9:39 AM

Bo jeśli gdzieś jest ukojenie, muszę odnaleźć to miejsce...

To na pewno najtrudniejszy czas w moim życiu. Bywały ciężkie dni, tygodnie, ale nie pamiętam, żeby tak trudny czas trwał tak długo, ile teraz trwa moje oczekiwanie... Nie mam złudzeń, nie wmawiam sobie ( tak jak to robiłam jeszcze 1,5 roku temu), że niedługo będę miała brzuch, albo, że latem będę nosić moją szarą sukienkę, pod którą będzie cudownie widać kształty błogosławione.... Staram się ucinać myśli, które prowadzą mnie do użalania się, staram się nie być zazdrosna, staram się nie patrzeć przez całą niedzielną mszę na dzidzie siedzące obok ( staram się słuchać kazania...ehhh), staram się nie analizować... ale mam wrażenie, że to wszystko jakoś nie do końca działa.
Taki wysyp ciąż, jaki obecnie jest w moim otoczeniu sprawia, że się duszę. Zewsząd dochodzą mnie informacje tylko o tym. Wiem, że po części jest tak dlatego, że jestem wyczulona na ten temat, ale z drugiej strony - chyba jest jakaś "moda" na ciąże w show biznesie, bo nie ma dnia, żebym na stronie głównej wp nie czytała o kolejnych zaokrąglonych kształtach.
To takie trudne. Czuję, jakbym tydzień nie jadła, a ktoś przez szybę pokazywał mi, jak konsumuje 3-daniowy, wykwintny obiad.
Nie mam z kim o tym porozmawiać. Nie mam w nikim oparcia, bo w moim otoczeniu wszyscy są, albo hiper-płodni i zdrowi, albo super skłonni do nadmiernego oceniania mnie i moralizowania ( bez próby empatycznej oceny sytuacji). Poza tym - ile można słuchać na ten sam temat? Najgorsze, że zdaję sobie sprawę z własnej monotematyczności, dlatego częściej niż kiedyś milczę, zakładam maskę ( mój mąż ciągle mi mówi, że przy znajomych mam maskę, wszyscy uważają mnie za radosną i pogodzoną z losem, a On jeden wie, ile wylewam łez..)
Pragnę spokoju, odpoczynku, ulgi... Pragnę zrzucić ten bagaż z siebie, czuję, że upadam... Nie wiem, ile jeszcze zniosę... Ile nowych diagnoz...albo ile miesięcy... Gdzie jest ukojenie, czym jest?
Czekam na adopcję, ale gdzieś w środku wciąż cierpię - dlaczego? Przecież podjęłam decyzję, przecież wszystko będzie dobrze... Dlaczego tak strasznie cierpię, dlaczego to tak boli? Gdzie jest spokój...???
Może nie powinnam się tym dzielić, może powinnam zostawić to dla siebie, ale ... chyba nie chcę... Chcę to z siebie wyrzucić, zamienić w kilobajty słów, które rozpłyną się w cyberprzestrzeni. Ulecą ze mnie. Dadzą mi oddychać.
W swoim utrapieniu próbuję różnych form samopomocy ( hehe, jak to brzmi...). Ostatnio znów piszę wiersze, ale są smutne, jak mówi moja babcia : " Twoje wiersze są jak Stachury, urwało mi głowę, urwało mi ręce, chcę umrzeć".
No coś w tym jest ;)
A to najnowszy smutaśny wierszowy zakalec:
***Marzenie***
Spłoszone-
-gałęzie myśli
trzaskają z hukiem
pod ciężkimi stopami
monotonnych dni-
Ukryte-
-płomyki cudzych
oczu
prześwietlają
pozory-
Zduszone-
-z zaciśniętej krtani
płyną dźwięki
śmiesznie
obce-
Utracone?
-moje
marzenie
o Tobie-

PS. Już jest następny dzień, w którym czuję się o niebo lepiej. Wiem, że będzie dobrze, w końcu będzie dobrze, a do tego momentu... no cóż... będzie różnie :) I trzeba się z tym pogodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Klik!

TOP