3:18 PM

"Ból jest świętym aniołem..."

"Ból jest świętym aniołem - on to bardziej aniżeli wszystkie inne radości tego świata sprawił, iż wielu osiągnęło dojrzałość."
Adalbert Stifter
Choć wydawało mi się, że radzę sobie z myślą, że być może nie będę miała biologicznego dziecka, dziś przeżyłam rozczarowanie swoją osobą. I z jednej strony wiem, że jestem dla siebie zbyt surowa, a z drugiej, tak naprawdę wynika to ze strachu o kolejne miesiące odrętwienia i żałoby, które mogłyby nadejść.
Ale do rzeczy... odwiedziłam dziś endokrynologa-ginekologa. Wizyta zapowiedziana 2 miesiące temu, miesiąc po moim poronieniu. W międzyczasie musiałam trzykrotnie odwiedzić "zwykłego" ginekologa, gdyż po poronieniu cały czas plamiłam (co wcześniej raczej mi się nie zdarzało). Pani ginekolog zrobiła cytologię i przepisała zlecenie na progesteron. Ponieważ w 20 dniu cyklu wynosil 0,2ng/ml uznała, że odkryła winowajcę! Ależ z niej detektyw! Że też nie pomyślała, żeby zrobić USG... to przecież nie jest oczywiste przy 20 dniowym plamieniu...
No i tak spokojnie plamiłam przez dwa miesiące, aż dziś na wizycie, która miała mnie wyprowadzić na niejaką prostą, sekundę po aplikacji nawilżonej, ogumionej sondy USG - usłyszałam - "toż tu ma pani polipa... Tak myślę, że to polip, ale pewny nie jestem. To trzeba usunąć."
Już przed wejściem do gabinetu czułam dławiące mnie łzy i wściekałam się na siebie, że jestem rozhisteryzowaną starą babą. Przecież nic złego się jeszcze nie działo, a ja już "pękałam". Po chwili, gdy byłam już w środku, cudowny Pan doktor po przeczytaniu historii choroby i zapoznaniu się z wynikami PRL, FSH, anty-TPO, anty-TG, estradiolu oznajmił mi, że wyniki mam bardzo ładne i że muszę zrozumieć, że jednak coś jest nie tak,bo normalny człowiek ( tak powiedział!!!!!!) nie ma problemów z zajściem w ciążę przez tyle czasu i nie porania jej, gdy się jej w końcu doczeka.
Następnie był wybuch. Płaczu. Mojego.
Następnie poczułam zażenowanie i złość.
Następnie padło pytanie Pana D. - "czy zawsze jest pani taką histeryczką?"
Potem podczas USG okazało się, że mam 21 mm pęcherzyk dominujący. Co mnie zszokowało, bo nie dość, że polip (20mm) to jeszcze taki duży pęcherzyk w 10 dc? WTF? Zawsze, jak już mi się udało wyhodować pęcherzyk, pękał 19-22dnia...
Mój płacz i czerwony jak pomidor nos rozczulił w końcu tego pozbawionego empatii człowieka w białym kitlu. Wziął nawet do ręki wyniki nasienia mojego męża, po czym odłożył je bez słowa. Dodał jeszcze, że przy mojej autoimmunologicznej chorobie nie rozumie, co ja robię w normalnej placówce ( myślałam, że się leczę... po to płacę abonament panie D.) i że już dawno powinnam być klinice leczenia niepłodności ( nawet nie spytał czy tam byłam...).
Ostatecznie ja próbowałam przestać płakać, żeby nie wystraszyć ludzi w poczekalni swoją POKEMON!-ową, opuchniętą od łez gębą, a zacny pan D. pobawił się w psychologa próbując uświadomić mi, że Bóg, jeśli w niego wierzę, wie co robi.
Także w piątek znów idę sprawdzić rozwój mojego polipa i sprawdzić czy nie zrobi się kolejna torbiel czynnościowa z mojego wspaniałego, dorodnego pęcherzyka.
Po godzinie od wyjścia z PRZYCHODNI poczułam ulgę.
A teraz ta lepsza część dzisiejszego dnia - czytam DZIECI Z CHMUR. Właściwie czytamy. Polowałam na nią, w gruncie rzeczy na jej pierwotną wersję - DZIECKO Z CHMUR, już dwa miesiące, aż doczekałam się EMPIKOWEJ premiery, uzupełnionej wersji tej książki ( jest to opowieść o prawdziwej historii adopcji i macierzyństwa).
Niezwykle miło jest leżeć w łóżeczku, przy zapachowej świeczce i przy moim mężu i czytać mu na głos tę wzruszającą, pełną szczerości, mądrości i odwagi historię ludzi, którzy cierpieli, tak jak my. Płakali, tracili wiarę, gubili się, ale ostatecznie odnaleźli szczęście, radość, spełnienie marzeń o macierzyństwie. A wszystko za sprawą odważnych kobiet, które nie wyrzuciły swych niechcianych dzieci na śmietnik, lecz dały im szansę na prawdziwy dom i wielką, przeogromną, wytęsknioną, wypłakaną rodzicielską miłość.
Oczywiście już finiszuję, jestem w okolicach 290 strony. I znów mam poczucie, że Bóg od zawsze wiedział, że ja powinnam zostać matką adopcyjną. Że taką miał dla mnie misję. Właśnie dlatego mieszkałam z dziećmi mojego ojczyma ( i pokochałam je bezgraniczną miłością), właśnie dlatego mam brata, który ma innego tatę ( i nie czuję do niego innego rodzaju miłości niż do mojej "rodzonej z mamy i taty" siostry, co więcej zupełnie zapomniałam o tym fakcie i uświadomiłam go sobie dziś !), właśnie dlatego tak bardzo kocham ludzi, małych i dużych.
Dostałam od Boga tak wiele - ogromną miłość do całego świata, ogromny entuzjazm, potrzebę niesienia pomocy, dobrego męża - tak wiele, że po prostu Najwyższemu- pakującemu mnie na ten świat - na zdrowe jelita i jajniki nie starczyło miejsca.
Bóg wiedział co robi - prawda? Tworząc mnie taką, jaka jestem miał swój plan.
Cwany plan Stwórcy.
Dał mi to moje ogromne serce... Miejsce, w którym urodzą się moje dzieci.
Ostatecznie więc - nie jestem gorsza. Ostatecznie - pozwolę sobie na próżność, mając świadomość możliwej krytyki ze strony osób, które mnie źle zrozumieją - jestem WYBRANA. Mam misję specjalną.
Moim kompasem.... moja miłość.

3 komentarze:

  1. Tak podczytuję Alu twój blog od pierwszych wpisów.. Masz całkowitą rację!!! Zostałaś wybrana! Masz wielkie serce! Tak wielkie, że starczy w nim miejsca na całą gromadkę Adoptusiów!! :) I nie będzie żadnej krytyki. Doskonale Ciebie rozumiem. Też czuję, że zostałam wybrana, że mam swoja misję do spełnienia..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko musi się udać, jesli milość nas prowadzi.

      Usuń
  2. Alu,
    Zaczęłam czytać też twój blog, czytam od samego początku żeby Cie poznać i poznać Twoją historię. Mam też przyrodnie rodzeństwo i mieszkałam z mamą i ojczymem. Przez 6 lat staramy się z mężem o nasze dziecko i w tym roku dojrzeliśmy z mężem do decyzji aby zacząć procedurę adopcyjną. Twoja historia jeszcze bardziej mnie inspiruje. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń

Klik!

TOP