12:15 PM

STOP - czyli dlaczego warto hamować negatywne myśli.

Postanowiłam napisać to dla siebie i dla niektórych z Was. Może do kogoś moje słowa, choć trochę dotrą i sprawią, że zatrzyma się w tym biegu... ku depresji.

Doświadczenie niepłodności, pomimo, ze nie jest to pierwsza poważna i dająca się odczuć choroba w moim życiu, jest najtrudniejszym i najbardziej bolesnym dotychczasowym etapem. Wiele razy chciałam się poddać, chciałam odejść od męża, żeby nie niszczyć mu życia, chciałam uciec na drugi koniec świata, żeby zgubić to, co przygniatało mnie najbardziej, czyli ciszę mojego domu, pustkę czekającego na dziecko pokoiku. Pewnie jeszcze nie raz odczuję ten stan.
Ale teraz... jestem na takim etapie mojej drogi, na której nie pozwolę sobie na cierpienie. Już nie. I chcę, żebyśmy my wszystkie cierpiące odnalazły spokój.
Ostatnio w komentarzach do któregoś z moich postów powstała taka mini dyskusja na temat kontroli swojego ciała. Dopóki mamy kontrolę nad nim, nie czujemy tak przygniatającego bólu, nie odczuwamy porażki. Gdy jednak robimy wszystko, by począć dziecko, a to się nie udaje, odczuwamy druzgocącą nas doszczętnie klęskę. Pojawiają się bolesne pytania, pełne bezsilności i lęku:
Jak długo jeszcze?
Co zrobiłam źle?
Dlaczego ja?
Jak dalej żyć?
Skąd brać siły?
Pytania kierowane do losu, do Boga... można różnie to nazwać... Co one dają? Najczęściej upust naszemu bólowi, który wraz ze łzami chcemy wyrzucić z siebie, zostawić obok...by móc pójść dalej, by móc znów próbować, by mieć siłę na kolejny cykl i często na kolejną porażkę.
Życie mierzone cyklami, życie od miesiączki do miesiączki, od owulacji do owulacji...
Moja uczennica na jednym z portali społecznościowych napisała dziś, że nie ma już sił, że coś jej w niej przeszkadza, ona próbuje to zmienić, walczy ,ale się nie udaje. Napisała, że próbuje budować dom ze szkła,a potem ktoś tak łatwo potrafi ten dom zburzyć, a jego odłamki kaleczą ją tak mocno, że nie jest w stanie zacząć budowy od nowa. I że już nigdy nie będzie normalnie.
Oczywiście ona nie pisała o niepłodności. Pisała o swoich przeżyciach. Ale czytając ją, widziałam siebie, moje koleżanki z którymi wymieniam na bocianie prywatne wiadomości i pewnie wiele z Was.
Myślałam co jej odpisać, by było to szczere i prawdziwe.I naprawdę wierzę,że zawsze można zacząć budować od nowa. Warto jednak uczyć się na własnych błędach. Jeżeli dom ze szkła runął, a jego odłamki skaleczyły nas dość mocno, musimy dać sobie czas na regenerację, a potem zacząć stawiać nowy dom... Tym razem z dużo bardziej trwałego i mniej niebezpiecznego materiału. Środowiska zewnętrznego nie zmienimy.  Ciąże są, były i będą. Nikt z naszego powodu nie przestanie płodzić dzieci. Jedyne,co możemy zrobić to zmienić siebie. Możemy zgodnie z naszym sumieniem szukać sposobów na zrealizowanie naszego marzenia o macierzyństwie. Ale nie powinnyśmy zakładać, że ponieważ bardzo się staramy, mamy szczytny cel swych działań,modlimy się, chodzimy do kościoła, na pewno nam się uda. Sztuką życia nie jest parcie do przodu w oczekiwaniu na burzę, ale umiejętność tańczenia w najbardziej ulewnym deszczu. I pomyślicie - łatwo napisać, litery są pozbawione uczuć, one nie czują, ich nie rozdziera rozpacz i niemoc!
I będziecie miały rację.
ALE : Walka, którą toczymy co dzień ma sens.
Skąd brać siły?
Z siebie. Z kochających Nas ludzi.
Poraz kolejny to napiszę: poddać się jest najłatwiej. Najłatwiej jest powiedzieć - wszystko nie ma sensu, czuję się do dupy, nie ma sensu dalej starać się, czuję się jak Syzyf itp. pierdoły...
W tym trudnym dla nas okresie walki, starajmy się przebywać wśród życzliwych nam ludzi.Bardzo łatwo dać się złapać w pułapki ludzi, którzy są mali, bardzo mali i próbują budować swoją wielkość naszym kosztem.
Nikt nas nie zmusi, żebyśmy walczyły o siebie. My same musimy znaleźć tę siłę...
W życiu najtrudniej jest być szczęśliwym. I z własnego doświadczenia wiem, że szczęście to ciężka, codzienna praca... Nic nie jest nam dane na zawsze z góry, nic za darmo. Więc, choć jest nam cholernie ciężko i mamy prawo czuć się skrzywdzone i bezsilne, słabe i oszukane - weźmy się w garść.
Wierzę w nas i wiem, że przed nami wiele szczęśliwych dni.
Nie napisałam tego, żeby się wymądrzać. Napisałam to, bo chcę w to wierzyć, uwierzyć, wcielić w życie.
Dziewczyny, czas wyruszyć w drogę, by odnaleźć siebie!

1 komentarz:

  1. Podpisuję się pod tym rękoma i nogami.. pięknie to ujęłaś. Czytam Twojego bloga z ogromnym przejęciem, wręcz zachłannie! Jestem w Twoim wieku. Sami daliśmy sobie kilka miesięcy jeszcze i zaczynamy się starać o adopcję. Dziękuję za Twojego bloga! Pozdrawiam! Milena

    OdpowiedzUsuń

Klik!

TOP