Znów jadę Polskim Busem. Wielogodzinna jazda zawsze działa na mnie wenotwórczo ;P Wracam od babci, jest już miesiąc po operacji. Blizna goi się świetnie, a wyniki hist-patu są rewelacyjne. Istnieją duże szanse, że po operacji temat raka został zamknięty.
Miałam kilka naprawdę trudnych emocjonalnie dni. Nie będę tego opisywać, bo nie chcę się rozkleić w towarzystwie pasażerów... W każdym razie nie byłam w stanie zapisać nawet kilku słów.
W piątek po niespełna 20 latach porozmawiałam z moim dziadkiem. Nie jest to mój biologiczny dziadek, ale, gdy ja się urodziłam, on był już mężem mojej babci, więc wzrastałam w naturalnej więzi wnuczka-dziadek. Taka adopcyjna wnuczka. Babcia jednak rozwiodła się z dziadkiem. I wtem, po wielu, wielu latach...pozwoliła mi się z nim przywitać. Powiem tylko, że bałam się, że ta chwila nigdy nie nastąpi. Nie raz śniło mi się, że on już nie żyje, a ja nie zdążyłam się pożegnać... Gdy zapukałam do Jego drzwi, byłam bledsza niż ściana. Czułam, że cała krew odpłynęła mi do stóp. A on otworzył mi drzwi i przytulił mnie. Nie rozmawialiśmy długo, może z 10 min. Usłyszałam, że zmężniałam...heh :)
Jedno wiem. Jeśli moje dziecko, będzie chciało poznać swoich rodziców biologicznych - wrócę do tego posta, do tamtego dnia, przypomnę sobie, jak czułam się przez wiele, wiele lat, gdy nie chcąc zranić najbliższej mi na świecie Babci, nie odważyłam się pójść pod drzwi dziadka. Jestem przecież dorosła, a poruszyło mnie to tak, że nie jestem w stanie opisać tego słowami...
A najważniejsze jest to, że w moich oczach najwięcej zyskała Babcia. To, że to ona zaproponowała mi, żebym poszła pod te jego drzwi. Choć potem żałowała...
Poza tym czuję, że to będą najgorsze Święta w moim życiu. Czuję się odrzucona przez moją rodzinę, niesprawiedliwie oceniona, odtrącona, wykluczona i niezrozumiana. Oczywiście chodzi o temat dziecka, ale aż wstyd mi pisać, albo jeszcze nie dojrzałam, by się tym podzielić...
Zrozumiałam, że muszę być silna i samowystarczalna. I świadoma tego, że muszę sobie poradzić mimo oskarżeń i niepochlebnych słów z różnych stron.
Włożyłam w pracę nad sobą sporo czasu, co dzień toczyłam walkę z własną rozpaczą, niesprawiedliwością, zazdrością i bólem, również fizycznym. To nie było łatwe. Wystarczy spojrzeć na tego bloga, na moje myśli, wynurzenia... Wydaje mi się, że stałam się dzięki niepłodności świadoma, dojrzała... Pewnie nie raz się jeszcze załamię, pewnie nie raz nie będę rozumiała swoich uczuć i myśli. (Boże, ktoś właśnie puścił takiego śmierdzącego bąka w autobusie, że zaraz zwymiotuję!!!! Nie mogę się teraz skupić, wypala mi mózg chyba.).
A moja rodzina tego nie widzi. Patrzy na mnie przez pryzmat mojego nastoletniego życia. Nie byłam łatwym dzieckiem, nie jestem też "łatwą" córką. Ale jestem dobrym człowiekiem. Umiem przepraszać i wybaczać. Umiem przyznać się do błędu, pragnę tylko być traktowana na równi z innymi, chcę mieć prawo głosu, chcę, żeby moje słowa, zanim zostaną podważone, były chociaż przez chwilę rozważone. Mam dość oskarżania mnie i manipulowania moimi uczuciami, mam dość zagrywek bazujących na moim poczuciu winy. Mam dość oskarżania mnie, że nie myślę o innych i nie liczę się z ich uczuciami. Bo to nieprawda. Zawsze staram się wszystkich tłumaczyć, przed sobą, przed mężem...
Nadszedł po prostu czas, w którym wiem, że moje potrzeby też są ważne. Ja jestem ważna. Mam prawo do marzeń, smutku, akceptacji, radości, uwagi, miłości i mojego własnego rodzicielstwa.
Mam prawo mówić o swoich uczuciach.
No...miałam nic o tym nie pisać... i oczywiście elaborat powstał.
ja też mimo swojej 30tki na karku jestem traktowana tak jak rodzinie pasuje. nieraz robię za czarną owcę, co mnie już bardziej bawi, niż złości. widocznie niektórzy nie dorastają, nie rozwijają się, muszą opierać się na swoim starym i nierealnym widzimisie, żeby im się tak misternie budowany żałosny styl funkcjonowania nie popsuł.. ale wiesz co: z czarnych owiec są najdroższe futra:)
OdpowiedzUsuńHehe :) Może to jest też tak, że oni nie wiedzą jak z nami rozmawiać? Już sama nie wiem... pozdrawiam Cię Olu!
Usuńgłowa do góry, nic a nic się nie przejmuj ludzkim gadaniem:)))
OdpowiedzUsuń:) Ok!
UsuńPodczytuję Twoje wpisy od dwóch miesięcy, ale dopiero teraz postanowiłam się ujawnić. Dziękuję Ci za tego bloga! Bardzo mi pomaga. Często w Twoich wpisach widzę siebie. To niesamowite! My też najprawdopodobniej nie doczekamy się biologicznych dzieci. Mąż ma wręcz tragiczne badania nasienia, podwyższone FSH. Ja już od dawna myślę o adopcji. I Twój blog jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że to nasza droga. Nie zgodzę się na inseminację i in vitro. To już wiem. Nie mogę zrobić czegoś, do czego nie jestem przekonana. Ale był taki czas, że myślałam, że może coś ze mną jest nie tak, że przecież kolejnym krokiem powinno być właśnie in vitro, a ja świadomie rezygnuję z szansy na własne biologiczne dziecko, zamykam przed sobą drzwi. Te pokusy targały mną kilka dni. I wtedy natrafiłam na Twój blog i na książkę "Moje dziecko gdzieś na mnie czeka". Uspokoiłam się i utwierdziłam w swojej decyzji, o adopcji. Wiem, że nie poddając się in vitro, adopcja nabierze dla mnie całkiem nowego wymiaru. To nie będzie dla mnie "ostatnia deska ratunku" tylko jak najbardziej świadomy wybór. I tym będę upatrywała siły, by jak najlepszą mamą dla mojego dziecka. Już nie zadaję pytania dlaczego ja? Zresztą nigdy nie miałam aż takiego parcia na biologiczne dziecko. Zawsze gdzieś w głowie była myśl, że mogę przecież dać dom i miłość dziecku, którego nie mogła wychować jego mama.
OdpowiedzUsuńNiestety mój mąż wszystko widzi inaczej.. Odkąd dowiedział się o swoich wynikach, jeszcze bardziej zależy mu na biologicznych dziecku. Pozostaje mi tylko cierpliwie czekać i modlić się o przemianę jego serca..
A to, co Alu napisałaś o poznaniu przez dziecko biologicznej matki bardzo mi się podoba. Jeśli moje dziecko będzie chciało poznać swoją drugą mamę, na pewno mu w tym pomogę. Przecież ja gdybym była adoptowana to bardzo chciałabym poznać swoją historię..
Witaj kochana :) Cieszę się, że moje pisanie Ci pomaga i dziękuję za Twoje słowa, bo one pomagają mi. Adopcja to naprawdę trudna decyzja, wiem jak ciężko czekać, aż mąż do niej dojrzeje. Kiedyś myślałam, że to u nas nie nastąpi. Ale udało się.
UsuńCo do in vitro...ja nie jestem przeciw. Ja nie wykluczam in vitro za kilka lat...Nie wiem jak kiedyś będzie. Nie mogę powiedzieć, że na pewno nie spróbuję...Życie jeszcze długie przede mną...
A Wy...Wsłuchajcie się w siebie, dużo rozmawiajcie i bądźcie szczerzy. Piszę to, bo myślę że z adopcją jest też tak, że czasem uciekamy w nią ze strachu przed porażką - bo co jeśli "ostatnia deska ratunku" - czyli in vitro - nie zadziała... Czasem wydaje nam się, że lepiej nie próbować. Taka jakby forma ochrony.
Życzę Ci, żebyście odnaleźli swoją drogę i żeby ta droga uczyniła Was szczęśliwymi.
Buźka!
Ja też nie jestem przeciwna in vitro. Przecież dla wielu par to jedyna droga, by mieć dziecko. Nie uważam też, że adopcja jest czymś lepszym. To po prostu inna droga, by mieć potomstwo.
UsuńAle teraz czuję, że moją drogą jest adopcja. Dziękuję za życzenia! Ewa
Ja cię potorfie zrozumieć, więc pisz wszystko co ci leży na sercu ja wirtualnie przytulę dodam otuchy. Hmmmm co chodzi o poznanie biologicznych rodziców nie wiem czy takie do końca proste bo jaką mamę twoje dziecko będzie widzieć w tobie ?piękną z pięknymi włosami mądra pracującą zaradną itp a jak myślisz jak będzie wyglądać ta co urodziła?myślisz że będzie piękna zadbana kobieta zaradna życiowo (takim kobietom nikt dzieci nie odbiera one nie porzucają) mój maż został porzucony jako niemowlę wychowali go dziadkowie matka założyła inna rodzinę ojca nigdy nie poznał,do niej nigdy nie powiedział MAMA a kontakt utrzymujemy marny ale jest ale jest, rodzicami byli mu dziadkowie ich kochał.zapytałam kiedyś męża czy chciałby poznać biologicznego ojca.Mąż powiedział po co nie on wychował. Ja żyję nadzieją ze i masz syn kiedyś będzie wiedział że rodzice to ci co wychowali nie urodzili. z twoim dziadkiem to co innego on należał do rodziny był mężem babci.Pozdrawiam ewa
OdpowiedzUsuńTo na pewno nie jest proste. Osobiście mnie to przeraża. Łatwo jest pisać o czymś, co jeszcze mnie nie dotyczy. Zdaję sobie sprawę, że kobieta, która urodzi moje dziecko ( na szkoleniu polecono nam, żeby przy dziecku nie używać słów mama biologiczna, a właśnie pani, która urodziła...) może być upośledzona, nieświadoma, o zaradności, czystości i innych aspekatach nie wspominając...ale będzie przecież fragmentem historii mojego dziecka. Gdy skończy 18 lat niewiele będę mogła zrobić, mam nadzieję, że będę na tyle silna, by je wspierać, o ile zechce poznać tę kobietę i być może mężczyznę. Wolę być przygotowana na taką ewentualność... Choć nie wiem, czy podołam.
UsuńPamiętaj, że TY jesteś bardzo ważna, Twoje szczęście, Twoja rodzina. Sama wiesz, ile wysiłku kosztowało Cię, żeby znaleźć się w miejscu, w którym jesteś teraz.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że z babcią jest lepiej, że operacja się udała.
Dziękuję. Ja też się cieszę, że z babcią lepiej. Twardzielka z niej.
UsuńMoże dodam Ci trochę otuchy kawałkiem swojej historii, która to niesie również bardzo dużo trudu i braku akceptacji. Musieliśmy z mężem wysłuchiwać jak to dzieci adoptowane stają się kryminalistami albo są chore psychicznie. Nie wspomnę już o teściowej, która nie odzywała się do nas tydzień (a mieszkamy pod jednym dachem) bo według niej adopcja była czymś nie do przyjęcia. Teraz nasz syn jest jej oczkiem w głowie. A Ci którzy nie wierzyli, że można dzięki adopcji być prawdziwą rodziną przez duże R, teraz patrzą na nas z niedowierzaniem i co niektórym jest głupio. Idźcie własną drogą i słuchajcie serca. Trzymaj się kochana!
OdpowiedzUsuńDziękuję, dodałaś mi otuchy. Mam nadzieję, że w naszym przypadku też będzie dobrze. Jeżeli jednak rodzina nie będzie nas wspierać - trudno. Mam nadzieję, że my Maluchowi wystarczymy :)
UsuńKurcze, wiesz co, Twoje słowa o rodzinie mogłam napisać ja sama. Już w trakcie leczenia okazało się, że nie możemy na nią liczyć. Żadnego wsparcia nie dostaliśmy, żadnego (mam na myśli oczywiście wsparcie emocjonalne). Naszego tematu w rodzinie po prostu nie było, nie pytali co u nas i nie chcieli słuchać, gdy my próbowaliśmy opowiedzieć czym żyjemy. Gdy wychodziliśmy wiele mieli do powiedzenia na nasz temat. Czuliśmy się z tym tak parszywie, że bojąc się ich reakcji, zdecydowaliśmy nie informować ich o naszej decyzji o adopcji. Dowiedzieli się, gdy synek był już wieziony do domu. To była bardzo dobra decyzja. Teraz jest poprawnie. Synka kochają, ale jest poprawnie - z naszej strony jest to totalny brak zaufania. Usprawiedliwiam ich, że nie wiedzieli z czym się to je, sami tego nie przeżyli i nie potrafili otworzyć serc na nasze problemy. Może nie potrafili nas zrozumieć. Dzisiaj staram się z całych sił o tym nie myśleć, bo ciężko po prostu.Jedno jest pewne - dziecko wiele zmienia.
OdpowiedzUsuńZ dziadkiem - piękna historia. Nie potrzebne są więzy krwi, żeby kochać.
Nie mam problemu mamy biologicznej i jeśli moje dziecko będzie potrzebowało nawiązać z nią kontakt - będę stała murem za nim. Dlaczego powiedziano Wam na kursie, żeby mówić "pani", a nie "inna mama"? Jak to argumentowano? U nas była dyskusja na ten temat, ale raczej stawiano na "biologiczną mamę" - mnie chyba też bardziej to pasuje. A mojemu małemu to już absolutnie wszystko jedno - na tym etapie mama jest Bogiem;-)
Ściskam Cię, do przodu!
O tym mówiła nam psycholog z OA. Powiedziała, że to my jesteśmy mamą i tatą i że są to określenia, które należą się tylko nam. Można mówić matka biologiczna, ale o wiele łatwiej jest nie wprowadzać dziecku chaosu myślowego. Mama jest tylko jedna. Ta, która opiekuje się, dba, troszczy się, jest przy dziecku. Kobieta, która urodziła to osoba, dzięki której mały człowiek pojawił się na świecie i za to jej chwała, ale tylko tyle.
UsuńOgólnie radzono nam np. nie czytać bajeczek o adopcji, nie wprowadzać pojęć typu adoptuś, poczekać, aż dziecko zapyta: " Mamo, a Ty mnie urodziłaś?"
I odpowiedzieć:" Nie Kochanie, nie mogłam Cię urodzić. Ale bardzo Cię kocham."
Napiszę o tym osobnego posta, bo ciekawa jestem jak to w praktyce wychodzi :)
Buziaki
Basia pisze o tym samym co mamy my u moich teściów. "Jest poprawnie", niby kochają moje dzieci, ale ja im nie ufam. Czuję, że nie są one na tej samej szali co ich wnuczka biologiczna, a że tego wprost nie pokazują to tylko ich gra. No ale co my na to? Oczywiście nic, chcą być w naszym życiu to są, nie chcą to kapelusz na drogę. Nie warto walczyć o ludzi, którzy kochają wybiórczo, ktorzy grają zamiast otworzyć sowje serca.
UsuńNo a wracając do mojej pierwszej rekacji po przeczytaniu posta to zamiast Ci współczyć to oczywiście zaśmiewałam się :)
Nam w Ośrodku radzili zupełnie odwrotnie : żeby w stosunku do matki biologicznej nigdy nie używać określenia "pani", jak najbardziej czytać dziecku opowiastki o adopcji (albo napisać własną) i mówić o nim "moje adoptowane dzieciątko" od najwcześniejszych dni jego życia - bo wtedy będzie lepiej umiało oswoić się z sytuacją i fakt, że ma dwie mamy, stanie się dla niego najbardziej naturalną rzeczą pod słońcem. Widać co ośrodek to inne podejście i metody...Uważam, że każdy powinien wybrać swój sposób, zgodnie z własną intuicją i podążając za głosem serca :)
UsuńOdnośnie reakcji rodziny to moi rodzice od samego początku są jak najbardziej na TAK, natomiast rodzice Męża (zwłaszcza teść) podchodzą do kwestii adopcji z wielkim dystansem i obawiam się, że nigdy naszej decyzji w pełni nie zaakceptują. Ale w sumie - mówiąc kolokwialnie - wisi mi to, bo nie utrzymuję z nimi jakichś specjalnie bliskich kontaktów, w zasadzie nie są obecni w moim życiu i guzik mnie obchodzi, co mają na ten temat do powiedzenia. To nasze życie i nasza decyzja, a jeśli komuś się nie podoba - jego problem...