Wczoraj byliśmy w OA. Fatalnie się czułam, coś mnie chyba bierze, do tego robiło mi się słabo, duszno i w ogóle... Zaczęłam się zastanawiać, czy to nie jakieś napady paniki, bo im bardziej słabo mi się robiło tym bardziej się bałam, że tam zemdleję i padnę pyszczkiem przy wszystkich jak długa, a przez to myślenie jeszcze bardziej brakowało mi powietrza.
Omdlenie na spotkaniu szkoleniowym - to by była atrakcja.
Przez to moje samopoczucie nie za bardzo mogłam się wczuć w klimat wczorajszych zajęć, ale starałam się jak mogłam.
Rozmawialiśmy wczoraj o motywacji do adopcji, o potrzebach dzieci adopcyjnych i o konieczności akceptacji faktu, że rodzice biologiczni naszych dzieci zawsze będą kimś ważnym w ich życiu,a zatem i w naszym.
Trudny temat, nie ukrywam. Największym strachem w długofalowym patrzeniu na adopcję (w moim przypadku) jest pewien rodzaj odtrącenia, jakiego możemy doświadczyć, jeśli dziecko zechce odnaleźć rodziców biologicznych i mieć z nimi kontakt. To musi być niezwykle trudne, ale wiem, że konieczne (tu chodzi mi o akceptację sytuacji, która może mieć kiedyś miejsce). Tu przecież nie chodzi o moje potrzeby.
Boję się tego jednak. Choć to może być uczucie podobne do tego, jakie przeżywają rodzice, gdy w życiu ich dzieci pojawiają się teściowie - bardzo ważne osoby, a jednak zupełnie inne - które jednak zaczynają zaskarbiać sobie uczucia wcześniej należące się tylko rodzicom.
Mamy pracę domową. Każde z nas ma napisać dwa listy.
1) Do naszego dziecka w dniu jego 18-tych urodzin, list ma zaczynać się od słów: "W dniu, w którym pojawiłeś się w naszym życiu.... Jesteś dla nas...."
2) Do rodziców biologicznych naszego dziecka
Ustaliliśmy z mężem, że On pisze list do synka, a ja do córeczki. Łatwiej mi będzie uczucia spersonalizować niż pisać bezosobowo. No i musi być fair dla obu płci ;)
Dziś byłam u lekarza. Wróciłam do domu i pocałowałam klamkę. Okazało się, że mąż zostawił w drzwiach klucze,a wyszedł garażem, no i nie mogłam otworzyć zamka. Całe szczęście, że teściowie mieszkają 3 km od nas. Podreptałam do nich, załapałam się na świeże pierogi i upiekłyśmy z mamą pyszne rogaliki drożdżowe. Oto one :) :
Omdlenie na spotkaniu szkoleniowym - to by była atrakcja.
Przez to moje samopoczucie nie za bardzo mogłam się wczuć w klimat wczorajszych zajęć, ale starałam się jak mogłam.
Rozmawialiśmy wczoraj o motywacji do adopcji, o potrzebach dzieci adopcyjnych i o konieczności akceptacji faktu, że rodzice biologiczni naszych dzieci zawsze będą kimś ważnym w ich życiu,a zatem i w naszym.
Trudny temat, nie ukrywam. Największym strachem w długofalowym patrzeniu na adopcję (w moim przypadku) jest pewien rodzaj odtrącenia, jakiego możemy doświadczyć, jeśli dziecko zechce odnaleźć rodziców biologicznych i mieć z nimi kontakt. To musi być niezwykle trudne, ale wiem, że konieczne (tu chodzi mi o akceptację sytuacji, która może mieć kiedyś miejsce). Tu przecież nie chodzi o moje potrzeby.
Boję się tego jednak. Choć to może być uczucie podobne do tego, jakie przeżywają rodzice, gdy w życiu ich dzieci pojawiają się teściowie - bardzo ważne osoby, a jednak zupełnie inne - które jednak zaczynają zaskarbiać sobie uczucia wcześniej należące się tylko rodzicom.
Mamy pracę domową. Każde z nas ma napisać dwa listy.
1) Do naszego dziecka w dniu jego 18-tych urodzin, list ma zaczynać się od słów: "W dniu, w którym pojawiłeś się w naszym życiu.... Jesteś dla nas...."
2) Do rodziców biologicznych naszego dziecka
Ustaliliśmy z mężem, że On pisze list do synka, a ja do córeczki. Łatwiej mi będzie uczucia spersonalizować niż pisać bezosobowo. No i musi być fair dla obu płci ;)
Dziś byłam u lekarza. Wróciłam do domu i pocałowałam klamkę. Okazało się, że mąż zostawił w drzwiach klucze,a wyszedł garażem, no i nie mogłam otworzyć zamka. Całe szczęście, że teściowie mieszkają 3 km od nas. Podreptałam do nich, załapałam się na świeże pierogi i upiekłyśmy z mamą pyszne rogaliki drożdżowe. Oto one :) :
Dla mnie problematayczna jest myśl, że moje dzieci mogą czuć się odtrącone jak uzmysłowią sobie, że matki biologiczne je porzuciły. Że z tego względu mogą mieć niższe poczucie wartości. Jakoś te przemyślenia mi żyć spokojnie nie dają.
OdpowiedzUsuńPisanie listów na kursow było dla mnie ciężkie, bo trudno mi było się uzewnętrzniać wiedząc, że ktos to przeczyta.
Oj mam ślińotok patrząc na te rogaliki, szkoda że to ja nie mieszkam 3 km od Was :)
Rogaliki to zasługa teściowej ;) Jej przepis, więc ja mogłabym Ci się przydać tylko, gdy teściówka się podzieli :D Choć, mam nadzieję, są i inne obszary, w których mogłabym się przydać, hehe :)
UsuńOj my zaczynamy kurs pod koniec października i powiem szczerze, że też nie wyobrażam sobie uzewnętrzniania przed kimś obcym...Najważniejsze by dotrwać do końca i móc cieszyć się szczęściem naszej kruszynki
OdpowiedzUsuńTo po jakimś czasie staje się łatwiejsze :) W końcu tyle osób przeszło przez ten etap, że nie może być tak strasznie :) Determinacja w dążeniu do celu - to to co jest nam potrzebne :)
UsuńTeż czasem myślę o tym, jak duże będzie poczucie straty u mojego dziecka i jak uda mu się to "przepracować" w sobie. Na pewno kiedyś, gdy mój synek zrozumie, o co tak naprawdę chodzi w sformułowaniu "jesteś adoptowany", będzie musiał sobie z tym poradzić - tak, jak z wieloma innymi trudnymi sprawami w życiu. Na pewno chcę, żeby miał poczucie, że może na nas liczyć, tzn. jeśli będzie potrzebował czegokolwiek w tej sprawie, nawet, gdyby miał być to kontakt z rodzicami biologicznymi - będziemy po jego stronie. Nie zamartwiam się tym i nie chcę demonizować mamy bio. Gdybym mogła się z nią spotkać podziękowałabym jej za syna. Chcę, żeby on też tak o niej myślał, tzn. ciepło - pomimo wszystko.
OdpowiedzUsuńA na dzień dzisiejszy cieszą mnie nasze rozmowy o jego historii. To piękne, gdy czterolatek mówi "czekałem w szpitalu na was, rodzice", "znaleźliście mnie" albo "nosiłaś mnie w serduszku, mamo". Z dziecięcą ufnością oswaja sobie ten temat.
Nie martw się, to nieważne, jak stworzycie rodzinę. Ważne na czym ją zbudujecie. Po adopcji jest... normalnie, bardzo normalnie. Miłość jest o wiele, wiele silniejsza:-)
Chyba każdy człowiek ma jakieś trudne sprawy,z którymi musi żyć. Jeden mniejsze, drugi większe... Dziękuję, że podzieliłaś się swoją historią. Cudownie, że w Waszej rodzinie jest taka miłość...I dziękuję za wsparcie. Potrzebne mi teraz ogromnie :* pozdrawiam :)
UsuńJa na pierwszym spotkaniu nie mogłam opanować "szczękania zębami" niekoniecznie spowodowanego zimnem :) Życzę Tobie i sobie, żebyśmy spokojniej przeszły przez szkolenia. W końcu przybliżają nas one do Szczęścia.
OdpowiedzUsuńJeśli rozmawiamy z dzieckiem o tym od małego. To dziecko rozumie. mam taki przypadek w rodzinie i chłopiec jest jeszcze młody bo dopiero w 1 klasie podstawówki, ale już jest uświadamiany. Bo im później tym gorzej.
OdpowiedzUsuń