10:19 PM

Najpierw całus.

Wczoraj miałam zamiar napisać posta. Miałam kilka naprawdę słabych dni. Informacja o śmierci Ani Przybylskiej dobiła mnie. Nie dałam rady.
Potem zastanawiałam się, dlaczego tak bardzo poruszyła mnie ta informacja...
Ona miała trójkę dzieci. Była starsza ode mnie zaledwie kilka lat. Była w grupie ryzyka.
Też mam małe dziecko. Jestem w grupie ryzyka.
Strach przed śmiercią budzi się we mnie za każdym razem, gdy o niej słyszę. Teraz, gdy mam dziecko, boję się podwójnie. No i mam dziecko adoptowane... Dla mnie bez różnicy, ale często zastanawiam się, kto zająłby się Leosiem, gdyby nam coś się stało i czy umiałby kochać go tak bezgranicznie, jak ja...?
Dusi mnie nawet, gdy o tym myślę.
Wszystkie złe emocje, które były we mnie w obliczu tak ogromnej tragedii, jaką jest śmierć młodej osoby, matki... wydały mi się błahe. Dlatego wczoraj nie napisałam nic.

Dziś jednak złe emocje wróciły. Muszę o tym napisać.
Nie jestem asertywna. Nie umiem odmawiać. Robię niemal wszystko, o co poproszą mnie ludzie. Rzucam i rzucałam zawsze swoje sprawy dla spraw innych. Ja byłam mniej ważna. Moje potrzeby były...i są niżej niż potrzeby innych. Daję się łatwo manipulować. Bardzo łatwo wzbudzić we mnie poczucie winy ( nawet, gdy nie jestem winna). Nie daję sobie prawa do tego, żeby ktoś mnie nie lubił. A przecież, jeszcze taki się nie urodził, co by wszystkim dogodził...
A jednak - ja nie mam negatywnych uczuć do ludzi. Owszem, nie ze wszystkimi czuję "chemię", ale pałam do wszystkich sympatią. Nie bywam uprzedzona.

Rozmawiałam o tych moich myślach z mężem. I on nie zgodził się z moją opinią na mój własny temat. Stwierdził, że jestem w miarę asertywna. Nie daję się - jak to On powiedział -"frajerzyć". Jego zdaniem, moim problemem jest to, że...wszystkim wybaczam, wszystkich usprawiedliwiam, nigdy nie wyciągam wniosków i lekcji. Sparzę się, a potem znów wkładam rękę, jakbym zapomniała, że to bolesne.  Uważa, że niepotrzebnie uważam, że każdy człowiek jest dobry. We wszystkich wierzę i obce mi są negatywne emocje w stosunku do ludzi...

Wszystko to prawda. Siedzę przed sobą i swoimi myślami. Rozkładam je na czynniki pierwsze. Widzę wyraźnie, gdzie popełniam błąd. Ale błędu poprawić nie umiem.
Nie umiem trwać w konflikcie z kimkolwiek. Tylko sympatia otoczenia daje mi poczucie bezpieczeństwa, wzmacnia moje poczucie własnej wartości.
To chore. A nie umiem tego zmienić.
Jestem pewna, że to o to chodzi. Musiałabym wrócić głęboko w przeszłość, w moje dzieciństwo ( kolejny raz, już po jednej terapii jestem), żeby zrozumieć...

Muszę się zmienić, bo ludzie mnie wykorzystują, ranią, poniżają nawet. Wzbudza to moją frustrację. Jestem furiatką i zawsze "wyrzygam" komuś, że tak chamsko mnie potraktował. Ludzie zazwyczaj odwracają kota ogonem. I ... ja zostaję... z poczuciem winy.

Ci, którzy mnie znają, wiedzą o czym mówię.

Wybiorę się na kilka spotkań z psychologiem. Chcę to przepracować.

I myślę sobie o tym moim nadwątlonym ego...O pragnieniu miłości, o poczuciu odrzucenia...O tym, co było mi dane doświadczyć w moim dzieciństwie... O tym, jak walczyłam o miłość... O tym, że uczyłam się żyć jako ta "głupsza"... Miałam dwa światy - szkołę, gdzie byłam wybitna wręcz i dom - gdzie byłam ...najsłabszym ogniwem.

Dość.

Dziś jestem najsilniejszym ogniwem dla mojego syna. Mojego szczęścia. Mojej miłości. Mojego skarba. Najwspanialszego. Człowieczka malutkiego pełnego energii. Pępuszka bez zębów. Myszki pierdziutki. Mojego Leosia.
Dla niego jestem najsilniejszym ogniwem. Jestem jego mamą. Która siedzi obok, gdy on uczy się wstawać. Która trzyma go za rękę i gładzi po policzku, gdy nie może spać. Która stara stworzyć mu świat pełen miłości i jasnych barw. Która prowadzi go za rączki, gdy próbuje stawiać pierwsze kroczki.

A on... w każdej czynności, którą robi ma mnóstwo przerw. Bo jest coś, co daje mu siłę do działania. Nawet, gdy nie wychodzi. Mój synek co chwileczkę odwraca się w moim kierunku, wyciąga rączki i całuje mnie radośnie. Jakby chciał powiedzieć:
"Mamusiu, będę się fajnie bawił, ale ... najpierw całus."

Życie jest piękne i tak bardzo doceniam każdy dzień, odkąd jesteś mój synku...

24 komentarze:

  1. Jak zwykle rozpływam sie w Twoich tekstach.....nie jestem w tej chwili w stanie nic więcej napisać...trawię....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ehhh... nie wiem czy to dobrze, czy to źle.
      Buziaczki.

      Usuń
  2. I się popłakałam...DZiękuję, że piszesz.Anna

    OdpowiedzUsuń
  3. Mistrzyni pióra vel. klawiatury:) Tak pięknie potrafisz przedstawić nawet trudne emocje. Czytam Twoje przeżycia i jakbym czytała o sobie.... Nigdy nie miałam ojca, zawsze alkohol był ważniejszy, mama starała się dać mi miłość za dwoje, ale jednak brak ojca odbił piętno na moim życiu, o czym przekonałam się na jednym ze spotkań w OA. Zawsze jestem niepewna, mam wyrzuty sumienia jeśli powiem swoje zdanie, zawsze czuje się winna mimo, że świat krzyczy "miałaś rację", potrzeba akceptacji otoczenia pomaga mi być pewniejszą siebie. Bóg i mój Mąż dodają mi sił.
    Kochana czytając Twojego bloga i patrząc na swoje życie otacza nas mnóstwo miłości i ona także wypływa z nas, dodaje nam sił. Mamy piękne choć chwilami trudne życie, ale trwamy, mimo wichrów i burz trzymamy pion. Ty już masz synka jesteś dla niego najważniejszą osobą w życiu, jesteś jego drogowskazem, jego oceanem miłości. Mamy też naszych kochanych panów-którzy kochają nas takie jakie jesteśmy, z całym naszym bagażem, którzy trwają przy naszym boku (tu prywata dziękuje Karolku za to, że jesteś:)) Tego się trzymajmy, czerpmy siłę z uśmiechów i w Twoim przypadku wpisów osób życzliwych, które mimo że obce czasami mają dużo więcej ciepła niż bliscy, od których tak bardzo tego ciepła pragniemy.
    Jesteś silną kobietą i bardzo mądrą, trzymam kciuki aby się wszystko z Bożą pomocą poukładało.
    Ściskam
    Julka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Julka, musimy obie nad tym pracować...tylko to cholernie trudno.
      Dziękuję za kciuki i ja też za Was swoje zaciskam!
      Buziaczki

      Usuń
  4. Najważniejsze, że masz taką wysoką samoświadomość i chęć przepracowania wszystkiego. To już Twój sukces. W to, że Ani Przybylskiej już nie ma nie wierzę. Nie zgadzam się na to.

    ...a tą biedroną na twarzy Leo mnie rozwaliłaś na łopatki ! :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak mam samoświadomość bardzo dużą. Ale co z tego, skoro nie umiem tego zmienić?
      Ehhh...
      Buziak ode mnie i od Biedrony ;)

      Usuń
    2. Potrzebna Ci pomoc... i to też wiesz, więc do boju ! :-)

      Usuń
  5. Lepiej być tak wrażliwym, niż bez uczuć.
    Chyba podmieniłaś dziecko na zdjęciu - toż to już wielki facet. Leo ma szczęście, że dostał taką matkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zdjęcie było robione ponad miesiąc temu :)))))))))))
      Mój syn to byk.

      Usuń
  6. Mnie też śmierć Ani Przybylskiej kompletnie rozwaliła. Bardzo lubiłam ją jako aktorkę, a i jako osoba wydawała mi się bardzo sympatyczna, normalna, prawdziwa i nie zepsuta całym tym show-biznesem. Pewnie wstrząsnęło mną to tak bardzo, bo sama dopiero co czekałam na wynik badań histopatologicznych i wariowałam ze strachu, a poza tym w rodzinie miałam podobny przypadek - siostra mojej mamy zmarła na raka trzustki w wieku 33 lat, zostawiając męża i dwoje dzieci :/

    Ja mam trochę inaczej niż Ty. To znaczy kiedy raz się na kimś zawiodę i sparzę to nie ma przebacz - zazwyczaj nie daję takiej osobie drugiej szansy i palę za sobą wszystkie mosty, które mnie z nią łączyły (albo przynajmniej bardzo mocno ograniczam nasze kontakty i schładzam je do temperatury poniżej zera :) ). Wychodzę raczej z założenia, że większość ludzi jest...hmmm...może nie z gruntu zła i zepsuta do szpiku kości, ale jednak niewarta tego, żeby pozwolić im czytać w sobie jak w otwartej księdze i podchodzić do nich z sercem wyciągniętym na dłoni. Być może to efekt moich dotychczasowych doświadczeń - głównie jeszcze z czasów nastoletnich, kiedy to każda osoba obdarzona przeze mnie przyjaźnią i dużym zaufaniem dosłownie za chwilę wywijała mi jakiś niesympatyczny numer. Więc jestem trochę jak jesienny kasztan ;) - zamknięta szczelnie w swojej skorupie - i tylko bardo nielicznym osobom pozwalam zajrzeć do środka. Też uważam to za stan mocno niepokojący (M. twierdzi wręcz, że "patologiczny") i też niejednokrotnie zastanawiałam się nad przepracowaniem tego na jakiejś terapii. Więc może zapiszmy się wspólnie, będzie nam raźniej ;)

    A tak zupełnie poważnie to uważam, że dostrzec w sobie pewne niedoskonałości i rzeczy wymagające "naprawy" to już olbrzymi sukces. Gratuluję Ci takiego świetnego wglądu w siebie i dystansu do własnej osoby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może powinniśmy zrobić wspólny emocjonalny misz-masz. Ja biorę trochę z Ciebie, Ty ze mnie - obie stajemy się "normalne".
      Gdyby tak się dało.
      A co do dystansu do siebie, to nie mam pewności, czy rzeczywiście go mam...
      Buziak.

      Usuń
  7. Alusia moja bratnia dusza ;* zupełnie jakbym czytała o sobie - w tej kwestii zapominania, że ktos mnie zranił. Nie wiem czy to można zmienić, pewnie dobrze, ale najważniejsze, że chcesz próbować i pracowac nad sobą:* a ta śmierć chyba wstrząsnęła wszystkimi młodymi matkami :( dla mnie najtrudniejsze są jej słowa, które gdzies przeczytałam - że boi się śmierci, bo przez jej smierć, jej dzieci juz nigdy nie będą tak beztroskie i szczęśliwe jak wcześniej. Trzeba chwytać dzień...każda minutę :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :* Ewusia...
      Czytałam ten wywiad, chyba z Gali, krąży w sieci.
      Miałam ciarki.
      Straszne to życie. a raczej jego koniec...

      Usuń
  8. Czytając o Tobie , czytałam i o sobie. Niejednokrotnie nie potrafię sobie wybaczyć wypowiedzianych słów czy głupiej miny, która mogła być źle odebrana. Myślę godzinami i rozkładam na czynniki pierwsze czy ktoś mnie dobrze odebrał. To chore. Mam podobnie. Teraz też zastanawiam się nad adopcją chyba głównie z powodu braku przekonania czy sobie poradzę, czy mnie i moje dziecko zaakceptuję inni. Po cholerę mi ta akceptacja - myślę w jednej minucie, a w drugiej już pojawia się myśl, że przecież to ważne jak inni mnie będa odbierac. Chce byc dobrze postrzegana. I tak dalej... Pracuję nad tym, ale to strasznie ciężkie zmienić ten nawyk. Potrzeba duzo czasu.
    Sciskam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli chodzi o moje dziecko - to powiem szczerze - najmniej mnie obchodzi zdanie innych. Tęsknota za dzieckiem, której doświadczałam była o wiele silniejsza niż jakikolwiek strach.
      Pracuj kochana nad tym, warto.
      Całus.

      Usuń
  9. Śliczny ten Twój Leoś :) Przykre to co stało się Ani ale nic nie poradzimy, a los i tak niesie to co mu się podoba. Trzeba życ i cieszyc się życiem. Życ każdym dniem tak jakby miał byc ostatnim. Kochana ściskam Cię mocno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śliczna z niego biedrona ,co? :D
      Dziękuję za uściski. Są mi dziś potrzebne...
      Całuję.

      Usuń
  10. Ja wybaczam ludziom predko. Ale zapomnienie krzywd troche mi juz zajmuje... Za to swoje bledy i bledziki rozpamietuje latami i nie moge sobie ich wybaczyc. Nawet tych, ktore z perspektywy czasu widze, ze byly blachostkami... Nawet glupotki porobione za czasow nastoletnich... Ciagle do nich wracam i wyrzucam sobie, ze bylam i jestem nadal taka glupia... Ale to tez rezultat toksycznej rodziny, w moim wypadku matki. Dla mojej rodzicielki, bez skrepowania faworyzujacej (choc goraco temu zaprzeczajacej) moja siostre, zawsze bylam ta glupsza, brzydsza i niezaradna... Teraz dla mojej matki licza sie tylko dzieci siostry, o moje niby pyta, ale kiedy zaczynam opowiadac, zaraz schodzi na temat "jej" wnukow. Bo moje Potworki przeciez nie sa "jej"... Ech, smutne to... Na szczescie moi tesciowie, ktorzy maja juz 7-mioro wnuczat, nie robia miedzy nimi najmniejszej roznicy... :)
    Mnie rowniez nachodza mysli, kto zajal by sie moimi dziecmi gdyby mnie i meza zabraklo. Wiadomo, ze nikt nie kochalby ich tak bezkrytycznie jak my. Wiem, ze moja matka, w przewrotny sposob chcialaby wtedy przejac nad nimi opieke. Ona kocha stwarzac pozory, a nie byloby chyba dla niej lepszej roli niz wspanialej, kochajacej babci adoptujacej dzieci zmarlej corki... Wszyscy by podziwiali taki heroizm, bylaby taka dumna... z siebie... Tyle, ze na mysl o piekielku psychicznym, jakie zgotowalaby moim maluchom, przechodza mnie ciarki... I mnie rowniez takie przemyslenia nawiedzily po wiadomosci o smierci Przybylskiej. Mlodej kobiety, praktycznie w moim wieku i co wazniejsze - matki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ehh...niemal każdy z nas kryje w sobie rany dzieciństwa :( Nie pozostaje nam nic innego jak w dorosłym życiu dać im się zabliźnić...
      Całuję i pozdrawiam.

      Usuń
  11. "Najsilniejsze ogniwo"... Pięknie to ujęłaś. Rzeczywiście tak jest, jesteśmy najważniejsze dla naszych dzieci, jesteśmy dla nich całym światem, osobami, które mają za zadanie zbudować taki fundament, żeby nasze dzieci w przyszłości nie musiały niczego przepracowywać. Na czym to polega, że nasi rodzice - choć niewątpliwie starali się i pewnie czuli wobec swoich dzieci to samo, co my teraz - nie zapobiegli powstaniu w nas tych wszystkich ran, które nas dzisiaj bolą i które sprawiają, że z czymś tam sobie nie radzimy. Bardzo ciekawy temat poruszyłaś. Dający mocno do myślenia. Na czym to polega?
    Alla, tym razem muszę powiedzieć, że ja jestem zupełnie odmienna od Ciebie - nie pozwalam sobą manipulować i generalnie moim problemem jest raczej to, że ludziom nie wierzę, nie ufam i dużo musi wody upłynąć, żebym tak do końca się rozluźniła w kwestii zaufania komukolwiek. Spodziewam się raczej złego niż dobrego od drugiego człowieka i mocno muszę pracować nad tymi moimi wadami, żeby mnie to nie męczyło. Jest jednak jeden wyjątek - "bratnia dusza". "Bratnią duszę" kocham od początku do końca. Cała reszta nadaje się do "przepracowania", choć mnie do psychologa raczej daleko. Ale pisz, pisz - może kiedyś się skuszę. A błędów naszych rodziców po prostu nie popełniajmy:-)

    OdpowiedzUsuń
  12. ......no je mam miękkie serce, niestety i miękki tyłek. Mąż czasem mi dogryza, że do zakonu mogłam wstąpić z tą moją dobrocią. A ja żyje w przekonaniu, że "dobro powraca", tyle, że czasem czuję się wykorzystana i coraz częściej zmęczona. Staram się być asertywna ale kiedy komuś odmawiam, mam później wyrzuty sumienia i tak w koło.
    A na samą myśl o tym co przechodzą teraz najbliżsi pani Ani to mi serce staje.
    Pozdrawiam serdecznie i ślę buziaki :)
    Magda:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Kochana masz w sobie wielką mądrość i samoświadomość. To wielki kapitał. Kapitał, który już procentuje w Waszym życiu, w życiu Waszego synka.
    A Leoś ma codzinnie inny image. Dziś urocza biedronka :)

    OdpowiedzUsuń

Klik!

TOP