Stojąc przed wyborem między adopcją a in vitro, czułam się zagubiona. Stawiałam sobie różne pytania... Uzyskiwałam często sprzeczne odpowiedzi.
Nie ukrywam, że nie potępiam in vitro. Co więcej jestem skłonna myśleć, że za jakiś czas wybierzemy się z mężem w tę drogę, aby Leoś nie był sam. Nie boję się już, że się nie uda...znamy przecież inne drogi do naszych dzieci... a dziś wiem, że macierzyństwo to nie kwestia biologii ( zapożyczam słowa od Joanny, wyryły mi się pewnego dnia w pamięci).
Wszystkie drogi, które umożliwiają zostanie rodzicem w moim odczuciu są dobre ( nie mówię tu o kradzieżach itp.) . Każdy powinien w kwestii wyboru tej drogi wsłuchać się w siebie... Dla mnie natomiast nieważne, jaką drogą przyjdą kolejne dzieci - wiem, że najważniejsze jest jedno - MIŁOŚĆ.
Wszystkie drogi, które umożliwiają zostanie rodzicem w moim odczuciu są dobre ( nie mówię tu o kradzieżach itp.) . Każdy powinien w kwestii wyboru tej drogi wsłuchać się w siebie... Dla mnie natomiast nieważne, jaką drogą przyjdą kolejne dzieci - wiem, że najważniejsze jest jedno - MIŁOŚĆ.
Czemu bałam się adopcji? Czemu dziś nie boję się kolejnej?
Odpowiedź okazała się dla mnie tak banalna, że aż oczywista. Bo w rodzicielstwie nie chodzi przede wszystkim o Twoje potrzeby. O to, czy chcesz w tym małym człowieku dostrzegać cechy Twoje, małżonka, rodzica, dziadka, cioci, babci... Nie chodzi o to, żeby być dumnym z osiągnięć szkolnych czy sportowych. W rodzicielstwie małe znaczenie ma, czy nosiłam dziecko w moim brzuchu.
Dlatego w moim odczuciu rodzicielstwo adopcyjne ( przynajmniej przy adopcji tak małego dziecka, jak nasze...) niewiele różni się od rodzicielstwa biologicznego. Jest więcej lęków? Może. Ale czy każde rodzicielstwo biologiczne jest takie usłane różami? Tak wiele biednych dzieci rodzi się chorych, tak wiele cierpi... Czy taki los wybierają dla siebie i dla swoich maleństw ich rodzice...? A jednak to właśnie w rodzicielstwie biologicznym, tym tak bardzo trudnym, gdy pomiędzy życiem a śmiercią jest cienka granica..ja najbardziej widzę to co najcenniejsze - widzę MIŁOŚĆ.
Ten mały-wielki człowiek, któremu daliśmy dom...również w naszych sercach, otworzył mi oczy na mój egoizm. Na myślenie, które miałam wcześniej, na prostotę moich pierwotnych instynktów. Instynktów - których nie sposób się przecież pozbyć.
Przekazanie genów. Czy to o to chodzi w rodzicielstwie? O przetrwanie "gatunku"?
Coś w tym na pewno jest. Znam to z autopsji. Ale to jest niuans. Pierdoła. Głupstwo. Banał. Frazes.
To wszystko nieważne, bo przecież, czym to jest, gdy chodzi o coś większego, najważniejszego...gdy chodzi o MIŁOŚĆ?
Gdy myślę o tym, co mnie spotkało, z perspektywy kobiety jeszcze nie trzydziestoletniej, żal mi siebie. Wciąż jest mi siebie żal... Nie zasłużyłam na te 3 lata cierpień. Nie zasłużyłam na te wszystkie choroby. Na te porażki, które utwierdzały mnie w przekonaniu, że nie zasługuję na więcej...
Ale gdy myślę o moim synku, nie mam takich odczuć. Owszem, żal mi, że nie mogłam Go urodzić, ale raczej dlatego, żeby to on nie był, albo kiedyś nie czuł się INNY. I myślę często, patrząc w jego niewinne, dziecięce oczka, że nie mógłby być piękniejszy i wspanialszy, i szczerze - nie zamieniłabym dziś go na dziecko biologiczne. Gdyby można było cofnąć czas i ktoś zagwarantowałby mi "złotą tabletkę" płodności, a ja miałabym nie mieć Leosia... NIGDY!
Nie zasłużyłam na cierpienie, ale zrobię wszystko, by zasłużyć na mojego synka. Bo nie ma nic większego niż to, co do niego czuję. Nie ma nic większego ponad MIŁOŚĆ.
Wszystko można widzieć z różnych perspektyw. Szklanka do połowy pusta, szklanka do połowy pełna... Wybieram drugą opcję. Bo w życiu nie ma gwarancji na szczęście. I ani rodzicielstwo biologiczne, ani rodzicielstwo adopcyjne samo w sobie szczęścia nie daje. Szczęście każdy z nas ma w sobie. I jest ono często ciężką pracą nad swoimi potrzebami, myślami, pragnieniami, odczuciami.
Dziś, dla mnie, przede wszystkim liczy się szczęście mojej rodziny. Mojego synka, męża i moje.
I jak kiedyś pisała Monika na blogu bocian fajtłapa - szczęście nie jest dla wybranych.
Ale na pewno jest dla tych, którzy umieją KOCHAĆ.
Nie tylko siebie.
Alu ryczę jak bóbr!!!! Piszesz tak jakbys pisała to co ja czuję, myslę..... Zgadzam się z Tobą w 100000 %. Jestes cudowną osobą i mogę smiało powiedzieć moją bratnią duszą. Buziaczki dla Was
OdpowiedzUsuńCmok, cmok, cmok :*:* Bratnia duszyczko!
UsuńNajważniejsze jest to, że żadna droga do tej wielkiej, jedynej i niepowtarzalnej MIŁOŚCI nie jest zła.
OdpowiedzUsuńDziecko to absolutny cud i nie ma żadnego znaczenia na jakiej drodze ten cud nas spotyka.
Nas już za niedługo czeka in vito i gdy słyszę te wszystkie okropne opinie stygmatyzujące dzieci, które przyszły na świat dzięki tej metodzie, mam ochotę wyć.
Nikt kto nie doświadczył niepłodności, nie jest w stanie zrozumieć tego, że droga do posiadania dziecka nie jest tylko jedna, jest ich wiele, a na końcu każdej czeka na nas największa nagroda.
Alu buziaki dla Ciebie, męża i synusia. Iga
:)
UsuńI ja się z tym zgadzam, szczęście nosimy w sobie i każdy może go doświadczyć. Chociaż uswiadamiamy to sobie dopiero jak już szczęśliwi jesteśmy.
OdpowiedzUsuńJa dzisiaj prułam na rowerze przez las, z fotelika z tyłu trajkotało moje dziecko a ja czułam jaka jestem szczęśliwa i że bez tego lokatora z tyłu to by mi się nawet na tą przejażdźkę wybrać by nie chciało. Dopiero teraz wiem co to szczęście, radość i duma.
Odzyskane szczęście :)
Usuńumiem kochać, kocham chrześniaka jak wlasnego syna! rozpieszczam go do granic mozliwosci, brakuje mi dziecia. i milosc wylewam na niego! kazdy jego uśmiech jets dla mnie lekiem!
OdpowiedzUsuńpieknie to napisalaś, czuję jakbym czytala niekore zdania o siebie. my podchodzilismy 2 razy do IUI , wiedzialam ze sie nie uda,,, wiedzialam ze bedziemy miec dziecko adoptowane... wiedzialam to czulam... nie wyobrazam sobie zycia bez dziecka... nienawidze samotnosci ! umiem kochać,,,czekam na moje szczęście ! pozdrawiam
i już niedługo Twoje dziecko się odnajdzie!
Usuńpięknie napisane mam te same odczucia nie wyobrażam sobie życia bez mojej w tej chwili 4 letniej córeczki która trajkocze cały dzień przez sen również :) ale jej dosłownie co pół godziny mamo kocham ciebie nad życie jesteś moją mamusią to warto było czekać tyle czasu na nią i nie zamieniłabym jej nawet na dziecko biologiczne bo kocham ją również nad życie :))
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą w 100%:-)))
OdpowiedzUsuńMy dość szybko pogodziliśmy się, że biologicznego dziecka nie będziemy mieć. Nigdy nie myślałam o przekazywaniu genów, przedłużaniu rodu itp. Wręcz przeciwnie mówiłam, że z takich dwóch osobników jak mąż i ja to nić dobrego wykluć się nie może;-)))
Już w trakcie leczenia, przebywaniu w szpitalach, obserwując i rozmawiając z innymi dziewczynami, które np. po 3 nieudanym in vitro wpadały w depresje, doszłam do wniosku, że ja chcę mieć dziecko, ale niekoniecznie musze być w ciąży - za wszelką cenę.
Teraz z perspektywy adopcyjnej mamy z półrocznym stażem mogę śmiało powiedzieć, że dziecko to Miłość niezależnie od tego jaką drogą do nas przychodzi. I tez uważam, że rodzicielstwo biologiczne niewiele różni się od biologicznego. Z tą różnicą, że Nasze dziecko ma drugą rodzinę, mamę, tatę, niekiedy rodzeństwo i o tym chcąc nie chcąc musimy pamiętać.
Pozdrawiam - Patrycja mama Hani;-)))
Oczywiście chodziło mi o to, że rodzicielstwo adopcyjne niewiele różni się od biologicznego, a nie biologiczne od biologicznego;-0
UsuńPatrycja
:) pozdrawiam!
UsuńDziękuję Ci Alu za ten post bardzo. Chyba trafiłaś gdy go potrzebowałam. Czekamy na telefon i przychodzą różne dni, różne wątpliwości.. także ta ze jeśli nasze dziecko nie będzie "idealne", jak będzie miało problemy..ze co zrobimy, że ja nie chce całkowicie rezygnować z pracy.... aż wczoraj mój mąż.powiedział ni ze przykro mu ze od razu nastawiam się ze praca jest dla mnie priorytetem, że dla dziecka nie zrezygnuje z tego czy owego... a po Twoim poście ja WIEM ze jeszcze po prostu tego nie czuje co Ty teraz, jeszcze wciąż moje pobudki są nazbyt egoistyczne..
OdpowiedzUsuńAle wiem ze jak juz pojawi się taki KTOŚ to będę martwic się tylko o to żeby to on nie musiał z niczego rezygnować... Gosia
Nie oczekuj od siebie za dużo. Wszystko zmienia się jak pojawia się dziecko. Ale miłość czasem przychodzi jeszcze poźniej.
UsuńPozdrawiam!
Alu, nie pisz takich postów...bo mi się płakać chce. Zwalasz z nóg. Zazdroszczę Wam i podziwiam. Mam mętlik. ściskam
OdpowiedzUsuńŚciskam.
UsuńW sumie nie da się nic tu dodać, Alu. Kiedyś sama myślałam, że rodzicielstwo biologiczne i adopcyjne to zupełnie inne drogi, inne doznania. Dziś, gdy jestem już można powiedzieć "starą mamą" wiem, że niewiele różni się macierzyństwo samo w sobie jedno od drugiego. Lęki o zdrowie, czy ewentualne problemy z maluchem dotykają w równej mierze rodziny biologiczne. Miłość jest taka sama. Wielka, otwierająca w nas nowe drzwi, prowadząca dalej, pokazująca szersze horyzonty, wyzwalająca z egoizmu i jeszcze wielu niefajnych rzeczy, których po prostu musimy w życiu się nauczyć. To ta sama Miłość, dzięki której można góry przenosić, ta sama, która sprawia, że dojrzewamy, piękniejemy. W jej obliczu rzeczywiście nieważne są drogi i mówię to ja, która nie zdecydowałam się na in vitro. Ja również staram się nie potępiać nikogo i wierzę, że jednak każdy musi odnaleźć swoją ścieżkę w życiu. Ostatecznie wciąż jesteśmy w drodze, mamy prawo się potykać, ważne, żeby patrzeć we właściwym kierunku.
OdpowiedzUsuńZ mojego punktu widzenia adopcja jest piękna, nie przeszkadza ona w żaden sposób w spełnieniu rodzicielskich pragnień. Być może stawia trochę wyżej poprzeczkę naszym dzieciom, które muszą zmierzyć się ze swoją historią, obserwuję jednak wśród naszych znajomych rodzin adopcyjnych, że dzieciaczki nie mają z tym większych problemów. Na co dzień naprawdę nie pamiętam o tym, w jaki sposób moje dziecko do nas trafiło, przypominam sobie o tym tylko czasami i wspomnienie to wywołuje raczej uśmiech, na pewno nie jest dla mnie jakimś piętnem, czy czymś przykrym. Dobrze to ujęłaś, Alu. Ostatecznie liczy się tylko miłość, a cała reszta jest... nieważna. A na myśl o podobieństwie dzieci do rodziców tylko się uśmiecham;-))))
:) buziaczki kochana!
UsuńPięknie piszesz..ale to już Ci pisałam tyle razy....miłość wszystko zwycięży, każdą napotkaną przeszkodę i każde złe pobudki innych ludzi....których nie mało by zepsuć nam własne szczęście...kochaj kochaj kochaj!!!! tylko kochaj!!! i nigdy nie będę w to wątpić....bo to nie tylko frazes..to życie!!
OdpowiedzUsuń:) kocham.
UsuńNie ma sensu w żadnym cierpieniu, a może my go pojąć nie potrafimy? Cierpienie to nie kara za coś lub za to, jacy byliśmy lub nie- tak po prostu musi w życiu być. Cieszę się jednak, że Wasz Leoś daje mi wiarę w to, że i u nas kiedyś zaświeci słońce.
OdpowiedzUsuńZaświeci! Zobaczysz!
UsuńWspaniały post!!!! Prawdziwy do granic prawdziwości. Aż się ciepło na sercu robi. Przeczytam go jeszcze z 10 razy! I na pewno nawiążę do niego w moim blogu. Ściskam :)
OdpowiedzUsuńI ja ściskam :)
UsuńZarówno rodzicielstwa biologicznego jak i adopcyjnego trzeba się nauczyc. W tym co piszesz jest duzo racji. Chociaż widzę w oczach dume mojego męża gdy widzi w naszym synu siebie, myślę że gdybysmy adoptowali tak jak to ja miałam w zamiarze to moj mąż nie byłby tak szaleńczo zakochany.
OdpowiedzUsuńNiestety smutna prawda. Moj mąż ma syna, kopie siebie. Rosnie w pióra gdy setna osoba mu to mowi.
Nam kobietom łatwiej pokochac nieswoje dziecko.
Ja juz mam dosc poronien,dość zabiegów, wystarczy mi moj cud.
Pozdrawiam i czytam od dawna.
Hebamme.blog.pl
Nasz mały jest kopią mojego męża :) Nie ściemniam. Spotkaliśmy koleżankę ze studiów, która nie wie nic o adopcji. Jak zobaczyła Leo powiedziała:
Usuń"Jej, jaki piękny! No ale kopia .....(tu padło imię mojego męża)" - więc i pod tym względem rodzicielstwo adopcyjne nie ustępuje biologicznemu :)
Pozdrawiam!
... od trzech dni czytam tego posta i próbuję napisac kilka słów. I tak kilkanaście razy dziennie.
OdpowiedzUsuńDziś pomyślałam, że czasem słowa są zbędne. W tym jednym MIŁOŚĆ, zawiera się wszystko.
Zauroczyłaś mnie tym scrabble na zdjęciu :)
Zazdroszczę Alu, że widzisz szklankę do połowy pełną. Ja niestety jestem z tych, którzy widzą do połowy pustą. Ot taka jakaś pesymistka. Musze walczyć ze sobą, że nie przeginać. A w rzeczywistości jestem bardzo szczęśliwą i spełnioną kobietą, tylko taki jakiś charakter malkontentki...
OdpowiedzUsuńBuziaki :)
Ważna jest właśnie rzeczywistość :) A skoro jesteś szczęśliwa to wszystko dobrze :)
UsuńRodzicielstwo to rodzicielstwo. Nie ma znaczenia czy adoptowaliśmy dziecko, czy zdecydowaliśmy się na metodę in vitro, czy zostało naturalnie poczęte. Nie ważne jaką drogę obraliśmy. Ważne by obdarzyć to dziecko miłością - bez względu jaką drogą do nas przyszło.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak.
Usuń