"Ból jest świętym aniołem - on to bardziej aniżeli wszystkie inne radości tego świata sprawił, iż wielu osiągnęło dojrzałość."
Adalbert Stifter
Choć wydawało mi się, że radzę sobie z myślą, że być może nie będę
miała biologicznego dziecka, dziś przeżyłam rozczarowanie swoją osobą. I
z jednej strony wiem, że jestem dla siebie zbyt surowa, a z drugiej,
tak naprawdę wynika to ze strachu o kolejne miesiące odrętwienia i
żałoby, które mogłyby nadejść.
Ale do rzeczy... odwiedziłam dziś endokrynologa-ginekologa. Wizyta
zapowiedziana 2 miesiące temu, miesiąc po moim poronieniu. W
międzyczasie musiałam trzykrotnie odwiedzić "zwykłego" ginekologa, gdyż
po poronieniu cały czas plamiłam (co wcześniej raczej mi się nie
zdarzało). Pani ginekolog zrobiła cytologię i przepisała zlecenie na
progesteron. Ponieważ w 20 dniu cyklu wynosil 0,2ng/ml uznała, że
odkryła winowajcę! Ależ z niej detektyw! Że też nie pomyślała, żeby
zrobić USG... to przecież nie jest oczywiste przy 20 dniowym
plamieniu...
No i tak spokojnie plamiłam przez dwa miesiące, aż dziś na wizycie,
która miała mnie wyprowadzić na niejaką prostą, sekundę po aplikacji
nawilżonej, ogumionej sondy USG - usłyszałam - "toż tu ma pani polipa...
Tak myślę, że to polip, ale pewny nie jestem. To trzeba usunąć."
Już przed wejściem do gabinetu czułam dławiące mnie łzy i wściekałam się
na siebie, że jestem rozhisteryzowaną starą babą. Przecież nic złego
się jeszcze nie działo, a ja już "pękałam". Po chwili, gdy byłam już w
środku, cudowny Pan doktor po przeczytaniu historii choroby i zapoznaniu
się z wynikami PRL, FSH, anty-TPO, anty-TG, estradiolu oznajmił mi, że
wyniki mam bardzo ładne i że muszę zrozumieć, że jednak coś jest nie
tak,bo normalny człowiek ( tak powiedział!!!!!!) nie ma problemów z
zajściem w ciążę przez tyle czasu i nie porania jej, gdy się jej w końcu
doczeka.
Następnie był wybuch. Płaczu. Mojego.
Następnie poczułam zażenowanie i złość.
Następnie padło pytanie Pana D. - "czy zawsze jest pani taką histeryczką?"
Potem podczas USG okazało się, że mam 21 mm pęcherzyk dominujący. Co
mnie zszokowało, bo nie dość, że polip (20mm) to jeszcze taki duży
pęcherzyk w 10 dc? WTF? Zawsze, jak już mi się udało wyhodować
pęcherzyk, pękał 19-22dnia...
Mój płacz i czerwony jak pomidor nos rozczulił w końcu tego pozbawionego
empatii człowieka w białym kitlu. Wziął nawet do ręki wyniki nasienia
mojego męża, po czym odłożył je bez słowa. Dodał jeszcze, że przy mojej
autoimmunologicznej chorobie nie rozumie, co ja robię w normalnej
placówce ( myślałam, że się leczę... po to płacę abonament panie D.) i
że już dawno powinnam być klinice leczenia niepłodności ( nawet nie
spytał czy tam byłam...).
Ostatecznie ja próbowałam przestać płakać, żeby nie wystraszyć ludzi w
poczekalni swoją POKEMON!-ową, opuchniętą od łez gębą, a zacny pan D.
pobawił się w psychologa próbując uświadomić mi, że Bóg, jeśli w niego
wierzę, wie co robi.
Także w piątek znów idę sprawdzić rozwój mojego polipa i sprawdzić czy
nie zrobi się kolejna torbiel czynnościowa z mojego wspaniałego,
dorodnego pęcherzyka.
Po godzinie od wyjścia z PRZYCHODNI poczułam ulgę.
A teraz ta lepsza część dzisiejszego dnia - czytam DZIECI Z CHMUR.
Właściwie czytamy. Polowałam na nią, w gruncie rzeczy na jej pierwotną
wersję - DZIECKO Z CHMUR, już dwa miesiące, aż doczekałam się EMPIKOWEJ
premiery, uzupełnionej wersji tej książki ( jest to opowieść o
prawdziwej historii adopcji i macierzyństwa).
Niezwykle miło jest leżeć w łóżeczku, przy zapachowej świeczce i przy
moim mężu i czytać mu na głos tę wzruszającą, pełną szczerości, mądrości
i odwagi historię ludzi, którzy cierpieli, tak jak my. Płakali, tracili
wiarę, gubili się, ale ostatecznie odnaleźli szczęście, radość,
spełnienie marzeń o macierzyństwie. A wszystko za sprawą odważnych
kobiet, które nie wyrzuciły swych niechcianych dzieci na śmietnik, lecz
dały im szansę na prawdziwy dom i wielką, przeogromną, wytęsknioną,
wypłakaną rodzicielską miłość.
Oczywiście już finiszuję, jestem w okolicach 290 strony. I znów mam
poczucie, że Bóg od zawsze wiedział, że ja powinnam zostać matką
adopcyjną. Że taką miał dla mnie misję. Właśnie dlatego mieszkałam z
dziećmi mojego ojczyma ( i pokochałam je bezgraniczną miłością), właśnie
dlatego mam brata, który ma innego tatę ( i nie czuję do niego innego
rodzaju miłości niż do mojej "rodzonej z mamy i taty" siostry, co więcej
zupełnie zapomniałam o tym fakcie i uświadomiłam go sobie dziś !),
właśnie dlatego tak bardzo kocham ludzi, małych i dużych.
Dostałam od Boga tak wiele - ogromną miłość do całego świata, ogromny
entuzjazm, potrzebę niesienia pomocy, dobrego męża - tak wiele, że po
prostu Najwyższemu- pakującemu mnie na ten świat - na zdrowe jelita i
jajniki nie starczyło miejsca.
Bóg wiedział co robi - prawda? Tworząc mnie taką, jaka jestem miał swój plan.
Cwany plan Stwórcy.
Dał mi to moje ogromne serce... Miejsce, w którym urodzą się moje dzieci.
Ostatecznie więc - nie jestem gorsza. Ostatecznie - pozwolę sobie na
próżność, mając świadomość możliwej krytyki ze strony osób, które mnie
źle zrozumieją - jestem WYBRANA. Mam misję specjalną.
Moim kompasem.... moja miłość.