Część III (czyli oczami mamy)
Alicja.
Cofam się w czasie. Pokonuję meandry wspomnień...
Alicja.
Cofam się w czasie. Pokonuję meandry wspomnień...
Jest jesień 2014r. Moje serce rozpiera duma. Wypełniona miłością zaczynam i kończę dzień. Moje światło, mój syn, rozgrzesza mnie, oczyszcza z win. Uwalnia. Nie marnuję czasu na analizowanie swoich uczuć, nie patrzę kolejną zapłakaną, bezsenną nocą w sufit, myśląc - co dalej? Żyję i kocham prosto, bez zbędnych uprzedzeń i lęków. Dzień za dniem uczę się bycia mamą i zapominam, jak to było wcześniej - bez tego małego, uroczego chłopczyka, mojego synka.
Już nie zastanawiam się, dlaczego nie mogę urodzić dziecka. Po pierwsze, nie mam na to czasu, po drugie, już tego nie potrzebuję. ON - mój syn - jest odpowiedzią na wszystkie pytania mojej przeszłości. Jest rozwiązaniem równania, z którym borykałam się przez wiele, wiele lat.
Modlę się. Dużo i inaczej. Pozbawiona żalu i gniewu, pierwszy raz od lat, szczerze i prawdziwie dziękuję. Wybaczam. Wybaczam sobie, wybaczam Bogu... Czuję, że to jest mój czas. Moje największe w życiu szczęście. Opatulam się nim, jak ciepłym kocem, w oczekiwaniu na naszą pierwszą wspólną zimę.
Jestem wolna. Spokojna. Ufna. Taka szczęśliwa.
Jestem mamą.
Spóźnia mi się okres. Trochę mi też niedobrze. "Może to ciąża?" - myślę, ale karcę się szybko, nie pierwszy to przecież raz. W Rossmannie jednak sięgam po test ciążowy, a mój mąż, dumnie kroczący obok z wózkiem, puka się w czoło. Odkładam więc test głęboko do szuflady w łazience. Mija kilka dni i przy rannej toalecie zużywam go, odkładam na 3 minuty, ale nie przywiązuję do niego zbyt dużej wagi i zapominam po tym czasie sprawdzić ilość kresek. Wracam po dłuższym czasie, a to co widzę zaskakuje mnie. Dwie wielgaśne kreski. Ta testowa nawet grubsza.
Nie ma euforii, nie ma szczęścia, jest strach. Strach towarzyszy mi przez pierwsze 4 miesiące.
Modlę się codziennie, odmawiam nowennę pompejańską, by ten cud trwał. Ale czy w niego wierzę?
Raczej nie.
Moja skrzywiona niepłodnością psychika przysyła mi do podświadomości najokrutniejsze obrazy. Najstraszniejsze. Przez pierwsze pół roku ciąży nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że rzeczywiście zostanę mamą po raz drugi. Myśląc o przyszłości nie widzę naszej rodziny w powiększonym składzie... Nie umiem uwierzyć, że tym razem będzie inaczej. Tak, jakbym nie zasłużyła na szczęście. Nie umiem się cieszyć moim stanem. Lęk, który mi towarzyszy jest konsekwencją moich wcześniejszych przeżyć. Tych, które wstrząsały moim życiem i zakopywały mnie w gruzowisku smutku, depresji i tęsknoty.
A jednak... tym razem jest inaczej.
Gdy mija termin porodu, a moja córcia ciągle siedzi w brzuchu, do tego zaczyna jej spadać tętno, decyzja o cesarskim cięciu jest dla mnie wybawieniem.
Całą noc z 10/11 sierpnia spędzam na sali porodowej podpięta pod KTG. O godzinie 8 rano wpada lekarz i informuje mnie, że cesarka odbędzie się dzisiaj. "Dzisiaj?"- pytam- "O której godzinie?".
"Za chwilę" - odpowiada- "Tylko sprzątną salę i przygotują na pani cięcie".
Serce łomocze mi jak szalone. Pierwszą osobą, która dowiaduje się o tym fakcie jest Marysia, moja bliska koleżanka poznana przez bloga, a z którą akurat rozmawiam na fb. Dzwonię też natychmiast po męża. Przełykam ślinę i mam wrażenie, że serce siedzi między migdałkami. Dziwnie też drżę. Patrzę na swój brzuch wielkości piłki lekarskiej i nie mogę uwierzyć, że za chwilę go nie będzie ( o naiwności!). Przyjeżdża mąż, jest zielony z przerażenia, robi mi ostatnią, ciążową fotkę telefonem :)
Oto ona:
Każą mi się rozebrać. Naga, przykryta zielonym prześcieradłem, jadę na salę. Boję się. Ale zgrywam twardą, wiem, że mąż boi się bardziej.
Kiedy kładę się na stole operacyjnym, czuję tylko przeszywające mnie zimno i cała drżę. Polewają mnie lodowatą cieczą do odkażania i szczypie mnie to strasznie. Za chwilę anestezjolog informuje, że ze względu na moje obciążenia, cięcie odbędzie się w pełnej narkozie. Nakładają mi maskę i zaczynam odpływać. To co dzieje się dalej znam z opowieści pielęgniarki asystującej przy operacji i męża ( który czekał na nas przed salą operacyjną). Mała rodzi się o godzinie 10. Waży 3320g, obwód główki: 37cm, długość: 53cm. Dostaje 10 pktów w skali Apgar. Po zważeniu i ocenie stanu zdrowia trafia w objęcia męża. Ja jednak nie budzę się od razu. Lekarze próbują wyjąć mi rurkę intubacyjną, ale trwa to jakąś dłuższą chwilę ( mój mąż już zastanawia się, jak poradzi sobie sam z dwójką dzieci). W końcu się budzę, ale nie kontaktuję jeszcze i krzyczę, żeby uważali na mój brzuch. "Ale pani już nie ma brzucha" - mówią. " Nie?"- pytam -"Urodziłam synka?"
Następnie dowiaduję się, że dziewczynkę i zaczynam dziękować wszystkim na sali -"Dziękuję, dziękuję, dziękuję..." - krzyczę- "Czekałam na to dziecko tyle lat"..."Jesteście wspaniali, dziękuję.."
Świadomie budzę się ok. 13 na sali pooperacyjnej. Przede mną siedzi mąż. Boleśnie kurczy mi się macica. To ona wybudza mnie z półprzytomnego stanu.
"Urodziłam? Co z małą?" - pytam. Mąż opowiada pokrótce.
O 14 wchodzi położna i wyprasza męża. Zostaję sama. Nie mogę się ruszać. Nie mam też telefonu, bo oczywiście się rozładował, a ładowarka leży gdzieś w czeluściach torby, pod łóżkiem. Przywożą mi małą. To jedna z najtrudniejszych chwil w moim życiu. Zostawiają ją płaczącą, a ja, działająca w jakimś zwolnionym tempie nie reaguję od razu (wcześniej ktoś wyciąga mi ładowarkę i podłącza telefon przy łóżku).
Patrzę na nią i chłonę każdy centymetr jej maleńkiego ciała (przypomina trochę Ryszarda Kalisza i zastanawiam się, kto w naszej rodzinie ma jego geny). Płaczemy obie. Włączam alarm, położna podaje mi małą... Ta chwila przypomina moment, gdy zobaczyłam pierwszy raz Leonka.
Cały mój ból, też ten z dalekiej przeszłości, stłumiony gdzieś w moim wnętrzu, jak wulkan wybucha razem z moim szlochem.
To koniec. To początek. Nareszcie.
Ciepło mojej córeczki to najpiękniejsza pieszczota, nagroda za cały trud ciąży. Czuję ogromną ulgę. Oddycham, jak dawno nie mogłam oddychać.Czuję, jak dawno nie czułam. Żyjemy obie.
Nasza rodzina powiększyła się. Najpiękniejsze równanie urzeczywistniło się.
2+2 = szczęście
Nothing else matters.
Nothing else!!!!
OdpowiedzUsuń!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! :)
UsuńAlu chwyciłaś szczęście za nogi i nie wypuszczaj. Jak pięknie czyta się takie historie. Życzę Wam wszystkiego dobrego:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że zawsze będę pamiętać jak ciężką drogę przeszłam, by te moje dzieciaczki mieć. I że nigdy nie przestanę doceniać mojego szczęścia, które czuję, dzięki nim. Buziaki
UsuńPięknie ale momentami dowcipnie :) lekko ale z ładunkiem emocji - jesteś niesamowita!
OdpowiedzUsuńTakie miłe słowa, dziękuję <3
UsuńTak cudowni ludzie jak Ty zasługują na takie właśnie Szczęście :)
OdpowiedzUsuńJesteś niesamowicie dzielna.
Jeszcze raz gratuluję Mamusiu :))
I Ty doczekasz się swojego. Na pewno. Buziaki
UsuńMasz wspaniały dar pisania. Uwielbiam Cię czytać. I jak zwykle wzruszyłam się do łez...
OdpowiedzUsuńPrzytulam i dziękuję.
UsuńBardzo się cieszę że wszystko się dobrze ułożyło, że jesteście zdrowe :) to co przeżyliście jest zarazem piękne jak i straszne, ale to już za wami :) :*
OdpowiedzUsuńNa szczęście za nami. Choć dziś patrzę na tę naszą drogę po dzieci z nostalgią i rozmarzeniem. Wszystko ma swój cel. Ta nasza droga też miała. Dziękuję za nią Bogu.
UsuńŚciskam :)
Chwytasz za serce! :) Cieszę się, że u Was wszystko OK - że cała Rodzinka już w komplecie, zdrowa i szczęśliwa :*
OdpowiedzUsuńCałusy :*
UsuńA ja się poplakalam! Chyba pierwszy raz w życiu czytam i płacze! Jakbym ja tam była i ja to wszystko czuła. Pięknie piszesz 😀a jeszcze piękniejsze to o czym piszesz 😘 pozdrawiam was serdecznie 😊
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Gorąco pozdrawiam :)
UsuńCudownie jeszcze raz gratulacje i najlepsze życzenia dla Was
OdpowiedzUsuńMalaMi
Dziękujemy i pozdrawiamy ;)
UsuńAlu pięknie napisałaś to wszystko. Myślę, że najpiękniejsze jest to, że potrafisz to doceniać i cieszysz się każda wspólną chwilą razem! :)
OdpowiedzUsuńUcałowania dla Was! :)
Tak, niepłodność nauczyła mnie doceniać :)
UsuńCałusy!
Cudownie się czytało;))))
OdpowiedzUsuńMnie też się marzy 2 plus 2...
Szczęścia Wam dużo życzę i powodzenia w ogarnięciu rzeczywistości!;-0
Dziękuję i trzymam kciuki za spełnienie marzeń :)
UsuńJak Ty pięknie piszesz... wzruszyłam się jak zawsze :) raz jeszcze gratuluję! Wiele moich przeżyć i uczuć tu ujęłaś, wszystko się przypomniało i łza kapnęła..spisując swoje obawy i wspomnienia swojego porodu kapały mi te same łzy.. Dziękuję. Sciskam!
OdpowiedzUsuńI ja dziękuję. Jestem wzruszona.. :) Całus!
UsuńCzytam Twój blog zaledwie od piątku Alu, a przepadłam. Mnie również ujmuje jak pięknie potrafisz pisać o macierzyństwie, o walce o bycie Mamą, a jednocześnie tak lekko i tak przyjemnie. W dodatku uwielbiasz rękodzieło, tak jak Ja, a to świetny dodatek do tego bloga. Patrząc na zdjęcie Amelii i czytając o tym jak walczyliście o to swoje 2+2, nie mogę się spierać. Cuda się zdarzają. Namacalne :) Pozdrawiam i będę wpadać częściej :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło :) Zapraszam i witam w moim świecie :)
UsuńPozdrawiam!
Zalana łzami, czytam to po raz trzeci chyba... już będzie dobrze, wszystko będzie dobrze!:))
OdpowiedzUsuń:) Dziękuję.
UsuńTrzymam mocno kciuki za Ciebie!
Chwilo trwaaaj! 2+2... jak pięknie. Wszystkiego najlepszego Mamo, przez wielkie M!
OdpowiedzUsuńDziękuję Basieńko!
UsuńNareszcie wiem co nieco jak u Ciebie:) Rozumiem, ze wychodzisz po malu na prosta, takze blogowo;) Jestem nieustannie ciekawa jak jest dzis, jak masz sie Ty, jak dzieciaki... ale cierpliwie poczekam na wiesci. W koncu Wasz swiat stanal do gory nogami i trwa poukladanie sobie tego od nowa... pozdrowienia z cieplej dzis Wawy
OdpowiedzUsuńHehe, no to moje wychodzenie na prostą jeszcze sporo zakrzywione jest ;) Ale pomału, pomału wrócę. Z nową energią i pomysłami :)
UsuńPozdrawiam gorąco!
Ach jak pięknie, aż się rozmarzylam :)
OdpowiedzUsuń:)) Buziak
UsuńJak zwykle pieknie napisane...
OdpowiedzUsuńJak zaszlam w druga ciaze, to tez wydawalo mi sie, ze objawy, ktore odczuwalam to omamy i to przeciez niemozliwe. Test kupilam i zrobilam w tajemnicy nawet przed mezem, bo nie chcialam, zeby sie ze mnie podsmiewal. "Lekko" sie zdziwilam kiedy zobaczylam dwie kreski, a jeszcze bardziej podczas pierwszej wizyty u gina, gdzie okazalo sie, ze to juz 9 tydzien. :D
9 tydzień, wow :) To już i serduszko było i nawet malutkie rączki i nóżki :) Szał.
UsuńPozdrawiam gorąco!
Przeczytałam trzy ostatnie wpisy i łezka się w oku kręci.. ech, Alu, życzę Wam z całego serca dużo cierpliwości, wytrwałości i snu dla całej Czwórki! :*
OdpowiedzUsuńDziękujemy :))) Buziaki kochana!
UsuńNiesamowite. Brzusio, a po chwili taka cudowna Istotka.
OdpowiedzUsuńA może jeszcze część czwarta? Oczami Tatusia.
Buziaki dla Waszej Rodzinki
Oj...tatuś niepiśmienny ;P I taki chroniący swoją prywatność mocno ;) Zupełna odwrotność mamusi ;D
UsuńBuziaki ogromne dla rodzinki, ale największe dla synusia :)
Nic dodać, nic ująć... ściskam gorąco! :*
OdpowiedzUsuńDziękuję i również ściskam :))
UsuńCzytam po cichu Twojego bloga od jakiegoś czasu:) Dziękuję!!! Za poczucie, że nie ja jedna przeszłam przez dramaty i dylematy związane z niepłodnością, za nadzieję i wiarę, że niemożliwe czasem staje się możliwe. Gratuluję z całego serca!!! Trzymam kciuki za powrót do formy, życzę duuużo sił i zdrowia dla całej czwórki!!!!
OdpowiedzUsuńI ja zajrzałam do Ciebie i obiecuję zaglądać. Zobaczysz, że marzenia, gdy już się spełnią, przerosną Twoje najśmielsze oczekiwania :) Ściskam!
UsuńBrzmi jak Sci-Fi, ale czekam z niecierpliwością kiedy ten film wejdzie na ekrany;)
UsuńPozdrawiam, j@
Magia,pozdrawiamy
OdpowiedzUsuńI my też pozdrawiamy :)
UsuńWspaniale :)
OdpowiedzUsuń:) <3
UsuńCały czas jak czytam ten blog mam wrażenie że tak musiało być że Leoś był wam przeznaczony . W ogóle w adopcji małych dzieci można wybierać imie bo jest śliczne ? Wiem głupie pytanie
OdpowiedzUsuńNa pewno byl nam przeznaczony 💗
OdpowiedzUsuńNie ma głupich pytań 😊 imię zawsze można zmienić, tylko przy dzieciach starszych warto zapytać je o chęci i zgodę na taką zmianę. Imię naszego synka wybieraliśmy my. Poprzednie imię (nadane przez pogotowie opiekuńcze) zostawiliśmy mu jako drugie. Pozdrawiam 😊
Miło że odpisałaś wiesz dużo nauczył Mnie Twój blog coś bardzo od dawna Mnie meczyło teraz poczułam ulgę. Teraz wiem że tak jak powiedziała Ania Przybylska że jak sie nie zacznie doceniac małych rzeczy to i te duże nie będą nas cieszyć .
OdpowiedzUsuńJejku jak fajnie ze nie tylko ja dziwnie się czuje w tej nowej sytuacji... ty jednak bylas tak samo przerażona jak ja.Dziękuje Ci za ten wpis i proszę żebyś podala mi swoj adres mailowy bo mam pytanie :) jeśli mogę Cie pomeczyc troszkę ;)
OdpowiedzUsuńala2n@wp.pl
UsuńBoziu, jakie to wszystko piękne.... <3
OdpowiedzUsuń