Oj rozszalała się burza pod moim ostatnim postem.
Staram się podchodzić z dystansem do naszych kłótni. Wydaje mi się, że są... dobre i potrzebne. Co więcej, cieszę się, że napisałam poprzedniego posta, że zalałyście mnie, czy też nasz związek falą hmm...porad, krytyki może nawet. Zmusiła mnie ona do pewnych refleksji. I no... nie ukrywam do wyrzutów sumienia. Choć niektóre komentarze trafiały w sedno ( np. tak, brakuje nam dziadków, kogoś do pomocy) to inne niekoniecznie.
Pomyślałam sobie, co by było, gdyby tego bloga prowadził mój mąż? Gdyby on napisał jak się czuje? Ile z siebie daje i jak jest oceniany...? Jak widzi mnie...?
Komentarze, podejrzewam byłyby jeszcze gorsze...
Napisałam trochę z przekąsem o naszych kłótniach, bo rzeczywiście one są takie rzadko na serio. Choć zdarzają się i takie. Ale te, zawsze coś uleczą i naprawią.
Dziś Dzień Chłopaka. Dlatego poświęcam post na zrehabilitowanie mojego męża. Skończył kostkę przed domem. Robił ją 3 miesiące. Robił ją dla nas. Codziennie, w każdy dzień wolny. Dodatkowo kosi trawę co 4 dni ( bo rośnie jak szalona), to on zajmuje się opłatami, wszelkimi formalnościami... ja nawet się nie tykam. Pracuje na 3 zmiany, jest szefem brygady. Jego błąd podczas pracy przekłada się na milionowe straty dla firmy. Jak leży przed telewizorem to naprawdę wtedy, gdy już nie ma sił (ostatnio ma notorycznie krwotoki z nosa). Dziś sobie zdałam sprawę, że przez ostatnie miesiące nie było takiej nocy, w której przespałby więcej niż 5h. Nawet, jak ma wolne, nastawia budzik na 6-7 rano, żeby wstać i pracować przed domem. Jak coś się zepsuje w domu natychmiast jest naprawione. Nigdy nie czeka do jutra. Wstaje w nocy robić małemu butlę. Karmi go w nocy. Zawsze rano jedzie po świeży chleb. Wstawia pranie niemal codziennie. Odkurza raz w tygodniu ( 5 razy w tyg. robię to ja, ale on i tak myśli, że tylko on odkurza ;)). Spełnia moje wszystkie zachcianki. Czasem nie od razu. Ale ostatecznie spełnia.
Kocha Leosia. Miłością jaką czuje i jaka jest w nim. Co chwilę widzę jak tulą się i głaszczą ( o ile Leoś ma dobry humor bo inaczej tatuś idzie gdzie indziej ;) ). Bawią piłeczką. Chodzą na spacery. Jeśli jest w domu to pomaga mi w kąpieli, albo w tym czasie robi kolację. Kilka razy w tygodniu robi obiad. Prawda jest taka, że mój mąż nie zmienia pieluch. Ma odruch wymiotny, gdy czuje smrodek kupy. Ale tak było od zawsze. Przy mojej chorobie jelitowej musiał nauczyć się z tym przebywac na co dzień, ale ...rozumiem to.
To ja narzekam, bo do tej pory robiłam, co chciałam. Tu pobiegłam na sesję fotograficzną, tu coś poszyłam, tu pojechałam, tu poleciałam do lumpeksów...a teraz... teraz nie ma. Moim życiem steruje maluch. I nie ma nikogo, kto wyręczyłby mnie w najprostszych czynnościach. Gdy przyjeżdżają rodzice - to mam jeszcze więcej roboty, bo ich obsługuję. Bo przyzwyczaiłam wszystkich, że jestem SUPER WOMAN... Ze wszystkim zawsze dawałam radę...mimo bólu i trudów...
Ponieważ ja jestem na urlopie macierzyńskim ( ktoś kiedyś powiedział, że ten kto nazwał to urlopem musiał być mężczyzną), a mąż pracuje, to jednak głównie ja spędzam czas z małym. Dlatego do tego, że moje życie już w tak dużym stopniu jak wcześniej, ode mnie nie zależy - zdążyłam powoli przywyknąć. Mojemu mężowi jest trudniej. Potrzebuje więcej czasu.
Często jest złośliwy. Ja też. Bywam podła. On wstrętny. A potem znów kochamy się najmocniej na świecie.
Mam wyrzuty sumienia, że tak napisałam na męża. Jest mi przykro. Bardzo Go kocham. Wiem, że On mnie jeszcze bardziej.
Przygotowałam mu dziś z okazji Dnia Chłopaka tort z browarów. Na górze 3 puszki, na dole 5 butelek. Bardzo się ucieszył ( kilka lat temu kupiłam mu świecę, do dziś mi wypomina, że to najgorszy prezent na Dzień Chłopaka w jego życiu :P). W końcu trafiłam z prezentem.
A wieczorkiem poszliśmy na spacer.
A tu moje chłopaki <3
Staram się podchodzić z dystansem do naszych kłótni. Wydaje mi się, że są... dobre i potrzebne. Co więcej, cieszę się, że napisałam poprzedniego posta, że zalałyście mnie, czy też nasz związek falą hmm...porad, krytyki może nawet. Zmusiła mnie ona do pewnych refleksji. I no... nie ukrywam do wyrzutów sumienia. Choć niektóre komentarze trafiały w sedno ( np. tak, brakuje nam dziadków, kogoś do pomocy) to inne niekoniecznie.
Pomyślałam sobie, co by było, gdyby tego bloga prowadził mój mąż? Gdyby on napisał jak się czuje? Ile z siebie daje i jak jest oceniany...? Jak widzi mnie...?
Komentarze, podejrzewam byłyby jeszcze gorsze...
Napisałam trochę z przekąsem o naszych kłótniach, bo rzeczywiście one są takie rzadko na serio. Choć zdarzają się i takie. Ale te, zawsze coś uleczą i naprawią.
Dziś Dzień Chłopaka. Dlatego poświęcam post na zrehabilitowanie mojego męża. Skończył kostkę przed domem. Robił ją 3 miesiące. Robił ją dla nas. Codziennie, w każdy dzień wolny. Dodatkowo kosi trawę co 4 dni ( bo rośnie jak szalona), to on zajmuje się opłatami, wszelkimi formalnościami... ja nawet się nie tykam. Pracuje na 3 zmiany, jest szefem brygady. Jego błąd podczas pracy przekłada się na milionowe straty dla firmy. Jak leży przed telewizorem to naprawdę wtedy, gdy już nie ma sił (ostatnio ma notorycznie krwotoki z nosa). Dziś sobie zdałam sprawę, że przez ostatnie miesiące nie było takiej nocy, w której przespałby więcej niż 5h. Nawet, jak ma wolne, nastawia budzik na 6-7 rano, żeby wstać i pracować przed domem. Jak coś się zepsuje w domu natychmiast jest naprawione. Nigdy nie czeka do jutra. Wstaje w nocy robić małemu butlę. Karmi go w nocy. Zawsze rano jedzie po świeży chleb. Wstawia pranie niemal codziennie. Odkurza raz w tygodniu ( 5 razy w tyg. robię to ja, ale on i tak myśli, że tylko on odkurza ;)). Spełnia moje wszystkie zachcianki. Czasem nie od razu. Ale ostatecznie spełnia.
Kocha Leosia. Miłością jaką czuje i jaka jest w nim. Co chwilę widzę jak tulą się i głaszczą ( o ile Leoś ma dobry humor bo inaczej tatuś idzie gdzie indziej ;) ). Bawią piłeczką. Chodzą na spacery. Jeśli jest w domu to pomaga mi w kąpieli, albo w tym czasie robi kolację. Kilka razy w tygodniu robi obiad. Prawda jest taka, że mój mąż nie zmienia pieluch. Ma odruch wymiotny, gdy czuje smrodek kupy. Ale tak było od zawsze. Przy mojej chorobie jelitowej musiał nauczyć się z tym przebywac na co dzień, ale ...rozumiem to.
To ja narzekam, bo do tej pory robiłam, co chciałam. Tu pobiegłam na sesję fotograficzną, tu coś poszyłam, tu pojechałam, tu poleciałam do lumpeksów...a teraz... teraz nie ma. Moim życiem steruje maluch. I nie ma nikogo, kto wyręczyłby mnie w najprostszych czynnościach. Gdy przyjeżdżają rodzice - to mam jeszcze więcej roboty, bo ich obsługuję. Bo przyzwyczaiłam wszystkich, że jestem SUPER WOMAN... Ze wszystkim zawsze dawałam radę...mimo bólu i trudów...
Ponieważ ja jestem na urlopie macierzyńskim ( ktoś kiedyś powiedział, że ten kto nazwał to urlopem musiał być mężczyzną), a mąż pracuje, to jednak głównie ja spędzam czas z małym. Dlatego do tego, że moje życie już w tak dużym stopniu jak wcześniej, ode mnie nie zależy - zdążyłam powoli przywyknąć. Mojemu mężowi jest trudniej. Potrzebuje więcej czasu.
Często jest złośliwy. Ja też. Bywam podła. On wstrętny. A potem znów kochamy się najmocniej na świecie.
Mam wyrzuty sumienia, że tak napisałam na męża. Jest mi przykro. Bardzo Go kocham. Wiem, że On mnie jeszcze bardziej.
Przygotowałam mu dziś z okazji Dnia Chłopaka tort z browarów. Na górze 3 puszki, na dole 5 butelek. Bardzo się ucieszył ( kilka lat temu kupiłam mu świecę, do dziś mi wypomina, że to najgorszy prezent na Dzień Chłopaka w jego życiu :P). W końcu trafiłam z prezentem.
A wieczorkiem poszliśmy na spacer.
A tu moje chłopaki <3