Nareszcie mam chwilę ( jakieś 45 min), by napisać, co u nas się wydarzyło, co słychać, poza chorobami ( bo o tym wiecie).
Leoś rośnie i dorasta. Jest niesamowity, zaskakuje nas, rozśmiesza i powala na łopatki każdego dnia. Pięknie już mówi, choć nie wszystko wyraźnie. Literka "L" to "J", podobnie jak "R" :) Od kilku dni zaczął wszystko zdrabniać. Na przykład:
"Mamo, chodź na dwójek (dwórek), jowejecek (rowereczek) pojeździć"."Ooooo, desejeczek! (desereczek)", "Motojeczek (motoreczek) jedzie!!!", "Kokeciek! (koteczek)".
Jest bardzo uczuciowy i wrażliwy, chyba po mnie, bo mój mąż taki absolutnie nie jest. Lubi się tulić, całować, głaskać. Mówi nam, że nas kocha ( najbardziej swoją Ameję). Gdy coś zrobi źle i zwrócę mu uwagę, zaraz odpowiada:
"Pójdę, pójdę, do kąta." - następnie leci pod drzwi domu, rzuca się na ziemię i odstawia akt I sztuki :"Mamo, odwracamy role, chodź mnie przeprosić." Wygląda to tak, że zaczyna się wycie kojota i krzyki:" Mami, maaaaammmmiii, opaaaaaa, siesiosić (przeprosić)". Początkowo latałam za nim z poczuciem winy, że dwa razy poszedł do kąta i teraz ma zrytą bańkę, ale teraz wołam go po prostu i rozmawiamy. Ehh...tzn. staram się mu wytłumaczyć co zrobił źle, ale jak tylko się przytuli i powie mi:" Mami siesiasiam", to mięknie mi całe serce i chyba przez to brak mi konsekwencji.
Czasem niestety brak mi cierpliwości, szczególnie, gdy Leoś zrobi coś Amelii (choć przecież robi to nieświadomie), np. młoda siedzi, a on podbiega i walnie ją w klatkę, żeby upadła i leżała. Albo przytula ją ciągnąc za głowę. A ostatnio nakarmił ją czymś podobnym do żelków. Ja akurat korzystałam z WC, przy otwartych drzwiach oczywiście, przesunęłam ich na środek pokoju, żebym z łazienki mogła widzieć, no i zobaczyłam... jak L. wkłada coś A. do buzi. Nic tam, że okno balkonowe było odsłonięte, z gołym tyłkiem pobiegłam ratować Amelię. Ot, życie matki! :) (Z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Pana w czarnej kurtce spacerującego z psem pod moim domem ;)). Młoda zacisnęła szczękę i ani myślała oddać żelka. W końcu się udało wyjąć to cholerstwo, a Melka radośnie ciumkała dalej słodki smak. Leoś przerażony ( bo ja wpadłam w panikę oczywiście i darłam się : "Amelia, wypluj to, wypluj!!!!), spojrzał na mnie i rzucił się tulić siostrę:" Ameja, siesiasiam...".
Gdy spytałam, dlaczego dał siostrze żelka, choć wie, że tylko mamusia może dawać jej jedzenie, odpowiedział:"Ameja buzię otoziła ( otworzyła), kamić (karmić)". Żeby było ciekawiej, Leoś włożył jej już rozgryzionego żelka, na pytanie dlaczego, odpowiedział, że siostra nie ma zębów <3
Także u nas się dzieje. Czasem mam wrażenie, że zwariuję, czasem, że już zwariowałam. Czasem mam dość cholernie, czasem wszystko mnie wkurza i przerasta. Ale nigdy, nigdy nie mam uczucia, żebym była nieszczęśliwa. I to jest naprawdę wielka nagroda.
28 lutego ochrzciliśmy Melkę, tego dnia zrobiliśmy też drugie urodzinki młodego. Impreza się udała, córeczka, w przeciwieństwie do brata, przespała całą mszę ( nawet polewanie główki jej nie obudziło). Jedyny pech - ojcu chrzestnemu przed wejściem do kościoła pękła Amelki świeca.
Córcia prezentowała się wspaniale, ubranko na drutach i szydełku zrobiła jej na moje zamówienie babcia (teściowa), a na przebranie miała białą spódniczkę tiulową. Opaskę na główkę zrobiłam ja.
Poniżej skrót imprezy w kilku fotkach.
Amelcia i ja :)
Amelki ubranko od babci.
Leoś krzyczy:" Wyjąąąćććć, wyyyjjjąąąąććć". Łobuziak kochany :)
Torty naszych dzieciaczków :) Były pyszne.
Napisałabym więcej, ale czas mi się skończył, heh.