Leon aktorem? Ale tylko w asyście tatusia.
Wyobraźcie to sobie: godzina 15.30, dzieci ukryte w przedszkolnej kuchni czekają na znak, by rozpocząć przedstawienie. Rodzice, podekscytowani, ale z pewną dozą niepokoju, zajmują miejsca w kilku rządkach krzesełek. Zasiadam pośrodku, by dogodnie fotografować mojego smyka, NIKON w ręce, czekam. Mąż z Melką na rękach stoją w drzwiach.
Nagle z kuchni wychodzi mały talib. Zanosi się płaczem i woła: "Gdzie jest moja mamusia??? yyyyyyy, łeeeeeee". Tak, to On. To mój Syn. Mój Józef ( zwany przez siebie do dziś Jezuskiem).
Wstaję, stoję naprzeciwko Niego, macham, wołam: "Tu jestem syneczku, tu jestem!!!".
Nie widzi, rozpacza coraz głośniej. Przez salę przechodzi fala śmiechu ( uwierzcie, że ogólnie wyglądało to zapewne śmiesznie, można było pomyśleć: "Ot, zaczęło się :) Jasełka w żłobku ;)), ja przedzieram się przez rzędy rodziców, uderzam kogoś aparatem w głowę, pędzę na ratunek. Tulimy się na środku sceny, wszyscy patrzą, a Józef vel Jezus szlocha jeszcze bardziej: "Gdzie byłaś??? Gdzie Amelka? Gdzie tatuś???"
Podchodzi Pani i stwierdza: "Oj, chyba Maryja wystąpi bez Józefa." Po chwili jednak zaprasza męża razem z synem. Mąż kuli się za Józefem, ale wyróżnia się strojem. Leon wdrapuje się na niego, strofowany przez koleżankę Maryję: "Lechoś, bujaj kołyskę".
"Idę do mamusi, idę!"- krzyczy.
Wszyscy śpiewają kolędy, Leoś drapie się po uchu i ucieka od taty. Ja, głupia, wyję, niekontrolowanym, spazmatycznym, dziwnym śmiechem. Filmu, który nagrywałam nie da się oglądać - trzęsie się od mojego szlochania tak, że dostaje się mdłości.
Rolę, która była wyryta na pamięć, a brzmiała przesłodko w ustach synka: "Cichutko usnęło dzieciąteczko małe, niek każdy jak umie, kłosi jego kwałę" ;) wypowiada Pani przedszkolanka.
Ale nic to! Duma rozpiera mnie i naprawdę jestem przeszczęśliwa!
Pierwszy występ Leosia za mną... pierwszy raz siedziałam w rządku z innymi rodzicami, pierwszy raz święta lśnią iskrami świadomych spojrzeń moich dzieci, ich oczekiwaniem i radosną wiarą w świętego M. Ich ciekawością i brakiem cierpliwości...
Nie ma śniegu, ale jest coś więcej... Jest rodzina. Pełna. Wspaniała. Tylko nasza.
Jest ciepło. Bliskość. Miłość.
Jest magia.
Wyobraźcie to sobie: godzina 15.30, dzieci ukryte w przedszkolnej kuchni czekają na znak, by rozpocząć przedstawienie. Rodzice, podekscytowani, ale z pewną dozą niepokoju, zajmują miejsca w kilku rządkach krzesełek. Zasiadam pośrodku, by dogodnie fotografować mojego smyka, NIKON w ręce, czekam. Mąż z Melką na rękach stoją w drzwiach.
Nagle z kuchni wychodzi mały talib. Zanosi się płaczem i woła: "Gdzie jest moja mamusia??? yyyyyyy, łeeeeeee". Tak, to On. To mój Syn. Mój Józef ( zwany przez siebie do dziś Jezuskiem).
Wstaję, stoję naprzeciwko Niego, macham, wołam: "Tu jestem syneczku, tu jestem!!!".
Nie widzi, rozpacza coraz głośniej. Przez salę przechodzi fala śmiechu ( uwierzcie, że ogólnie wyglądało to zapewne śmiesznie, można było pomyśleć: "Ot, zaczęło się :) Jasełka w żłobku ;)), ja przedzieram się przez rzędy rodziców, uderzam kogoś aparatem w głowę, pędzę na ratunek. Tulimy się na środku sceny, wszyscy patrzą, a Józef vel Jezus szlocha jeszcze bardziej: "Gdzie byłaś??? Gdzie Amelka? Gdzie tatuś???"
Podchodzi Pani i stwierdza: "Oj, chyba Maryja wystąpi bez Józefa." Po chwili jednak zaprasza męża razem z synem. Mąż kuli się za Józefem, ale wyróżnia się strojem. Leon wdrapuje się na niego, strofowany przez koleżankę Maryję: "Lechoś, bujaj kołyskę".
"Idę do mamusi, idę!"- krzyczy.
Wszyscy śpiewają kolędy, Leoś drapie się po uchu i ucieka od taty. Ja, głupia, wyję, niekontrolowanym, spazmatycznym, dziwnym śmiechem. Filmu, który nagrywałam nie da się oglądać - trzęsie się od mojego szlochania tak, że dostaje się mdłości.
Rolę, która była wyryta na pamięć, a brzmiała przesłodko w ustach synka: "Cichutko usnęło dzieciąteczko małe, niek każdy jak umie, kłosi jego kwałę" ;) wypowiada Pani przedszkolanka.
Ale nic to! Duma rozpiera mnie i naprawdę jestem przeszczęśliwa!
Pierwszy występ Leosia za mną... pierwszy raz siedziałam w rządku z innymi rodzicami, pierwszy raz święta lśnią iskrami świadomych spojrzeń moich dzieci, ich oczekiwaniem i radosną wiarą w świętego M. Ich ciekawością i brakiem cierpliwości...
Nie ma śniegu, ale jest coś więcej... Jest rodzina. Pełna. Wspaniała. Tylko nasza.
Jest ciepło. Bliskość. Miłość.
Jest magia.
Zaszkliłaś mi oczy...i nastroiłaś na święta bardziej niż wczorajszy idział w jarmarku świątecznym.
OdpowiedzUsuńWszystiego dobrego na ten wyjątkowy czas.
Cudowny komentarz.aż mam ciary 😍 wszystkiego dobrego kochana!!!
UsuńOj Ala, oczy zeszklone, gula w gardle.
OdpowiedzUsuńOstatnie zdania z bezcenna mocą <3
Mama Niebieskookiego.
😍😘😚😙 Dziękuję buziole
Usuńostanie zdanie mnie powaliło, tak pięknie napisane! już nie mogę się doczekać kiedy i ja zasiądę na widowni by podziwiać swoją Kruszynkę:)
OdpowiedzUsuń😚 zobaczysz minie jak z bicza strzelił! 😆
UsuńAllu, jak cudownie się to czyta. Sama miałam łzy w oczach... Jakby kilka lat temu ktoś powiedział Ci, że czekają Cię takie wzruszenia, to nie wierzyłabyś, prawda...? Ale marzenia się spełniają :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie :* Anna-Róża
Prawda! Na szczęście jestem juz w innym miejscu w zyciu 😊 właśnie moje pierdiochy skaczą po mnie i udają małe dzidzia 😊😀😁 Ściskam mocno 😍😚
Usuńach takie występy dzieci zawsze wzruszają :D
OdpowiedzUsuńHehe pewnie tak😊 to był mój pierwszy wiec dopiero poznaję ten stan 😊 ściskam 😊
UsuńNajpiękniejszy występ :). Jest miłość, jest magia ! Wspaniałych, rodzinnych świąt Wam życzę i tej magii w każdym dniu.
OdpowiedzUsuńDziękuję kochana 😍i wzajemnie. Zycze tez otwartych oczu,by umiec zauważać magię wokół nas. Bo ona jest.w każdej chwili 😊 ściskam!
UsuńI wlasnie za to tak uwielbiam czytać Twojego bloga. Za to cieplo
OdpowiedzUsuńSwój ciągnie do swego 😀😍😙😘😚
UsuńNo i płaczę.. Śląc buziaki dla całej Waszej rodzinki :***
OdpowiedzUsuńOdcalowujemy i ściskamy 😊
UsuńO tak, takie chwile są najcenniejsze.
OdpowiedzUsuńZawsze wybieram się na nie z paczką chusteczek :)
Pięknych Świąt. Z Rodziną, to tak wiele..