6:06 PM

USG domku.

Dzisiaj mieliśmy wizytę domową. Pani już w drzwiach zapytała:
"Wynajmujecie Państwo ten dom, tak?"
"Nie, to nasz" - odpowiedziałam.
"Akt własności poproszę".
Dopiero po tych słowach zdjęła kurtkę i weszła do domu.
Trochę się przestraszyłam tego tonu i takiego jakiegoś traktowania nas oschle i wg procedur, ale pomyślałam sobie - "Chill Ala, wyluzuj" - tak też zrobiłam. Nie zdążyłam się jednak odwrócić do Pani,a ona już hasała po domu ze zdjęciem mojego męża z chrześniakiem.
"Kto to?" - spytała.
Po mojej odpowiedzi wręczyła mężowi ramkę i mówi:
"Proszę odłożyć to tam, gdzie to stało".
Pech chciał, że przed jej przyjściem tak posprzątałam, że wszystko poumieszczałam w innych miejscach i niestety  - On nie wiedział, gdzie to stało...
"Taki test proszę Państwa."
"No tak "- pomyślałam -" pewnie go nie zdaliśmy".
Później jakoś to "poszło". Po dwóch godzinach podchwytliwych pytań, kilku nieudanych odpowiedziach, 2 zjedzonych ciastach i filiżance herbaty - pani zawyrokowała, że spodziewała się "gorszych" kandydatów.
Cały czas też pytała męża, czy za mną nadąża.
On nie za bardzo wiedział, o co pani chodzi.
Generalnie nie było źle, zabawnie, a chwilami nawet miło.
Ostatnie zdanie, które padło w naszą stronę, zamiast do widzenia, brzmiało - "Przywróciliście mi Państwo wiarę w młodych ludzi".
To chyba dobry znak  ;P
Weekend spędziliśmy u rodziny. Było 25-lecie ślubu męża wujostwa. Są bezdzietni i stwierdzili, że skoro nie wyprawiali dzieciom ślubów, to wyprawią drugi sobie :) Tak też zrobili. Było super.
Choć widziałam, ze ciocia bardzo przeżywa, że nie ma wśród nas ich dziecka. Ilekroć do mnie podchodziła, mówiła - "Obyście mieli więcej szczęścia niż my". Chciało mi się płakać, bo oczy jej się szkliły i głos się łamał...
Na poprawinach wręczyła mi dwa kartony ciast, którymi miałam poczęstować panią z OA. Tak też zrobiłam i rzeczywiście ciasta były przepyszne.
Ostatnio kilka razy usłyszałam (już po propozycji z OA), między innymi od mojej mamy, że nie powinnam jeszcze starać się o adopcję, że jestem młoda, że źle robię...Kurczę, ta impreza mnie utwierdziła jeszcze bardziej, że to właściwy czas na adopcję, nie ma na co czekać...czasem czas adopcji też można przegapić... Nie chciałabym być na miejscu cioci i wujka. To na pewno trudne... Bardzo im współczuję...



24 komentarze:

  1. Oj my też mamy wizytacje pod koniec tygodnia i aż mi się słabo robi jak o tym myśle:-( Boję się jak wypadnie... Jednego jestem pewna... To jest dobry czas na adopcję.. NAJLEPSZY Trzymaj się kochaną:-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie stresuj się :) Choć wiem, że to łatwo się mówi :)

      Usuń
  2. Będzie dobrze na pewno. To jest bardzo dobry czas na adopcję.
    Wiesz, tak sobie ostatnio myślałam. Mam w rodzinie ciocię i wujka, którzy bardzo długo leczyli się na niepłodność. Po 10 latach im się udało i mają dwie córki, teraz już dwudziestokilkulatki.
    I to, że udało się cioci i wujkowi mieć te biologiczne, wyczekane, wychuchane, ukochane dzieci, zamknęło ich na innych. Na inne dzieci w rodzinie (np. nie umieli zdobyć się na dobre, serdeczne zachowania, na zainteresowanie, na NIC dosłownie), na własne rodzeństwo, nawet na swoich kochających i oddanych rodziców. W ogóle na innych ludzi... Tak bardzo skupili się na swoich córkach, że wręcz nie wystarczyło miłości, serdeczności dla nikogo innego.
    Mówi się czasem o trudnych adopcjach (widziałam ostatnio dyskusję u mamy Czarodzieja), a tu jest historia, jak biologiczne dzieci nie ubogaciły swoich rodziców wewnętrznie, wręcz przeciwnie.
    I dodam, że te dziewczyny nie odnoszą się zbyt dobrze do swoich rodziców, np. źle się o nich wyrażają, pyskują, są bardzo roszczeniowe. A dostały od nich tyle, że wiele innych dzieci może tylko pomarzyć.

    Tak więc, wiem, że to strasznie trudne, ale zobacz, że może dla Was Bóg ma jakiś szczególny plan. Może czeka na Was cudowne, wartościowe dzieciątko, które uratujecie przed rozpaczą, cierpieniem. A ono da Wam wiele, wiele radości i miłości.
    Bądź dzielna Ala!
    Anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj :)
      Powiem Ci tak, bardzo częste jest, że kiedy Rodzice zaczynają mieć dzieci to skupiają się tylko na swojej małej rodzinie. Znam takie historie. One nie procentują. Po pierwsze dzieciaki przyzwyczajają się, że "Starych mają na wyłączność", po drugie tacy Rodzice tak skupiają się na swoim życiu, że nie obchodzi ich to co dzieje się na około, w dodatku dzieci są dla nich tak ważne, że nie "udostępniają" ich reszcie Rodziny. Efekt jest taki, ze dzieci nie liczą się z nikim i gdy nadejdzie potrzeba aby kto inny przez jakiś czas się nimi zajął - jest problem. Nikt nie ma posłuchu. Zawsze byłam przeciwna takiemu macierzyństwu. Moje dziecko ma rodziców, ale ma też dziadków, ciocie i jeśli postępuje źle - ludzie mają prawo zwrócić mu uwagę i od Niego wymagać i zależy mi na bliskich relacjach z ludźmi innymi niż tylko Ja i mój Mąż.
      Późne macierzyństwo ma to do siebie że trochę się poobserwowało jak innym ono wychodzi :)
      Ja być może jestem wyjątkiem, bo nie mam za sobą prób macierzyństwa biologicznego, ale dla mnie macierzyństwo to macierzyństwo obojętnie jakie (czy biol. czy adopcyjne).
      Niech ludzie gadają. Z mojej ścieżki nikt nie jest w stanie mnie wybić. Na swoim blogu wiele razy podkreślam, że skoro taką wybraliśmy drogę to nie ma odwrotu.

      Usuń
    2. Aha, jedna para u Nas na kursie nie przeszła (wiem to od nich), bo byli wg Ośrodka rozdarci miedzy macierzyństwem naturalnym a adopcyjnym. Nie pogodzili się z tym, że nie mogą mieć dzieci biologicznych. Adopcja była dla nich tylko jakimś chwilowym zastępnikiem - wg Ośrodka. Ośrodki boją się takich sytuacji, muszą mieć pewność, że adopcja to świadomy, pełny wybór drogi a nie coś na chwilę zastępczego.
      Znam rodzinę która adoptowała bo nie mogła mieć dzieci biol. Po 5 latach dalszych prób udało im się zajść w ciążę i ? Adoptowana dziewczynka jest bardzo źle traktowana, jako dziecko gorsze, niepotrzebne. Mój znajomy jest jej ojcem chrzestnym i serce mu pęka jak na to patrzy.
      Tak mi się ta historia przy okazji przypomniała :)

      Usuń
    3. Masz rację...Smutne to historie :( Ta, którą ja znam - cioci i wujka i ich córek, jest tym smutniejsza, że wiele zła wyrządzili swoim zamknięciem na innych ludzi w rodzinie.
      A swoim córkom pokazali, że liczą się tylko one, nikt inny nie jest ważny, nie jest godny szacunku.

      Ta historia z Waszą znajomą rodziną, która chciała "zastępczego" dziecka bardzo smutna :(
      Z tego co wiem, moje wujostwo również rozważało adopcję, ale gdy pojawiły się biologiczne dzieci porzucili tą myśl. I całe szczęście. Jestem w 100% przekonana, że nie umieliby pokochać adoptusia. Nawet wtedy, gdyby nie udało im się mieć dzieci biologicznych.
      To ludzie o bardzo małym sercu. A pojawienie się w ich życiu córek, uczyniło ich serca dla innych ludzi jeszcze mniejsze...
      Anna

      Usuń
    4. Ehhh... wszystko już powiedziałyście :) Nic do dodania :)
      Może tylko:
      Nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystko ma swój głębszy sens.
      Buźka!

      Usuń
  3. Mojej teściowej siostra to podwójna wdowa i na dodatek jest bezdzietna. To moja ulubiona ciocia, mam wrażenie że z całej tamtej rodziny tylko ona mnie rozumie, czesto rozmawiamy o tym, że ona nie ma dzieci i żałuje że jej się nie udało, że nikt jej nie zrozumie tak jak ktoś kto przeszedl przez to samo. Patrząc na nią jak oddala się od niej jedyna siostra widzę, że za chwilę zostanie na świecie sama a mogłaby być cudowną mamą i babcią, bo uwielbia dzieci.
    Wasza wizyta pani z ośrodka się nieźle zaczęła, nie ma to jak mocne wejście. Ja u nas, a mieliśmy wizyty już trzy, cały czas byłam w stresie że mój mąż coś sobie zażartuje a te panie wezmą to na serio i że pies wskoczy na krzesło i zeżre ciasto pokazując, że nawet jego nie potrafiliśmy wychować.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehehe, dobre z tym psem :) Ja też zawsze odwalę jakiś przypał, mąż np. co jakiś czas ziewał podczas wizytacji, a ja gadałam jak nakręcona i do tego nie do końca z sensem :) Np. pani nie wie, jaki z męża cwaniaczek! - na co padło pytaniem,czy mój mąż kradnie...
      No...wtf...
      Pozdrawiam!!! :)

      Usuń
  4. U nas było normalnie przeszła pani przez dom parę pytań i tyle .Owszem nerwy były jak wypadliśmy w oczach tej pani. Mieliśmy takich znajomych państwo już byli po 60 bezdzietni o ile pan był sympatyczny pani przerażająco zimna oschła zagubiona ubierała się jak nastolatka malowała robiła z siebie lalkę ,do tego pana Kuba szedł lubił go od niej uciekał.Nie wiem dla czego dzieci nie mieli w tym roku ta pani wyskoczyła przez okno zabiła się. Może odkryła że nie ma po co żyć. Na staranie się o dziecko nigdy za wcześnie nie jest .Macie większe szanse na niemowlaka bo jesteście młodzi.pozdrawiam ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, jaka straszna historia...Czekamy na niemowlaka, myślę, że się doczekamy :)

      Usuń
  5. U mnie w taki sposób nawet wizyta kuratora tak nie wyglądała...
    Często jednak jest tak, że co tak ostro wygląda kończy się gładko i wesoło. Także głowa do góry! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Unoszę wysoko :) Dziękuję :) Mam nadzieję, że dobrze przepowiadasz :)

      Usuń
  6. Nieźle chciała Was przestraszyć! Ale widać, że zrobiliście na niej wrażenie, tyle że wyraziła to tak jak umiała a nie inaczej ;] trzymamy kciuki Kochani ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie kciuki mile widziane :) Dziękuję:*:*:*

      Usuń
  7. A wydawałoby się, że wizyta na swoim gruncie to luz, a z tego, co piszesz trochę nerwów było. Z pewnością wypadliście dobrze. Myślę, że to już tylko formalność. Jesteście już blisko końca całej procedury. Brr.. Jak to brzmi. Ale trzeba to wszystko przejść, żeby za chwilę cieszyć się upragnionym Szczęściem i tego Wam z całego serca życzę!
    A ja wyjmuję już akt własności, żeby później nie grzebać po szafkach :) Niech leży na wierzchu. I wszystko przy sprzątaniu odkładam na właściwe miejsce, choć nie wiem czy na wiele to się zda, bo Mąż ma taką przypadłość, że nie koniecznie wie, gdzie co jest :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha :) Daj spokój! Zrelaksuj się i spokojnie czekaj na wizytę.

      Usuń
  8. Wypowiedź pani z ośrodka dobitnie świadczy o tym, że zrobiliście na niej piorunujące wrażenie :) Gratulacje :) Na pewno będzie po waszej stronie w trakcie kwalifikacji :) My nadal czekamy na telefon od naszej wizytatorki, żeby umówić się z nią na konkretny termin, bo do tej pory cicho sza i nic nie wiadomo...Już nerwa mam, że trzymają nas tak długo w niepewności...

    A jeśli chodzi o drugą część posta to każdy czas jest odpowiedni, jeśli tylko Wy w głębi serca czujecie, że jesteście na to gotowi :) My tez zdecydowaliśmy się bardzo szybko, zanim zdążymy całkowicie się zestarzeć i zgorzknieć do tego stopnia, że żadne dziecko z nami nie wytrzyma :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona nie ma nic do naszej klasyfikacji, bo była gościnnie z innego OA, bo naszemu do nas za daleko. Tyle, że musi opisać wywiad z nami.
      Mam nadzieję, że u Was zadzieje się to szybciej i wszystko już niedługo razem będziemy po kwalifikacjach :)
      Podpisuję się pod drugi akapitem Twojego komentarza dwiema rękoma :)

      Usuń
  9. Dodam jeszcze, ze nas nigdy nikt nie zapytał o akt notarialny! To dziwne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też myślę, że to dziwne! Być może wyglądam na oszustkę ;P

      Usuń
  10. Czesc Ala. :) Podczytuje od jakiegos czasu, ale nic nie pisalam, bo my jestesmy, hmm, z jednej strony na duzo wczesniejszym etapie "staran", czy walki, a z drugiej - zapewne duzo bardziej zaawansowani wiekowo (wiec w sumie na zasadzie - co ja moge wiedziec). Troche to zakrecone, ale tak jest.

    Natomiast ten Twoj wpis to bylo to, czego dzisiaj potrzebowalam. Moze to zabrzmi jeszcze bardziej szalenie, ale przedwczoraj mielismy chinszczyzne na obiad i w ciasteczku znalazlam taki cytat: "Daj swiatu to, co masz najlepszego, a swiat odda Ci to, co najlepsze", i wlasnie po przeczytaniu tego wpisu wreszcie dotarlo do mnie znaczenie tego zdania. Walka o dziecko jest walka szalenie trudna i wyczerpujaca, fizycznie i psychicznie, i potrafi czlowieka czasem zmienic w zombie. A przeciez to jest w sumie proste - jesli samemu rozdaje sie szczescie - to szczescie w koncu do nas wroci. :)

    Twoj optymizm i szczre, pozytywne podejscie do Pani z OA zaowocowalo jej jak najbardziej pozytwnym przyjeciem. Jesli bede chodzic jak chmura deszczowa i sie nad soba uzalac, to za oknem bede widziec tylko deszcz.

    Byc moze ten komentarz brzmi nie z tej bajki, bo ja Twoj wpis przyjelam bardzo osobiscie, ale po prostu chcialam Ci za niego podziekowac. :)

    Ciesze sie bardzo, ze juz niedlugo bedziecie we trojke. Podjeliscie dobra decyzje. Caly czas Wam kibicuje. :)

    Kasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że w jakiś sposób mogłam Ci pomóc. Ja naprawdę szczerze wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a spadające na nas doświadczenia są po to, by nas ubogacić, zmienić, naprawić. Widzę jak wiele zmieniła we mnie walka o dziecko, wiem jednocześnie, że ta zmiana mogła przebiegać w zupełnie innym, odwrotnym kierunku. Nie twierdzę, że adopcja jest dla wszystkich. Jestem wierząca, ale jak najbardziej szanuję rozwiązania takie jak: in vitro. Uważam, że trzeba szczerze zadać sobie pytanie - czego chcę i dlaczego? Czego mi brakuje i co mogę z siebie dać? Paradoksalnie myślę, że niepłodność w początkowej fazie (niektórzy z tej fazy nie wychodzą nigdy) odbiera nam umiejętność dawania, bo stajemy się potrzebą i to ogromną, bo niezaspokajalną ( w naszym odczuciu).
      Trzeba ten świat niepłodności przeanalizować, przekształcić, przerobić - oczekiwanie może ubogacać, ale to ciężka praca i nie w 100% skuteczna.
      Choć nie pamiętam już, kiedy płakałam, że znów dostałam okres, to wciąż pamiętam ten ból i potrafię go przywołać. Nie chcę go więcej czuć. Bo posiadanie dziecka to nie moja tożsamość. Oprócz tego, że będę matką, będę też kobietą, żoną, nauczycielką, przyjaciółką, koleżanką, siostrą, córką, wnuczką, nieznajomą, znajomą. Jest wiele ról, w których przyszło i przyjdzie nam żyć. Dać się zdominować jednej i to takiej, która w danym momencie nie jest nam przypisana - to jak uwięzić się w wąskiej studni.
      Nie wiem, czy do końca sensownie to napisałam, ale chcę Ci przekazać coś,co wydaje mi się kluczem do mojej przemiany. Dziś żyje mi się łatwiej! Jestem szczęśliwym, spełnionym człowiekiem. Jestem z siebie dumna. Boże, naprawdę :) A jeszcze niedawno nienawidziłam siebie...
      Dziękuję Kasiu za kciuki i dobrą energię! Dobro powraca - pamiętaj!
      Buźka!

      Usuń
  11. Wiesz, chyba sobie to wydrukuje i powiesze nad lozkiem. :) Glowna przyczyna, dla ktorej sie tak miotalam bylo to, ze przeciez jest tyle innych rzeczy, na ktore chce poswiecac czas i wysilek, oprocz bycia mama (nie zamiast). Jesli skupie sie tylko na tej jednej, co dziennie trace szanse na to, zeby nauczyc sie czegos nowego, poznac nowych ludzi, sprobowac nowych potraw, itp. Musze znalezc rownowage w tym zwariowanym zyciu. :)

    Jeszcze raz dziekuje!
    Kasia

    OdpowiedzUsuń

Klik!

TOP