Długo nie pisałam. Jak na mnie. Nie miałam czasu ani nastroju. Ale przede wszystkim czasu. W czwartek przyjechał tata z żoną i córką. Siedzieliśmy do nocy i rozmawialiśmy. Szarlotka zniknęła w całości, co chyba dobrze o niej świadczy ;) W piątek tata źle się czuł, pojechaliśmy do IKEI, ale szybciutko wróciliśmy. Chłopaki zostali w domu, a ja zabrałam dziewczyny na zakupy ( bo bardzo chciały). W sobotę rano odwieźliśmy rodzinę, a sami poszliśmy na pre-urodzinki naszego chrześniaka. Właściwe 4 urodziny są za tydzień, ale my nie możemy przyjechać w tym terminie. Tak więc nasz 4-latek będzie miał dwa torciki. Dla nas przygotowali w wersji mini :) Mały nie mógł się doczekać i musiał spróbować przed wszystkimi.
Junior mniejszy ma już miesiąc... Spotkanie z nim tym razem rozwaliło mnie totalnie. Chciało mi się płakać... Tęsknota za dzieckiem dopadła mnie ze zdwojoną siłą...
Patrzyłam na moją zmęczoną siostrę, słuchałam jej, starałam się być z nią... ale czułam taką pustkę...
Niepłodność to podstępna choroba. Zadaje rany, niektóre powierzchowne, inne głębokie... Ale po wszystkich zostają blizny. Moich blizn nie widać. Staram się je kamuflować, ale czasem...jak stare złamanie na zmianę pogody... po prostu zaczynają o sobie przypominać...
Patrzyłam na ich życie. Słuchałam ich rozmów. W tym wszystkim dominują DZIECI. I znów pojawiło się we mnie pytanie... dlaczego..? Dlaczego nie mogę tego przeżyć? Jak długo jeszcze przyjdzie mi czekać...? Czy moje dziecko będzie ze mną szczęśliwe? Czy czasem nie jestem zbyt egoistyczna? Czy nie za bardzo skupiam się na sobie...?
Moje blizny są jak tatuaże. Czynią mnie wyjątkową...oryginalną... ale czynią mnie też naznaczoną. Boję się, że to uczucie nie zniknie nigdy... Czy to zdrowe, że postrzegam macierzyństwo jako CUD? Kiedyś myślałam, że gdybym mogła zajść w ciążę i urodzić dziecko za odcięcie ręki - nie wahałabym się. Dziś nie oddałabym za to ręki. Ale dopadają mnie takie chwile, w których nienawidzę swojego ciała. W niedzielę dostałam okres. Może to przez hormony tak nędznie się czuję...
Dziś zadzwonił do mnie tata... Zaczął zwyczajną rozmowę, aż nagle mówi...
"Aluś, ja Cię proszę zdystansuj się. Zrób to dla mnie. Pamiętaj, że ja tu jestem i myślę o Tobie."
Początkowo nie wiedziałam, o co mu chodzi. Ale potem wytłumaczył mi, że o dziecko. Przeraziło go, że zrobiłam już tyle rzeczy dla dziecka, że napisałam bajkę, wydrukowałam album, że myślę o nim, jakby miało się pojawić na dniach, że czekam z takim utęsknieniem...
Gdy mi to mówił, łzy kapały mi po policzkach. On tego nie wie... przez telefon nie widać..
Poczułam się tak, jakbym była wariatką. Jakbym się oszukiwała, jakbym żyła nierealnie... Nie umiem tego wyrazić, ale było i dalej jest mi po części wstyd.
Wiem, że tata się martwi. Wiem, że chciałby, żebym cieszyła się z tego, co mam.
"Wiele ludzi chciałoby być w Twojej sytuacji, ciesz się życiem" - tak powiedział.
Nie chciał źle. Wręcz przeciwnie...Ale przez to, co powiedział, poczułam się bardzo samotna z uczuciami, które są we mnie.
Mam wrażenie, że jestem na sinusoidzie emocji. Góra - dół - góra -dół.... Wciąż i wciąż. Aż do porzygania. Nie wiem, jak dalej będzie... Wiem, że bywa różnie. Moja energia się wyczerpała. Obecnie potrzebuję odpoczynku. Mam nerwobóle. Bolą mnie plecy...
Chcę się ukryć...schować... znów.
Czy zacznę z dumą pokazywać moje blizny, jako nieodłączną część mnie samej, coś co ukształtowało mnie i postawiło w tym właśnie momencie życia? Czy może dziecko, gdy pojawi się w moim życiu będzie jak najcudowniejszy krem, który usunie blizny z mojej duszy?
Junior mniejszy ma już miesiąc... Spotkanie z nim tym razem rozwaliło mnie totalnie. Chciało mi się płakać... Tęsknota za dzieckiem dopadła mnie ze zdwojoną siłą...
Patrzyłam na moją zmęczoną siostrę, słuchałam jej, starałam się być z nią... ale czułam taką pustkę...
Niepłodność to podstępna choroba. Zadaje rany, niektóre powierzchowne, inne głębokie... Ale po wszystkich zostają blizny. Moich blizn nie widać. Staram się je kamuflować, ale czasem...jak stare złamanie na zmianę pogody... po prostu zaczynają o sobie przypominać...
Patrzyłam na ich życie. Słuchałam ich rozmów. W tym wszystkim dominują DZIECI. I znów pojawiło się we mnie pytanie... dlaczego..? Dlaczego nie mogę tego przeżyć? Jak długo jeszcze przyjdzie mi czekać...? Czy moje dziecko będzie ze mną szczęśliwe? Czy czasem nie jestem zbyt egoistyczna? Czy nie za bardzo skupiam się na sobie...?
Moje blizny są jak tatuaże. Czynią mnie wyjątkową...oryginalną... ale czynią mnie też naznaczoną. Boję się, że to uczucie nie zniknie nigdy... Czy to zdrowe, że postrzegam macierzyństwo jako CUD? Kiedyś myślałam, że gdybym mogła zajść w ciążę i urodzić dziecko za odcięcie ręki - nie wahałabym się. Dziś nie oddałabym za to ręki. Ale dopadają mnie takie chwile, w których nienawidzę swojego ciała. W niedzielę dostałam okres. Może to przez hormony tak nędznie się czuję...
Dziś zadzwonił do mnie tata... Zaczął zwyczajną rozmowę, aż nagle mówi...
"Aluś, ja Cię proszę zdystansuj się. Zrób to dla mnie. Pamiętaj, że ja tu jestem i myślę o Tobie."
Początkowo nie wiedziałam, o co mu chodzi. Ale potem wytłumaczył mi, że o dziecko. Przeraziło go, że zrobiłam już tyle rzeczy dla dziecka, że napisałam bajkę, wydrukowałam album, że myślę o nim, jakby miało się pojawić na dniach, że czekam z takim utęsknieniem...
Gdy mi to mówił, łzy kapały mi po policzkach. On tego nie wie... przez telefon nie widać..
Poczułam się tak, jakbym była wariatką. Jakbym się oszukiwała, jakbym żyła nierealnie... Nie umiem tego wyrazić, ale było i dalej jest mi po części wstyd.
Wiem, że tata się martwi. Wiem, że chciałby, żebym cieszyła się z tego, co mam.
"Wiele ludzi chciałoby być w Twojej sytuacji, ciesz się życiem" - tak powiedział.
Nie chciał źle. Wręcz przeciwnie...Ale przez to, co powiedział, poczułam się bardzo samotna z uczuciami, które są we mnie.
Mam wrażenie, że jestem na sinusoidzie emocji. Góra - dół - góra -dół.... Wciąż i wciąż. Aż do porzygania. Nie wiem, jak dalej będzie... Wiem, że bywa różnie. Moja energia się wyczerpała. Obecnie potrzebuję odpoczynku. Mam nerwobóle. Bolą mnie plecy...
Chcę się ukryć...schować... znów.
Czy zacznę z dumą pokazywać moje blizny, jako nieodłączną część mnie samej, coś co ukształtowało mnie i postawiło w tym właśnie momencie życia? Czy może dziecko, gdy pojawi się w moim życiu będzie jak najcudowniejszy krem, który usunie blizny z mojej duszy?
Kochana każdy dzień przybliża Cię do bycia Mamusia,Twoje rany niebawem zostaną zaleczone magicznym uśmieszkiem maleństwa :) Każdy ma lepsze i gorsze dni więc pozwól sobie popłakać czy pokrzyczeć będzie Ci lżej ,nie miej żalu do siebie,że życie Cię tak doświadczyło- mimo całego bólu zrobisz coś pięknego będziesz mama dla istotki,która została odrzucona.Korzystaj z wolnych dni czy chwil z mężem bo jak tuptus będzie z Wami będzie tego mniej.Każda chwila przybliża Was do bycia rodzicami,trzymam kciuki i każdego dnia podobnie jak Ty czekasz na dzidzie ja czekam na informacje z Twojego bloga,ze dostaliście telefon.Ewelina
OdpowiedzUsuńKochana jesteś, bardzo Ci dziękuję za te ciepłe słowa. Pozdrawiam Cię serdecznie.
UsuńMimo najszczerszych chęci nikt nas, niepłodnych, do końca nie zrozumie.. Tak właśnie jest - jednego dnia jesteśmy szczęśliwe, mamy tyle sił, że góry mogłybyśmy przenosić, a drugiego - wszystko nas boli, czujemy się do niczego.. I to ciągłe pytanie, gdy spoglądamy na radosne rodziny - Dlaczego ja jestem tego pozbawiona? Przecież innym tak łatwo to przyszło.. Wszyscy dookoła mają dzieci, tylko ja.. taka nienormalna.. Alu, nie jesteś sama! My, czytające Twojego bloga, dobrze Cię rozumiemy! A czy dziecko uleczy nas z tych wszystkich uczyć? Sama się nad tym zastanawiam.. Wiesz, od kiedy poukładałam sobie w głowie, że wszystko, co wydarzyło się w moim życiu przygotowywało mnie na taką drogę, to złość na to, że nie urodzę swojego dziecka - znika. O wszem, czasami pojawia się zazdrość i wtedy staję przed lustrem i mówię do siebie "Jestem zazdrosna o to i o tamto. W tej chwili mam do tego prawo" Kiedy usłyszę swój glos, tak dziwnie brzmiący, to jakoś to powoli samo ze mnie uchodzi. Ściskam!
OdpowiedzUsuńEhhh... no taki los. W sumie jestem z nim pogodzona. Czasem jednak pojawia się we mnie coś, co nie pozwala tak do końca uwolnić się od czarnych myśli... Nie jestem przecież gorsza, a moje zycie nie jest mnie wartościowe. Dlaczego więc czasem tak się czuję?
UsuńRównież ściskam.
Blizny zostają nie znikną,po prostu się je ma i nie zwraca na nie uwagi nie przeszkadzają, do dziś po mimo że mam syna i kocham go tak bardzo, to nie raz zapytam Boga dlaczego właśnie my?Jak widzę kolejna nastolatkę w ciąży czy jakąkolwiek kobietę dla której to jest ogrom nieszczęścia i rozpacz, to we mnie potęguje się ból i też pytam dlaczego ona? To nasze piętno i trzeba z tym żyć.Prawda jest że taki maluch wynagrodzi wszystko a uśmiech to balsam na blizny i zbolałe serce.Alu życzę Ci że jak jak szybciej Twój maluch się odnalazł . Pozdrawiam ewa
OdpowiedzUsuńSkoro blizny zostają to postaram się zrobić wszystko, by nosić je z dumą... By pokazać, że mimo tych blizn nadal jestem pięknym człowiekiem. Może się uda...
UsuńDziękuję Ci kochana za życzenia szybkiego odnalezienia Kruszynki. Buziaki
Myślę, że nie zrozumie ten co tego nie przeżył. Nie wątpię, że tata chciał dobrze mówiąc o dystansie, a i pewnie ma rację, ale to jest tak ciężko. Ciąża adopcyjna jest trudna bo nie znamy dnia rozwiązania. Gdyby ktoś powiedział choćby miesiąc TEGO telefonu, nawet jeśli byłoby za dwa-trzy lata to zawsze można odliczać i jakoś się przygotować. A o tych rzeczach dla dziecka, albumie, itd. to wiem, że może to dla innych dziwnie wyglądać, ale jest niczym innym jak formą terapii i przygotowaniem się do macierzyństwa, coś na kształt wyprawki dla kobiety ciężarnej. My też mieliśmy pokoik już 2 lata przed TYM telefonem. Po kwalifikacji kupowaliśmy wózek, łóżeczko, pościel, ręczniki, termometr, wanienkę. Te zakupy były dla nas jak balsam, pozwalały nam się czuć w sklepie jak prawdziwi rodzice. Więc tak to traktuj.
OdpowiedzUsuńA blizny.... niestety zostają. Mnie czasem bolą jak na zmianę pogody, ale już inaczej. Nie patrzę z zazdrością na każdy wózek, gdy trzymam za rękę Kamilka. Mimo, że moje macierzyństwo jest inne niż wszystkie, bo mamy chore dziecko i z zazdrością patrzę na inne mamy, gdy mogą porozmawiać z własnym dzieckiem, przytulić, gdy się tego chce, czy popatrzeć im w oczy. Ale jestem szczęśliwa, że mam dziecko i mogę poczuć cud macierzyństwa. Allu też to poczujesz, no i inaczej nie może być-WASZE DZIECKO BĘDZIE Z WAMI PRZESZCZĘŚLIWE.
Czytałam całego Waszego bloga, pamiętam Wasze przygotowania :) Masz rację, że te zakupy to jak balsam. To mnie jakby przybliża do dziecka. Czy ktoś, kto tego nie przeżył ma prawo nas oceniać? Ehhh...
UsuńDziękuję za wsparcie. Pozdrawiam!
Buziaczki
Ciesz się życiem. Co za banał! Życiem to ja cieszę się dopiero teraz jak zrealiwało się moje największe pragnienie bycia mamą. Teraz widzę świat w jasnych barwach, oddycham pełną piersią i dostrzegam każdą chwilę jaką mam będąc już szczęśliwą. Bezpłodność była jak zaćma na oczach i cierń wbijający się każdego dnia w serce. Wszystko ustąpiło w dniu przytulenia do serca mojego dziecka, upragnionego, wyczekanego i tak bardzo kochanego. Teraz dopiero wiem, że żyję.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, banał. Bo przecież staram się cieszyć. Życiem i sytuacją, w której się znalazłam. Tak chcę przejść przez ten etap. Przygotowując się. Dziękuję MIA, podniosłaś mnie na duchu swoimi słowami. Buzi buzi
Usuńja już nie raz pisałam na swoim blogu, że niepłodność naznaczyła nas na zawsze. Przeszliśmy krótszą drogę niż Wy, zakończoną pełnym sukcesem - zaszłam w ciążę i urodziłam synka, ale lata walki o dziecko zostawiły trwały ślad we mnie. Z jednej strony ma to swoje plusy - chyba nie ma dnia żeby sobie nie przypominała sobie jak długo czekaliśmy na synka, jakie to szczęście , że się udało. Czerpie radość z prostych rzeczy, w licznych momentach (takich błahych, codziennych) przypominam sobie jak w tych samych sytuacjach było mi ciężko kiedy "się staraliśmy", a dziecka mimo szczęśliwego życia z mężem brakowało mi niemal wszędzie: na zakupach w CH, na wakacjach, w kościele, u lekarza, w kontaktach z przyszłymi/nowymi rodzicami (czyli wszędzie tam gdzie pełno rodziców z dziećmi).
OdpowiedzUsuńJest tez ciemna strona niepłodności - lata starań pozbawiły mnie beztroski, gdybym zaszła w pierwszym cyklu nie "siedziałbym" przez lata w tematyce niepłodności, poronień, chorób...Strasznie boję się, że ten sen się skończy, że stracę synka. W ciąży długo nie mogłam uwierzyć w swój stan, po urodzeniu również...
Powiem szczerze - ale nie oceniam Cię, jak już pisałam podziwiam Waszą odwagę - kiedy dostaliście kwalifikację (mam nadzieję ,że nie mylę pojęć) zaczęłaś przygotowywać się intensywnie na przyjęcie dziecka, a mnie to przeraziło...ja ten moment przełożyłam sobie na moment kiedy dowiaduje się o ciąży... a ja wolałam "nie zapeszać", nie robić zakupów, nie przygotowywać pokoju, bo widziałam, że gdyby nie wyszło, bolałoby gorzej...I tego obawiałam się u Ciebie - wiedziałam, że emocje opadną i będziesz cierpieć. Nie mam na to lekarstwa, złotej rady... chciałam napisać jakieś "pierdoły", ale nie mam prawa. Wiadomo, że u was "wyjdzie", to tylko kwestia tego cholernego czasu. Codziennie zaglądam w nadziei, że napiszesz, że to "JUŻ", jak dłużej nie piszesz, myślę, że pewnie nie masz czasu, bo jedziecie po Maluszka. Takie pozytywne emocje płyną od Ciebie, tak mądrze piszesz o życiu... Ciągle trzymam kciuki! Potraktuj ten czas jak ciążę, tylko bez rzygania i zaparć. :D
Tak też staram się to traktować. Moja adopcyjna ciąża trwa już 8 miesięcy, więc pojawia mi się syndrom wicia gniazda :P ( tak mówi moja Kasia :) ).
UsuńZupełnie rozumiem emocje, które opisujesz... One wciąż we mnie są. Ja ciągle jeszcze czekam...dzień za dniem... Tydzień za tygodniem... Codziennie. Niczego nie mogę zaplanować, żyję w poczekalni. To trudne, frustrujące...Wyczerpujące.
Istnieje więc tylko jedno pytanie. Jak długo jeszcze?
Dziękuję za kciuki.
Buziaczki.
http://www.youtube.com/watch?v=_Z3ukXUvRVA
OdpowiedzUsuńja też czekam na spełnienie mojego największego marzenia... i trzymam za Was bardzo mocno kciuki.
AgaM
:) dziękuję za piosenkę i kciuki.
UsuńZaciskam więc i swoje za Was.
Podziwiam Cię i mam nadzieję, że wszystko to co sobie zaplanowałaś i wymarzyłaś spełni się w najmniejszym szczególe. Myślę jednak, że Twój tato jako człowiek bardzo doświadczony przez życie, chce Cię przygotować i chronić - jak prawdziwy ojciec, czuwający nad ukochanym dzieckiem.
OdpowiedzUsuńOn wie, że życie nigdy nie wygląda tak pięknie i różowo, jak w naszych nawet najskromniejszych, marzeniach. Ja osobiście mam do problemu niepłodności takie podejście jak poprzedniczka, boję się tego co będzie i na nic się nie nastawiam, bo boję się cierpieć. Dlatego też sądzę, że Twój tata widzący Twój optymizm i zaangażowanie, nie chce aby wyszło z tego twarde lądowanie połączone z rozczarowaniem. Życie i macierzyństwo to cud, ale i ogromny trud i obowiązek, wydaje mi się, że oprócz szaleńczej radości i mobilizacji, którą obserwujemy na Twoim blogu, powinnaś również pomyśleć o zmaganiach z kłopotami, które niewątpliwie cię nie ominą, tak jak nie omijają żadnej z rodzin (nawet tych bezdzietnych). Czytam post za postem i mam wielką nadzieję, że nauczę się od ciebie choć odrobinę tego pozytywnego toku myślenia. Bądź dzielna.
Myślę, że nie ma we mnie niczego do podziwiania... Moje marzenia i plany, o których piszesz to hmm... pewna wizja tego,co może mnie czekać. Wcale nie dominuje w niej radość, euforia, hiper-optymizm... Wiem, że będzie ciężko, że będę zmęczona, że może nie podołam nie raz... Że będziemy się kłócić z mężem, że będzie nam brakować cierpliwości, że będę płakać z żalu, że nie do końca się rozumiemy... Że dziecko będzie marudne, że nie będzie chciało jeść, że będzie chorować... I wiele, wiele innych... Ale staram się tym nie zadręczać. Wiem, że nie będzie łatwo. Ale wiem też, że warto.
UsuńStaram się być dzielna. Czasem po prostu po ludzku...mam słabszy dzień.
Buziaki.
Ja jako już podwójnie doświadczona i tym czekaniem i tymi troskami mogę śmiało powiedzieć, że czekanie jest dużo gorsze. Tu nie ma klepania się po brzuszku, oglądania swojego maleństwa na usg, pozostaje tylko szykowanie wyprawki w ogólnych kolorach bo nawet płeć jest do końca zagadką. Te późniejsze kłopoty i troski nie różnią sie niczym szczególnym od życia zwykłej rodziny ze zwykłymi problemami i nie masz co na tym etapie zawracać sobie tym głowy.
UsuńSzykuj jak najwięcej rzeczy, które są pracochłonne. Potem nie jest tak, że nie ma na to czasu, ale szkoda zamknąć się na kilka godzin w kańciapce i zostawić maleństwo. No, a nie wszystk da się zrobić razem.
Przesyłam uściski ode mnie i moich dziewczyn!
Moja MIA :*:*:*:*:* Dziękuję :) :*
UsuńAlu, nie będę Ci pisać, że jak pojawi się Wasze Maleństwo to blizny znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, bo to by była nieprawda. Może i są ludzie u których znikają, ale najczęściej zostają na całe życie. Mogą być mniej lub bardziej widoczne, ale są. Jakiś czas temu nawet pisałam u siebie o tym, że mimo, że po ponad czterech latach starań stał się nasz Cud i urodził się Misiek to diabełek Niepłodności siedzi gdzieś w głowie i w najmniej odpowiednim momencie daje o sobie znać. Tyle tylko, że jak już masz obok siebie swoje ukochane, wyczekane Maleństwo, to kiedy wyskakuje ten diabełek, kiedy blizny zaczynają piec, to możesz się wtulić w tego małego Człowieczka i wtedy jest lepiej. Wtedy możesz myśleć o Nim, a nie o bliznach. Pozdrawiam serdecznie i życzę siły w oczekiwaniu na Wasz Cud.
OdpowiedzUsuńPewnie blizny nie znikną. Nie liczę na to. Wierzę, że będzie mi łatwiej i nie będę czuła takiej ogromnej tęsknoty, bo przecież dziecko będzie przy mnie... Dziękuję za Twoje słowa i życzenia. Pozdrawiam!
UsuńMocno ściskam.. i ślę wesołe buziaki :**
OdpowiedzUsuńdziękuję i wzajemnie :)
UsuńAlla... piszesz ostatnio o swoim tacie. Boże, jak ja Ci go zazdroszczę. Nigdy nie miałam i nie będę miała takiego ojca. A to naznacza, bardzo. Na przykład w kontaktach z mężczyznami, i nie tylko. Przemoc i nienawiść, której doświadczyłam od ojca kładzie się cieniem na wielu aspektach życia. Mój nieszczęśliwy związek jest pokłosiem traumatycznych relacji z ojcem. Piszę to dlatego, abyś nie patrzyła tak czarno na swoje życie. Ono ma wiele jasnych, radosnych stron. Chociaż wiem, że ból niepłodności jest ogromny. Nawet nie próbuję go sobie wyobrazić.
OdpowiedzUsuńAlla, ale wierzę, wierzę w to, że Twoje blizny przestaną kiedyś tak dojmująco boleć. Może nie znikną tak do końca, ale wierzę, że Twoje doświadczenie niepłodności przestanie kiedyś tak strasznie boleć.
Bo wierzę, że Twoje Dziecko wynagrodzi Ci łzy i ból, chociaż teraz, kiedy nadal czekasz na Maluszka, wydaje Ci się, że nigdy tak się nie stanie.
Modlę się za Ciebie. Napiszę wkrótce maila, teraz mam dość ciężki czas, ale mam nadzieję, że będę w niedalekiej przyszłości miała chwilę, aby napisać. Pozdrawiam Cię ciepło :)
Anna
Dziękuję Aniu. Wiem, wiem, że jest wiele jasnych barw w moim życiu i naprawdę je dostrzegam. Czasem po prostu moje blizny swędzą, pieką... przypominają o sobie. Wiem, jak bardzo naznacza brak ojca. Wiem, jak brak jakichś emocji wyjaławia nasze wnętrze ijak rzuca się cieniem na nasze relacje z innymi ludźmi - w tym partnerskie. Ja mam za sobą roczną terapię, która uwolniła mnie od traum dzieciństwa... Niekoniecznie, choć pośrednio, związanych z moim tatą...
UsuńCzekam na maila Aniu, może będę umiała Cię jakoś wesprzeć.
Pozdrawiam i całuję!
Ala
Alla, piszę komentarz o jasnych stronach Twojego życia, a potem mam wyrzuty sumienia, że nie powinnam Cię w ten sposób pocieszać... Bo Ty wiesz sama, że Twoje życie ma tyle jasnych barw, ale to doświadczenie niepłodności tak strasznie, nieludzko boli.
UsuńMoże ja, tak jak Twój tata, też Cię czasem tak nieudolnie pocieszam... Alla, modlę się, uwierz mi, że za każdym razem, gdy się modlę pamiętam o Tobie. I nie piszę tego, abyś była mi jakkolwiek wdzięczna. Ala, ja bym tego w ogóle nie pisała, ale wiem, że taka świadomość, że inni się modlą, bardzo podnosi na duchu. Trzymaj się i nie trać nadziei.
Anna
Aniu, dziękuję, że jesteś. Nie przepraszaj, nie masz za co!
UsuńJa tak nieśmiało odnośnie komentarza Twojego Taty. Jak może pamiętasz, mój jest podobnie 'nielepszy' w swojej bezpośredniości :) Natomiast mocno wierzę, że jego uwagi wynikają z jego miłości i troski o Ciebie. Być może Twoje przygotowania do stania się Mamą są dla niego mniej zrozumiałe i zakrawają o "szaleństwo". Niepłodność to okrutna choroba, granicząca z obłędem - doskonale to znam. Ale, tak jak napisała któraś z mądrych dziewczyn w komentarzach powyżej, ona znika w tajemniczy sposób po spełnieniu marzenia (no może nie tak do końca, jeśli chodzi o lęk o happy end, ale na pewno otwierają się drzwiczki z napisem: ŻYCIE). Mocno wierzę, że do Ciebie też to przyjdzie. I wtedy ten czas oczekiwania - jakoś mentalnie się "kurczy". Z perspektywy spełnienia - on nagle już nie jest taki bolesny.
OdpowiedzUsuńI tyle mądrości ode mnie na dziś. :)
całusy
Dzięki Meluś. Wszystko co piszesz to prawda. Tyle, że ja naprawdę żyję. Nie jestem już dawną Alą - sprzed roku, czy dwóch. Jestem szczęśliwą , pewną siebie kobietą, pewną swojej wartości... Czasem tylko są takie dni - że jak z balona, uchodzi ze mnie powietrze... Ale moje drzwiczki z napisem: "Życie" naprawdę od dawna są już otwarte...
UsuńBuźka
Cieszę się :)
OdpowiedzUsuńSuuuuuper bloog ! dawajdawaj!
OdpowiedzUsuńwww.kaminskadorota.pl