2:00 PM

Domek małej sowy.

W ferie miałam w planach namalowanie drzewa na ścianie w pokoju Malucha. Nie wypaliło, bo mam za krótkie ręce i ze szpitala nie sięgnęłam. Ale teraz zamierzam dzieło ukończyć. Zaczęłam od domku małej sówki ( choć przypuszczam, że w takim domku raczej sówki nie mieszkają...). Jeszcze w styczniu kupiliśmy w Leroy Merlin za 5zł karmnik ( dla sikorek ;P ).
Domek ten zawiśnie na namalowanym drzewku. Postanowiłam domek ten przemalować i nadać efekt postarzenia. A było to tak:
1)Karmnik na rogach pomalowałam na czarno. Poczekałam aż wyschnie, potarłam gdzieniegdzie czarne miejsca świeczką i następnie zamalowałam całość na biało.


 2) Po zamalowaniu i wyschnięciu całości, przetarłam papierem ściernym rogi.
 
3) I tak prezentuje się gotowy domek :) Mam nadzieję, że doda fajnego efektu trójwymiaru do mojego murala :)

 Poza tym zaczęłam malować w ten sam sposób skrzynkę na pamiątki Maleństwa. Niedługo wstawię zdjęcia. A dzisiaj zrobiłam jeszcze opaski do sesji dla dzieci:
 No i wysiedzieć na tyłku nie mogę. Mąż w pracy, a mnie robaki męczą ;)

Kochani, dziękuję Wam za komentarze, dziękuję za ciepło, które mi przesyłacie, dziękuję, że ze mną idziecie przez ten mój chaotyczny świat. Jak to dobrze, że jesteście... Z Wami... o wiele łatwiej mi <3

5:29 PM

Robaki w tyłku ;)

Od razu zaznaczam, że pomimo licznych chorób, które posiadam - robaków jeszcze się nie nabawiłam ;) Tytuł posta raczej mówi o moim stanie ducha :) Tzn. - czuję się lepiej! :D
I...na miejscu wysiedzieć nie mogę :P
Poszliśmy więc dziś na wspominany już przeze mnie kilka miesięcy temu - pchli targ. Chciałam kupić statyw pod manekina, którego zamierzałam wykonać z taśmy, znalazłam ekstra tutorial ( pozwolę sobie wkleić):
Kupiliśmy z mężem taśmy klejące i miał mnie obklejać :) 
Ruszyłam na targ ( trochę ze strachem, jak moje kiszki, czy krzaków szukać nie będę musiała?) i już na początku widzę, że chlapa po pas... Niezrażeni jednak ( mąż kilometr przede mną) przeszukiwaliśmy po kolei stoiska. Już na pierwszym udało mi się dostać stojak ( no dobra, mógłby to być stojak, gdyby nie był świecznikiem), a nawet dwa. Większy za 10zł, mniejszy za 8zł ( po stargowaniu). Tak wyglądają już w domu.

Później poszliśmy dalej i moim oczom ukazał się - manekin. Sprawdzałam ceny na allegro - właśnie dlatego postanowiłam zrobić własny, bo nie chciałam wydawać 200zł... ale ten był na targu. W idealnych kolorach, rozmiarze 36 i w ogóle. Podbiegłam więc czym prędzej i pytam o cenę.
"35zł, ale rury nie ma".
"30zł i biorę" - odpowiedziałam z uśmiechem i....oto jest! Czarny kubraczek był zabrudzony, więc szybko poleciał do pralki.
Normalnie promienieję z radości, od miesięcy czaiłam się, żeby takiego mieć. Teraz będę mogła szyć, szyć, szyć i się nie wkurzać :) albo wkurzać się z innych powodów niż ten, że znów muszę przymierzać coś, co okazuje się za ciasne, albo za duże :)
Dalej, z manekinem pod pachę, powędrowałam wzdłuż straganów i znalazłam cały stos ubrań, wszystkie za 3zł. Oczywiście używanych. No to dawaj! Szukam. Przebieram. Miska mi się cieszy.
Znalazłam spodnie dresowe NIKE w idealnym rozmiarze ( teraz jestem tak szczupła, że wszystko na mnie wygląda dobrze - no i skromna jestem przede wszystkim) i jeszcze jedne spodnie na rower. Sprzedawczyni patrzy na mnie, na manekina, na mnie i nagle...pada pytanie.
-"Szyje pani?"
-"A...tak amatorsko".
-"Bo ja mam też materiały na zbyciu".
(Tu nastąpiło przyspieszenie mojej akcji serca).
-"Przyniosę.".
I przyniosła. Kolorowe, fajne... Ale miałam już tylko 10zł w portfelu, a męża mi wywiało gdzieś.
No to ja mówię, że hmm... nie moje kolory...ale ile pani za nie chce?
"A dla pani po 1zł za każdy".
No to wzięłam wszystkie :)


Dałam pani 10zł i powiedziałam, żeby dorzuciła coś za złotówkę :)
I dorzuciła:
Na Wielkanoc w sam raz :)
Uhahana jestem :)
A tak się prezentują moje świeczniki po obróbce:

 A tak mój manekin już w sypialni :)

Powiesiłam też literki na łóżko, które kiedyś uszyła mi mama ( sowy kojarzycie :P).

Zmieniłam firany na stare w salonie, poprzestawiałam niemal wszystkie ozdoby w inne miejsca, rozbiłam flaszkę z Dentoseptem, zalałam nim białą ścianę w kuchni, pomyłam więc przy okazji podłogi w całym domu, ogarnęłam leki :) No.... robaki w tyłku jak nic. Mój mąż mówi - Ty albo latasz jak poparzona, albo leżysz jak nieżywa. No cóż. Prawda to :)
Zapomniałam dodać, że po wyjściu ze szpitala nie kupiłam żadnej z planowanych wcześniej rzeczy w IKEI. Kupiliśmy za to lustro, które marzyło mi się od wprowadzenia :) Jest piękne :)
No to się pochwaliłam :P Ale musiałam, tak się cieszę :)


11:52 AM

Walentynkowe rymy częstochowskie.

Walentynki nie wypaliły. Trafiłam do szpitala. Z odwodnieniem. Cały mój uknuty plan przepadł.  Nie chciałam zostać w szpitalu, zresztą nie było miejsc na oddziale i musiałabym leżeć na izbie przyjęć, a raczej siedzieć na krześle całą noc. Smutno mi było. Chciałam zrobić mężowi kolację z niespodziankami. Przygotowałam sobie scenariusz, kupiłam ledowe serduszka...ale rano byłam taka słaba, miałam mroczki i zawroty głowy...wszystko na marne :(
Najbardziej mi szkoda Jego.
Przyjechał po pracy prosto do mnie, przytulił mnie i powiedział: " Ty to zawsze jakoś oryginalnie zaplanujesz spędzenie wolnego czasu". Kochany mój. Najlepszy.
Ale mi było smutno. Nie miałam prezentu. Nie miałam siły i ochoty na seks. Po powrocie poszłam się kąpać i wymyśliłam mu wierszyk. Ubrałam się w koronkową piżamkę, włączyłam moje ledowe serduszka i wyrecytowałam:

"Kochany, z okazji św. Walentego
Ułożyłam wiersz dla mego Jedynego,
Choć nie jestem idealna,
bo bałaganię i jestem niedokładna,
choć często choruję,
przez co marzenia i plany nam psuję,
To i tak wiesz, że jako Twoja żona,
idealnie dla Ciebie jestem stworzona,
bo kocham drapać Cię po głowie,
Doszukuję się drugiego dna w każdym Twoim słowie,
Kocham cechy niemal wszystkie Twoje,
To, że jesteś pracowity, myślisz za nas dwoje,
Jesteś ciepły, wytrwały i masz dobre serducho,
Piękne oczy, siwe włosy, odstające ucho...
Dziękuję Ci, że idziemy już razem przez świat
najpiękniejszych w moim życiu 7 wspólnych lat,
I na koniec tego wiersza-gniotka dziękuję Ci za to,
że dla mnie pokonałeś siebie - zapragnąłeś być adopcyjnym tatą
I moje nierealne marzenia
Przemieniłeś w naszą rzeczywistość - taką do spełnienia.
KOCHAM CIĘ"

I choć wiersz mój najwyższych lotów nie jest - ja się popłakałam, mąż się popłakał, a że nagrał moje recytowanie na smartfona, to zobaczyłam, że zachowuję się jak kompletny debil. Dygałam mówiąc niczym mała dziewczynka i do tego smarki od łez wycierałam w rękę.
No tak to "romantycznie" u nas było :)
Dostałam tulipany i pasty strukturalne do malowania. Mam już plan co z nimi zrobię :)




1:48 PM

"Uzbroić się w cierpliwość..."

Wczoraj wróciłam do domu. Mój chrześniak miał grypę żołądkową... Zaraziłam się. Moje jelita jeszcze nie doszły do siebie po zaostrzeniu, a tu taki psikus... Ledwo żyję. W nocy zasłabłam ;/ Leżę teraz w łóżku i piję hektolitry wody, żeby się już totalnie nie odwodnić.
W małym mojej siostry jestem totalnie zakochana. Wszystkie złe emocje mnie opuściły, co bardzo mnie cieszy. Jest taki maleńki i chudziutki, wygląda jak mała żabka. Płacze: "leeee, leeee, leeew", na co mój chrześniak, jego braciszek, pyta: " Dlaczego on lwa woła?"
Podczas pobytu u rodziców spotkałam się z koleżanką zrobić kilka fotek na walentynki. Dostałam w prezencie prześliczne skarpetki z sówkami:

 W dzień mojego powrotu ze szpitala przyszedł mój album :) Oto on:

 A wczoraj dostałam paczkę od koleżanki, z którą razem byłyśmy na kursie w Ośrodku i która o sówkach wszystko wie :) W tej czapeczce odbierzemy naszego brzdąca :)
 Sówki są więc praktycznie wszędzie :P Czekają razem z nami :) Oto fartuszek z sówkami od Ewusi ( sama szyła!) dostałam też tłustą ćwiartkę tego materiału, poszyję z niego śliniaczki :)
 Dwie stęsknione sowy zakupione przez moją mamę ( czyli przyszłą babcię) czekają w naszej sypialni :
Dla przypomnienia- czeka również sówka pacynka :
 Jedna z sówek uszytych przeze mnie ( została mi tylko dziewczynka, chłopiec zamieszkał w pokoju sąsiadki Amelki :) )
 Czekają sówki na kocykowym patchworku.
 Oraz 6 sówek śmieszek od J.
 Czeka też obraz :)
A ile będą jeszcze czekać? Kto wie...?
Wczoraj dzwoniłam do OA... "Trzeba jeszcze uzbroić się w cierpliwość" - powiedział mi dyrektor. "Ostatnio para, która adoptowała takiego maluszka czekała rok i dwa miesiące, a Państwo ile czekają?"
7 miesięcy.
No to jeszcze trochę. Czuję, że się w końcu doczekam :) I wtedy....... nareszcie odetchnę :)
PS. Zapomniałam wczoraj o sówkach, które dostałam na gwiazdkę :) Jedne od Ewy, drugie od mojej siostry. Tak więc uzupełniam :)

12:00 AM

Kruszynka.

Jestem w rodzinnym mieście. STOP.
Dziś tuliłam Malucha siostry. STOP.
Skradł moje serce. STOP.
Jest najpiękniejszy na świecie. STOP.
Już Go kocham jak cholera. STOP.



6:38 PM

Z nową energią.

Wróciłam.
Cieszę się.
Roznosi mnie.
Wczoraj odwiedziłam koleżankę, która ma półroczne bliźniaczki i 9-letnią córkę. Mała tuliła się do mnie cały wieczór, aż w końcu usnęła mi na kolanach. A mi zmiękło serce na kisiel. Dosłownie.
Jutro jadę w rodzinne strony, poznać mojego nowego siostrzeńca. Od dwóch dni przygotowuję ciuszki na sesję noworodkową dla niego. Zasłużył na taki specjalnie dla niego, samym faktem, że jest po prostu. Kupiłam w lumpie sweterek za dwa złote ( skrzydełka sowy też był z tego sweterka i jedna z sówek)
 Kolejny sweterek za 1zł przekształcił się w takie oto zestawy:

 Robocza koszula męża tworzy zestaw dla noworodka-rybaka. Najgorsza byłą w uszyciu ta czapka! Nigdy więcej ;)



 Ciekawe na jak długo tej energii mi starczy.
Żeby choć jeden miesiąc czuć się jak dziś...
(własnie leci nowa piosenka Braci "Po drugiej stronie chmur" - ostatnio mąż mi ją śpiewał :P - "Miałaś nie płakać, miałaś być twarda
Co z Tobą jest
Miałaś nie tęsknić, miałaś już nie śnić
Zapomnieć mnie
Miałaś nie płakać, świat poukładać
Żeby miał sens...")


2:43 PM

Jutro do domu!

Wenflon wyjęty. Sterydy już tylko doustne. Wypis jutro.
Nareszcie.
Nie chcę marudzić, bo to bez sensu, ale najchętniej zamarudziłabym dziś posta...
Z rzeczy aktualnych:
1) Pani Jehowa wciąż nie godzi się na transfuzję ani na operację. Szpital rozłożył ręce i nie jest w stanie już nic więcej pani zaoferować oprócz wypisu. Powiedzieli, że jak chce, to na własne życzenie może umierać w domu.
2) Pani z delirką jest na innej sali.
3) Jeden dzień była ze mną na sali bardzo sympatyczna Pani Ela, która wspomogła mój mózg rozmową na adekwatnym poziomie (bez sekciarskich zapędów). To pomogło mi przetrwać ostatnie dwa dni.
4) Jedzenie dostajemy zimne i ohydne ( naprawdę nie należę do osób grymaszących, ale te porcje sa podawane jak dla świń i tak też smakują!)
5) Wszyscy odwiedzający i nie znający mojego numeru PESEL myślą, że mam co najmniej 10 lat mniej ( to jest zupełnie miłe ;D )
6) Mam 1000 pomysłów na minutę.
7) Umówiłam się na piątek do fryzjera, zamierzam zmienić fryzurę i kolor włosów.

KU POTRZEBIE ZMIAN.
Jutro mój nowy początek.
Kolejny.


2:42 PM

Akceptacja i zintegrowanie...

Nie wiem czy czuję się lepiej. Pewnie i tak, i nie. Trochę przeładowałam się tymi negatywnymi emocjami, trochę je przeżyłam, starałam się ich nie wypierać, a je oswoić.
Nie mam teraz  tylu sił, by zmieść swoje marne okruchy z podłogi i skleić się do kupy. Ale dzięki Waszej ogromnej pomocy, takiej szczerej i prawdziwej... chwyciłam przynajmniej za zmiotkę...
Od tych dwóch dni jestem niezwykle czuła na każdy aspekt dotyczący ciąży, jej przebiegu itp.
Moja siostra jest mi bardzo bliska, nie ma nikogo innego z kim byłaby tak blisko, jak ze mną. Ja zawsze byłam chętna do pomocy i wsparcia, ale teraz nie mam po prostu sił. Nie mam. Jestem pustą studnią, która sama błaga o wodę... Ten ból jest rozdzierający. Wciąż.
Dziś, tak od niechcenia, moja siostra mówi: " Mąż kazał mi się zaszyć, żeby więcej dzieci nie było, ale kto wie? Hehehe."
A mi gul w gardle podskoczył aż do mózgu. Zatkało mnie. Oczywiście pomyślałam, że ja dałabym się pociąć, żeby zostać mamą.  Oni tego nie zrozumieją. Nie umieją, choć pewnie chcą...
Bezradność... Nie umiem się z nią pogodzić. Zapętlam się w uczuciach, które są we mnie... próbując je przyjąć, by za chwilę je odrzucać. Godząc się z przeżywanymi emocjami, by za chwilę się im przeciwstawić. Toczę walkę, choć przecież nie mam już żadnej broni.
I tylko Bóg i Czas... Przypomina mi się post Meli... Piękny zresztą... Tylko Bóg i Czas wiedzą, czy to dobrze, czy to źle...
Wczoraj odwiedziła mnie koleżanka - która jest psychologiem. Przywiozła mi książkę:

Poprzepisywałam i postreszczałam kilka mądrych fragmentów z pierwszego rozdziału.

"Wiem, że miłość do samego siebie to najwspanialsza rzecz w życiu. Mogę ją obudzić jedynie wówczas, gdy akceptuję moje uczucia i doświadczam ich tu i teraz, właśnie takich, jakie są - przyjemnie czy nieprzyjemne. Gdy z otwartymi ramionami witam moje zranione "ja", rany się goją. Miłość do samego siebie daje mi moc transformacji."
"Możesz zmienić swój sposób postrzegania świata tak, by życie nie jawiło ci się jako coś zewnętrznego, z czym musisz się zmagać i co musisz kontrolować. Życie może stać się twoim lustrem, a ty możesz swe odbicie albo zaakceptować, albo odrzucić - akceptując lub odrzucając swoje prawdziwe "ja".
Możesz stać się artystą, który tworzy obrazy na płótnie życia. Możesz sięstać świadkiem twórczej transformacji. Możesz doświadczyć uniesienia aktu twórczego i odnaleźć piękno w najbardziej godnych pożałowania aspektach ludzkiej egzystencji.
Kiedy postrzegasz i akceptujesz, uczysz się, że akceptacja samego siebie i swoich uczuć - takich, jakie są - jest wstępem do kochania siebie. Staje się ono uzdrawiającą siłą przemieniającą twój wewnętrzny świat. Kochanie siebie to największa ze wszystkich sztuk.
Kiedy akceptuję siebie i moje uczucia takie, jakie są, staję się znów całością. Nie jestem już rozszczepiony - nie walczę już z żadną częścią samego siebie i jej nie potępiam. Narasta we mnie moc akceptacji i miłości do samego siebie. Zaczyna we mnie narastać moc uzdrawiania samego siebie i okoliczności mojego życia. Budzę do życia moc transformacji.

Współczesna psychologia uczy, że w pewnym stopniu trzeba akceptować swoje negatywne uczucia i stany emocjonalne. W przeciwnym razie sami przyczyniamy się do trwania tych negatywnych stanów, zamiast je wyzwolić. Trudno przyjąć koncepcję akceptacji, ponieważ uczono nas, że powinniśmy przeciwstawić się temu, czego nie lubimy i z tym walczyć. Podstawowe pytanie brzmi - Jak mam zaakceptować mój gniew? Co niesie akceptacja bezradności? Jak  mogę rozwiązać mój problem, skoro mam go zaakceptować?
Uczucie przynoszą ból i przeradzają się w problemy jedynie dlatego, że nie są akceptowane, czyli i n t e g r o w a n e. Aby przekroczyć ból i cieszyć się poczuciem pełni istnienia, musimy nauczyć się integrować sfery życia, które są dla nas źródłem bólu. Wówczas nie będą nam już przysparzać cierpienia, lecz przydadzą naszej egzystencji nowych wymiarów. Życie stanie się bogatsze.

Akceptacja oznacza otwarcie się na swoje uczucia. Niekoniecznie zupełnej aprobaty tych uczuć, ale otwarcie na przeżywanie tego uczucia. Cokolwiek więc by się nie działo - możemy zachować trzeźwy osąd sytuacji, myśląc, że nie przebiega po naszej myśli  - ale jednocześnie musimy dać sobie przyzwolenie na autentyczne przeżycie danego zdarzenia i uczuć z nim związanych. Jest to możliwe, gdyż doświadczanie następuje na poziomie uczuć, a nie na poziomie racjonalnego osądu. Kiedy w pełni otwieramy się na doświadczanie uczuć, akceptujemy przeżycie. Najważniejsza jest zdolność odczuwania. To droga do akceptacji. Jeśli opieramy się swoim przeżyciom, blokujemy dostęp uczuciom do świadomości, czego rezlutatem jest brak wewnętrzengo zrównoważenia i wewnętrzny chaos.

Praca nad sobą nie oznacza bezustannego myślenia o sobie. Musisz się nauczyć zastępować myślenie odczuwaniem, musisz się nauczyć raczej odbierać, to co jest, za pośrednictwem uczuć niż oceniać swe doświadczenia za pomocą myślenia.

Integracja i dezintegracja.
Integracja to proces włączania i akceptowanie pewnych cech osobowościowych lub pewnych składowych swojego doświadczenia- czyli nieprzeciwstawianie się im. Jeśli coś nie jest zintegrowane - tworzy zalążek konfliktu. Opieram się czemuś, np. uczuciu, bo jestem przekonany, że źle na mnie wpływa. Czuję się nieswojo. Walczę z tym. Działając w ten sposób pogłębiam przepaść pomiędzy nim a sobą, pozwalając na nasilenie poczucia dezintegracji.

To tyle na dziś...
Jeszcze raz Wam wszystkim dziękuję. Jak baloniki z helem unosicie mnie, gdy spadam.

7:10 PM

I jestem powalonym drzewem...

Jestem drzewem. Złamanym i poszarpanym. Dziś nie jestem w stanie oddychać. Duszę się. Myśli parują z mojej czaszki. Jest mi źle. Jestem zraniona, opuszczona, niezrozumiana, odtrącona, pokrzywdzona, oceniona niesprawiedliwie. Moja siostra urodziła. Ślicznego chłopca. A we mnie jest wulkan emocji...
Leżę w tym pieprzonym szpitalu - z jednej strony - nawiedzona Jehowa, z drugiej na dostawce pijaczka w delirce, która krzyczy w nocy, dopytuje, gdzie jest jej syn i o 3 w nocy pyta mnie, co do niej mówię - choć milczę.
NIE, nie zazdroszczę mojej siostrze, cieszę się, że wszystko poszło dobrze. Już kocham Jej synka, wiem, że będę Go kochać równie mocno jak Jej pierwszego synusia... Ale w mmsie ze zdjęciem małego widzę MOJE nienarodzone dziecko, SZCZĘŚCIE, którego mi nie dano poznać. Widzę  miesiące, lata mojej rozpaczliwej, ciężkiej, trudnej walki, które nie doprowadziły mnie nigdzie... NIGDZIE. (Co z tego, że jestem po kwalifikacji? Co z tego, że KIEDYŚ się doczekam? Nie pociesza mnie to. Teraz jestem tu...) Jestem w tym samym miejscu, z jeszcze bardziej poszarpanym sercem, z jeszcze bardziej ogołoconą duszą, z cierpieniem na ramieniu, z tęsknotą rozpalającą serce... Ze smutkiem, z którym nie umiem sobie poradzić.
Patrzę na zdjęcie Małego, a moje serce płonie - dosłownie. Czuję, że mnie pali. Żywym ogniem. Chce mi się krzyczeć, uciec, schować się przed światem, ukryć, zasnąć i nigdy, nigdy nie musieć już wstawać, bo nie mam na to siły. Oto moja ściana. Oto moja rozpacz. Tu się kończę. Nic mnie nie pocieszy. Nie umiem tak żyć. Nie mam sił żyć tak dłużej... 
Nie wierzę w to, że już niedługo to się skończy. To się nigdy nie skończy... 
Dziś moja mama wydzwaniała do mnie i opowiadała o tym, jaki mały jest cudowny, jaki ma nosek, jakie czółko... Czego ode mnie oczekuje? Że będę się cieszyć - "Matko, mogłabyś się ucieszyć" - powiedziała -" Ciesz się z małych rzeczy, ja się cieszę. Skoro tak się zachowujesz nie będę do Ciebie dzwonić."
Czy ktokolwiek pomyślał, z czym ja się muszę zmierzyć...? 
Mojemu mężowi też jest ciężko... Powiedział dzisiaj tylko jedno zdanie - "Nie płacz, nie wiem dlaczego tak jest". 
Znów zastanawiam się, ile jeszcze muszę znieść... Nie widzę celu w tym wszystkim, nie widzę sensu... Co zrobiłam źle, czym na to zasłużyłam...?  
Czy ja chcę się tak czuć??? NIE!!!!!!!!!!!!!!!! Czy nie jest mi wstyd za te uczucia? Jest. 
Ale mimo tej świadomości... tak właśnie się czuję...
Ale przysięgam nikt, nikt z mojej rodziny nawet przez chwilę dziś nie pomyślał o tym, przez co ja przechodzę. A nie pamiętam dnia, w którym czułabym się tak poszarpana jak dziś. Nawet w dniu, w którym poroniłam, choć byłam załamana, to byłam też pełna wiary. Chciałam mieć siłę walczyć o moje szczęście. Powtarzałam sobie w myślach, że będzie dobrze, dam radę, DAMY radę. Dziś straciłam wiarę. We wszystko. A przede wszystkim straciłam wiarę w siebie i w moich bliskich...

Klik!

TOP