Jestem szczęściarą. Powoli dostrzegam szklankę do połowy pełną. Świat to nie chaos, nie przypadek - to dokładny, konkretny układ chwil i zdarzeń... co mnie naszło? No to od początku:
Dopiero w tym tygodniu mieliśmy czas, żeby przygotować naszą imprezę urodzinową. Cały piątek zasuwaliśmy w kuchni.
Ja przygotowałam:
* tort chałwowy (zmodyfikowałam przepis z mojewypieki.com)
* ciasto krówkę
*de volaille z serem i szynką
*tartę z pieczarkami, szynką, mascarpone
*szpinak z borowikami zapiekany z serem - spartoliłam ;P
*pomidorki z mozzarellą
Mąż przygotował:
*sałatkę z wędzonym kurczakiem
*roladki schabowe z serem feta i pomidorami suszonymi
Razem + przyszła na chwilę teściowa:
*sałatkę jarzynową
* kaczki z jabłkami
Parę rzeczy kupiliśmy gotowych, bo już nie mieliśmy sił robić wszystkiego samodzielnie.
W sobotę dorabialiśmy potrawy i ok.13 przyjechała moja rodzinka. Mama, wujek i brat. Robili jakieś porządki w domu i przywieźli mi wszystkie moje stare pamiętniki, listy, wiersze, zdjęcia z dzieciństwa...Dziś pojechali, a ja usiadłam do czytania... Siedziałam, ryczałam, czytałam, i widziałam bardzo nieszczęśliwego człowieka, który nie czuł się kochany. Moim największym marzeniem, odkąd skończyłam 15 lat, było zakochać się z wzajemnością. Ile egzaltowanych i nad wyraz wzniosłych słów używałam w tym swoim nastoletnim życiu :) I jaka strasznie niecierpliwa byłam!
Wśród tych pamiątek znalazłam też kartkę z mojej pierwszej klasy podstawówki, na której nauczycielka napisała kilka słów o mnie... jak wiele pokrywa się z teraźniejszością... niesamowite.
Jednak w tych pamiętnikach, wspomnieniach nie widzę siebie... widzę obcą osobę, smutną, samotną...
Dziś jestem kochana. Mój mąż, co dzień utwierdza mnie w przekonaniu, że nie ma dla niego żadnej innej. Mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni... Mam pracę, a w niej dzieci, dla których warto się starać i które naprawdę sprawiają, że myślę, że moja praca ma sens... Mam dość stabilną sytuację rodzinną, wystarczającą ilość pieniędzy na niezbędne rzeczy, a nawet na więcej... Mogłabym wymieniać i wymieniać. Ale najważniejsze jest to, że mam cel i dążę do niego razem z Kimś, kto trzyma mnie mocno za rękę. To taki kurczę niby banał, ale w rzeczywistości to przecież moje życie. Barwne, emocjonalne, twórcze, mądre, uczciwe...
Na wszystko można spojrzeć dwojako. Przecież nie ma ludzi szczęśliwych w 100%, zawsze gonią nas jakieś marzenia i tęsknoty. Grunt to je oswoić, a nie starać się im ciągle uciec. I to mi się udało. Oswoiłam tęsknotę moją największą. Tęsknotę za dzieckiem. Coraz cierpliwiej zmierzam w Jego stronę. Dostrzegam to co ważne i idę w tym kierunku.
Jak tak sobie analizuję tego bloga - a jest to mój 100 post, więc właściwy czas ku temu - widzę, że bardzo często opisuję tu swoje strachy, w rzeczywistości nie żyję tylko nimi. Moje życie składa się z miliardów elementów, lęki są tylko jednym z nich.
Czy osiągnęłam szczęście? Czy jestem w pełni szczęśliwa?
W kontekście tego co napisałam powinno się zadać pytanie: czy oswoiłam swoje tęsknoty i przestałam przed nimi uciekać? Lub: Czy istnieje pełnia szczęścia?
(W trakcie pisania tego posta pokłóciłam się z mężem o to, że nie wyjęłam naczyń ze zmywarki i nie sprzątnęłam kolczyków i paska, które położyłam na stole - zepsuł mi wenę i nastrój :P Włączyły mu się oczy szaleńca, phi)
Pozostawiam te pytania bez odpowiedzi, albo właśnie z odpowiedzią...
Dopiero w tym tygodniu mieliśmy czas, żeby przygotować naszą imprezę urodzinową. Cały piątek zasuwaliśmy w kuchni.
Ja przygotowałam:
* tort chałwowy (zmodyfikowałam przepis z mojewypieki.com)
* ciasto krówkę
*de volaille z serem i szynką
*tartę z pieczarkami, szynką, mascarpone
*szpinak z borowikami zapiekany z serem - spartoliłam ;P
*pomidorki z mozzarellą
Mąż przygotował:
*sałatkę z wędzonym kurczakiem
*roladki schabowe z serem feta i pomidorami suszonymi
Razem + przyszła na chwilę teściowa:
*sałatkę jarzynową
* kaczki z jabłkami
Parę rzeczy kupiliśmy gotowych, bo już nie mieliśmy sił robić wszystkiego samodzielnie.
W sobotę dorabialiśmy potrawy i ok.13 przyjechała moja rodzinka. Mama, wujek i brat. Robili jakieś porządki w domu i przywieźli mi wszystkie moje stare pamiętniki, listy, wiersze, zdjęcia z dzieciństwa...Dziś pojechali, a ja usiadłam do czytania... Siedziałam, ryczałam, czytałam, i widziałam bardzo nieszczęśliwego człowieka, który nie czuł się kochany. Moim największym marzeniem, odkąd skończyłam 15 lat, było zakochać się z wzajemnością. Ile egzaltowanych i nad wyraz wzniosłych słów używałam w tym swoim nastoletnim życiu :) I jaka strasznie niecierpliwa byłam!
Wśród tych pamiątek znalazłam też kartkę z mojej pierwszej klasy podstawówki, na której nauczycielka napisała kilka słów o mnie... jak wiele pokrywa się z teraźniejszością... niesamowite.
Jednak w tych pamiętnikach, wspomnieniach nie widzę siebie... widzę obcą osobę, smutną, samotną...
Dziś jestem kochana. Mój mąż, co dzień utwierdza mnie w przekonaniu, że nie ma dla niego żadnej innej. Mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni... Mam pracę, a w niej dzieci, dla których warto się starać i które naprawdę sprawiają, że myślę, że moja praca ma sens... Mam dość stabilną sytuację rodzinną, wystarczającą ilość pieniędzy na niezbędne rzeczy, a nawet na więcej... Mogłabym wymieniać i wymieniać. Ale najważniejsze jest to, że mam cel i dążę do niego razem z Kimś, kto trzyma mnie mocno za rękę. To taki kurczę niby banał, ale w rzeczywistości to przecież moje życie. Barwne, emocjonalne, twórcze, mądre, uczciwe...
Na wszystko można spojrzeć dwojako. Przecież nie ma ludzi szczęśliwych w 100%, zawsze gonią nas jakieś marzenia i tęsknoty. Grunt to je oswoić, a nie starać się im ciągle uciec. I to mi się udało. Oswoiłam tęsknotę moją największą. Tęsknotę za dzieckiem. Coraz cierpliwiej zmierzam w Jego stronę. Dostrzegam to co ważne i idę w tym kierunku.
Jak tak sobie analizuję tego bloga - a jest to mój 100 post, więc właściwy czas ku temu - widzę, że bardzo często opisuję tu swoje strachy, w rzeczywistości nie żyję tylko nimi. Moje życie składa się z miliardów elementów, lęki są tylko jednym z nich.
Czy osiągnęłam szczęście? Czy jestem w pełni szczęśliwa?
W kontekście tego co napisałam powinno się zadać pytanie: czy oswoiłam swoje tęsknoty i przestałam przed nimi uciekać? Lub: Czy istnieje pełnia szczęścia?
(W trakcie pisania tego posta pokłóciłam się z mężem o to, że nie wyjęłam naczyń ze zmywarki i nie sprzątnęłam kolczyków i paska, które położyłam na stole - zepsuł mi wenę i nastrój :P Włączyły mu się oczy szaleńca, phi)
Pozostawiam te pytania bez odpowiedzi, albo właśnie z odpowiedzią...
jesteś wspaniałym człowiekiem i serce się raduje jak można czytać takie słowa na Twoim blogu. Przychodzą mi na myśl słowa, które wiszą u mnie na ścianie: "Happiness is not a destination - this is a way of life" ;*
OdpowiedzUsuń:) bez przesady, żadnym tam wspaniałym, przeciętnym. A co do napisu, to mówiłam od razu, że mi się podoba :)
UsuńNie można być szczęśliwym w 100% ale można się starać i być szczęśliwym tak w 99%pozdrawiam ewa
OdpowiedzUsuńBo właśnie grunt to się starać być szczęśliwym, na szczęście też trzeba sobie zapracować :)
UsuńMatko zgłodniałam jak wyczytałaś to napichciliście razem. Mąż gotujący to SKARB! Wimem, co mówię bo ja takiego nie mam. Tort wygląda obłędnie i ten skorpion na wierzchu super pomysł.
OdpowiedzUsuńJa po jedenastu latach z moim mężem stwierdzam, że co by się w życiu nie wydarzyło, jak trudno by nam nie było to łatwiej to znieść będac w związku, mieć obok siebie osobę, która się kocha bo pewne rzeczy i stuacje przemijają a razem się jest i stawia się temu wszystkiemu czoła. Dzieci niestety dzisiaj są a zanim się obejrzymy to wyfruną z naszych ramion w szeroki świat. Szczęściarze to dla mnie Ci, którzy się nawzajem odnaleźli i są razem na dobre i złe.
No SKARB, to prawda. Od napisania tego posta kłócimy się dzień i noc, więc więcej ciepłych słów dla niego nie mam obecnie :D :P hehe Buziak!
Usuńspoznione, ale szczere sto lat i spelnienia marzen Kochana! :*
OdpowiedzUsuńnarobilas mi smaka tymi cudami :)
Dziękuję, dziękuję! :*
Usuńidę do kuchni coś wsunąć:) 100procent szczęścia? wtedy już tylko leżeć i czekać na koniec świata... lub też inaczej: można każdego dnia czuć 100% szczęścia, niezależnie, co nas spotyka, czy szklanka pełna, czy pusta, czy mam, czy nie....
OdpowiedzUsuńHehe :) Mam nadzieję, że w kuchni czekało coś smacznego :D Jeśli tak - to pełnia szczęścia :D
UsuńPolubiłam bardzo tu do Ciebie zaglądać. To co piszesz płynie prosto z serca i to można wyczytać w każdym słowie. Ideały nie istnieją, są jedynie abstrakcyjną wartością, która służy nam do bycia coraz bardziej doskonałym. Tak jest u Ciebie. Spójrz na swoje życie poprzez pryzmat tych zmian, które wymieniłaś, a które sprawiły że Twoje życie jest coraz lepsze. A będzie jeszcze lepsze ;)
OdpowiedzUsuńp.s. poproszę przepis na tort chałwowy - uwielbiam ten smak! :)
Przepis pochodzi z bloga kulinarnego mojewypieki.com:
UsuńSkładniki na biszkopt do tortownicy 22 cm:
5 jajek
3/4 szklanki cukru
1/2 szklanki mąki pszennej
1/4 szklanki mąki ziemniaczanej
1/4 szklanki kakao
Białka oddzielić od żółtek, ubić na sztywną pianę. Pod koniec ubijania stopniowo dodawać cukier, dalej ubijając. Dodawać po kolei żółtka, nadal ubijając. Mąki wymieszać z kakao, przesiać i delikatnie wmieszać do ciasta (ja to robię na bardzo wolnych obrotach miksera).
Tortownicę o średnicy 22 cm wyłożyć papierem do pieczenia. Boków formy niczym nie smarować, papierem wyłożyć tylko dno. Wyłożyć ciasto. Piec w temperaturze 160 - 170ºC około 30 - 40 minut (do tzw. suchego patyczka).
Gorące ciasto wyjąć z piekarnika, z wysokości około 60 cm opuścić je (w formie) na podłogę. Odstawić do uchylonego piekarnika do ostygnięcia. Całkowicie wystudzić. Przekroić na 3 blaty.
Uwaga: boki biszkoptu oddzielać nożykiem od formy dopiero jak biszkopt będzie wystudzony.
Masa chałwowa:
2 jajka, wyszorowane i wyparzone
125 g masła, o temperaturze pokojowej
125 g margaryny, o temperaturze pokojowej
2/3 szklanki drobnego cukru
35 dag ulubionej chałwy, pokruszonej
2 łyżki likieru kawowego
Masło i margarynę utrzeć mikserem na jasną i puszystą masę.
Jajka (w całości) wbić do blaszanej niedużej miseczki razem z cukrem. Ubić je na parze. W tym celu przygotować większy garnek z wrzącą wodą, jak do kąpieli wodnej (postawić go na palniku) i lekko podgrzewać przez cały czas, by woda parowała. Na nim postawić miskę z jajkami i cukrem, tak by nie dotykała powierzchni wody. Ubijać jajka z cukrem mikserem na wysokich obrotach (przystawką do ubijania białek). Masa jajeczna powinna podwoić objętość, stać się jasna, puszysta i gęściejsza. Odstawić do przestudzenia, najlepiej do miski z zimną wodą.
Tak ubite jajka dodawać niewielkimi porcjami do masła, cały czas ubijając. Pod koniec ubijania dodać likier. Dodać chałwę i wymieszać.
Krem przełożyć do naczynia i włożyć do lodówki, by trochę stężał (będzie zbyt rzadki do przekładania tortu).
Masy chałwowej wystarczy na dwukrotne przełożenie tortu lub - jak w przypadku tego tortu - na jedno przełożenie, pokrycie wierzchu i boków.
Ponadto do przełożenia:
1 szklanka czekowiśni
Jeśli nie macie czekowiśni, wystarczy podgrzać najlepszą domową konfiturę wiśniową z dużą ilością wiśni wymieszaną z 1 łyżką kakao. Wystudzić.
Do nasączenia:
100 ml likieru kawowego
100 ml mocnej herbaty
Wymieszać.
Do dekoracji:
1 szklanka posiekanych drobno orzechów laskowych lub włoskich, podpieczonych
100 g chałwy, pokruszonej
Wymieszać.
Wykonanie
Jeden blat tortu położyć na paterze, nasaczyć 1/3 ponczu. Na niego wyłożyć trochę mniej niż połowę masy chałwowej. Przykryć drugim blatem i naponczować. Na niego wyłożyć czekowiśnię, wyrównać. Przykryć ostatnim blatem biszkoptowym, naponczować. Wierzch i boki posmarować resztą masy chałwowej. Ozdobić orzechami wymieszanymi z chałwą. Schłodzić przez kilka godzin.
Smacznego :)
Ha!!! Mam Cię, jesteś skorpionem! I czemu się dziwię, tak pisać może tylko skorpion;-)
OdpowiedzUsuńPięknie to ujęłaś. Szczęście składające się z maleńkich elementów, ten słodko-gorzki smak życia - idealny. Można powiedzieć: tyle radości, ile boleści:-) Idealna równowaga, która jest podobno dla nas ideałem.
Wiesz, gdy ja starałam się o dziecko, było ze mną bardzo podobnie, wiele miałam tzn. szczęśliwe małżeństwo, niezłą pracę, przyjaciół, bezpieczeństwo... Oprócz dziecka. Zupełnie jakby wszechświat chciał zabezpieczyć mnie we wszystko, oprócz tego najcenniejszego daru, żeby pomóc mi przez to przejść. Dosłownie miałam wrażenie, że Pan Bóg spełnia każdą moją prośbę, zupełnie, jakby chciał mi powiedzieć, że da mi wszystko oprócz TEGO daru. Zupełnie jakby prosił mnie (tak PROSIŁ, czule i delikatnie, dając mi czas i tuląc mnie w cierpieniu) o to, bym poszła inną drogą, bym wybrała Jego marzenia wobec mnie. I poszłam. I nie żałuję. W którymś momencie po adopcji zdałam sobie sprawę z tego, że jestem na właściwej drodze. On mi ją wskazał. Tego się trzymam, w to chcę wierzyć, Jego drogami chcę chodzić:-) Pozdrawiam.
Wiesz, kurczę to chyba tak jest... Ja też mam bardzo wiele, mam wszystko o czym marzyłam jako młoda dziewczyna... Pewnie za kilka lat będę miała wszystko to, o czym marzę dziś :)
UsuńNo i jestem skorrrrrpionem :) Typowym :) Hehe.