Nie miałam weekendu, bo tym razem edukowałam siebie i innych na konferencji. Dotarłam do domu bardzo późno, wygłodniała rzuciłam się na resztkę żółtego sera i ostatni plaster krakowskiej. Marzyłam o odpoczynku, a że odpoczynek aktywny też jest odpoczynkiem to pojechaliśmy z mężem na krótką wycieczkę rowerową. Ostatnie dni lata trzeba uwiecznić :)
Po drodze obsiadły nas chmary much, wlatywały wszędzie, do gardła, uszu, oczu itp. itd. Ale nie należymy do tych, którzy łatwo się poddają, więc jechaliśmy dalej.
Zatrzymaliśmy się w przepięknym miejscu, zrobiliśmy kilka fot i nagle, mój mąż zobaczył krowę, która wchodziła do rzeki. Byłam przekonana, że ma omamy,bo ja niczego nie widziałam. Poszłam więc we wskazanym przez niego kierunku, żeby sprawdzić, czy czasem nie oszalał :)
Znalazłam ją. Piła sobie spokojnie wodę z rzeki. Już wyjęłam aparat, żeby pstryknąć kilka fot, gdy nagle pokazała bycze oblicze ;] W dosłownie 5 sekund, w podskokach doskoczyła...a raczej doskoczył do mnie. Na szczęście był na łańcuchu. Uciekałam jak na rodeo. Oczywiście mój wyczyn obserwowali ludzie z wioski, zanosząc się od śmiechu :)
Szybko więc udałam, że nic się nie stało i wsiadłam na rower w celu ewakuacji, gdy nagle tuż obok płotu pojawił się wielkouchy, przecudny zając. Z radością chwyciłam mój aparacik, lecz zając już kicał z prędkością światła z dala ode mnie.
Udało mi się jednak zatrzymać chwil pare, zdjęcia nieostre troszkę, bo robione w pośpiechu, ale są.
Oto one:
I tak sobie spędzamy ten nasz czas bez dziecka :) W oczekiwaniu na nie :)
Fajnie jest :)
Po drodze obsiadły nas chmary much, wlatywały wszędzie, do gardła, uszu, oczu itp. itd. Ale nie należymy do tych, którzy łatwo się poddają, więc jechaliśmy dalej.
Zatrzymaliśmy się w przepięknym miejscu, zrobiliśmy kilka fot i nagle, mój mąż zobaczył krowę, która wchodziła do rzeki. Byłam przekonana, że ma omamy,bo ja niczego nie widziałam. Poszłam więc we wskazanym przez niego kierunku, żeby sprawdzić, czy czasem nie oszalał :)
Znalazłam ją. Piła sobie spokojnie wodę z rzeki. Już wyjęłam aparat, żeby pstryknąć kilka fot, gdy nagle pokazała bycze oblicze ;] W dosłownie 5 sekund, w podskokach doskoczyła...a raczej doskoczył do mnie. Na szczęście był na łańcuchu. Uciekałam jak na rodeo. Oczywiście mój wyczyn obserwowali ludzie z wioski, zanosząc się od śmiechu :)
Szybko więc udałam, że nic się nie stało i wsiadłam na rower w celu ewakuacji, gdy nagle tuż obok płotu pojawił się wielkouchy, przecudny zając. Z radością chwyciłam mój aparacik, lecz zając już kicał z prędkością światła z dala ode mnie.
Udało mi się jednak zatrzymać chwil pare, zdjęcia nieostre troszkę, bo robione w pośpiechu, ale są.
Oto one:
I tak sobie spędzamy ten nasz czas bez dziecka :) W oczekiwaniu na nie :)
Fajnie jest :)
Od jakiegoś czasu marzy mi się taka wycieczka rowerowa. Jest taki piękny wrzesień, słońce.
OdpowiedzUsuńSuper foty :)
Ania