Dziś miałam wkleić post pt."Bilans 3-latka". Miał to być radosny post o tym, jak zmienił się Leoś i jaki jest przezajebiaszczy, ale takie postu nie będzie.
Dzisiejszy dzień to jakaś masakra. A było to tak...
Najpierw mąż zawieszał nowy kinkiet, bo tak mu trułam tyłek, że przecież ciemno w garderobie ( jest przy naszej sypialni)... Ale, że wziął się za to 20 minut po swoim powrocie z pracy, to stęsknione dzieci stały przy furtce na schodach i płakały, że chcą do tatusia. No i zabrałam je na górę... Leoś był zafascynowany sprawnością taty. Oglądał śrubki i wkrętarkę. Przyniósł nawet swoją, zabawkową. Aż tu nagle...niezauważenie przez wszystkich...włączył światło. A że mąż nie spodziewał się, że my w ogóle przyjdziemy - to nie wyłączył bezpieczników... :( Jak go pieprznęło... to aż iskry poszły, na ziemię spadły jakieś czarne kawałki, słyszałam tylko jak krzyczy i sama też zaczęłam krzyczeć. Mela natomiast zaczęła płakać. Wystraszyła się maksymalnie i wpadła w histerię. Rzuciła się na mnie i krzyczała "Mama, mama!" Jezus Maria - koszmar.
Mąż żyje. Ma spaloną skórę na dłoni. Serce mu nie stanęło, mam nadzieję, że będzie dobrze...
Mąż żyje. Ma spaloną skórę na dłoni. Serce mu nie stanęło, mam nadzieję, że będzie dobrze...
Ale to nie koniec tej historii.
Wieczorem mąż odpoczywał na kanapie, a ja wzięłam dzieci do kąpieli. No tak cudnie się bawiły i śmiały, że pobiegłam po aparat, żeby to uwiecznić. Po kąpieli wyjęłam najpierw Melę, która zarzuciła sobie ręcznik na głowę i zaczęła biegać z nim po łazience. Mąż przyszedł pomóc mi przy ubieraniu w piżamki, więc chwyciłam za aparat, a Mela jak nie walnęła w wannę... (a mamy taką na złotych nóżkach z zawijanymi bokami...), odbiła się od niej i złapałam ją w locie. Ma rozcięty nos i skórę tuż przy oku. Wygląda jak mini zawodnik MMA chwilę po walce.
KOSZMAR.
Ratunku.
Idę spać.
Ale wcześniej wezmę coś na spokojność...
Idę spać.
Ale wcześniej wezmę coś na spokojność...
A tak wyglądały moje szkraby dziś w południe... Czyli jeszcze zanim doszło do walki Mela vs wanna...
Ło Matko i córko. Intensywne popołudnie za Wami. Wierzę, że Mela jutro niczego nie będzie pamiętać. Gorzej z Mężem. Zdrówka dla obojga.
OdpowiedzUsuńDzięki kochana, po tygodniu mogę ogłosić, że wszystko dobrze się skończyło! Ręka nie odpadła, nos się zagoił, serce nie stanęło :D Buzi
UsuńCzytając już mi się robiło słabo. Mam nadzieję, że i z Melą i z Mężem wszystko będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się:*
Wszystko ok na szczęście! Dziękuję, ściskam :*
UsuńO nie! To jakiś czarny poniedziałek był! Aż mną zatrzęsło. Mam nadzieję, że spokój dziś wrócił do Waszego domu i że nie będziemy długo czekać na ten post, który sobie zaplanowałaś. Ucałowania ślę dla całej czwórki, a dla poszkodowanej dwójki szczególne, dodatkowe uściski:)
OdpowiedzUsuńDziękuję kochana :*
UsuńO ludu ,czarna seria :( Ale aż się ciśnie na usta czemu tego prądu nie wyłączył! Tak się nie robi. Bo wypadki dzieci to niestety pamiętam doskonale i czasem nie da sie uniknąć ani przewidzieć co gorsze. Niech się poturbowani goją szybko! No i spokoju życzę Wam:)
OdpowiedzUsuńNo dosłownie- czarna seria :) Ogólnie miałam cały tydzień taki ciężki. Prawda z tym prądem. Na przyszłość będzie pamiętał. Dzięki Bogu przyszłość będzie. Heh. Buziaki!
Usuńtak znam takie dni kiedy się wszystko wali...
OdpowiedzUsuńPewnie każdy zna. Na szczęście, później, prędzej czy później, wychodzi słońce :)
UsuńSa takie dni, ktore chcialoby sie wymazac z kalendarza... ;) Ale! Nikt nie zginal, wszystko zagoi sie do przyslowiowego wesela, wiec bilans jest mimo wszystko na plus! :)
OdpowiedzUsuńPewnie, że tak. Masz zdecydowaną rację moja optymistko!!!! <3
UsuńO rety przykro mi 😔
OdpowiedzUsuńZdrowka dla Meli i meza ✊
Dzięki kochana <3
Usuń