Leżę na dwuosobowej sali. Razem ze mną leży kobieta, która jest Świadkiem Jehowy. Jest umierająca. Hemoglobina spada na łeb na szyję. Przyjęli ją z wartością 6,4, po dniu miała 5,6. Nie zgadza się na transfuzję. Jest tak uparta i tak pewna tego, że słowa w Biblii "nie bierzcie krwi" oznaczają zakaz tansfuzji, że nie da się kobiety urobić. Do tego jej jelito jest niedrożne. Wymaga operacji. Ale na operację też się nie zgadza, bo ta również wymaga transfuzji, żeby w ogóle była szansa przeżycia.
Wiem, że jest wolność wyznania. Wiem, że wiara czyni cuda. Ale na taką wiarę się nie zgadzam. Gdy słucham jej ( a mimo swojego skrajnego wyczerpania ciągle nadaje o Jezusie i Jehowym - nie wiem czy tak to się odmienia- czyli Bogu ) to mam wrażenie, że ona ma obsesję. U niej nie ma radości życia - jest działalność Ducha Świętego w człowieku itp. itd.
Np. wczoraj po raz kolejny próbowałam zrozumieć dlaczego nie chce przyjąć tej krwi. To mi powiedziała, że Bóg zabronił 2000 lat temu. A jak ja zapytałam o modlitwę "Zdrowaś Mario" to mi powiedziała, że się nie modlą, bo 2000 lat temu to może było aktualne, ale nie dziś. Kto będzie klepał "Zdrowaś , zdrowaś, zdrowaś..." To niepojęte jak można tak wybiórczo i dosłownie taktować Pismo Święte. Choć powiem szczerze, że podziwiam Jej wiedzę. Zna fragmenty PŚ na pamięć, cytuje mi tu co jakiś czas. A Jej mąż - to dopiero natręt, jak przyjdzie to zaczyna na mnie wręcz krzyczeć o Bożych zakazach. Usłyszałam też, że jestem nieczysta (jak większość w Polsce), bo Prawdę poznali tylko Jehowi.
A ja tak sobie myślę, że jak ta kobieta nie przeżyje - to dopiero wezmą jej krew...na swoje ręce. .. Czy nie o tym mówi PŚ...
Nie mogę w nocy spać, bo nasłuchuję czy ona żyje. Lata jak opętana po sali, odchyla mi zasłonkę i robi "akuku", a potem nagle słabnie, a mi wszystko podchodzi do gardła ze strachu.
Ja dostaję dożylnie sterydy - oby zadziałały, na razie ciągle cierpię... choć już mniej. Nie powinnam narzekać.
Obejrzałam wszystkie zaległe odcinki seriali, mam dużo wolnego czasu...ale jakoś o Juniorku nie jestem w stanie myśleć... Odrzucam wszystkie myśli o dziecku ( oprócz myśli o dziecku mojej siostry, bo już ma termin i stresuję się, że jeszcze nie urodziła - na zdjęciu jej brzuszek sprzed miesiąca), nie chcę się ładować nadzieją i żyć na jednym pragnieniu w spięciu przez najbliższy rok. Chciałabym żyć po prostu, a jak zadzwonią to cieszyć się kolejnym etapem życia. Ciekawe czy jak wyzdrowieję, to znów wrócę w bloki startowe... Co ze mnie za osioł jest, no ja naprawdę nie wiem...
Leżąc na oddziale dostaję mnóstwo smsów od znajomych i przyjaciół. Odwiedziła mnie też Ania, kupiła mi książkę: "Projekt Mądre wychowanie", dała mi ją z życzeniami, żeby przydała się jak najszybciej. Ale kochana!
Z tej perspektywy szpitalnego łóżka - miejsca, w którym zaczyna się i kończy nadzieja - świat jest inny. Zupełnie inny. Nie lepszy, ani gorszy. Nie wiem czy trudniejszy nawet. Świat ten wypełnia stukot butów pielęgniarek, szelest worków, dźwięki wózków, szum rozmów dochodzących z korytarza, zapach środków dezynfekujących. Czas odmierza się tu porami posiłków, ilością odwiedzin, liczbą odbytych telefonicznych rozmów... Inny świat.
Naszła mnie taka refleksja - ciekawe ile różnych światów istnieje równolegle,czy tyle ile perspektyw spojrzenia na rzeczywistość?