Wśród moich ostatnich postów o domowych robótkach pojawi się i ten...o rzeczach bolesnych, trudnych, gorzkich. I nawet wstydliwych. Ale myślę, że na tyle ważnych, by się nimi podzielić.
* takiego prezentu pod choinką
*takiego widoku o poranku
* takich słodkości
Odkąd pamiętam ciężko mi było usnąć w nocy. Od dzieciństwa towarzyszyły mi lęki i poczucie wyobcowania. Czułam się niechciana. Gorsza.
Ciężko mi dziś stwierdzić, co konkretnie było powodem takiego stanu rzeczy.
Wiem, że już, gdy byłam dzieckiem, miewałam myśli samobójcze. Pamiętam je... Czasem towarzyszyły mi dlatego, że chciałam mamie zrobić na złość, ukarać ją, a czasem były wynikiem braku sił, wyczerpania i niemocy.
W wieku dojrzewania też nie opuszczały mnie. Nie zrozumcie mnie źle, to nie był natrętne myśli i planowanie zakończenia życia, tylko taki kierunek po pojawieniu się problemów :"Nie mam sił, nie chcę żyć, nie dam rady". Modliłam się w nocy i płakałam, powtarzając to Bogu.
Dziś uważam, że to nie powinno mieć miejsca. Uważam, że potrzebowałam pomocy.
W liceum jeszcze bardziej to się nasiliło. Miałam 16 lat i zostałam porzucona przez moją ówczesną WIELKĄ MIŁOŚĆ po 2 latach związku. Dziś, uśmiecham się po nosem, ale wówczas nie potrafiłam się odnaleźć. Nie potrafiłam jeść, spać, uśmiechać się. W domu mówili na mnie: "Deprecha".
-"Co tam Deprecha u Ciebie?"
Trwało to do momentu pójścia przeze mnie na studia. Więc dobre 3 lata... Moją mamę to bardzo męczyło, myślę, że dlatego, że nie wiedziała, jak mi pomóc.
Wyuczyłam się takiego schematu myślenia.
problem --> płacz --> myśli samobójcze --> szloch
zamiast
problem --> głęboki oddech --> myśli nad rozwiązaniem problemu --> działanie
Ciężko mi było w dorosłym życiu wyjść poza ten schemat. Jednak bardzo tego chciałam. Mimo szczerych chęci, nie potrafiłam. Zachorowałam na wrzodziejące zapalenie jelit - nie umiałam się z tym pogodzić. Brzydziłam się sobą, tym, że nie potrafię zapanować nad fizjologią, że zabrudzam pościel w nocy, że widzi to mój ówczesny chłopak ( a dzisiejszy mąż). A gdy do tego doszła niepłodność...leżałam dzień w dzień! po przyjściu z pracy na dywanie przez dwie godziny, dusząc się od szlochu i myśląc, że skok z balkonu zakończy wszystko...
Tak! Ja, znana na blogu jako Alla84, uważana przez komentujących za tę, której się wszystko w życiu udało i że łatwo jej być szczęśliwą, ta, która opisuje zbyt cukierkowo swoje życie - cierpiałam i nie chciałam żyć przez większość moich dni... I nie umiałam odnaleźć w nich nic pozytywnego.
Bóg mnie uratował. Jako wierząca, nie mogłam posunąć się do żadnych czynów. Ale byłam już tak zmęczona autoagresją, którą kierowałam w swoją stronę, że w końcu zrobiłam coś, co odmieniło moje życie. Poszłam na terapię. Na długą terapię. Ciężką. Indywidualną i grupową. Opisuję to w kilku słowach, ale to były ciężkie dwa lata pracy nad sobą. Bardzo ważne dwa lata.
Zmieniło się wówczas wszystko w moim postrzeganiu rzeczywistości. Prawie też się rozwiodłam ;)
Piszę to dlatego, że wśród nas jest wielu ludzi wrażliwych, czujących i myślących, jak ja kiedyś, nie mających odwagi, czasu, możliwości, by udać się na terapię.
Wiecie, że okres Bożego Narodzenia to czas, w którym ludzie popełniają najwięcej samobójstw? Zauważmy niepokojące sygnały, pomóżmy, wyciągnijmy rękę...albo o nią poprośmy. Możemy stać po dwóch stronach barykady...
Nigdy nie jesteśmy na straconej pozycji. Nie ma na świecie sytuacji bez wyjścia. Jest tylko nasze błędne postrzeganie. Zły schemat wyryty w naszym życiowym doświadczeniu. Ukształtowane przez zmęczenie, porażki i osamotnienie przeświadczenie, że to, co najcenniejsze, najpiękniejsze - czyli życie - jest nic nie warte...
Nie chciałam żyć... What if...Nie przeżyłabym pierwszego uśmiechu mojego syna, dwóch kresek na teście ciążowym, pierwszego : "mamo", "żono"... pierwszych Świąt z dziećmi, odbioru mojego prawo jazdy...i miliona innych rzeczy, których dziś mogę doświadczać, za które jestem tak bardzo wdzięczna.
* pierwszej marchewki Amelki* takiego prezentu pod choinką
*takiego widoku o poranku
* takich słodkości
* takich głupotek
I WIELU, WIELU INNYCH CHWIL!!!
Nigdy nie należy się poddawać. Rezygnować. Warto pracować nad sobą. Nad własnym szczęściem. Nie ma nic cenniejszego niż czas, który nam pozostał.
Dziś, bardziej niż kiedykolwiek, boję się śmierci. Chcę żyć. Muszę. Dla moich dzieci i dla siebie. Jest przede mną tyle piękna. (Przed Tobą też. Zaufaj mi.) Chce celebrować moje chwile, choć czasem, bywa, że mam wszystkiego dość.
W głowie rodził mi się post o in vitro, o sytuacji politycznej w naszym kraju... ale jestem tak zmęczona falą nienawiści płynącą w internecie i umieraniem ludzkiej życzliwości, że zmieniłam póki co front.
Jeśli to czytasz, jeśli się gubisz, jeśli Ci ciężko, jest sporo ludzi, którzy mogą Ci pomóc. Takich jak Ty jest wielu. Nie jesteś jedyny, choć jesteś wyjątkowy. Bezpłatną pomoc w kryzysowych sytuacjach uzyskasz TU.
Zawsze wybieraj życie. Zawsze. Zawsze.
I nawet wtedy, gdy myślisz inaczej - wybieraj życie.
Alu, uściski. Jak zawsze, od serca i z uczuciem. Robisz piękna robotę.
OdpowiedzUsuńUściski. Mam taką nadzieję :) Robię to z głębi serca dla innych.
UsuńW każdy Twoim słowie prawda, cala prawda, tak bliska wielu osobom i tak potrzebna wielu osobom. Jesteś piękna! Wszystkiego co najlepsze dla Was na świąteczny czas i nadchodzący Nowy Rok. Uściski :)_
OdpowiedzUsuńUściski :*
UsuńPlyna mi lzy, cholernie wzruszylam sie...nic wiecej nie dodam poza tym, ze jestes wspanialym czlowiekiem, wyjatkowa w kazdym milimetrze, w kazdej mysli, slowie, przeslaniu. Zaluje tylko, ze nie poznalam Cie wczesniej. Lecz lepiej pozno niz wcale. Sciskam!
OdpowiedzUsuńKażdy z nas jest wyjątkowy! Ty też!
UsuńZaskoczyłaś mnie - choć niby nie powinnam czuć się zaskoczona, bo sama przez długi czas też z uporem posługiwałam się tym pierwszym, destrukcyjnym schematem. Cieszę się, że wyszłaś na prostą, odnalazłaś swoje szczęście i dajesz nadzieję tylu innym osobom w podobnej sytuacji.
OdpowiedzUsuń:) Naprawdę zaskoczyłam? Buziaki
UsuńPiękny tekst.Osoba bardzo mi bliska odebrala sobie życie.Czesto przychodzą mysli p.t."co mogłam zrobic"...Jestes silna Allu, wiele przeszłas.
OdpowiedzUsuńMyślę, że w życiu wielu z nas, na którymś jego etapie spotykamy się z takimi sytuacjami... Czasu się nie cofnie, ale przyszłość wciąż jest w naszych rękach.
UsuńAlu nie mogę przestać płakać. Wywołałaś u mnie tyle emocji..... mamy bardzo podobną sytuację. Dziękuję Ci za ten post.
OdpowiedzUsuńKati
Nie jesteś sama Kati. Pamiętaj.
UsuńCzytam twojego bloga od dawna i wiem, jak długą i trudną drogę przeszłaś by być nareszcie szczęśliwą. Uwielbiam twoje wpisy właśnie za tą szczerość, naprawdę często dodają sił w trudniejszych chwilach. Jesteś wspaniałą osobą!
OdpowiedzUsuńDziękuję Kleo. Szczerość to jedyna droga do bycia szczęśliwym. Buziaki
UsuńPiękny post. Bardzo mądry i... prawdziwy.
OdpowiedzUsuńTeż czasem wpadam w taką niemoc, smutek, że nie mogę się wydostać.
I wtedy tylko się modle. Bóg i modlitwa szybko stawiają mnie "na nogi".
Ty za ciężkie chwile swego życia dostałaś NAJPIĘKNIEJSZE dwa prezenty na świecie. :)
Wesołych świąt dla Was. :*
Serdecznie dziękuję i pozdrawam. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku :*
UsuńCieszę się,ze się odnalazłas, pokonalas słabości! Było warto,Masz piękną rodzinę. A Bóg pomaga...trzeba tylko mu zawierzyć. Z ufnością. Życzę Wam cudownych,magicznych świąt!
OdpowiedzUsuńDziękuję za życzenia :) i moc dobrych myśli i słów. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku :*
UsuńRozumiem Cię, przeszłam bardzo podobną drogę. Żałuję, że nikt mi nie pomógł, kiedy tego potrzebowałam. Na szczęście uratował mnie Bóg i wyciągnął z tego bagna, inaczej nie wiem co by było... Może byłabym w psychiatryku, może już po drugiej stronie. Dzisiaj, kiedy tyle się zmieniło, kiedy mam swój dom, męża, dzieci i spokój w sercu, aż trudno mi uwierzyć, w jakim stanie byłam jeszcze 13 lat temu. Jak niewiele brakowało do tragedii...
OdpowiedzUsuńŚciskam i życzę Wam dobrych, radosnych świąt z Bogiem :*
Przeszłość nas uczy i umacnia. O ile uda nam się ją zaakceptować.
UsuńWszystkiego dobrego w Nowym Roku :*
Chyba w wieku dojrzewania miałam podobny schemat postępowania, gdy pojawiały się problemy. Ale na szczęście nigdy nie traktowałam "tych" myśli serio - chciałam się tylko "utytłać" w swojej rozpaczy aż do bólu istnienia, aby potem powstać , otrzepać spódnice i pójść dalej.
OdpowiedzUsuńPiękny post. Oby każdy za nas w takich trudnych chwilach miał w sobie siłę, aby zawalczyć o siebie "mimo wszystko".
Alu, życzę Wam rodzinnych i wesołych Świąt Bożego Narodzenia.
Wszystkiego dobrego dzielna kobieto!!!!
P.S. Zdjęcie, gdzie Leoś całuje rękę Ameli rozczuliło mnie najbardziej;-)
Dziękuję za życzenia kochana. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku :*
UsuńAlu trochę tak jakbym czytała o sobie.Jako nastolatka miałam identyczne myśli,było nas pięcioro, wiem że mama mnie kochała ale nie umiała znaleźć dla mnie czasu,a ja na złość jej że mnie 'olewa' chciałam się zabić :-( ale tak jak i ty jestem wierząca i to był identyczny schemat problem,szloch,zakończyć to...
OdpowiedzUsuńPodejmowałam kilka terapii ale nie trafiłam na ludzi którzy potrafili mi pomóc,dopiero jak wyszłam za mąż trochę się ogarnęłam bo i mąż potrafi znieść moje histeria tyle że u nas kłótnia to na miecze czasem :-/
Natomiast odkąd zostałam matką to już w ogóle fruwam!Teraz tak jak i ty boje się śmierci bo mam istotę dla której Chcę żyć,czy jestem uleczona? Z głupich myśli tak ale nadal bywam histeryczką,tylko że nie mam czasu płakać aż tyle ;-)
Mój wpis jest chaotyczny ale to emocje.
Pozdrawiam
Czasem mi się wydaje, że nigdy nie jesteśmy "uleczone" niestety. Ale praca nad sobą ułatwia przejście kryzysów, które pojawią się w przyszłości.
UsuńPozdrawiam!
Piękny i mądry post. Dziękuję Ci za niego!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za ten post:***
OdpowiedzUsuńBuzi buzi :*:*:*
UsuńAlu, dziękuję za Twoją otwartość i za ten, tak bliski mi, post. I ja miałam podobne stany. Żal mi siebie z tamtych lat. Jesteś pięknym człowiekiem!
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
UsuńCiepłych i udanych Świąt Bożego Narodzenia oraz wszelkiej pomyślności i radości w życiu zawodowym i prywatnym życzy Vstka
OdpowiedzUsuńDziękuję za życzenia :)Wszystkiego dobrego w Nowym Roku :*
UsuńRodzinnych, pełnych radości i ciepła Świąt Bożego Narodzenia:) Przesyłam wraz z życzeniami moc buziaków:)
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego w Nowym Roku :*
UsuńZdjęcie Leosia z Melą mówi wszystko :)
OdpowiedzUsuńBłogosławionych Świąt
Dziękuję za życzenia :) Wszystkiego dobrego w Nowym Roku :*
UsuńFajnie Alu, że się otworzyłaś i szczerze to napisałaś. Zapewne będą osoby, które będą mądrzejsze/ najmądrzejsze, ale nie trzeba zwracać uwagi na nie. Też zawsze czułam się gorsza, jakże bardzo w Tobie widzę siebie, z tym, że u mnie nie było to tak bardzo silne. Wizyt u psychiatry potrzebowałam po stracie dziecka i wypadku, wtedy też chodziłam na spotkania osobiste, gdzie dużo mówiłam i myślę, że to też mogło mieć wpływ na to, jaka jestem dziś.
OdpowiedzUsuńŻycie wiele mnie nauczyło, każda z nas ma za sobą jakąś historię i nigdy nie było mnie łatwo, ani Tobie, ani zapewne wielu innym, ale zgadzam się z Tobą w stu procentach, że trzeba walczyć, iść do przodu, próbować do końca. W końcu właśnie dla takich chwil jak pierwsze "mama", wielu uśmiechów męża, dzieci, bliskich osób, chwil radości warto jednak żyć.
Znam Twój blog od podszewki, od A do Z czytając go widać było jak ciężko Ci było w pewnych momentach, jednak jak wszyscy widzą teraz WARTO, dla takiego szczęścia warto przejść tak ciężką drogę jaką wyznacza nam Bóg. :)
Aluniu tutaj życzę Ci z całego serca radosnych, spokojnych i wypełnionych miłością Świąt Bożego Narodzenia. Cieszcie się sobą!
Ucałowania dla Ciebie, Ameluni i Leosia! ;***
P.S. Jesteś niesamowitym człowiekiem! :)
Pozdrowienia!
Ola i Amelusia!
Je też Je wybieram. Na przekór wielu myślom i uczuciom jakie nazwałaś w swoim poście. Na przekór, choć pojawiały się kiedyś nagminnie, a teraz wracają tylko czasami, choć zdarza się, że z dużym natężeniem. Ten pierwszy schemat mam wrażenie wyssałam z mlekiem matki. Ten drugi, czasem wbrew sobie, staram się wdrażać każdego dnia. Jestem w tym coraz lepsza, choć do zawodowstwa jeszcze daleka droga. Ale wierzę, że dojdę tam. Nie poddaję się, chodzę do terapeuty, piszę bloga, czytam inspirujące osoby, i czerpię siłę gdzie się da:)
OdpowiedzUsuńLudzka życzliwość nie umrze dopóki będziemy o nią walczyć. Jeden uśmiech prowokuje drugi, a ten trzeci i tak dalej. Dobre uczynki czasem wracają do nas, a czasem idą po prostu w świat inspirując innych, choć my nie zdajemy sobie z tego sprawy. Nie warto się poddawać. Myślę, może naiwnie, że małymi krokami możemy zmienić świat.
Ściskam Cię ciepło!!!
Mama mojego męża popełniła samobójstwo w wieku 33lat. Zostawiając jego jako 6 latka i rok młodsza siostrę. Nikt nie wie czemu. Większej krzywdy nie mogła im zrobić. Pewnie jakby wiedziała co będzie jak jej zabraknie nigdy by tego nie zrobiła. Także Alu, jak zwykle nasz rację: zawsze, zawsze, Życie! Nigdy nie wiemy co nas czeka
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci, Allu, za ten post...Anna-Róża
OdpowiedzUsuńAlu zdrowych, pięknych i spokojnych Świąt, pierwszych wspólnych, niezapomnianych i magicznych. Niech Nowy Rok da Ci duźo radości i spełnienia.
OdpowiedzUsuńwitam, czytam od dawna Pani blog, choć nigdy nie komentowałam...wydawało mi się, że nasze historie są diametralnie różne...a jednak ten post zmienił moje myślenie...właściwie mogłabym się podpisać, pod tym, co Pani napisała, pewnie okoliczności i przyczyny były różne, ale droga ta sama..w efekcie dwa lata temu wylądowałam na terapii i u psychiatry, paradoksalnie w najszczęśliwszym okresie życia, gdy urodziłam drugą córeczkę, oczekiwany mój CUD...niestety od tej terapii wszystko zaczęło się psuć w moim małżeństwie, obecnie jestem na etapie decyzji o rozwodzie...uczepiłam się tego zdania w Pani poście "prawie się rozwiodłam", to jak udało się Pani wszystko poskładać? Ja mam wrażenie, że mój mąż nie akceptuje innej mnie, że pasowała mu tamta żona, która nie potrafiła podjąć żadnej decyzji, która trudne chwile spędzała na kanapie, schowana pod kocem, niestabilna emocjonalnie, żadna mama dla starszej córki...kiedy zaczęłam walczyć o siebie, o swoje macierzyństwo i radość z niego, kiedy jak mantrę powtarzam sobie, że nie muszę być najlepszą, a jedynie dobrą...kiedy walczę, by na tę kanapę , z której nie mogłam się ponieść, już nigdy nie wrócić, mój mąż odwrócił się ode mnie ....jak Pani się udało poskładać wszystko na nowo?
OdpowiedzUsuńProszę podać mi maila :)
Usuńsimbunia@poczta.wp.pl
UsuńAlu, kolejny raz to napisze: dziękuję! Za każde słowo, za to że jesteś, za to że dajesz siły. Dziękuję za nadzieję, która we mnie od czasu do czasu twoje słowa, twoje życie rozplają...i trwam, walczę i wierzę, źe kiedyś i u nas będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńCzytałam Twój wpis i wróciły wspomnienia.. Ja też nie potrafiłam poradzić sobie sama ze sobą. Pamiętam, że wszystko zaczęło si, gdy byłam dzieckiem. Nie mogłam w nocy zasnąć, więc przenosiłam się w nierealny świat.. Wymyślałam różne historie, niekoniecznie dobre. Myślę, ze już jako kilkulatka miałam stany depresyjne. Nasiliło się kiedy byłam nastolatką. Myśli samobójcze miewałam często.. Nienawidziłam siebie i swojego ciała, więc się okaleczałam. Kiedy byłam na samym dnie, poznałam mojego męża. Nikt wcześniej nie niczego nie zauważył. Ale o tym pisałam kiedyś na blogu. Twoje słowa oraz komentarze pokazują, ze brak poczucia własnej wartości i stany depresyjne to wielki problem wielu ludzi.
OdpowiedzUsuńAlu gratuluje Ci Córeczki!!! Pomogl mi Twoj post w Swieta!! A ja sobie tak mysle, ze moglabys cos napisac wiecej o pierwszej swej milosci i dziewczyny by tez cos w komentarzach popisaly - na luzie tak odskoczyc od problemów macierzynskich:) - pzywiscie jesli tylko masz ochote i to nie tajemnica:). Wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku!! Beata
OdpowiedzUsuń