Dziś będzie bardzo szczerze i bardzo intymnie. Dziś będzie o NIM. O moim mężu, czyli tacie. O tacie Leośka.
Pierwsze słowa o adopcji padły z moich ust jakieś 2 lata temu. Staraliśmy się o dziecko dość krótko, bo kilka miesięcy zaledwie. Ale innym udawało się od razu. A nam nie.
Ja wtedy patrzyłam na adopcję przez różowe i dość egoistyczne okulary. Jawiła mi się ona jako 100% pewna droga do osiągnięcia MOJEGO celu i spełnienia MOICH oczekiwań.
Bo przecież muszę mieć dziecko skoro chcę, już! Natychmiast! A każdy kolejny nieudany cykl sprowadzał mnie coraz niżej i coraz głębiej wkopywał pod ziemię. Uznałam, że to ratunek dla mojego "marnego" życia.
Mój mąż początkowo strasznie zirytował się moim pomysłem.
"Ja nie kocham wszystkich i wszystkiego" - powiedział - "może Tobie wydaje się to proste, ale mi nie. Niczego jeszcze nie spróbowaliśmy, przed nami dziesiątki różnych sposobów, inseminacje, in vitro...co Ty ze średniowiecza jesteś? Studia na politechnice skończyłaś, bioetykę miałaś,a zachowujesz się jak dewotka?"
"Daj mi spokój z tą adopcją".
"Nie chcę tego słuchać."
"Weź nie poruszaj przy mnie tego tematu, dołuje mnie."
"Przestań o tym gadać, nie masz ciekawszych tematów."
"Musisz być bardzo nieszczęśliwa ze mną, skoro Ci nie wystarczam, może się rozwiedź?"
"Przestań mnie zmuszać do rzeczy, których nie chcę. Dlaczego zawsze musi stanąć na Twoim?"
"To, że Tobie przychodzi to tak łatwo, to nie znaczy, że i mi przyjdzie. Może ja po prostu tego nie chcę, ok?"
"No i co ryczysz, nie wymuszaj na mnie."
"Weź się ogarnij, a co jak weźmiemy dziecko i dalej będziesz taka nieszczęśliwa? Kto wtedy będzie musiał się nim zajmować? Oczywiście ja."
"NIE, nie będę oglądał tych durnych amerykańskich łzawych filmików o adopcji, irytują mnie."
"Nie mam ochoty, żebyś czytała mi "Dzieci z chmur", mnie to nie dotyczy".
W międzyczasie zaszłam w ciążę, którą poroniłam i po niej:
"Dobra, za rok pójdziemy do Ośrodka" ( rok wydawał się wiecznością, podczas której można zajść w ciążę kilka razy)
"No dobra mogę obejrzeć z Tobą te filmiki, ale tylko jeden."
"No za chwilę mi przeczytasz jedną kartkę "Dzieci z chmur"...no dobrze...to rozdział."
"Ok, możesz zadzwonić do Ośrodka, zapytać jak wygląda procedura."
"Po co Ty ślęczysz na tym blogu? Nie masz realnego życia?"
"Czuję się niepotrzebny. Skupiasz się tylko na myślach o dziecku. Do czego Ci w ogóle jestem?"
"Dla Ciebie nic się nie liczy poza dzieckiem. W ogóle się mną nie interesujesz, może Ty nie potrzebujesz męża?"
"Jak Cię poznałem to nie byłaś taka zdewociała, miałaś plany i ambicje, a teraz jakby Ci rozum odebrało".
"Tak, nie rozumiem Ciebie."
"Tak, boję się, że tego dziecka nie pokocham."
"Tak, mi nie przyjdzie tak łatwo pogodzenie się z tym, że jest chore, że ma FAS, albo jest upośledzone. Nie jestem Tobą Ala."
Jeszcze w trakcie trwania szkolenia wielokrotnie mąż się gdzieś wewnętrznie wahał.
"Nie wiedziałem, że to takie trudne. Nie wiem, czy dam radę. Dlaczego nie chcesz in vitro?"
Poszliśmy do kliniki. SPRÓBOWALIŚMY INSEMINACJI, nie pisałam o tym na blogu. Nie udało się. Ja wiedziałam, że się nie uda. Nie chciałam chyba nawet, żeby się udało. To były trudne uczucia, mieszane. Czułam, że zdradzam moje dziecko, to, o które tak bardzo walczę. Potem przyszły choroby i zakaz starań o dziecko. A potem przyszedł telefon. TEN telefon.
Byłam zdeterminowana w mojej walce o TO WŁAŚNIE dziecko. O żadne inne,
uwierzcie mi... Czułam, że mnie do niego pcha coś magicznego. INSTYNKT...
Moi chłopcy właśnie śpią. Jeden po pracy, drugi po porannej zabawie. Ja mam oczy pełne łez, a w gardle grzęźnie mi głos...choć milczę.
Po Jego wielkim strachu i lęku przed adopcją...MIŁOŚĆ mojego męża do dziecka pojawiła się w nim szybciej niż we mnie. Mały skradł jego serce JEDNYM spojrzeniem. Ich zrodzona tak szybko, w okamgnieniu, miłość zapoczątkowała dopiero moją miłość. ONI są dla siebie stworzeni.
Wyglądają tak samo...
Mam na komórce kilka takich zdjęć z pierwszego spotkania z Leo. Widać wózek,w którym jedzie Mały i wystające z niego nogi mojego męża. On po prostu siedział głową i tułowiem w gondoli, gadał do Bąbla i jechał równocześnie. Powstawał wówczas najpiękniejszy mężowóz świata <3!
To nie ja, a mój mąż wstaje nad ranem robić małemu mleczko, a gdy po nocnej zmianie wraca z pracy to On chce odbić małego po śniadaniu, zanim jeszcze pójdzie spać. I choć nie ma do Sancha takiej cierpliwości, jak ja... to wiem, że jest z NIEGO cholernie dumny. W jego wyrazie twarzy coś się zmieniło, w jego posturze jest coś innego... Mój mąż dojrzał, jest ojcem. A ja jestem najdumniejszą ŻONĄ mojego cudownego MĘŻA i najszczęśliwszą MAMĄ mojego najwspanialszego SYNKA.
I uwierzcie mi nie było łatwo. Nasze małżeństwo upadało i wstawało, kurczyło się i rozszerzało. Toczyliśmy zażartą batalię, wojnę chwilami, a nawet armagedon- ja byłam zdeterminowana, żeby wygrać.
I wiecie co?
Najlepsze jest to, że wygraliśmy...OBOJE.