7:51 PM

Cierpliwość i in vitro.

Gdyby można było kupować cierpliwość to zdecydowanie byłby to towar deficytowy. Mój dzisiejszy dzień cierpi na syndrom "przepraszamalejajużniemogęczekać". Zdecydowanie mam dość czekania.  Nie płaczę, nie złoszczę się ani nic z tych rzeczy, ale po prostu to wszystko stało się nieprawdziwe. Czasami zastanawiam się, czy to się kiedyś skończy, czy będę mogła mieć normalne plany, będę czuła, że coś wiem i mam na coś wpływ, bo teraz przecież nie wiem nic. Minęło 7 miesięcy od naszej pierwszej propozycji. Kurczę, trochę długo. Mogłoby się coś wydarzyć. 
Haloooo? Kochany Ośrodku słyszysz mnie? Czekam :)
W piątek odwiedzili nas goście i zostali do soboty :) W końcu nagadałam się trochę z moją A., no i ochrzciliśmy taras pierwszym grillem. Fajnie było. Dzięki ich uprzejmości i sile mięśni męża A.  (i sile mięśni mojego męża :P) białe meble, które odrestaurowałam rok temu, trafiły na właściwe miejsce (czyli do przyszłego pokoiku dziecięcego). Prezentują się tam o niebo lepiej niż w mojej szwalni, gdzie były do tej pory... Ale dotarło do mnie też, że wszystko już czeka. Pokój też...  Nie ma tam co prawda łóżeczka dziecięcego, ale wszystko jest takie...takie... jak sobie wymarzyłam i brakuje TEGO kogoś. Którego wymarzyłam najmocniej... Ehhh... 
Nie miałam jednak czasu rozkminiać tego zbyt długo, bo po zamianie mebli w pokojach zrobił się taki syfo-burdel, że nie dałam rady tego ogarnąć!
Wczoraj pojechaliśmy jeszcze nad morze do Sobieszewa, czułam się na tyle dobrze, że postanowiliśmy spróbować wyrwać się z domu. Wchodzimy na plażę, a tam...nasi sąsiedzi zza płotu. Umawialiśmy się na pogaduchy od pół roku i nigdy nie mogliśmy zgrać terminu. No i sam się zgrał. Było przyjemnie do momentu, aż nie nastało załamanie pogody. Pędziliśmy na złamanie karku do samochodu. Padało ostro. Podlało przynajmniej nasz ogródek (wczoraj przed tarasem wyrosły tuje :)) i świeżą trawkę. Wieczorem pojechaliśmy do teściów na grilla. O 21 wróciliśmy do domu.
Dziś też mieliśmy gości. Więc od 8 sprzątałam ( wiem, że jest niedziela, ale wczoraj, jak już pisałam, nie miałam już sił ogarnąć wszystkiego), upiekłam ciasto i przygotowałam obiad. Po budowie tarasu w całym domu był pył, więc było co sprzątać! O 11 przyjechali teściowie z ciocią męża, a o 13 odwiedziła mnie koleżanka, od której dostałam obrazek Matki Boskiej w szpitalu. Zjadłyśmy obiad i długo rozmawiałyśmy. Ona jest katechetką. Zaczęłyśmy rozmawiać o in vitro i trochę się nasza rozmowa zmiętoliła. Okazało się, że moje stanowisko bardzo nie podoba się mojej koleżance. To, że nie zdecydowaliśmy się na in vitro, a na adopcję jest moją świadomą decyzją. Decyzją mojego sumienia. Ale absolutnie nie jestem przeciwnikiem in vitro. Jedno z mojego rodzeństwa ma dziecko z in vitro. Wspaniałe, cudowne dziecko. Wiem, że dziś dostanę od niej maila na temat in vitro i tego, dlaczego kościół jest przeciwny. Już się boję. Nie chcę wchodzić w polemikę. Każdy ma prawo do swojego zdania. 
Sama nie zdecydowałam się na zabieg. Jeszcze nie. Nie wiem, co będzie później, za kilka lat. Czy nie zechcę wykorzystać wszystkich opcji? Nie wiem. Teraz czuję całą sobą, że woła mnie dziecko, które już na mnie czeka. Przeszłam to wszystko dla NIEGO. 
Ale szanuję decyzje innych. Podziwiam każdą. I tę o adopcji, i tę o adopcji prenatalnej, i tę o in vitro, i każdą inną, która prowadzi do zostania rodzicem. Nie chcę tego rozdrabniać na drobne. Nie z kimś, kto nigdy nie borykał się z niepłodnością i nie czuł przez lata rozdzierającego bólu, palącej tęsknoty, comiesięcznych porażek, upadków i trudności w podniesieniu się z nich, pełnego niezrozumienia żalu, niesprawiedliwości i rozpaczy... Ja rozumiem decyzje o in vitro. Ja rozumiem decyzje o adopcji. Rozumiem je dopiero teraz. Po latach walki z niepłodnością. Nie jestem przez to lepsza i nie twierdzę, że moje podejście jest dobre. Ja po prostu nikogo nie oceniam i nie jestem 100% pewna tego, że nigdy moje myślenie nie wejdzie na tory in vitro. Nie wiem jak będzie. 
Skąd mam wiedzieć, co przyniesie mi los?


25 komentarzy:

  1. Witaj! Ja walczę z niepłodnością od 5 lat, równo od daty ślubu...i zawsze powtarzałam jak co to zostało in vitro...i podjęliśmy próbę, nawet dwie,,niestety każda nieudana, zero zamrożonych zarodków oraz zero zamrożonych komórek jajowych. Mam 28 lat "dopiero" i wiem, że moje szanse na własne dziecko są bardzo małe...to straszne uczucie żyć ze z taką świadomością..z każdym dniem coraz częściej myślę o adopcji...od ostatniego nieudanego in vitro mija równy miesiąc..długa droga przed nami do decyzji o adopcji, tym bardziej że mąż chyba nie dojrzał do decyzji o adopcji..Martyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi z powodu Waszych strat. Mam nadzieję, że już niedługo los się Wam odwróci i choć nie wiem, jaką drogą dotrze do Was maleństwo, to życzę Wam, żeby ta droga była jak najkrótsza. Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Hej! Zgaduję, że koleżanka-katechetka nie ma problemów z płodnością...
    Zadziwiające jest to, że najwięcej na temat in vitro mają do powiedzenia Ci, którzy nie mają potrzeby korzystać z tej metody.
    Tak mnie to irytuje, że aż momentami korci mnie, żeby im pożyczyć, żeby choć na kilka miesięcy stanęli twarzą w twarz przed takim wyborem. Bo jak to pisała kiedyś Szymborska: " tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono".
    Pozdrawiam i życzę powodzenia w Twojej walce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodzę się ..i nie zgodzę. Fakt chyba nigdy nie można powiedzieć NIGDY i punkt widzenia zmiana się od punktu siedzenia, ale to, ze jesteśmy "w potrzebie" nie znaczy, że złe rzeczy staną się dobre, chociaż czasami coś tam tłumaczy mniej lub bardziej niewłaściwe zachowanie. trzeba się zastanowić czym jest istota INV. Dla mnie sama procedura nie jest niewłaściwa, a sposób pobrania nasienia..no cóż "któż tego nie robi dla przyjemności, a co dopiero w "takim" celu. Ale pewne rzeczy zw. z inv już nie mieszą mi się w głowie: tworzenie dużych ilości zarodków, selekcja zarodków (badania preiplantacyjne), mrożenie zarodków, po które wielu nie wraca...Wiem czym jest niepłodność, kiedyś już sami zaczęliśmy korzystać z kliniki z zamiarem przystąpienia do procedury INV i myślę, że wtedy pragnienie dziecka trochę przysłaniało nam prawdę. Dziecko mamy (ur. po 5 latch starań) dzięki inseminacji i w duchu bardzo się cieszę, że do procedury inf nie musieliśmy podejść, gdym kiedyś jeszcze stanęła przed taka opcją to na zasadzie max 3 zarodków od razu. Czytam bloga mamy invitrowej, która nie myśli wracać po "Mrozusie", bo "przyszłość niepewna', "bo nie dogaduję się z partnerem", a ja to widzę tak, że w tej zamrażarce są dzieci łudząco podobne do jej synka... ALE SAMEJ PROCEDURY NIE POTEPIAM.

      Usuń
    2. Ja też uważam, że należy wykorzystywać wszystkie zamrożone zarodki. Ale daleka jestem od oceniania zachowań innych ludzi, w których skórze nie byłam i których sytuacji życiowej nie znam.

      Usuń
    3. "Daleka jestem od oceniania..." Pewne rzeczy po prostu są ZŁE, NIEMORALNE niezależnie od pobudek, niezależnie od dorabianej do tego ideologii. Nawet gdybym podeszła do inf nie czułabym się (miałam tak już w czasie walki z niepłodnością) z tym do końca dobrze. Pragnienie dziecka byłoby pewnie silniejsze, ale nie "zmyłoby"wad procedury ivf

      Usuń
    4. Daleka jestem od oceniania. Tyle. Kłaniam się.

      Usuń
  3. Ja od zawsze powtarzam mojej bardzo wierzącej teściowej i bardzo wierzącej mamie, że nikt kto ma dzieci nigdy nie zrozumie kobiety pragnącej dziecka a nie mogącej go mieć. Samą mnie to dziwi, że otwarcie im mowię że popieram in vitro, że niech sobie wyobrażą iż są na świecie małżeństwa w ktorych mąż nigdy nie zgodzi się na adopcję. Co wtedy zostaje? Depresja do końca życia czy in vitro.
    To co mnie osobiście wkurza to brak uregulowań prawnych dotyczących pozostawionych zarodków, ktorych nikt nie wykorzysta. Jako osoba wierząca nie mogę zgodzić się moralnie na wyrzucanie ich, bo to dla mnie już życie ludzkie. Powinna być zgoda przyszłych rodziców na to by ich niewykorzystane zarodki zostały przekazane innym parom, które własnych nie mogą mieć.
    Poproszę o zdjęcia tego pokoiku z mebelkami, sówkami i wszystkim innym.
    Czekanie na dziecko adopcyjne jest frustrujące, załamujące, wkurzające, dołujące i co tam jeszcze. Całą radość z podjętej decyzji, ze spotkań w ośrodku, z myśli że oto zaraz zostanie się cudownie rodzicami zabijają miesiące czekania na telefon. Nb szczęście wszystko mija, nawet najdłuższa żmija :)
    Ja myślałam, źe psychicznie się wylończę, że wszyscy się doczekali a do nas nigdy ośrodek nie zadzwoni, że ja będę psychicznym wrakiem człowieka i nigdy się z tego nie podniosę. Dzisiaj to juź przeszłość do której niechętnie wracam, bo czas nie uleczył ran i dalej źle ten czas wspominam. To co mnie uratowało to szykowanie rzeczy, mebli do dziecięcego pokoju i choć nie wiedziałam kto i kiedy tam zamieszka to myśl o tym, że kiedyś się to uda trzymała mnie przy jako takich zdrowych zmysłach.
    Dzisiaj orzytulam swoje dzieci, jestem spokojna, szczęśliwa i Ty też będziesz. Musisz jeszcze tylko trochę ten swój krzyż ponieść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że mnie rozumiesz. I wiesz, że ja często wchodzę na Twojego bloga, cofam się w czasie do czasu Twojego czekania i widzę...siebie z chwili obecnej. To pomaga. Pomaga, bo ostatecznie Ty się doczekałaś i masz dzieci w domu. Kochają Cię a Ty je. Tego i sobie życzę :P

      Usuń
  4. Cześć! Czytam Cię od dłuższego czasu. Początkowo, gdy wchodziłam na blogi dziewczyn oczekujących na adopcję, zamykałam je, bo myślałam, że mnie ten temat nie dotyczy. Po pewnym czasie dotarło do mnie, że jedziemy na tym samym wózku. Niepłodność i tęsknota za dzieckiem towarzyszy każdej z nas.
    A ocena przychodzi najłatwiej tym, którzy tego nigdy nie doświadczyli (jak to zwykle w przyrodzie bywa).
    Pozdrowienia,
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedziemy na tym samym wózku. Ten wózek nazywa się PRAGNIENIE DZIECKA. A drogi, którymi ten wózek pojedzie są różne. Niektóre dłuższe, inne krótsze... Przykro mi z powodu Waszej straty. Trzymaj się dzielnie i nie poddawaj.

      Usuń
  5. Tak my myślimy co zrobić , leczymy się latami ,podchodzimy do in vitro czy adoptujemy a tak naprawdę o wszystkim i tak decyduje Bóg jakim cudem zostaniemy rodzicami . Popatrz na mój przypadek z 12 lat leczenia inseminacje in vitro za mną a mam syna adoptusia. Podziwiałam taras zdolniacha z małżonka będziecie mieć uciechę przez lato a i przyszłe maleństwo na nim bawić się będzie i jeśli możeez to proszę o pokazanie mebelków. Pozdrawiam ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie. BÓG. Ja też uważam, że to Jego decyzja jest ostateczną.
      Mebelki będą w następnym poście :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  6. Jeśli chodzi o czekanie, to rozumiem Cię DOSKONALE. U nas od pierwszej propozycji mija dopiero miesiąc, a ja już mam wrażenie, że minęły całe wieki, całe lata świetlne. Boję się, że teraz spadniemy na sam koniec "kolejki" - bo przecież mieliśmy już swoją "szansę", której nie wykorzystaliśmy...

    Natomiast w drugiej kwestii również przyjmuję, że są po prostu różne drogi do tego, by zostać rodzicami. Żadna z nich nie jest ani lepsza, ani gorsza - są po prostu inne i każdą z nich trzeba uszanować. Niestety najwięcej do powiedzenia na temat in vitro/adopcji/niepłodności w ogóle mają najczęściej osoby, które nigdy nie zmierzyły się z tymi problemami, nigdy nie stanęły przed takim życiowym dylematem i nigdy nie znalazły się w sytuacji tak skrajnej desperacji.

    A zdesperowanym ludziom naprawdę różne rzeczy przychodzą do głowy - łącznie z kupnem dziecka czy wynajęciem brzucha surogatki. I choć akurat na te dwie ostatnie opcje osobiście bym się nie zdecydowała, to jestem w stanie zrozumieć, że niepłodność podsuwa kobietom i ich mężom najróżniejsze, czasami bardzo ekstremalne scenariusze - i nie ma prawa potępiać ich za to osoba, dla której poczęcie dziecka jest tak proste i oczywiste jak zrobienie sobie kanapki z dżemem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ten "koniec kolejki" to chyba czarna wizja wszystkich odrzucających pierwszą propozycję. Mam nadzieję jednak, że to nieprawda i że nie istnieje "koniec kolejki".
      Pod Twoim komentarzem podpisuję się obiema rękami. Ja też jestem w stanie zrozumieć wszystkie wymienione przez Ciebie sposoby na zostanie matką.

      Usuń
  7. Wiesz co, Ty jeszcze jestes w o tyle dobrzej sytuacji ( mam na mysli sytuację ze znajomą katechetką) ze to w sumie tylko znajoma, jej zdanie mozesz, nieładnie mówiąc, olac i wiecej się z nią nie widywac ( w razie decyzji o in vitro, np;). Moja przyjaciółka tez boryka się z niepłodnością, leki, zastrzyki, kolejni lekarze i jedyny efekt, to braki na koncie i coraz większa desperacja. Ostatnio lekarz zaczął wspominac o iv vitro, bo czas leci ( a oni juz dobrze po 30...). Tymczasem siostra przyjaciółki jest, hm, no nazwijmy to bardzo praktykujaca katoliczką ( codzienne msze, wspolnoty, pielgrzymki, po rozwodzie zyje w czystosci, z nikim sie nie spotyka bo juz jednemu przysięgała etc - aha, to ex mąz zażadał rozwodu). No i ta siostra, jak usłyszała, ze moja przyjacióka nie odrzuviła juz na wstępie in vitro, to chyba poczuła jakąs misję nawracania siostry ( czyli mojej przyjaciólki) na jedyną własciwą drogę - wysyła jej informacje, jak to in vitro to morderstwo, a tak w ogole to jaki grzech popełnił mąz rzyjaciółki oddajac nasienie do badania... Kosmos jakis... Wczoraj na obiedzie u ich mamy ( z okazji Dnia Matki) owa siostra powiedziała mojej przyjaciółce, ze widocznie Bóg uznał, ze ona na matkę sie nie nadaje i powinna się wiecej modlic, to może Bój jej próśb jednak wysłucha...
    Aha, i zeby nie było - owa siostra ma dwoje dzieci ( oba trafione za 1 i 2 podejsciem...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Współczuję Twojej przyjaciółce. A jej siostra jak taka święta - to niech się zastanowi, czy ma prawo oceniać, dlaczego Bóg nie dał jej siostrze dziecka. Kolejna nawiedzona święta. Święta krowa.

      Usuń
  8. Czytam Wasze komentarze i widzę, że ile par, tyle historii.. Każda z nas ma swoją jedyną, niepowtarzalną.. I każda ma swoje zdanie.. Niepłodność nauczyła mnie - nie oceniania innych, nie wydawania wyroków.. Ja też kiedyś byłam przeciwna in vitro, choć nie wiedziałam, jak to wszystko wygląda. Przyznaję się bez bicia :) Niepłodność mnie zmieniła. W tym jednym aspekcie - na lepsze. PS. Nie poddawaj się Alu! A ze znajomą nie musisz wdawać się w dyskusje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewo - mam podobne wnioski wysnute z naszej niepłodnościowej drogi. NIE OCENIAM. Przynajmniej staram się nie oceniać. Co u Was Ewo? Jak się miewasz? Pozdrawiam Cię ciepło ( bo u nas dziś bardzo chłodno).

      Usuń
  9. Mnie również irytuje strasznie to, gdy osoby najmniej doświadczone wypowiadają się w temacie o którym nie mają pojęcia z praktyki. Ja jestem otwarta na in vitro, mimo, iż mam adoptowanego synka. Niestety, gdyby u nas była możliwość skorzystania z procedury in vitro to na pewno taką drogą staralibyśmy się o dziecko, a pewnie adopcja nie wchodziłaby w grę. Rozumiem jednak osoby, które nie zdecydowały się na adopcję, bo to nie ich droga. Podobnie jest z drugim kontrowersyjnym tematem-aborcja, mimo, iż nie mogę mieć biologicznych dzieci, nie wiem co bym zrobiła, gdybym miała urodzić chore dziecko i zagrażałoby to mojemu zdrowiu (choć mam niepełnosprawne dziecko) i mam nadzieję, że przed takim wyborem nigdy nie stanę. Dlatego pozwólmy każdemu decydować o swoim losie i iść taką drogą jaką czuje. A "tacy święci" są najgorsi.
    A cierpliwość Alu zostanie nagrodzona. Ja też jak poprzedniczki ten czas oczekiwania wspominam koszmarnie. W ciąży adopcyjnej najtrudniejsze jest właśnie to oczekiwanie na rozwiązanie, bo ciąża biologiczna trwa 9 miesięcy, a adopcyjna w naszym przypadku 2 lata (nie licząc 5 lat oczekiwania przed podjęciem decyzji o adopcji).
    Czekam z niecierpliwością na fotki mebli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję kochana za wsparcie. A fotki mebli będą niebawem :) Pozdrawiam :)

      Usuń
  10. Właśnie wczoraj zauważyliśmy pierwsze maki przy drodze. Bez przekwitł, ale są kolejne piękne kwiaty.
    Co do in vitro. Nie oceniam innych. Sama doświadczyłam (ciągle doświadczam), jak bolesna jest niepłodność. Jeśli para decyduje się na taką drogę, ma do tego prawo. To jej decyzja. U nas in vitro z różnych względów nie wchodziło w grę. Byliśmy w tym zgodni. Musieliśmy tylko przekonać, a raczej wytłumaczyć rodzicom, dlaczego nie zdecydowaliśmy się na iv. Naszą drogą do rodzicielstwa jest adopcja. I ani przez chwilę nie żałowaliśmy, że nie podeszliśmy do iv.
    Czekam na zdjęcia pokoiku. Na pewno jest piękny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pokoik będzie piękny dopiero jak rozświetli je pewna piękna istotka...:(
      Niezwykłe jest to, że najdalej do oceniania zachowań innych są Ci, którzy doświadczyli podobnego wyboru jak oceniana osoba. I co ciekawe, w przypadku niepłodności - nie wybrali ivf. To mi przypomina..."kto jest bez winy niechaj pierwszy rzuci kamień"...

      Usuń
  11. Żadna osoba nie powinna oceniać ludzi, którzy tak bardzo pragną dzieciątka i tak długo czekają, jeśli nie wie co czują i co to znaczy tak bardzo pragnąć. Natknęłam się na blog przypadkiem i przepadłam. Zostaję u Ciebie. Trzymam mocno kciuki i życzę powodzenia! :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Od dłuższego czasu interesuję się tematem in vitro. Ciekawiła mnie zwłaszcza skuteczność tego zabiegu. Swoje obserwacje i wnioski zebrałam w jeden wpis: https://www.e-madame.pl/lifestyle/macierzynstwo/skutecznosc-in-vitro/


    Zajrzyjcie, jeśli chcecie. Może komuś pomoże :)

    OdpowiedzUsuń

Klik!

TOP