w stanie sobie poradzić ( np. w momencie, w którym w kuchni robiłam mleko, Leon wdrapał się do gondoli małej i zanim zdążyłam dobiec wstał w niej i przewalił się z wózkiem, wypadając z niego) . Oczywiście, byłam przekonana, że Leoś będzie się dobrze bawił w żłobku, a te 4h (bo na tyle zamierzałam go prowadzać) spędzi na wesołej zabawie w gronie rówieśników.
Do żłobka Leoś poszedł w połowie września. Przez pierwszy tydzień na godzinę dziennie. Płakał całą godzinę, a ja pod drzwiami wychodziłam z siebie i też nie raz płakałam.
W drugim tygodniu pochodził do żłobka dwa dni i zachorował na następne pięć dni. Czułam ulgę, że nie muszę się stresować jego pobytem w żłobku i jego smutkiem.
W nocy budził się po kilka razy, wołał mnie, wołał męża, ciągle przesiadywał mi na rękach i kolanach, tulił się jak nigdy wcześniej ( generalnie nie jest pieszczochem), a ja czułam się jak podła świnia i bardzo żałowałam swojej decyzji.
Z jednej strony chciałam go zabrać ze żłobka, a z drugiej chciałam nam dać choć miesiąc czasu, szczególnie, że nasz żłobek pobiera bezzwrotną opłatę wpisową w kwocie 450zł, więc trochę było mi żal ( pewnie w komentarzach przeczytam, że jestem podłą materialistką).
Po chorobie Leoś wrócił na 3 dni, jego adaptacja nadal wyglądała słabo. Do tego złapał rotawirusa, zaczął kaszleć i smarki wisiały mu do pasa. Zaraziła się też młoda. I ta kolejna choroba młodego + płacz i stres jego i mój -przeważyło - wypisałam go ze żłobka, olałam kasę i zdecydowałam, że moje dzieci do żłobka nie pójdą. Pójdą dopiero do przedszkola, jak będę wracać do pracy  lub nawet rok później ( czyli za ok. 2 lata).

Czuję ulgę. Żałuję, że zafundowałam młodemu takie emocje. Jestem na siebie zła, a jeszcze bardziej na mojego męża, który był pierwszym zwolennikiem wysłania młodego ( do momentu, jak nie zaczął go prowadzać). 

Młoda rozchorowała się na całego, przez ostatnie 6 dni byłyśmy w szpitalu z wirusowym zapaleniem płuc... :(:(:(
Myślę, że już zostałam ukarana za swoją głupotę.
Ale jak znam życie to jeszcze nie koniec, teraz czas na : "a nie mówiłam/em"? ;)

Z czasów żłobkowych pozostało nam kilka zdjęć. Tak przygotowany młody wędrował do dzieci.

PS. Dajcie mi trochę czasu, żeby odnieść się do komentarzy pod poprzednim postem. Jednocześnie wszystkim dziękuję za udział w dyskusji. Wszystkie opinie są niezwykle cenne nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla Was, i tych wśród Was, którzy drogą adopcji chcą podążać lub podążają.

10:00 PM

Adopcja vs. ciąża ?

Ufff...muszę odetchnąć zanim zacznę pisać ten post.  Jest  to dla mnie temat niezwykle ciężki, trudny i wymagający bardzo wielu przemyśleń. Chcę być  z Wami do końca, zupełnie, całkowicie szczera...i będę...

Kiedy jeszcze temat dziecka spinał we mnie każdy mięsień mojego ciała, a pojawiający się co miesiąc okres, doprowadzał mnie do granicy chęci do życia, wertowałam internet w poszukiwaniu odpowiedzi na rodzące się we mnie pytania. Oglądałam filmiki o tematyce adopcyjnej (z którymi zresztą dzieliłam się z Wami na blogu),  czytałam książki, artykuły, blogi. One dawały mi bardzo wiele, jak taki plaster na skołatane serce. Jednak tak naprawdę, ciągle coś w środku buntowało się we mnie,  chciałam przede wszystkim usłyszeć, że adopcja jest równa biologicznemu rodzicielstwu, że niczym się nie różni. W takim sensie, że miłość jest identyczna, taka sama, bezgraniczna i bezwarunkowa.
Nie przeczytałam tego. Tzn. nie dosłownie. To było dla mnie dobijające. Frustrujące. 
Nie wiem, czy byłam wtedy przy zdrowych zmysłach. Teraz, gdy patrzę na to z perspektywy czasu, wydaje mi się, że nie. Ale, jak wiecie, nie mogłam i nie umiałam inaczej.

Przeszłam różne etapy:
1) w niepłodności, podczas starań o dziecko - gdy pytanie postawione w tytule zadawałam sobie po kilkanaście razy dziennie
2)po odnalezieniu mojego kochanego syneczka - gdy stwierdziłam, że próżność zżarła mi mózg i pytanie postawione w tytule jest nie na miejscu, bo przecież nie da się kochać bardziej
3) po urodzeniu córki - gdy wiem, jak to jest i myślę, że ktoś z Was może być w 1 etapie i tak jak ja kiedyś szuka odpowiedzi, a ja mogę mu ją dać.

Postaram się być bardzo ułożona i spróbuję schować moje emocje do szuflady, i podejść do tematu trochę sucho. Pozwolę sobie stawiać pytania i odpowiadać na nie z perspektywy mamy adopcyjnej i mamy biologicznej (ciśnie mi się tu wulgaryzm na usta, ale mam trzymać emocje na wodzy, przed chwilą przecież obiecałam...ufff...).

a) Dlaczego decydujesz się na dziecko?

W rodzicielstwie biologicznym, czyli tym bardziej powszechnym, decyzja o powiększeniu rodziny najczęściej (czyli nie zawsze) pojawia się w momencie, w którym odczuwamy stabilizację i spokój. Dziecko ma być kolejnym etapem życia. Takim zupełnie naturalnym.

No, z założenia tak to widzę. Moi kochani bliscy czytelnicy wiedzą, że Amelka raczej planowana nie była ;)

W rodzicielstwie adopcyjnym, decyzja o powiększeniu rodziny najczęściej (czyli nie zawsze) rodzi się w bólu, łzach, niepewności jutra, w poczuciu, że nasz spokój został zburzony. Pragnienie dziecka staje się coraz silniejsze. Czekamy na nie. Każdego dnia. Bo to dziecko ma być kolejnym etapem życia. Marzymy, by był to etap zupełnie naturalny.
Rodzicielstwo adopcyjne, w przeciwieństwie do biologicznego zawsze jest planowane. (No chyba, że niespodziewanie rodzi się rodzeństwo biologiczne naszego dziecka i wtedy z tym planowanie może być ciężko).

b) Jak reaguje otoczenie?

Niektórzy od razu informują najbliższych, że rozpoczęli starania o potomka, inny czekają na dwie kreski, lub 12 tydzień ciąży i dopiero dzielą się radosną nowiną. Otoczenie najczęściej przesyła gratulacje, uśmiechy, życzy zdrowia, cieszy się, na imprezach wznosi toasty i trzyma kciuki za "szybkie i bezbolesne rozwiązanie". Mówi, że to wspaniała wiadomość i że teraz wszystko się zmieni. 

W przypadku ciąży adopcyjnej bywa różnie. Niektórzy wolą nie mówić i milczą. Inni dzielą się tą radosną nowiną już po złożeniu dokumentów, albo nawet jeszcze w czasie samego rozważania adopcji ( ja tak zrobiłam). Otoczenie najczęściej jest totalnie skonsternowane. Może nawet lekko przerażone. Klepie po ramieniu, wzdycha i mówi" " Ehhh... będzie dobrze." Ktoś bardziej wścibski zapyta: "A co? Nie możecie mieć swoich?" Odnosi się wrażenie, że dominującą emocją pochodzącą od otoczenia jest współczucie. Otoczenie dzieli się również historiami na temat kryminalistów, alkoholików i morderców matek adopcyjnych. Na szczęście czasem znajdzie się dobra dusza, która szczerze gratuluje mówiąc, że to wspaniała wiadomość.
Ale ogólnie rzecz biorąc - otoczenie boi się tematu (i nie porusza go), albo jest zaciekawione przebiegiem i procesem adopcji. 

Wszystko co obce budzi lęk. Staram się rozumieć podejście otoczenia. Nie jest to łatwe, ale moja rada - w adopcji nie szukaj potwierdzenia w innych, że idziesz właściwą ścieżką. Szukaj go w sobie. To przecież w Tobie są drogowskazy, bo to Ty jesteś kierowcą swojego życia. Serce, serce, serce, a lękliwa głowa niech stawia pytania! Serce zna odpowiedzi.

c) Jakie uczucia dominują w ciąży?
Ciąża jest czasem pełnym lęków, ale i radosnego oczekiwania. Możesz maleństwo podejrzeć, możesz pogłaskać się po brzuchu, możesz czule przemawiać, czytać bajki czy śpiewać. Chodzisz z brzuchem i czujesz się wyjątkowo i jesteś wyjątkowo traktowana (w mniejszym bądź większym stopniu). Kompletujesz najmniejsze ubranka, a czas płynie tak szybko, że ani się obejrzysz, a to ostatni miesiąc, tydzień, godzina...
Myślisz sobie - o ja pierdzielę, czy ten wielgaśny brzuch mi nie pęknie? Czy zostanie mi flak czy jeszcze kiedyś wejdę w moje ulubione markowe jeansy?
Boisz się porodu a jednocześnie nie możesz się go doczekać. 
Zastanawiasz się jak będzie wyglądać Twoje dziecko. Czy będzie podobne do Ciebie albo do męża. A może do teściowej? 

Wypatrywanie  TEGO TELEFONU, czyli tzw. ciąża adopcyjna bądź papierowa, również jest czasem pełnym lęków i trudnego oczekiwania ( radosnym go jednak nazwać nie mogę ). Nie możesz maleństwa podejrzeć, nie czujesz jego ruchów, nie możesz z nim porozmawiać. Ale jest droga, którą da się z nim porozumieć (jeśli jesteś wierzący)  - możesz się modlić. Możesz poprosić Boga, by przekazał Waszej Iskierce Twoje najcieplejsze uczucia i myśli. 
Nikt nie traktuje Cię wyjątkowo. Ale możesz czuć się wyjątkowa. W Tobie, choć nie dojrzewa dziecko, dojrzewa miłość. Ten czas jest Ci potrzebny. Choć pragniesz, by skończył się jak najszybciej.
Kompletujesz ubranka. Kupujesz te większe i typu unisex. Kto wie, jak duży będzie Szkrab... Każda rzecz namacalnie uświadamia Ci, że KTOŚ, kto mieszka na razie w Waszych sercach, niedługo zamieszka w Waszym domu. Ta myśl powoduje wydzielenie szalonej dawki adrenaliny, endorfin i innych bardzo miłych hormonów i związków chemicznych.
Na szczęście nie tyjesz i Twoje ciało będzie w dobrej formie, gdy ciąża się skończy. Od razu pełna gotowość do podjęcia wszelkich czynności przy dziecku.
Boisz się TEGO TELEFONU a jednocześnie nie możesz się go doczekać.
Zastanawiasz się jak będzie wyglądać Twoje dziecko. Czy będzie podobne do Ciebie albo do męża. A może do teściowej? ( tak, tak. Dużo o tym myślisz! )

d) Jak przebiega poród?
Biologia ma to do siebie, że lubi zaskakiwać. Nastawiasz się na poród naturalny, ćwiczysz mięśnie Kegla, oddechy. Skaczesz na piłce, a i tak... kończy się cesarskim cięciem. Wszystkie opowieści o tym, jak cudownie czujesz się, gdy położą Ci dziecko na brzuchu, mogą pozostać jedynie w sferze wyobrażeń. Budzisz się po narkozie i czujesz przeogromny ból. Chcesz zobaczyć dziecko, ale jednocześnie marzysz, żeby spać i wziąć na raz 3 morfiny i 5 ketonali.
Gdy w końcu tulisz swoje wytęsknione maleństwo w ramionach - czujesz ulgę, radość, spełnienie, miłość, ciepło, bliskość. Czujesz, że to dziecko to sens Twojego życia. To część Ciebie.
Poród, jak dla mnie, to najpiękniejszy etap ciąży. I najpiękniejsza chwila w życiu matki.


Dzwoni TEN TELEFON. Emocje sięgają zenitu. Dowiadujesz się, że Twoje dziecko czeka. To chłopiec, to dziewczynka. Mała, duży. Zdrowy, z obciążeniami. Jest.
Kilka dni później jedziesz na spotkanie z tym małym Kimś. Strach, strach, strach. Droga dłuży się niemiłosiernie. Jesteś. 
Patrzysz na Wasze maleństwo. Serce klęczy. Nie wiesz, czy to się dzieje naprawdę. Świat wiruje. Bierzesz tego małego człowieka na ręce. Całujesz w czoło. Czujesz jego ciepło. Otwiera oczy. Zatracasz się w nich. Dotykasz paluszków. Gładzisz po włoskach. Wdychasz jego zapach - to nic, że pachnie tym domem, w którym teraz przebywa. Czujesz ulgę, radość, spełnienie, miłość, ciepło, bliskość. Czujesz, że to dziecko to sens Twojego życia. To sens Twojego cierpienia!!! To część Ciebie. ( Matko, ale się poryczałam, potrzebuję przerwy.)
Poród w adopcji, czyli pierwsze spotkanie z dzieckiem to dla mnie najpiękniejszy moment w moim życiu. Wtedy stałam się matką. Wtedy odzyskałam siebie. ( Mój syn odmienił mnie, uzdrowił).

e) Jak wyglądają pierwsze miesiące?

Po porodzie, w połogu jeszcze, ciężko Ci ogarnąć rzeczywistość. Nieprzespane noce tylko utrudniają powrót do pełni sił. Przybywają goście, wszyscy chcą poznać maleństwo. Dni są bardzo podobne. Szybko orientujesz się, że już minęły dwa, trzy miesiące. Zastanawiasz się - kiedy to zleciało? I smutno Ci, że czas tak szybko płynie.

Po TYM TELEFONIE, spotkaniach w DD (RZ lub pogotowiu opiekuńczym) zabierasz swoje ukochane dziecko do domu. Masz dużo sił i jesteś zdeterminowana. Mówisz do siebie - pokażę wszystkim, że jestem świetną matką, pokażę to swojemu dziecku. Niczego mi nie brakuje, jemu też nie będzie (niestety takie emocje pojawiają się, nie są one niczym złym. Są naturalną odpowiedzią na zachowanie otoczenia w trakcie naszego oczekiwania. Dobrze, jeśli umiemy być ponad tym, ponieważ "you don't have to be perfect to be a perfect parent".)
To również czas odwiedzin bliskich, którzy nie mogą się nadziwić, jak bardzo wasze dziecko jest podobne do was. Często też odwiedzasz różnych lekarzy, żeby rozwiać wątpliwości, dowiedzieć się więcej o stanie zdrowia itp.
Czekasz na rozprawę, która przypieczętuje formalnie Waszą rodzinę. Po niej ulga wznosi Cię na szczyty szczęścia i wzruszenia.


Starałam się porównać etapy pojawiające się w życiu rodzica (biologicznego i adopcyjnego) i radości oraz trudności z nich wynikające.  W ostatnim poście na blogu pisałam, że pracuję nad tematem, który kosztuje mnie mnóstwo sił i energii. I tak jest. Napisałam to porównanie wbrew sobie. Dlaczego? A no dlatego, że ja nie odczuwam obecnie żadnej różnicy w byciu mamą adopcyjną i biologiczną. ŻADNEJ! Najpierw zostałam mamą adopcyjną. Nie znoszę tego określenia : mama adopcyjna. Jest zimne i urzędowe. A życie przecież takie nie jest. Nie lubię też określenia: druga mama. Bo ta poprzednia, z całym szacunkiem do niej ( bo ten szacunek mam ), w moim odczuciu mamą nie była. Jestem jej wdzięczna, że urodziła moje dziecko i pozwoliła mu znaleźć rodzinę - mamę i tatę. Nie jestem jej wdzięczna natomiast za przebieg ciąży i możliwe powikłania z nią związane, którymi obarczyła mojego synka, a które na szczęście nie poczyniły spustoszenia w jego zdrowiu ( przynajmniej na tym etapie rozwoju ). Jeśli ktoś więc jest drugą mamą, to na pewno nie ja... Być może kogoś oburzy moje podejście - no cóż - widocznie mamy inne rozumienie słowa "mama". Jeżeli mamą stajemy się podczas porodu - to rzeczywiście, jestem "mamą adopcyjną". Ale dla mnie mama to osoba, która wierzy w swoje dziecko pomimo wszystko, troszczy się o nie, a gdy dzieje mu się krzywda, czuje jakby ktoś zranił ją 10x bardziej, całuje na dobranoc, czyta książeczki, z uśmiechem i miłością wyciera najbardziej śmierdzącą pupę po kupce, gdy krzyknie -  jest zła najbardziej na siebie a w każdej kryzysowej sytuacji potrafi zrozumieć swoje dziecko i stara się je ochronić. I jego dobro przedkłada ponad swoje, mimo wszystko...

W Polsce wciąż adopcja jest tematem tabu. A ja się z tym nie zgadzam. Nie zgadzam się! Adopcja to naprawdę coś pięknego, dojrzałego, świadomego i NORMALNEGO. Dzieci oddawane do adopcji to przecież normalne dzieci. Owszem, często ( jeśli nie zawsze) z obciążeniami, ale czy biologiczne dzieci tych obciążeń nie mają? Dziecko to dziecko. Pragnie mieć mamę i tatę. Miłość, bliskość, ciepły kąt. Pragnie, by je dostrzegano, by w nie wierzono.

Czy na co dzień czuję, że moje dzieci przybyły do mnie inną drogą? NIE. Zupełnie nie. Kocham je tak samo. Oddałabym im nerki, wątrobę i wszystko, co tylko mogę. Cieszę się jednakowo z ich sukcesów i jednakowo martwię się ich trudnościami.(Jedyna różnica, tak jak teraz analizuję, to mam wrażenie, że od Leosia mogę w przyszłości mniej wymagać. Ale nie wiem, czy nie dlatego, że jest chłopcem i że mam taki chory wzorzec z rodzinnego domu...)

ADOPCJA jest piękna. Jest drogą do dziecka, gdy inna droga zawiodła. Nie stajemy się dzięki niej bohaterami,  za to stajemy się RODZICAMI. Nie stajemy się wzorem cnót i tak jak wszyscy inni rodzice mamy prawo popełniać błędy i czasem mieć dość.
Zaś jeżeli chodzi o dzieci ...Naszym dzieciom nie trzeba współczuć, nie trzeba też myśleć - że się im udało ( bo np. trafiły do zamożnej rodziny...), to nie biedne sieroty - to nasze największe skarby.

Niech adopcja przestanie być tematem TABU!

Mam takie marzenie, że ludzie przestaną demonizować adopcję...że nie będzie ona czymś innym, tylko dlatego, że jest czymś niezrozumiałym i obcym. Wszystkim nam - i tym oczekującym, i tym doczekanym, i naszym dzieciom w przyszłości - lepiej by się żyło i swobodniej rozmawiało o naszym wielkim szczęściu, które uczyniło z nas rodzinę.

Cały ten post jest zlepkiem MOICH przemyśleń. Jest więc subiektywny. I niekoniecznie każdy czuje tak jak ja. Ale jeżeli się zgadzasz to proszę przyłącz się do mnie i na swoim blogu lub profilu na instagramie daj innym o tym znać: #adopcjaTOnieTABU


10:49 PM

Nowa twarz.

Moi kochani czytelnicy - serdecznie dziękuję Wam za udział w głosowaniu na zdjęcie nagłówkowe. Ogromną większością głosów wygrały kolorowe nóżki :)
Nowa twarz bloga prezentuję się następująco, dzięki Wam :)

A ja od kilku dni produkuję post, który kosztuje mnie bardzo, bardzo wiele przemyśleń, łez, wzruszeń i czasu. Do poczytania wkrótce.


A to zdjęcie z wczoraj. Tak jak pisałam na Instagramie - byliśmy na wycieczce w lesie. Leon - Włóczykij odkrył przed nami swoje nowe oblicze. Znalazł gąskę, szyszkę i zestaw kijków. No i okrzykami radości spłoszył zwierzynę w promieniu co najmniej 15 km ;)
"Duzie, duuuuzie!!!" - krzyczał, patrząc w górę na korony drzew.

Taka piękna jest jesień, gdy ma się dzieci.

Klik!

TOP