Nie wiem czy czuję się lepiej. Pewnie i tak, i nie. Trochę przeładowałam się tymi negatywnymi emocjami, trochę je przeżyłam, starałam się ich nie wypierać, a je oswoić.
Nie mam teraz tylu sił, by zmieść swoje marne okruchy z podłogi i skleić się do kupy. Ale dzięki Waszej ogromnej pomocy, takiej szczerej i prawdziwej... chwyciłam przynajmniej za zmiotkę...
Od tych dwóch dni jestem niezwykle czuła na każdy aspekt dotyczący ciąży, jej przebiegu itp.
Moja siostra jest mi bardzo bliska, nie ma nikogo innego z kim byłaby tak blisko, jak ze mną. Ja zawsze byłam chętna do pomocy i wsparcia, ale teraz nie mam po prostu sił. Nie mam. Jestem pustą studnią, która sama błaga o wodę... Ten ból jest rozdzierający. Wciąż.
Dziś, tak od niechcenia, moja siostra mówi: " Mąż kazał mi się zaszyć, żeby więcej dzieci nie było, ale kto wie? Hehehe."
A mi gul w gardle podskoczył aż do mózgu. Zatkało mnie. Oczywiście pomyślałam, że ja dałabym się pociąć, żeby zostać mamą. Oni tego nie zrozumieją. Nie umieją, choć pewnie chcą...
Bezradność... Nie umiem się z nią pogodzić. Zapętlam się w uczuciach, które są we mnie... próbując je przyjąć, by za chwilę je odrzucać. Godząc się z przeżywanymi emocjami, by za chwilę się im przeciwstawić. Toczę walkę, choć przecież nie mam już żadnej broni.
I tylko Bóg i Czas... Przypomina mi się post Meli... Piękny zresztą... Tylko Bóg i Czas wiedzą, czy to dobrze, czy to źle...
Wczoraj odwiedziła mnie koleżanka - która jest psychologiem. Przywiozła mi książkę:
Poprzepisywałam i postreszczałam kilka mądrych fragmentów z pierwszego rozdziału.
"Wiem, że miłość do samego siebie to najwspanialsza rzecz w życiu. Mogę ją obudzić jedynie wówczas, gdy akceptuję moje uczucia i doświadczam ich tu i teraz, właśnie takich, jakie są - przyjemnie czy nieprzyjemne. Gdy z otwartymi ramionami witam moje zranione "ja", rany się goją. Miłość do samego siebie daje mi moc transformacji."
"Możesz zmienić swój sposób postrzegania świata tak, by życie nie jawiło ci się jako coś zewnętrznego, z czym musisz się zmagać i co musisz kontrolować. Życie może stać się twoim lustrem, a ty możesz swe odbicie albo zaakceptować, albo odrzucić - akceptując lub odrzucając swoje prawdziwe "ja".
Możesz stać się artystą, który tworzy obrazy na płótnie życia. Możesz sięstać świadkiem twórczej transformacji. Możesz doświadczyć uniesienia aktu twórczego i odnaleźć piękno w najbardziej godnych pożałowania aspektach ludzkiej egzystencji.
Kiedy postrzegasz i akceptujesz, uczysz się, że akceptacja samego siebie i swoich uczuć - takich, jakie są - jest wstępem do kochania siebie. Staje się ono uzdrawiającą siłą przemieniającą twój wewnętrzny świat. Kochanie siebie to największa ze wszystkich sztuk.
Kiedy akceptuję siebie i moje uczucia takie, jakie są, staję się znów całością. Nie jestem już rozszczepiony - nie walczę już z żadną częścią samego siebie i jej nie potępiam. Narasta we mnie moc akceptacji i miłości do samego siebie. Zaczyna we mnie narastać moc uzdrawiania samego siebie i okoliczności mojego życia. Budzę do życia moc transformacji.
Współczesna psychologia uczy, że w pewnym stopniu trzeba akceptować swoje negatywne uczucia i stany emocjonalne. W przeciwnym razie sami przyczyniamy się do trwania tych negatywnych stanów, zamiast je wyzwolić. Trudno przyjąć koncepcję akceptacji, ponieważ uczono nas, że powinniśmy przeciwstawić się temu, czego nie lubimy i z tym walczyć. Podstawowe pytanie brzmi - Jak mam zaakceptować mój gniew? Co niesie akceptacja bezradności? Jak mogę rozwiązać mój problem, skoro mam go zaakceptować?
Uczucie przynoszą ból i przeradzają się w problemy jedynie dlatego, że nie są akceptowane, czyli i n t e g r o w a n e. Aby przekroczyć ból i cieszyć się poczuciem pełni istnienia, musimy nauczyć się integrować sfery życia, które są dla nas źródłem bólu. Wówczas nie będą nam już przysparzać cierpienia, lecz przydadzą naszej egzystencji nowych wymiarów. Życie stanie się bogatsze.
Akceptacja oznacza otwarcie się na swoje uczucia. Niekoniecznie zupełnej aprobaty tych uczuć, ale otwarcie na przeżywanie tego uczucia. Cokolwiek więc by się nie działo - możemy zachować trzeźwy osąd sytuacji, myśląc, że nie przebiega po naszej myśli - ale jednocześnie musimy dać sobie przyzwolenie na autentyczne przeżycie danego zdarzenia i uczuć z nim związanych. Jest to możliwe, gdyż doświadczanie następuje na poziomie uczuć, a nie na poziomie racjonalnego osądu. Kiedy w pełni otwieramy się na doświadczanie uczuć, akceptujemy przeżycie. Najważniejsza jest zdolność odczuwania. To droga do akceptacji. Jeśli opieramy się swoim przeżyciom, blokujemy dostęp uczuciom do świadomości, czego rezlutatem jest brak wewnętrzengo zrównoważenia i wewnętrzny chaos.
Praca nad sobą nie oznacza bezustannego myślenia o sobie. Musisz się nauczyć zastępować myślenie odczuwaniem, musisz się nauczyć raczej odbierać, to co jest, za pośrednictwem uczuć niż oceniać swe doświadczenia za pomocą myślenia.
Integracja i dezintegracja.
Integracja to proces włączania i akceptowanie pewnych cech osobowościowych lub pewnych składowych swojego doświadczenia- czyli nieprzeciwstawianie się im. Jeśli coś nie jest zintegrowane - tworzy zalążek konfliktu. Opieram się czemuś, np. uczuciu, bo jestem przekonany, że źle na mnie wpływa. Czuję się nieswojo. Walczę z tym. Działając w ten sposób pogłębiam przepaść pomiędzy nim a sobą, pozwalając na nasilenie poczucia dezintegracji.
To tyle na dziś...
Jeszcze raz Wam wszystkim dziękuję. Jak baloniki z helem unosicie mnie, gdy spadam.