Wracam myślami do przeszłości.
Kim byłam jeszcze rok temu? Co mnie definiowało? Kim jestem obecnie?
Choć wydawało mi się, że odpowiedzi są tak oczywiste... to jednak dziś jestem zdecydowanie zdziwiona zmianami, które zaszły...
Tak było rok temu - przeczytałam zeszłoroczne, kwietniowe posty...
Uderzyły mnie. Wzruszyły.
Minęło 365 dni. Nie czuję tamtych emocji. Nie jestem taka jak wtedy. I choć je pamiętam, zatarły się we mnie.
Wiem, że były mi potrzebne... Wiem, że były darem, dłońmi, które kształtowały moje ja, przygotowywały mnie do jednej z życiowych ról - do bycia matką.
Czuję dumę. Może to dziwne...ale dziś jestem z siebie dumna. Pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna... widzę w sobie z tamtych dni...światło, dobro, pewną mądrość... one zaprowadziły mnie w miejsce, w którym jestem obecnie. W moją codzienność, która dziś, wciąż, niezmiennie, wydaje mi się olbrzymim darem, nagrodą, ukojeniem i moją siłą...
Czy nadal mam w sobie to światło, o którym piszę? Czy nie zagubiłam mądrości, którą teraz dostrzegam we mnie z tamtych dni, czy nie straciłam jej żyjąc w chaosie codzienności, czy nie umknęła mi pomiędzy zmianą pieluszek, porami karmienia, albo czytaniem dziecięcych książeczek?
Myślę o tym wszystkim i z pewną rezerwą wysuwam odpowiedź. O wiele bardziej czuję, że jestem. Paradoksalnie, mniej mnie. Odnajduję się w roli matki, poznaję tę rolę, chłonę ją, zachwycam, a czasem...mam jej dość. Wcześniej takiej mnie nie było.
Z jakiej siebie musiałam zrezygnować? I czy wywołało to we mnie jakieś dotkliwe uczucie braku, pustki?
Nie wiem do końca. Jestem jakby mniej wrażliwa. Mniej porusza mnie świat. Mocniej stąpam po ziemi. Mam często przyziemne potrzeby. Ale z całą pewnością - nie odczuwam pustki.
Mniej mnie we mnie. Mniej tamtej mnie. Ale mimo wszystko więcej mnie. Jestem innym człowiekiem. Nową kobietą. Noszę w sobie stare rany, ale są one coraz mniej widoczne.
Tych zmian nie uczyniła we mnie ciąża. Te zmiany zrodziły się we mnie dzięki miłości. Byłam na nią gotowa. Wiedziałam, że muszę z czegoś zrezygnować, aby zyskać coś innego. Coś większego. Prawdziwe dzieło Boga - macierzyństwo.
Myśli o adopcji często rodzą się w człowieku spontanicznie. Czasem przychodzą po kilkunastu miesiącach nieskutecznych prób zajścia w ciążę. Czasem są wymarzoną drogą, pragnieniem z dzieciństwa. Czasem wydają się ostatecznością. Czasem karą. Czasem przyznaniem się do klęski. Czasem apelem o pomoc, wyrazem niemocy. Nie będę nikogo namawiać do adopcji - bo wydaje mi się, że nie tędy droga. Tak jak nikogo nie namawiam do tego, by wziął ślub, ani do tego, by zachodził w ciążę...
Wiem na pewno, że człowiek, którym zamieszkał 10 miesięcy temu w naszym domu jest moim synem. Nie mam najmniejszego problemu z faktem, że go nie urodziłam. Co więcej - to dzięki niemu urodziłam się ja. Nowa ja.
Dziękuję Ci z całego serca za mojego synka, Boże.
Dziękuję Ci z całego serca za nowe życie, Synku. Za nasze życie.