3:39 PM

Pierwsza rozmowa z Panią z OA

No i stało się :) Pierwsza rozmowa, taka zupełnie informacyjna, dotycząca naszej malutkiej Istotki za nami :) Była konstruktywna, budująca i chwilami trudna. Jeszcze musi wiele wody upłynąć zanim spotkamy się z mężem na końcu drogi, tuż przed drzwiami ośrodka z papierami w dłoniach. Póki co, ja mam wrażenie, że już tam stoję i Go wypatruję, a Mąż jest... gdzieś w połowie drogi.
Pani z OA rozwiała nasze wątpliwości, opowiedziała o procedurze, czasie oczekiwania na Dzidzię, pokazała nam nawet przykładowe testy badania więzi małżeńskiej.
Czuję się o krok dalej. Jakbyśmy poszli do przodu, choć przecież nie ruszyliśmy się z miejsca.
Katuję się filmikami na youtube pt."Adoption Story". No i wypłakuję oczy ze wzruszenia. Ależ mam "zryty" berecik :P
Ale muszę przyznać, że podbudowuje mnie to, dodaje odwagi i siły do walki.
Poza tym obecnie przeprowadzam renowację starej komody :D Zeszlifowałam ją i już trzy razy pomalowałam na biało. Szukam teraz odpowiednich gałek. Chciałam kupić takie kryształowe, ale są strasznie drogie. Pozostanie mi więc IKEA albo Castorama.
Pomalowałam też dwa obrazy z napisami: "Life is good today" i "WIERZ UFAJ WYBACZAJ KOCHAJ".
Poza tym 7 marca mam histeroskopię - czyli pożegnanie z polipem.
Podsumowując - jestem pełna wiary w lepsze jutro i niezależnie, którą drogą przyjdzie do nas nasza iskierka, już rozpala nasze serca...

3:27 PM

Dziś pęka mi serce.

Padłam.
I nie mogę wstać.
Panie Boże, czuję się taka samotna i niezrozumiana :(
Tęsknię za sobą z dawnych lat.
Jednym zdaniem - niedzielny dół pełen łez.

3:23 PM

O polipie cd...

Powtórna wizyta u Pana D. już za mną. Tym razem miałam wrażenie, że rozmawia ze mną inny człowiek! :) Po pierwsze wcale mnie nie pamiętał, więc od początku czytał historię choroby/ób. Przypomniałam mu, że to ja, ta histeryczka z środy. Zapytał- A czemu Pani płakała? :D
Czad.
Jak dzieci w szkole przewijają się przez moją salę to dokładnie pamiętam, które kiedy płacze i dlaczego. Ale w sumie ja je znam. Może dlatego nie powinnam tego porównywać.
W każdym razie na wczorajszej wizycie nie płakałam. Cały czas się śmiałam, bo miałam wrażenie,że jestem w cyrku. Po pierwsze mój pęcherzyk dominujący zmniejszył się z 21 mm do 14 mm , a polipa już prawie nie było widać.
Pan D. tłumaczył mi, że pęcherzyk był zapewne spłaszczony i dlatego sprawiał wrażenie większego niż obecnie. A polip jest widoczny tylko przy cienkim endometrium, a ponieważ moje usg było zawsze robione w okolicy owulacji to być może dlatego nie był widoczny.
No cóż - zobaczymy co będzie. Polip do usunięcia i powtórnie mam się zapisać na HSG.
"Kiedy nie wiesz co dalej, zrób po prostu kolejny, malutki krok".
No to w drogę!

3:18 PM

"Ból jest świętym aniołem..."

"Ból jest świętym aniołem - on to bardziej aniżeli wszystkie inne radości tego świata sprawił, iż wielu osiągnęło dojrzałość."
Adalbert Stifter
Choć wydawało mi się, że radzę sobie z myślą, że być może nie będę miała biologicznego dziecka, dziś przeżyłam rozczarowanie swoją osobą. I z jednej strony wiem, że jestem dla siebie zbyt surowa, a z drugiej, tak naprawdę wynika to ze strachu o kolejne miesiące odrętwienia i żałoby, które mogłyby nadejść.
Ale do rzeczy... odwiedziłam dziś endokrynologa-ginekologa. Wizyta zapowiedziana 2 miesiące temu, miesiąc po moim poronieniu. W międzyczasie musiałam trzykrotnie odwiedzić "zwykłego" ginekologa, gdyż po poronieniu cały czas plamiłam (co wcześniej raczej mi się nie zdarzało). Pani ginekolog zrobiła cytologię i przepisała zlecenie na progesteron. Ponieważ w 20 dniu cyklu wynosil 0,2ng/ml uznała, że odkryła winowajcę! Ależ z niej detektyw! Że też nie pomyślała, żeby zrobić USG... to przecież nie jest oczywiste przy 20 dniowym plamieniu...
No i tak spokojnie plamiłam przez dwa miesiące, aż dziś na wizycie, która miała mnie wyprowadzić na niejaką prostą, sekundę po aplikacji nawilżonej, ogumionej sondy USG - usłyszałam - "toż tu ma pani polipa... Tak myślę, że to polip, ale pewny nie jestem. To trzeba usunąć."
Już przed wejściem do gabinetu czułam dławiące mnie łzy i wściekałam się na siebie, że jestem rozhisteryzowaną starą babą. Przecież nic złego się jeszcze nie działo, a ja już "pękałam". Po chwili, gdy byłam już w środku, cudowny Pan doktor po przeczytaniu historii choroby i zapoznaniu się z wynikami PRL, FSH, anty-TPO, anty-TG, estradiolu oznajmił mi, że wyniki mam bardzo ładne i że muszę zrozumieć, że jednak coś jest nie tak,bo normalny człowiek ( tak powiedział!!!!!!) nie ma problemów z zajściem w ciążę przez tyle czasu i nie porania jej, gdy się jej w końcu doczeka.
Następnie był wybuch. Płaczu. Mojego.
Następnie poczułam zażenowanie i złość.
Następnie padło pytanie Pana D. - "czy zawsze jest pani taką histeryczką?"
Potem podczas USG okazało się, że mam 21 mm pęcherzyk dominujący. Co mnie zszokowało, bo nie dość, że polip (20mm) to jeszcze taki duży pęcherzyk w 10 dc? WTF? Zawsze, jak już mi się udało wyhodować pęcherzyk, pękał 19-22dnia...
Mój płacz i czerwony jak pomidor nos rozczulił w końcu tego pozbawionego empatii człowieka w białym kitlu. Wziął nawet do ręki wyniki nasienia mojego męża, po czym odłożył je bez słowa. Dodał jeszcze, że przy mojej autoimmunologicznej chorobie nie rozumie, co ja robię w normalnej placówce ( myślałam, że się leczę... po to płacę abonament panie D.) i że już dawno powinnam być klinice leczenia niepłodności ( nawet nie spytał czy tam byłam...).
Ostatecznie ja próbowałam przestać płakać, żeby nie wystraszyć ludzi w poczekalni swoją POKEMON!-ową, opuchniętą od łez gębą, a zacny pan D. pobawił się w psychologa próbując uświadomić mi, że Bóg, jeśli w niego wierzę, wie co robi.
Także w piątek znów idę sprawdzić rozwój mojego polipa i sprawdzić czy nie zrobi się kolejna torbiel czynnościowa z mojego wspaniałego, dorodnego pęcherzyka.
Po godzinie od wyjścia z PRZYCHODNI poczułam ulgę.
A teraz ta lepsza część dzisiejszego dnia - czytam DZIECI Z CHMUR. Właściwie czytamy. Polowałam na nią, w gruncie rzeczy na jej pierwotną wersję - DZIECKO Z CHMUR, już dwa miesiące, aż doczekałam się EMPIKOWEJ premiery, uzupełnionej wersji tej książki ( jest to opowieść o prawdziwej historii adopcji i macierzyństwa).
Niezwykle miło jest leżeć w łóżeczku, przy zapachowej świeczce i przy moim mężu i czytać mu na głos tę wzruszającą, pełną szczerości, mądrości i odwagi historię ludzi, którzy cierpieli, tak jak my. Płakali, tracili wiarę, gubili się, ale ostatecznie odnaleźli szczęście, radość, spełnienie marzeń o macierzyństwie. A wszystko za sprawą odważnych kobiet, które nie wyrzuciły swych niechcianych dzieci na śmietnik, lecz dały im szansę na prawdziwy dom i wielką, przeogromną, wytęsknioną, wypłakaną rodzicielską miłość.
Oczywiście już finiszuję, jestem w okolicach 290 strony. I znów mam poczucie, że Bóg od zawsze wiedział, że ja powinnam zostać matką adopcyjną. Że taką miał dla mnie misję. Właśnie dlatego mieszkałam z dziećmi mojego ojczyma ( i pokochałam je bezgraniczną miłością), właśnie dlatego mam brata, który ma innego tatę ( i nie czuję do niego innego rodzaju miłości niż do mojej "rodzonej z mamy i taty" siostry, co więcej zupełnie zapomniałam o tym fakcie i uświadomiłam go sobie dziś !), właśnie dlatego tak bardzo kocham ludzi, małych i dużych.
Dostałam od Boga tak wiele - ogromną miłość do całego świata, ogromny entuzjazm, potrzebę niesienia pomocy, dobrego męża - tak wiele, że po prostu Najwyższemu- pakującemu mnie na ten świat - na zdrowe jelita i jajniki nie starczyło miejsca.
Bóg wiedział co robi - prawda? Tworząc mnie taką, jaka jestem miał swój plan.
Cwany plan Stwórcy.
Dał mi to moje ogromne serce... Miejsce, w którym urodzą się moje dzieci.
Ostatecznie więc - nie jestem gorsza. Ostatecznie - pozwolę sobie na próżność, mając świadomość możliwej krytyki ze strony osób, które mnie źle zrozumieją - jestem WYBRANA. Mam misję specjalną.
Moim kompasem.... moja miłość.

Klik!

TOP