11:10 AM

Koniec adopcji zagranicznych.



Koniec adopcji zagranicznych

I co z tego? Przecież Ciebie ten temat nie dotyczy, nie? Ty być może masz już gromadkę dzieci, albo w ogóle jeszcze o nich nie myślisz. Może nawet Twoje starania o dziecko były dłuższe niż przeciętnie, ale udało się, więc dziś…umywasz ręce. No, może gdyby chodziło o adopcje w Polsce to wtedy temat byłby Ci bliższy…a zagraniczne? A kogo to obchodzi…
Ktoś bardziej w temacie, mógłby zaprotestować.
„Hola, hola – jaki koniec, przecież adopcje zagraniczne nadal będą. Zgodę dostały dwa ośrodki adopcyjne.”
Prawda to. DWA ośrodki. Oba katolickie.
Polskie dzieci mają być adoptowane w Polsce” – podkreśla Ministerstwo. A we mnie rośnie bunt i jako mama adopcyjna, mam ochotę walić głową w ścianę… Bo dzieci, które „idą”, że się tak kolokwialnie wyrażę, do adopcji zagranicznych – to są te dzieci, które w Polsce nie znalazły domu. Brzydko mówiąc – nikt ich nie chciał. Więc po obecnych zmianach – te niechciane dzieci cudownym sposobem znajdą w Polsce dom – Dom Dziecka…

Dalej Cię to nie rusza?

To wyobraź sobie, że takim dzieckiem jesteś TY. Rodzisz się, niech to będzie nawet całkiem miłe miejsce, jakiś Powiatowy, albo Wojewódzki szpital. Oddział nowy, na ścianach uśmiechają się niebieskie Smerfy. Wszystko pięknie… ale nie dla Ciebie, bo Ty… rodzisz się niestety przed czasem. Dużo przed czasem. Bo na przełomie 6 i 7 miesiąca. Jesteś siódmym dzieckiem swojej biologicznej mamy. W domu się nie przelewa, choć przelewa się często do kieliszków. Na szczęście w Twojej krwi nie ma śladu alkoholu. Mamę czujesz tylko chwilę po pojawieniu się na świecie. Potem czekasz na jej miarowe bicie serca. Boisz się tego chłodu na zewnątrz, łakniesz jej dotyku, przytulenia, ciepła…ale mama… nigdy już nie przychodzi.
Ważysz 650g, ale mimo wszystko…chcesz żyć. I dzięki personelowi medycznemu i Pani Basi, która w każdej wolnej chwili kanguruje Twoje małe ciałko…dobijasz do magicznych 2kg. Lekarze po kilku miesiącach stwierdzają jednokończynowy paraliż i retinopatię III-go stopnia. Nie wiadomo, czy psychicznie jesteś zdrowy. Jesteś zagadką i możesz być bombą z opóźnionym zapłonem. Oderwany od Pani Basi, po kilku miesiącach znów trafiasz w obce miejsce. To pogotowie opiekuńcze. Spędzasz tam kilka tygodni. Przyzwyczajasz się do stałych godzin karmienia, chwil bliskości wyrwanych nowym opiekunom, przychodzą nawet jakieś dwie pary, które mogłyby być Twoją rodziną, ale nie zdążyli Cię poznać, a już…więcej ich nie widzisz. Chyba stwierdzili, że nie pasujesz do nich. Ale Ty wyraźnie czułeś, że się boją. Czułeś w powietrzu ich strach. I też zacząłeś się bać. Po kilku miesiącach trafiasz do Domu Dziecka. Już nie pamiętasz ani mamy, ani Pani Basi, ani opiekunów z pogotowia opiekuńczego. Pamiętasz za to, że nie należy się do nikogo przywiązywać. Że wszyscy Cię porzucają. Że nie wolno kochać. Ale Ty przecież nawet nie wiesz, czym jest miłość. W międzyczasie przychodzi kilka kolejnych potencjalnych par, które szukają dziecka do swojego domu, ale Ty nie nawiązujesz więzi, więc wszyscy rezygnują. Masz 2 lata i wymagasz stałej rehabilitacji i wielu lekarstw. Niestety, nie masz mamy i taty, którzy znaleźliby najlepszych lekarzy, napisali do Fundacji Siepomaga, albo poświęcili wszystko, by ratować Twoje zdrowie i życie. Jesteś skazany na placówkę. Placówki są różne. Ale nawet najlepsza, nie da Ci nawet 20% tego, co mógłby dać Ci prawdziwy dom. Masz szansę na ten dom. Masz ją! Ta szansa to Oni. Twoi rodzice, którzy przebyli żmudną i ciężką drogę, by Cię odnaleźć. Zapożyczyli się w banku na 150 000zł, by przejść przez kwalifikację do adopcji zagranicznej. Którzy odliczają już od prawie 5 lat na ten magiczny dzień, w którym zadzwoni TEN telefon, który oznajmi, że jesteś, że czekasz, że potrzebujesz ich pomocy… To piękne, to nadzieja, to szansa, to przyszłość – prawda???

A no nie.
To koniec.

W kilka dni, jakiś Minister decyduje, że Twoje życie będzie tak wyglądać, jak teraz, do pełnoletności. A potem czeka Cię kolejne zerwanie więzi. A potem czeka Cię kolejny DOM – tym razem zwany DPS-em.

Dalej Cię to nie rusza? Nie wierzę. Ale jeśli jednak…

Poznałam ją przypadkiem, przez tego bloga. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam jej zdjęcie, ujęła mnie jej dziewczęca buzia i kobiece spojrzenie. Jest piękna. Do tego zdolna. Tworzy niezwykłe rzeczy i ma wielkie poczucie smaku i  świetny gust. Na imię ma Dana, Dana jest Polką. Nie może mieć biologicznych dzieci. Wiedziała o tym od dawna. Adopcja była jedyną opcją, by zostać mamą. Niedługo po 20-tce wyjechała do Szwecji. I tam poznała mężczyznę swojego życia. Też Polaka. O adopcję w Polsce zaczęli starać się w styczniu 2012. W grudniu 2016 doczekali się synka. Po prawie 5 latach. Czekałam razem z nią. I mam wrażenie, że razem z nią się doczekałam. Poprosiłam ją o krótką rozmowę, którą przedstawiam poniżej:

  1. Dlaczego zdecydowaliście się na adopcję w Polsce?
Odpowiedź wydaje się dość oczywista. Oboje z mężem pochodzimy z Polski. Tam się urodziliśmy i wychowaliśmy. Chcieliśmy w pewien sposób ułatwić naszemu dziecku start w nowej rzeczywiści. Wiedzieliśmy, że czekamy na około dwulatka, więc małego człowieka, który rozpoczął już swoją podróż językową. Mówimy w domu po polsku. Stopniowo zaczynamy także wprowadzać szwedzkie słowa i zwroty do słownika naszego synka. Szukaliśmy organizacji, która zajmuje się adopcją dzieci z Polski. W Szwecji akredytację posiada jedna.

  1. W jakim ośrodku i jak, pokrótce, przebiegał proces adopcji Waszego synka?
Proces adopcji w Szwecji różni się znacznie od tego w Polsce. Kursy dla rodziców przeprowadzane są w mieście zamieszkania. Wszystkie adopcje przeprowadzają akredytowane organizacje. W Szwecji nie ma domów dziecka, a lokalne adopcje są rzadkością. Organizacje pośredniczą w większości w adopcjach z krajów azjatyckich, Afryki i Europy Wschodniej. W każdej z nich czeka długa kolejka. Nie jest rzadkością, że na adopcję decydują się rodziny które już posiadają biologiczne dzieci, dlatego czeka się aż tak długo, bo lista chętnych jest bardzo długa. Częstym powodem adopcji nie jest brak dziecka, a potrzeba serca. Kiedy wybierze się już organizację, kraj, a zaświadczenie o odbytym kursie dla przyszłych rodziców adopcyjnych ma się już w ręce, rozpoczyna się etap kompletowania dokumentacji. Kilkadziesiąt dokumentów, zaświadczeń lekarskich, wykazów zarobków, majątku, jaki się posiada. Większość z tych dokumentów otrzymuje się odpłatnie, szczególnie badania lekarskie które należy odnawiać co 2 lata. Cały ten etap trwa około pół roku. Czeka się w 2 kolejkach - najpierw tu na miejscu (około 2 lat), a następnie w kraju z którego ma być przeprowadzona adopcja. W przypadku Polski jest okres około 2 lat. Adopcja jest odpłatna, a koszty dzieli się solidarnościowo: opłatę adopcyjną uśrednia się co oznacza, że adopcja z Polski czy Etiopii kosztuje tyle samo. Każda z organizacji adopcyjnych ma wstępny cennik umieszczony na swoich stronach. Większość banków udziela kredytów na ten cel, niektóre oferują preferencyjne oprocentowanie. Kiedy zadzwoni Ten telefon zaczyna się kolejny okres oczekiwania na zgodę na przyjazd do kraju. My czekaliśmy trzy miesiące.

  1. Jakie koszty musieliście ponieść ( nie tylko w sensie materialnym)?
Poza kosztami materialnymi, o których sama wspomniałaś powyżej (do których dochodzą koszty utrzymania przez okres 1-2 miesięcy podczas podróży adopcyjnej, ewentualnych tłumaczy, zaświadczeń, lekarzy i psychologów), dochodzi także koszt emocjonalny. Pięć lat to naprawdę bardzo długo i ogromną sztuką jest nie popadanie w skrajności w skrajność. Nie zawieszanie swojego życia, nie pauzowanie swojej kariery zawodowej. Osobiście mnie nie zawsze ta sztuka się udawała i ostatnie półtora roku były dla mnie niezwykle ciężkie.

  1. Co było najtrudniejsze?
Czekanie było zdecydowanie najtrudniejsze. Niewiedza. To, że człowiek budził się co rano z nadzieją, że to może właśnie dziś, a wieczorem kładł się ze złamanym sercem. Trudne było także przygotowanie się na wyzwania, które napotykają rodzice adopcyjni. Dzieci przeznaczone do adopcji zagranicznej to nie są dzieci zdrowe, nie dajmy się zwieść statystykom, które w ostatnim czasie pojawiły się w polskiej prasie. My zdecydowaliśmy się na jedno dziecko, większość ze znajomych nam par adoptowało rodzeństwa, nierzadko trojaczki. Sporo osób decyduje się na adopcje dzieci, które wymagają natychmiastowej opieki lekarskiej.

  1. Jak czujecie się dziś, jako doczekani rodzice i jakie macie plany na przyszłość?
Zmęczeni jak wszyscy świeżo upieczeni rodzice. Zakochani. Zafascynowani tym nowym życiem. Zauroczeni. To prawda, że gdy dziecko pojawi się w rodzinie wszystko staje na głowie. Uczymy się siebie każdego dnia. Na razie odstawiliśmy na boczny tor plany związane z kolejnym dzieckiem. Chcemy jak najlepiej wykorzystać czas z naszym synkiem. Będziemy z nim w domu rok. Jeśli pojawi się pragnienie kolejnego dziecka wtedy zaczniemy zastanawiać się nad krajem, ponieważ Polska zatrzasnęła niestety przed nami swoje drzwi.

  1. Jak zareagowaliście na informację o zamknięciu Waszego ośrodka, jakie ona niesie dla Was konsekwencje?
Byliśmy zszokowani choć ostatnie perturbacje w Polsce wiele wskazywały, że do takiej "dobrej zmiany" może dojść. Od razy pomyśleliśmy o ludziach z naszej kolejki. Wiele par czekało tak długo jak my, niektórzy nawet dłużej. Jest także para której takie wykluczenie zdarzyło się po raz drugi. Tym ludziom naprawdę zawalił się świat. Byliśmy zszokowani również tym, że od tej zmiany dzieliły nas zaledwie dni. To nie jest zmiana wprowadzona z myślą o dzieciach, nie okłamujmy się. Ich dobro nie stoi nawet na ostatnim miejscu. One zostały wykluczone. W kwestie wiary i religii nie będę się zagłębiać bo to jest jak najbardziej prywatna sprawa każdego z nas. Nie czuje się gorszym człowiekiem lub mamą przez fakt nie bycia częścią kościoła katolickiego. Wiem jedno, ludzie którzy wprowadzili te zmiany nie tylko nie mają jakiegokolwiek Boga w sercu, ale nie mają tego serca wcale.

(Jeżeli chcecie poznać bliżej Danę, znajdziecie ją tu (warto zajrzeć, poznać fascynującą osobę i zobaczyć jak rozbłysł niedawno jej świat!!! -https://www.instagram.com/brosha_me/  )

Dalej Cię to nie rusza? Dalej czujesz, że to nie Twoja sprawa? Że to mało istotne?

W takim razie nie poświęcaj swoich 5 sekund na udostępnienie tego posta. To przecież tak cenne 5 sekund. Możesz w tym czasie zalajkować i udostępnić jakiś post śmieciowy, dzięki któremu masz szansę wygrać auto Kuby Wojewódzkiego , poduszkę chmurkę albo serwetnik w skandynawskim stylu. To cenniejsze, nie? 

Cenniejsze, niż czyjeś życie.


Jeśli zaś jesteś przeciw - możesz to wyrazić podpisują petycję, apel do premier Szydło,  znajdziesz go TUTAJ.





8:33 PM

Łódka od taty.

Po ciężkim, chorobowym tygodniu - dziś około południa, postanowiliśmy wybrać się nad morze. Dzieci kaszlą, więc morskie powietrze powinno dobrze na nich podziałać. Z takim dobrym zamiarem, zapakowaliśmy się familią całą do naszego poczciwego auta i ruszyliśmy w drogę. Dzieci usnęły w 3 minuty, a my relaksacyjnie podgłośniliśmy radio. A tu alarm smogowy. Dwukrotnie przekroczone normy w Gdańsku. Nie zawracaliśmy już, bo Leoś po tygodniu siedzenia w domu, podskakiwał w miejscu na wieść, że jedziemy na plażę i do lasu, no i nie mogliśmy mu tego zrobić ( W Krakowie ponoć normy cały czas są przekroczone co najmniej jeszcze raz tak, a jednak ludzie wychodzą na dwór...). Wybraliśmy się trochę dalej, w okolice Sobieszewa, licząc, że może tam powietrze będzie bardziej przyjazne.
Było dość zimno, ale przyjemnie. Ten smog faktycznie był widoczny po drodze, w postaci takiej gęstej, szarej mgły. Trochę to przygnębiające, że nad samym morzem mamy takiej jakości powietrze...
A wycieczka udała nam się tak:



W ostatnim poście zauważyłam, że mało we mnie żony, więc tym razem post pochwalny na część mojego męża ;), który nad morzem znalazł dwa drewienka i kijki, i postanowił z dziećmi zrobić łódki. Po powrocie do domu wziął się do pracy :) W drewienkach nawiercił dziurki i przymocował żagle.






(Piękne mamy ściany nie? Ale nie opłaca się ich malować, jeszcze co najmniej dwa lata..)

Jestem z męża dumna! :) Łódki schną i jutro będą pływać w wannie. Ciekawe czy dadzą radę :D

A ja się przyznam, że skitrałam w kieszeni trochę muszelek, to może z dziećmi stworzymy dla taty laurkę na Walentynki :) Choć mam też pomysł na list w butelce :) <3

PS. Dziękuję Wam, moi kochani, najwspanialsi, za takie ciepłe komentarze pod ostatnim postem. Zeszkliły mi się oczy, a przeczytałam je dopiero przed chwilą.

PS2. W tym nadchodzącym tygodniu...wracam do pracy!!!!!

10:32 PM

Czy jeszcze tu jestem?

 (zdjęcie z 22 tc, miałam już spory brzuch, nie?)

Dni mijają, jakby zaczynały się i kończyły razem z mrugnięciem oka...
Dzieci poszły do przedszkola i żłobka. Cały tydzień minął nam bez chorób, ale jak powszechnie wiadomo, wszystko co dobre szybko się kończy, więc...od dziś jesteśmy już na chorobowym ( Mela kaszle i ma gorączkę...)
Pytacie w komentarzach na IG i tu, jak Mela radzi sobie w żłobku... Wyobraźcie sobie (choć sama w to do końca nie wierzę), że świetnie. Rano, gdy pytam, kto idzie do żłobka, krzyczy z radosnym piskiem - "Ja, ja, ja!!!", a w żłobku ściąga czapkę i przebiera nóżkami, gotowa, by wbiec na salę pełną dzieci i wszamać śniadanie. No - jedzenie jest jej ulubioną czynnością i panie nie mogą się nadziwić, gdzie młoda mieści dwa obiady ( nie wiedzą, że po powrocie do domu zjada jeszcze zupkę). Obecnie za to... Leoś je niechętnie. Nie wiem, czy to konsekwencja styczniowej choroby, czy może po prostu wszedł w taki etap ( oby nie), trochę mniej płacze przy rozstaniu, ale nadal niechętnie opuszcza moje ramiona...(czyt. bywają dni, że panie odrywają go ode mnie). Na szczęście ponoć smutek trwa nie dłużej niż minutę i mija, gdy tylko zamknę za sobą drzwi.

Pierwszy raz od prawie 3 lat bywam sama w domu. Dziwnie mi, mega dziwnie. To niezwykłe doznanie. W zeszły poniedziałek, pierwszego dnia, nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Krzątałam się po domu, sprzątałam klocki lego, jeden po drugim, zamiast jak zwykle zgarnąć je wszystkie naraz. Później siadłam do komputera, posiedziałam na fejsbuku, ale ciągle nie bardzo mogłam odnaleźć się w tej innej codzienności. Przypomniało mi się nagle, że kiedyś lubiłam muzykę i to niekoniecznie tę rodem z TVP ABC. Włączyłam więc YT, tam spostrzegłam Pawła Domagałę...i przepadłam.


Słucham go teraz codziennie. Słucham i ryczę.

Trochę wstyd mi to napisać... gdy teraz gdzieś przedstawiam siebie i tego bloga, oczekuje się ode mnie, że napiszę "kilka słów o sobie". Więc piszę frazesy...i po napisaniu kilku takich banalnych zdań...rośnie we mnie agresja. I zdaję sobie sprawę z tego, że nie wiem kim jestem, oprócz tego, że jestem mamą. Złapałam się nawet na tym, że pisałam "jestem kobietą, mamą bla bla", ale nigdzie nie napisałam, że jestem żoną... Tak, tak, wiem. Trzeba zawsze mieć czas, by pielęgnować małżeństwo itd. itp. ale chodzi o to, jak tak naprawdę się postrzegam. Czy macierzyństwo pochłonęło mnie aż tak, że przestałam mieć do powiedzenia coś więcej niż tylko to, z czym na co dzień się zmagam ( czyt. choroby, kupy, książeczki, zupki, zabawy, piosenki etc.) I wiecie co? Zupełnie szczerze muszę to przyznać. Mam mało do powiedzenia. Mało w stosunku do tego, co potrafiłam powiedzieć i zauważyć wcześniej, zanim miałam dzieci. Wtedy, gdy moje życie definiowała głównie niepłodność. Wówczas byłam bardziej wrażliwa na ludzi, bardziej otwarta, bardziej bezinteresowna, empatyczna i skłonna do wyrzeczeń. Odkrycie tej prawdy zasmuciło mnie.  Zdałam sobie sprawę, że coś straciłam. I że chcę to odzyskać, muszę, by znów poczuć się sobą...by wiedzieć kim jestem. 
Ktoś mógłby mi zarzucić, że jestem chwiejna, niezdecydowana, że nie wiem czego chcę. Nie byłam matką - źle, jestem matką - też źle, pracowałam - źle, nie pracowałam - źle itp. itd.  Ale mogę mu tylko...przytaknąć i skinąć głową. Tak, taka jestem. Pragnęłam poczuć smak macierzyństwa i rozkoszuję się nim po dziś dzień, jestem dumna ze swojej rodziny, bo kosztowała mnie sporo i jest moją największą, niepodważalną nagrodą. Jestem szczęśliwą mamą. Ale jednocześnie, jestem bardziej skomplikowana. Jak drzewo, któremu nie wystarczy dostarczyć promienie słoneczne na jedną tylko gałąź... Nie jestem i nie będę matką polką. Nie jestem też jednocześnie zacietrzewioną feministką walczącą o równouprawnienie ( bo w nie nie wierzę...już). W miejscu, w którym znalazłam się obecnie, jestem rozdarta. Stoję trzymając obiema rękami moje małe dzieci, ale jednocześnie chcę iść do przodu i wiem, że muszę je puścić, muszę je tak trochę uwolnić. Uwolnić siebie. Pójść dalej, do przodu, muszę moim dzieciom zabrać kilka momentów z naszego wspólnego dnia i dać je innym, dać je sobie... Bo wiem, jestem pewna, że dzięki temu będę mogła dać moim dzieciom coś więcej niż tylko czas, będę mogła dać im siebie. 
Tę prawdziwą mnie.

8:53 AM

Leo i Mela są w bajce!

"Żeby tak znowu być dzieckiem!" - pomyślałam, natrafiając w sieci na wyjątkową rzecz. Na książkę. Było to w grudniu, gdy trwał przedświąteczny szał prezentów, a ja miałam już zakupiony wór prezentów dla dzieci. Razem z mężem stwierdziliśmy, że nie kupujemy nic więcej, bo dzieci przestają się cieszyć z nowych rzeczy, zresztą mają ich więcej niż my razem zdołaliśmy zgromadzić przez całe dzieciństwo...ale... gdy zobaczyłam tę książkę...nie mogłam przejść obok niej obojętnie. Na szczęście mój synuś już na dniach kończy 3 lata, więc nadarzyła się wspaniała okazja, by mu ją podarować :)))
Skąd moja fascynacja? Dlaczego się tak podniecam? A no dlatego, że bohaterem tej bajki jest Leoś i Amelia. Do tego latają na smokach i uczą się, że przyjaźń i współpraca to więcej niż zwycięstwo w pojedynkę. Chcecie zobaczyć tę magię dzieciństwa zamkniętą na kartkach, chcecie zobaczyć tych moich kochanych bohaterów? 
...No pochwalę się :)


No, czyż nie są bajkowi??? ( Tak wiem, jestem matką, więc dla mnie nawet cali ufaflunieni będą najsłodsi na świecie).

Na początku książki jest miejsce na dedykację, nasza wygląda tak :)


A w środku, strona po stronie. zagłębiamy się w niezwykłą przygodę, podczas której dzięki odwadze, miłości i oddaniu, Leoś i Amelka uczą się, czym jest prawdziwa przyjaźń i zwycięstwo :)








Ta niezwykła książka to dzieło internetowego wydawnictwa Jestem w bajce, które znajdziecie  ---> https://www.jestemwbajce.pl/  lub https://www.facebook.com/jestemwbajce
Na bazie wysłanych zdjęć i wybranego szablonu bajki,  zamawia się spersonalizowaną książkę dla swoich dzieci :) Myślę, że jest to fantastyczna pamiątka na lata, a na tę chwilę idealna bajka , która pobudza wyobraźnię i ostro podkręca emocje, Leoś był w szoku, gdy zobaczył siebie na okładce, a jeszcze bardziej, gdy na kolejnych stronach zobaczył jak dosiada smoka. Był tak podekscytowany, że zaczął skakać w miejscu,a następnie jak zdziczały biegał w kółko po pokoju.

Na koniec stwierdził:
Leo: "Ja chciałem lecieć na tym smoku co Amelka!!!"
Ja:" Zobacz kochanie, tu lecicie na nim razem"
Leo:"Ale ja chciałem..."
Ja:" Na pewno następnym razem będzie Twoja kolej."

Myślę, że prezent urodzinowy, choć dostarczony trochę przed czasem, można uznać za naprawdę udany :)  Polecam, szczególnie dla trochę starszych dzieci :)


10:23 AM

Dzień Babci i Dzień Dziadka - inspiracje.

Kilka lat temu ( wow! jak to brzmi!), gdy staraliśmy się bezskutecznie o potomka nienawidziłam Dnia Babci. Słuchanie, że nie ma nic piękniejszego niż dzieci i wnuki wprawiało mnie w niestrawność i miałam ochotę schować się przed całym światem i zniknąć ( choć na kilka godzin) ewentualnie... po prostu zwymiotować.

Teraz jestem dumną mamą (dziś szczególnie, moje pociechy - sztuk 2 - przebywają obecnie w placówce zwanej przedszkolem! Obstawiam, że w środę o tej porze będę już w kolejce do pediatry :P) a Dzień Babci i Dziadka, przeżywam na równi z Dniem Mamy. Szaleję na pintereście, szukam inspiracji, grzebię w meandrach mózgowych zwojów i razem z dzieciakami tworzymy prezenty.

Może i Wy skorzystacie z naszych inspiracji?

1. Fotoprezent - np. kalendarz ze zdjęciami wnucząt.
Kalendarze robię co roku, również dla nas. Ponieważ zawsze są to prezenty na Dzień Babci i Dziadka to kalendarz zaczyna się od lutego, a kończy na styczniu następnego roku. Staram się wklejać zdjęcia wszystkich wnuków, nie tylko moich dzieci, żeby nie było kwasu ;) Na szczęście, często obfotografowuję rodzinne imprezy, więc zdjęć mam pod dostatkiem.  

 
 (na zdjęciu Mela 5 miesięcy i Leoś prawie 2 lata)

Jeśli nie kalendarz to może fotoobraz? Plusem kalendarza jest to, że dziś zamówiony może jeszcze przybyć przed Dniem Babci i Dziadka, fotoobraz już niestety raczej nie dotrze ( a na zdjęciu poniżej widoczny jest kawałek półtorarocznego Leosia i 7-tygodniowa Melka ).



2. Kartki wykonane ręcznie.

Czy istnieje coś bardziej uroczego niż odbita na kartce rączka lub nóżka półrocznego maleństwa? Albo chwiejnie namalowane serduszko wykonane przez 6-latka? Dla mnie nie :) Dlatego uwielbiam ręcznie wykonane kartki ( robię je też z innych okazji, ale chyba najbardziej cieszę się z tego ja sama ;P)

3. Zdjęcie z dedykacją.

Tegorocznych jeszcze nie przygotowałam, ale w zeszłym roku zdjęcie dla babci prezentowało się tak jak widać poniżej, a dla dziadka był Leoś na koniu ;) W tym roku będzie odwrotnie  :)
Takie zdjęcie można wykonać w trybie last-minute ( życzenia można dopisać nawet a Paint'cie) i wydrukować np. w Rossmannie ( 1 szt. druku zdjęcia 10x15 na miejscu, w punkcie foto to koszt 1 zł, zdjęcie można przynieść na penddrive ).


4. Plakat.

Ostatnio choruję na plakaty. Uwielbiam je i już nie mogę doczekać się planowanego remontu, żeby zmienić klimat w salonie i przyozdobić ścianę ( a poczekam jeszcze minimum 3 lata :D).   W tym roku dla dziadków przygotowałam dwa poniższe plakaty A4, które stworzyłam sama i którymi dzielę się z Wami ( do pobrania poniżej).





Plakaty do pobrania TU, jeśli macie ochotę - częstujcie się :) 


5. Gadżet ze sklepu albo wykonany samodzielnie.

Kubeczki czy filiżanki, choć trochę oklepane, jak dla mnie, mają swój niezmienny urok :) Dlatego już jeden komplet czeka do obdarowania.
 

Dla posiadaczy większej ilości czasu i zapału przedstawiam jeszcze dwa pomysły na gadżety do wykonania z dziećmi :)
Zakładki do książki w kształcie małych rączek ( u mnie w planach).


 Zdjęcie i pomysł pochodzą z bloga http://blog.darice.com/kids-crafts/diy-bookmarks-for-kids/

Ramka z masy solnej ze zdjęciem wnuka.



 Zdjęcie i pomysł pochodzą z bloga http://www.messylittlemonster.com/2016/01/salt-dough-handprint-frame-keepsake-kids-craft.html

Jak podobają Wam się te inspiracje? A może macie własne? Podzielcie się nimi koniecznie w komentarzach!

1:30 AM

Wiesz, że jesteś złą matką?

Zanim zostałam mamą miałam wizję.  Heh, tak... wizję rodziny, którą stworzę.  Ja, Alicja, będę dobrze ubraną, uczesaną, umalowaną, uśmiechniętą, pracowitą, zaangażowaną i spełnioną mamą, a moje dzieci będą szczęśliwymi, różowymi bobasami, które karmione matczyną miłością, będą wzrastać w harmonii, spokoju, wspólnej miłości i akceptacji.
Widziałam oczami wyobraźni, jak z opanowaniem podnoszę moje rozkoszne, różowe bąble, histeryzujące w miejscach publicznych ( bo przecież większość dzieci tak robi, więc to żaden wstyd). Widziałam, jak rozmawiam z moimi różowymi bąblami, a one, wycierając w rękaw zasmarkany nos, rozumieją swoje błędy i starają się je naprawiać...
Och, w końcu widziałam, jak idziemy z mężem za rękę, a ja opieram głowę na jego ramieniu i wspólnie uśmiechamy się, patrząc na drepczące przed nami, trzymające się za rączki...pociechy.

( Teraz powinien się tu znaleźć zgrzyt starej maszyny i efekt przewinięcia do początku).

Rzeczywistość okazała się brutalnie inna. I o ile, gdy miałam małego, jednego Leosia to udawało mi się być uśmiechnięta, spełnioną, oddaną i wyrozumiałą do granic możliwości mamą, to odkąd mój ciążowy brzuch stał się widoczny, a już totalnie odkąd wyjęto z niego Melę, co chwilę walczę... z samą sobą, a głównie, z własnymi wyrzutami sumienia. 
Moja wizja rodzicielstwa okazała się mrzonką, a ja nie jestem taką mamą, jaką zakładałam, że będę.

Np. teraz - zima nas wykańcza, siedzimy w domu, Leoś nie chodzi od miesiąca do przedszkola. Nosi go i chodzi po ścianach. Dokucza Meli, Mela dokucza jemu, wyrywają sobie zabawki, stukają się głowami jak jelenie w walce, każde chce mieć w rękach dokładnie tę zabawkę, którą ma rodzeństwo ( i to nieważne, że są dwie lale, setki kredek, tamta trzymana w dłoniach siostry jest przezajebiaszcza! i trzeba ją mieć). Rozmowy tłumaczące kończą się ostatnio albo wrzaskiem ( nieee!!!) albo tekstem: "Nie kocham Ciebie mamuś, kocham tatusia" (i odwrotnie). W sklepie Leoś wije się po podłodze, ja dyszę, a z uszu idzie mi para, wszyscy się na nas gapią, a młody podcina mi nogi i prawie sama ląduję obok niego. I wierzcie mi, jestem o włos od rzucenia się i tupania z równym zawzięciem, co syn. 
I w końcu... mój mąż się drze, jak się drę na niego, a potem dzieci idą spać, a ja siedzę i czuję, że mam ochotę zapaść się pod ziemię.

Czuję często, że nie jestem dobrą mamą. A przez tę całą niepłodność oczekuję od siebie, że będę jeszcze lepsza niż chciałam. Oceniam się, choć wszystkim powtarzam, żeby przestali się oceniać. Skupiam swoją energię na tym, co mi nie wychodzi, zamiast wzmacniać to, z czym radzę sobie całkiem dobrze...

Im dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że dzisiejsze matki mają dużo trudniej niż te sprzed wieku. Żyjemy same, wszystko z czym się borykamy, małe i większe problemy, telepią się w nas jak sople na silnym wietrze. Trudno nam o wsparcie, o usłyszenie słów:" Świetnie sobie radzisz, jesteś dobrą mamą, widać, że Twoje dzieci są szczęśliwe".
Kiedyś, w rodzinach wielopokoleniowych siadało się przy wspólnym wyszywaniu kwiatów i rozmawiało o rozterkach, dając ujście negatywnym emocjom, uzyskiwało się wsparcie i pomoc na co dzień, a dziś...kisimy w sobie nasze bolączki i kiśniemy od nich...
Co więcej, ze wszystkich stron bombarduje się nas wizerunkiem idealnych mamusiek. Idealne mamuśki to szczęśliwe posiadaczki piersi pełnych mleka, noszące swoje 15 kg cuda w nosidłach, smażące bezglutenowe placuszki, ćwiczące prawą nogą z Chodakowską, lewą spacerujące dookoła bloku z dzieckiem ( bo przecież trzeba łapać tak cenne promienie słońca, witamina D3 jest przecież taka ważna), z uśmiechem lulające swoje zupełnie nieskore do snu maleństwa, układające w głowie tygodniowy plan niskotłuszczowych i wysokobiałkowych obiadów dla całej rodziny. A o 23, gdy domownicy słodko leżą w swoich łóżkach, malujące paznokcie, golące nogi i okolice bikini ( wąsika nie, bo go przecież nie mają!), sprzątające mieszkanie ( które zresztą nie wymaga dużego nakładu pracy, gdy się sprząta systematycznie, nie?)
Nie jesteś taką matką, jak pokazują media? Wstydź się!!!
Ot co!

Ile razy w ciągu zeszłego tygodnia pomyślałaś o sobie:" Jestem złą matką!" Ile razy czułaś, że nie jesteś taka jaka miałaś być? Ile razy wyrzucałaś sobie, że robisz dokładnie tak, jak obiecywałaś sobie, że nigdy nie zrobisz? Ile razy miałaś do siebie żal za to, że pojawiają się w Tobie negatywne uczucia, których nie chcesz? Ile razy przez to płakałaś?
Ja wiele. Płakałam z niemocy, ze smutku, ze złości. Z braku sił.
Aż któregoś dnia zdałam sobie sprawę, że nie będę idealna. Nie muszę być. Będę się starać zmieniać, ile mi starczy sił, by się nie drzeć i zachowywać się jak ostro szajbnięta.
Bo przecież daję moim dzieciom tyle, ile potrafię. Staram się, by czuły się kochane. Kocham je całym sercem ( co z tego, że najbardziej kiedy śpią :D).

Mamy! Bądźmy dla siebie wyrozumiałe. Dajmy sobie prawo do błędów. Wspierajmy się. Kochajmy siebie. Szanujmy swoją różnorodność. Nie ma złotej recepty na bycie dobrą mamą. Idealną mamą dla swoich dzieci możesz być tylko, tylko TY!!!

Mamy, do cholery, robimy wielką, dobrą, wspaniałą robotę, DOCIERA?
(a teraz się wyloguję, wejdę na bloga, przeczytam jako czytelnik i może w końcu do mnie dotrze!)





12:07 PM

Na końcówce, czyli mama wraca do gry...

Styczeń nie jest dla nas łaskawy. Zaczęło się od szpitala Leosia, zapalenie płuc dopadło i mnie...i tak kaszlemy...po dziś dzień.
Ja mam w głowie istny śmietnik, rozpierdziel i parę innych inwektyw bym znalazła, ale powstrzymam się, bo czytają to ludzie z kręgu mojej rodziny ;) ( Pozdrawiam serdecznie ;P)
A wszystko za sprawą zbliżającego się końca urlopu i powrotu do pracy, która...jak się okazuje, nie czeka na mnie z otwartymi ramionami...
Spędziłam 2,5 roku  w domu i prawda jest taka, że straciłam kompletnie dystans. Wszystko biorę tak bardzo na serio, że ciężko mi dać się ponieść i korzystać z zasady "miej wyrąbane, a będzie ci dane".
Odliczam dni ( a zostało ich 20), źle sypiam, przeraża mnie fakt, że wciąż nie wiem, czego będę uczyć i jak będzie wyglądał mój plan... Trudno mi cokolwiek przez to zaplanować... Dzieci zamiast adaptować się w przedszkolu i żłobku siedzą ze mną w domu, bo chorują i... mam katastroficzne wizje we łbie...

Dobra, skup się Alka, czy na pewno chcesz wracać do pracy?

TAK, bo:

- jestem u kresu wytrzymałości psychicznej, mój każdy dzień zaczyna i kończy się tak samo ( och, wzbogaca się czasem o duszący kaszel, sraczkę albo wymioty)
- potrzebuję rozmowy z kimś, kto ukończył choćby podstawówkę
- pieniądze piechotą nie chodzą i nie stać nas, żebym została w domu
- chcę wrócić, bo lubię być czynna zawodowo
- chcę się sprawdzić w czymś innym niż zmienianie pieluch i przygotowywanie warzywnych zupek
- czekałam na tę chwilę z niecierpliwością i radością od co najmniej roku...aż nie nadeszła...
- moje życie nabierze innych odcieni i emocji, może uda mi się nabrać odrobinę dystansu do tego, czym obecnie żyję
- praca w szkole daje mi szansę na pracę, ale jednocześnie w dużej mierze na bycie z dziećmi

NIE, bo:

- porzucę dzieci - skupiając się na dobrach materialnych i szansach na własny rozwój, zaprzepaszczę i utracę bezpowrotnie najważniejsze lata z moimi dziećmi
-będę rozdarta - pomiędzy dom i pracę
-będę pełna wyrzutów sumienia - bo z jednej strony nie będę w pełni mogła realizować się jako pracownik, a z drugiej strony jako mama


I tak to wygląda...
A jak było u Was? Już wróciłyście, czy powrót przed Wami? Jak to wspominacie? Pomóżcie!

A tymczasem... siedzę w domu, maluję farbkami, układam lego duplo,robię opaski, piekę, gotuję, smażę, chodzę na spacerki... Czyli ładnie mówiąc, jestem na stanowisku Koordynatora ds. domowego ogniska.







2:34 PM

List, który musisz napisać i Ty!

Pożegnaliśmy rok 2016. Dla mnie był to dobry rok, choć nie uniknęłam traumatycznego dla mnie doświadczenia - nagłego odejścia mojej Babci. Często o Niej myślę. Minęło już prawie 9 miesięcy, a ja wciąż łapię się na tym, że zastanawiam się, co u niej... Chcę do Niej zadzwonić. Wciąż nie usunęłam jej numeru telefonu z kontaktów w komórce...
 
Zamiast podsumowań i wielkich planów na ten rok, postanowiłam napisać list. List, który sprawi, że miniony rok będę wspominać z wdzięcznością i uśmiechem, pomimo trudności, których doświadczyłam... 

 

Drogi 2016,

Dziś zamykam oczy i jak klatki znanego filmu przeglądam obrazy pełne zeszłorocznych wspomnień.
To co widzę, rozpogadza mi twarz. Im dłużej wspominam, tym bardziej... płynę... 

Drogi 2016...chciałabym Ci podziękować za pierwsze „kocham Cię mamusiu na serce”, "ładna jesteś", "Ty będziesz moją żoną" - usłyszane od synka. 
Dziękuję za pierwsze „mama”, pierwsze kroki i buziaki - otrzymane od córci. 

Dziękuję za kilka wypadów nad morze, do parku i do lasu. Za zmoczone buty podczas jesiennego przypływu i za ciepły dom, w którym zawsze można się wysuszyć ( też od łez) i ogrzać.
Dziękuję za pełną lodówkę i głowę wolną od zmartwień o byt mój i dzieci. 

Dziękuję za kłótnie zakończone słowem „przepraszam” i za łzy, które przyniosły ukojenie. 
Dziękuję za bliskość, którą uczę się pielęgnować już 7 rok mojego małżeństwa i za płacz dzieci, budzący mnie o 2 w nocy (bo przypomina mi, jak ważna i potrzebna tu jestem). 

Dziękuję, za ściskające mnie w gardle uwielbienie, widoczne w oczach mojego męża, gdy patrzy na nasze śpiące dzieci... Dziękuję za jego prawdziwą obecność w naszym życiu, za jego pomoc,wsparcie i miłość. 

Dziękuję za moich przyjaciół, za tych, którzy zostali przy mnie pomimo, że nie było łatwo ze mną przetrwać. Dziękuję, że, choć nie są na wyciągnięcie ręki, zawsze mogę wziąć telefon i do nich zadzwonić. I pomimo, że nie widzimy się czasem miesiącami, to gdy w końcu się spotkamy, jest tak, jakbyśmy nie widzieli się od wczoraj.

Dziękuję za siłę, którą mam i z której czerpię, by realizować swoje pasje i marzenia. Dziękuję, że pomimo porażek, których wciąż doświadczam... nie poddałam się. Więc mimo wszystko - wygrałam.
Dziękuję za miliony inspiracji.
Dziękuję, że mogłam tu być, razem z rodziną, bliskimi i przyjaciółmi. Mogłam dać im siebie i czerpać z nich. 

Dziękuję Ci za czas, który choć nigdy się nie powtórzy, będzie żył we mnie na zawsze.

Macham Ci łapką na pożegnanie. Fajny byłeś!

Klik!

TOP