Dziś będzie bardzo szczerze i bardzo intymnie. Dziś będzie o NIM. O moim mężu, czyli tacie. O tacie Leośka.
Pierwsze słowa o adopcji padły z moich ust jakieś 2 lata temu. Staraliśmy się o dziecko dość krótko, bo kilka miesięcy zaledwie. Ale innym udawało się od razu. A nam nie.
Ja wtedy patrzyłam na adopcję przez różowe i dość egoistyczne okulary. Jawiła mi się ona jako 100% pewna droga do osiągnięcia MOJEGO celu i spełnienia MOICH oczekiwań.
Bo przecież muszę mieć dziecko skoro chcę, już! Natychmiast! A każdy kolejny nieudany cykl sprowadzał mnie coraz niżej i coraz głębiej wkopywał pod ziemię. Uznałam, że to ratunek dla mojego "marnego" życia.
Mój mąż początkowo strasznie zirytował się moim pomysłem.
"Ja nie kocham wszystkich i wszystkiego" - powiedział - "może Tobie wydaje się to proste, ale mi nie. Niczego jeszcze nie spróbowaliśmy, przed nami dziesiątki różnych sposobów, inseminacje, in vitro...co Ty ze średniowiecza jesteś? Studia na politechnice skończyłaś, bioetykę miałaś,a zachowujesz się jak dewotka?"
"Daj mi spokój z tą adopcją".
"Nie chcę tego słuchać."
"Weź nie poruszaj przy mnie tego tematu, dołuje mnie."
"Przestań o tym gadać, nie masz ciekawszych tematów."
"Musisz być bardzo nieszczęśliwa ze mną, skoro Ci nie wystarczam, może się rozwiedź?"
"Przestań mnie zmuszać do rzeczy, których nie chcę. Dlaczego zawsze musi stanąć na Twoim?"
"To, że Tobie przychodzi to tak łatwo, to nie znaczy, że i mi przyjdzie. Może ja po prostu tego nie chcę, ok?"
"No i co ryczysz, nie wymuszaj na mnie."
"Weź się ogarnij, a co jak weźmiemy dziecko i dalej będziesz taka nieszczęśliwa? Kto wtedy będzie musiał się nim zajmować? Oczywiście ja."
"NIE, nie będę oglądał tych durnych amerykańskich łzawych filmików o adopcji, irytują mnie."
"Nie mam ochoty, żebyś czytała mi "Dzieci z chmur", mnie to nie dotyczy".
W międzyczasie zaszłam w ciążę, którą poroniłam i po niej:
"Dobra, za rok pójdziemy do Ośrodka" ( rok wydawał się wiecznością, podczas której można zajść w ciążę kilka razy)
"No dobra mogę obejrzeć z Tobą te filmiki, ale tylko jeden."
"No za chwilę mi przeczytasz jedną kartkę "Dzieci z chmur"...no dobrze...to rozdział."
"Ok, możesz zadzwonić do Ośrodka, zapytać jak wygląda procedura."
"Po co Ty ślęczysz na tym blogu? Nie masz realnego życia?"
"Czuję się niepotrzebny. Skupiasz się tylko na myślach o dziecku. Do czego Ci w ogóle jestem?"
"Dla Ciebie nic się nie liczy poza dzieckiem. W ogóle się mną nie interesujesz, może Ty nie potrzebujesz męża?"
"Jak Cię poznałem to nie byłaś taka zdewociała, miałaś plany i ambicje, a teraz jakby Ci rozum odebrało".
"Tak, nie rozumiem Ciebie."
"Tak, boję się, że tego dziecka nie pokocham."
"Tak, mi nie przyjdzie tak łatwo pogodzenie się z tym, że jest chore, że ma FAS, albo jest upośledzone. Nie jestem Tobą Ala."
Jeszcze w trakcie trwania szkolenia wielokrotnie mąż się gdzieś wewnętrznie wahał.
"Nie wiedziałem, że to takie trudne. Nie wiem, czy dam radę. Dlaczego nie chcesz in vitro?"
Poszliśmy do kliniki. SPRÓBOWALIŚMY INSEMINACJI, nie pisałam o tym na blogu. Nie udało się. Ja wiedziałam, że się nie uda. Nie chciałam chyba nawet, żeby się udało. To były trudne uczucia, mieszane. Czułam, że zdradzam moje dziecko, to, o które tak bardzo walczę. Potem przyszły choroby i zakaz starań o dziecko. A potem przyszedł telefon. TEN telefon.
Byłam zdeterminowana w mojej walce o TO WŁAŚNIE dziecko. O żadne inne, uwierzcie mi... Czułam, że mnie do niego pcha coś magicznego. INSTYNKT...
Moi chłopcy właśnie śpią. Jeden po pracy, drugi po porannej zabawie. Ja mam oczy pełne łez, a w gardle grzęźnie mi głos...choć milczę.
Po Jego wielkim strachu i lęku przed adopcją...MIŁOŚĆ mojego męża do dziecka pojawiła się w nim szybciej niż we mnie. Mały skradł jego serce JEDNYM spojrzeniem. Ich zrodzona tak szybko, w okamgnieniu, miłość zapoczątkowała dopiero moją miłość. ONI są dla siebie stworzeni.
Wyglądają tak samo...
Mam na komórce kilka takich zdjęć z pierwszego spotkania z Leo. Widać wózek,w którym jedzie Mały i wystające z niego nogi mojego męża. On po prostu siedział głową i tułowiem w gondoli, gadał do Bąbla i jechał równocześnie. Powstawał wówczas najpiękniejszy mężowóz świata <3!
To nie ja, a mój mąż wstaje nad ranem robić małemu mleczko, a gdy po nocnej zmianie wraca z pracy to On chce odbić małego po śniadaniu, zanim jeszcze pójdzie spać. I choć nie ma do Sancha takiej cierpliwości, jak ja... to wiem, że jest z NIEGO cholernie dumny. W jego wyrazie twarzy coś się zmieniło, w jego posturze jest coś innego... Mój mąż dojrzał, jest ojcem. A ja jestem najdumniejszą ŻONĄ mojego cudownego MĘŻA i najszczęśliwszą MAMĄ mojego najwspanialszego SYNKA.
I uwierzcie mi nie było łatwo. Nasze małżeństwo upadało i wstawało, kurczyło się i rozszerzało. Toczyliśmy zażartą batalię, wojnę chwilami, a nawet armagedon- ja byłam zdeterminowana, żeby wygrać.
I wiecie co?
Najlepsze jest to, że wygraliśmy...OBOJE.
Pierwsze słowa o adopcji padły z moich ust jakieś 2 lata temu. Staraliśmy się o dziecko dość krótko, bo kilka miesięcy zaledwie. Ale innym udawało się od razu. A nam nie.
Ja wtedy patrzyłam na adopcję przez różowe i dość egoistyczne okulary. Jawiła mi się ona jako 100% pewna droga do osiągnięcia MOJEGO celu i spełnienia MOICH oczekiwań.
Bo przecież muszę mieć dziecko skoro chcę, już! Natychmiast! A każdy kolejny nieudany cykl sprowadzał mnie coraz niżej i coraz głębiej wkopywał pod ziemię. Uznałam, że to ratunek dla mojego "marnego" życia.
Mój mąż początkowo strasznie zirytował się moim pomysłem.
"Ja nie kocham wszystkich i wszystkiego" - powiedział - "może Tobie wydaje się to proste, ale mi nie. Niczego jeszcze nie spróbowaliśmy, przed nami dziesiątki różnych sposobów, inseminacje, in vitro...co Ty ze średniowiecza jesteś? Studia na politechnice skończyłaś, bioetykę miałaś,a zachowujesz się jak dewotka?"
"Daj mi spokój z tą adopcją".
"Nie chcę tego słuchać."
"Weź nie poruszaj przy mnie tego tematu, dołuje mnie."
"Przestań o tym gadać, nie masz ciekawszych tematów."
"Musisz być bardzo nieszczęśliwa ze mną, skoro Ci nie wystarczam, może się rozwiedź?"
"Przestań mnie zmuszać do rzeczy, których nie chcę. Dlaczego zawsze musi stanąć na Twoim?"
"To, że Tobie przychodzi to tak łatwo, to nie znaczy, że i mi przyjdzie. Może ja po prostu tego nie chcę, ok?"
"No i co ryczysz, nie wymuszaj na mnie."
"Weź się ogarnij, a co jak weźmiemy dziecko i dalej będziesz taka nieszczęśliwa? Kto wtedy będzie musiał się nim zajmować? Oczywiście ja."
"NIE, nie będę oglądał tych durnych amerykańskich łzawych filmików o adopcji, irytują mnie."
"Nie mam ochoty, żebyś czytała mi "Dzieci z chmur", mnie to nie dotyczy".
W międzyczasie zaszłam w ciążę, którą poroniłam i po niej:
"Dobra, za rok pójdziemy do Ośrodka" ( rok wydawał się wiecznością, podczas której można zajść w ciążę kilka razy)
"No dobra mogę obejrzeć z Tobą te filmiki, ale tylko jeden."
"No za chwilę mi przeczytasz jedną kartkę "Dzieci z chmur"...no dobrze...to rozdział."
"Ok, możesz zadzwonić do Ośrodka, zapytać jak wygląda procedura."
"Po co Ty ślęczysz na tym blogu? Nie masz realnego życia?"
"Czuję się niepotrzebny. Skupiasz się tylko na myślach o dziecku. Do czego Ci w ogóle jestem?"
"Dla Ciebie nic się nie liczy poza dzieckiem. W ogóle się mną nie interesujesz, może Ty nie potrzebujesz męża?"
"Jak Cię poznałem to nie byłaś taka zdewociała, miałaś plany i ambicje, a teraz jakby Ci rozum odebrało".
"Tak, nie rozumiem Ciebie."
"Tak, boję się, że tego dziecka nie pokocham."
"Tak, mi nie przyjdzie tak łatwo pogodzenie się z tym, że jest chore, że ma FAS, albo jest upośledzone. Nie jestem Tobą Ala."
Jeszcze w trakcie trwania szkolenia wielokrotnie mąż się gdzieś wewnętrznie wahał.
"Nie wiedziałem, że to takie trudne. Nie wiem, czy dam radę. Dlaczego nie chcesz in vitro?"
Poszliśmy do kliniki. SPRÓBOWALIŚMY INSEMINACJI, nie pisałam o tym na blogu. Nie udało się. Ja wiedziałam, że się nie uda. Nie chciałam chyba nawet, żeby się udało. To były trudne uczucia, mieszane. Czułam, że zdradzam moje dziecko, to, o które tak bardzo walczę. Potem przyszły choroby i zakaz starań o dziecko. A potem przyszedł telefon. TEN telefon.
Byłam zdeterminowana w mojej walce o TO WŁAŚNIE dziecko. O żadne inne, uwierzcie mi... Czułam, że mnie do niego pcha coś magicznego. INSTYNKT...
Moi chłopcy właśnie śpią. Jeden po pracy, drugi po porannej zabawie. Ja mam oczy pełne łez, a w gardle grzęźnie mi głos...choć milczę.
Po Jego wielkim strachu i lęku przed adopcją...MIŁOŚĆ mojego męża do dziecka pojawiła się w nim szybciej niż we mnie. Mały skradł jego serce JEDNYM spojrzeniem. Ich zrodzona tak szybko, w okamgnieniu, miłość zapoczątkowała dopiero moją miłość. ONI są dla siebie stworzeni.
Wyglądają tak samo...
Mam na komórce kilka takich zdjęć z pierwszego spotkania z Leo. Widać wózek,w którym jedzie Mały i wystające z niego nogi mojego męża. On po prostu siedział głową i tułowiem w gondoli, gadał do Bąbla i jechał równocześnie. Powstawał wówczas najpiękniejszy mężowóz świata <3!
To nie ja, a mój mąż wstaje nad ranem robić małemu mleczko, a gdy po nocnej zmianie wraca z pracy to On chce odbić małego po śniadaniu, zanim jeszcze pójdzie spać. I choć nie ma do Sancha takiej cierpliwości, jak ja... to wiem, że jest z NIEGO cholernie dumny. W jego wyrazie twarzy coś się zmieniło, w jego posturze jest coś innego... Mój mąż dojrzał, jest ojcem. A ja jestem najdumniejszą ŻONĄ mojego cudownego MĘŻA i najszczęśliwszą MAMĄ mojego najwspanialszego SYNKA.
I uwierzcie mi nie było łatwo. Nasze małżeństwo upadało i wstawało, kurczyło się i rozszerzało. Toczyliśmy zażartą batalię, wojnę chwilami, a nawet armagedon- ja byłam zdeterminowana, żeby wygrać.
I wiecie co?
Najlepsze jest to, że wygraliśmy...OBOJE.
Dziękuję Ci za ten post. Właśnie skleciłam nowy wpis na swoim blogu, pomyślałam, że bardzo chciałabym adoptować dziecko, ale boję się. Boję się, bo nie chcę zmuszać mojego męża, bo nie wiem czy to nie zbyt pochopna decyzja. Mój mąż mówi, że przed nami zbyt wiele opcji leczenia, których jeszcze nie wykorzystaliśmy, a ja już ich nie chcę. Nie chcę więcej leczenia. Czuję, że to się nie uda. Czuję, że moje dziecko gdzieś na mnie czeka, albo nie długo będzie czekać. Mam dziwne uczucie. Dziękuję, już wiem , że nie tylko ja mam takie odczucia.
OdpowiedzUsuńBuziaki :)
Posłuchaj siebie, dajcie sobie czas, dużo rozmawiajcie... Będzie dobrze.
UsuńA nawet lepiej! :)
Och jej chytam tak jakbym pisała to sama, bo u nas było prawie identycznie. Ja zdeterminowana i po trupach chciam doświadczyć cudu macierzyństwa a mój mąż opierający się przez rok teraz jest szczęśliwym podwójnym tatusiem. Drugie zmagania wcale nie były łatwiejsze. Ściskamy mocno Leosia!
OdpowiedzUsuńMężczyźni :)
UsuńI my, kobiety :)
Alu, ten post to iskra nadziei dla tych kobiet, których mężowie wciąż stoją w opozycji :)
OdpowiedzUsuńBo to dla nich ten post! :)
UsuńMężczyźni potrafią kochać u nas tak samo Kuba to synuś tatusia . Ale i zawsze chciał adopcji nigdy nie miał dylematów typu dziecko z fasem chciał bardzo chciał dziecka a konkretnie syna. Jak tu u Ciebie przeczytałam że to właśnie Wam odnalazł się syn to od razu pomyślałam że jak i u nas zwłaszcza małżonek będzie szczęśliwy , wiesz jak to jest mieć żonę, dom, zasadzić drzewo i spłodzić (adoptować) syna. Pozdrawiam ewa
OdpowiedzUsuńHehe, mój mąż chciał córkę :) Kiedyś mi powiedział, że dlatego, że łatwiej będzie mu ją pokochać.
UsuńTeraz wiem, że w takim razie musiałby pokochać ją zanim by ją zobaczył,bo Leosia pokochał przy pierwszym spojrzeniu.Pozdrawiam!
Gdybyście nie przeszli tej ciężkiej drogi z pewnością Wasze szczęście nie było tak docenione i ogromne jak teraz. Nasze czekanie uszlachetnia nagrodę jaką otrzymaliśmy. Twoje słowa przywołują wszystkie wspomnienia z naszych pierwszych wspólnych miesięcy :) nawet nie wiesz jak są podobne, niemal identyczne! Ciągle miałam łzy w oczach :) Dzięki Tobie odżywają w moim sercu ponownie :) Buziaki
OdpowiedzUsuńMacierzyństwo jest piękne. Ciekawe czy przy drugim dziecku przeżywa się wszystko też tak bardzo?
UsuńWiele razem przeszliście. Najważniejsze, że spotkaliście się w połowie drogi i doszliście do miejsca, w którym teraz jesteście. I że oboje jesteście szczęśliwi i jeszcze Leoś z Wami. Serdeczności
OdpowiedzUsuń:) Dziękujemy i wzajemnie :)
UsuńCzyżbyś pisała o moim Mężu?;) Przynajmniej większość pytań.. Pokażę mu Twojego posta. A co? :) Może coś się zmieni.. Dziękuję Alu!
OdpowiedzUsuńI jak po pokazaniu posta?
UsuńWidzisz kochana, ja kiedyś byłam tam ,gdzie Ty, Ty kiedyś będziesz tu, gdzie ja :D
Super!
Wzruszający post. Ale mimo to, bardzo się uśmiałam, no nie mogłam się powstrzymać.
OdpowiedzUsuńDojrzewanie do ojcostwa w obrazach:-) Do decyzji najwyraźniej dochodzi się różnymi drogami.
Najważniejsze, że jesteście szczęśliwi. Cała trójka.
Wygraliście - wszyscy troje. Pa!
Jesteśmy :)
UsuńBuziaczki!
Dokładnie:: Wygraliście wszyscy troje:) Pozdrawiam - P.
OdpowiedzUsuń:) Cmok!
UsuńTak jakbym czytała o moim M. :) To naprawdę ważne mieć przy sobie takiego JEDYNEGO człowieka - takiego na wszystkie dni; nie tylko te dobre i pogodne, ale również te bardzo kiepskie, zapłakane, kiedy brakuje nadziei...Wasza historia pokazuje wszystkim czytającym, że trzeba umieć być ze sobą na dobre i na złe - i że najlepiej mierzyć się z przeciwnościami losu we dwoje. Bo jeśli przetrwa się to, co najgorsze - to na końcu trudnej drogi czeka nieopisane szczęście :)
OdpowiedzUsuńNIEOPISANE SZCZĘŚCIE!
UsuńKurcze ja tak nie mam, choć temat adopcji rozpoczęła moja Żona, to ja nigdy nie miałem do niej o to pretensji, złości czy gniewu. Czuję lekki strach przed tym czy dam radę jako ojciec, czy będę potrafił pomóc naszym dzieciom , czy je będę wstanie zrozumieć, ale jak ten temat w naszym życiu zaczął grać pierwsze skrzypce to ja zacząłem się skupiać na tym jak wykonać to kolejne trudne zadanie. I teraz tak albo nie jestem świadomy do końca jak bardzo jest to ważna decyzja w życiu ( bo ona należy do kategorii " jedna z niewielu tak ważnych w życiu"), albo traktuje to jako kolejne zadanie do wykonania którym mottem jest "Karol ty na pewno dasz radę, bo zawsze sobie dajesz", albo nie wiem co, bo w to że jestem taki dobry że z łatwością mi przychodzi poświecić swoje życie dla kogoś innego to nigdy nie uwierzę. Chyba wolałbym dręczyć żonę:)
OdpowiedzUsuńNie sądzę, że jesteś nieświadomy, jak ważna to decyzja...Po prostu każdy przeżywa niepłodność na swój sposób. Dla mojego męża, który dostawał zawsze wszystko, co chciał, fakt, że nie może spłodzić dziecka, był przez pewien czas nie do okiełznania. On nie chciał o tym myśleć. Myslę, że wtedy wolał być bezdzietny, bo bał się, że po adopcji, za każdym razem, gdy spojrzy na dziecko, będzie widział swoją niemoc. Wiem, że On musiał nad sobą bardzo pracować i wiem, że początkowo zrobił to dla mnie, przez to i dla nas, ale nie dla siebie. To - kolejne zadanie- o którym piszesz, mój mąż wyznaczył sobie również, ale dopiero wtedy, gdy przyjął już naszą niepłodność, gdy oswoił naszą decyzję o adopcji.
UsuńAdopcja nie jest poświęceniem swojego życia, ja tak nie czuję. W OGÓLE. Nie wiem, co będzie dalej, mam nadzieję, że Leo będzie zdrowy, ale tak naprawdę to po prostu nasze dziecko. Niczym nie różniące się od dzieci moich koleżanek, sąsiadów itp. On ma tylko nas, my mamy tylko jego. I wiesz co Karol? Dasz radę. Bo Ty już pokonałeś wszystkie lęki, być może nawet nie wiesz kiedy, być może od razu. I piękne jest to, że tak kochasz swoją żonę.
Pozdrawiam :)
Mój Mężu jesteś taki dobry:)) Mój wrażliwy wojownik.
OdpowiedzUsuńDroga Alu, opisy Waszego wspólnego życia, zarówno dni pięknych i słonecznych, jak i tych skąpanych w deszczu łez, takich jak w życiu każdego z nas, są motywacją do "wypływania na głębie naszego życia", do nabrania odwagi i powietrza w nasze skrzydła i uniesienia się ponad to co wydaje się nie do przeskoczenia. Dziękujemy za Twoją szczerość- ona naprawdę jest dla nas ważna.
A co do postawy panów dot. adopcji, no cóż pamiętam ze wykładów psychologii, że my kobiety podejmujemy takie decyzje naturalnie-one po prostu rodzą się w naszym sercu, kobiety kochają bezwarunkowo. Panowie - hmm no cóż tu wchodzi w grę ich poczucie własnej wartości i duma z tego że mogli przekazać swoje geny- to naturalne i zbadane z każdej strony.
Ale temat już was nie dotyczy, zatem życzę wam samych słonecznych dni i dużo miłości.
Julka
P.S. Przytulaski dla Leosia.:)
Masz rację i u nas też tak było. Instynkt przekazania genów. Ale u mnie on też był. Pracowałam nad sobą, żeby to sobie poukładać, zrozumieć...
UsuńNa szczęście to już za nami :) Teraz jesteśmy już we trójkę i jest pięknie.
Pięknie to wszystko zobrazowałaś. Kropla drąży skałę;-:)
OdpowiedzUsuńU nas jakoś tak się złożyło, że po czterech lata leczenia, inseminacjach, hormonach, sterydach, dwóch laparoskopiach, tysiącach wizyt u lekarzy różnej maści - w końcu któregoś czerwca prawie jednocześnie stwierdziliśmy że to już koniec, że tak dalej się nie da i że czas odnaleźć NASZE dziecko;-)))Po tych wszystkich przeżyciach w moim sercu pojawiła się pewność, że ja chcę mieć dziecko, a niekoniecznie że chcę być w ciąży. Dziękuję Bogu, że mój Mąż nie miał oporów, że nie musiałam Go przekonywać do adopcji. Warunek jedyny jaki postawił to, że chcę córeczkę i basta;-))) Od pięciu miesięcy i dwóch dni jesteśmy w trójkę z NASZĄ Hanią!!!A właściwie w czwórkę, bo jeszcze nasza psica, która wieńczy stado;-))))Pozdrawiam szczęśliwie zmęczonych;-))))
Dziękujemy i również pozdrawiamy. Nasze stado na razie jest 3-osobowe, ale może w końcu i psina u nas się pojawi :)
Usuńhttps://www.facebook.com/MojeFilcaki/photos_stream
OdpowiedzUsuńJesteście wspaniałymi rodzicami, a w oczach i uśmiechu Waszego synka widać, że jest najszczęśliwszy na świecie :))
OdpowiedzUsuńStaramy się...no i mamy wsparcie rodziny :*
UsuńMój mąż podszedł do adopcji bardzo otwarcie, choć po poniedziałkowym finalnym szkoleniu oboje stwierdziliśmy, że byliśmy bardzo naiwni w kwestii adopcji zanim zaczęliśmy kurs, ale skończyliśmy i zaczynamy czekanie. Wam gratuluję i życzę wielu takich magicznych chwil każdego dnia!
OdpowiedzUsuńPowiem tak - my po kursie byliśmy przerażeni, naprawdę. A teraz wiem, że nie jest aż tak strasznie. Nawet, jeśli dziecko będzie chore to miłość, która się pojawia zmniejsza strach. Jest piękniej i dużo spokojniej niż to sobie wyobrażałam. Buziaki.
UsuńCzy mogę prosić o kontakt mailowy?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Pewnie, ala2n@wp.pl
UsuńAch ci faceci... :) Ja od zawsze marzylam, ze bede miala dwoje dzieci biologicznych i jedno adoptowane (no dobrze, jeszcze wczesniej marzylam o 5 dzieciakow, ale po pierwszym szybko sie z tego uleczylam). Dlatego, po 2 dlugich latach starania sie o ciaze, naturalnie zaczelam wspominac o badaniach, a jesli one bylyby niekorzystne, to o potencjalnej adopcji. No coz, moj maz nie chcial slyszec ani o jednym, ani o drugim. O adopcji stwierdzil od razu, ze nie bylby w stanie pokochac obcego dziecka. Ze kiedys spotykal sie z dziewczyna i fajnie im sie ukladalo, az do momentu kiedy dowiedzial sie, ze ona ma synka. Wtedy natychmiast z nia zerwal, bo na sama mysl, ze mialby wychowywac cudze dziecko, go odrzucalo...
OdpowiedzUsuńNam zycie sie tak potoczylo, ze mamy dwoje biologicznych dzieci. I ostatnio moj maz SAM wspomnial, ze moze zostalibysmy rodzicami zastepczymi z mozliwoscia adopcji. Malo z krzesla nie spadlam! Tyle, ze tym razem to JA nie czuje sie gotowa na trzeciego potomka, nie wiem czy kiedykolwiek bede... No i raczej nie podolalibysmy finansowo...
Wszyscy mamy odpowiedzi w sobie, trzeba podążać za intuicją :) W rodzinie zastępczej dostaje się pieniążki, więc, jeśli tylko finanse stanowiłyby problem - to chyba nie byłoby tak źle.
UsuńCiekawe, jak wszystko się zmienia w nas :)
Ja na razie wciąż chcę mieć 3 dzieciaczków :) zobaczymy jak długo :D
Kochana Alu dzisiaj wyjeżdżamy na urlop nad morze więc nie będę sledzić co u Was ale kiedy tylko wrócimy nadrobię zaległosci. Już Ci pisałam , że uzależniłam się od Twojego bloga. Niesamowite ale czuje w Tobie bratnią duszę. Jestes "miodem na moje obolałe serce".Ja również zawsze chciałam 3 dzieci i wierzę, że coraz bliżej jestem ku temu. Mój synek bio ma 11 lat więc musimy się decydować. Alu po powrocie napisze na maila . Buziaczki
OdpowiedzUsuńMiłego wypoczynku! :) Ładujcie akumulatory :)
Usuń